Wieczór, podczas którego poznałam rodziców Tomka, kosztował mnie więcej stresu niż matura czy egzamin na prawo jazdy. Tyle się wcześniej o nich nasłuchałam od znajomych mojego chłopaka, że na samą myśl o spotkaniu robiło mi się słabo.
– Gośka, tylko nie zapomnij porządnie przygotować się z katechizmu – żartowali koledzy Tomka z uczelni. – Na bank zostaniesz przepytana z głównych prawd wiary i dziesięciu przykazań.
Oni się śmiali, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Rodzice Tomka mieli opinię bardzo konserwatywnych i religijnych. Codziennie chodzili do kościoła, w domu cała rodzina modliła się przed posiłkami, a wieczorem wspólnie odmawiali pacierz przed obrazem z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Podobno poświęconym przez samego biskupa, który nierzadko bywał u nich na niedzielnym obiedzie.
Jego rodzice od lat byli zaangażowani w różne grupy kościelne. Prowadzili rekolekcje dla małżeństw. Tadeusz, mój przyszły teść, z zawodu psycholog, prowadził w salce katechetycznej darmową terapię dla uzależnionych. Oboje z żoną angażowali się też w działalność Klubu Inteligencji Katolickiej. To wszystko z jednej strony wzbudzało mój podziw, a z drugiej… przerażenie!
Nie miałam wyjścia, musiałam kłamać
– Wiesz, to są naprawdę bardzo mili, towarzyscy ludzie – uspokajał mnie Tomek. – Ale mają po prostu twarde zdanie na pewne tematy i nie ma sensu z nimi o tym dyskutować. Uważają, że jedyna odpowiednia dla mnie dziewczyna musi być z porządnej, katolickiej rodziny z zasadami. Sama też powinna być religijna, żeby mogła te same wartości przekazać dzieciom. Ale nie ma co się tym zanadto przejmować. Jestem już dorosły, chodzę do kościoła, ale nie mam tak ortodoksyjnych poglądów jak oni. Po prostu dopóki z nimi mieszkam, respektuję ich zasady, ale myślę swoje i zamierzam żyć tak, jak sam chcę, a nie pod ich dyktando – przekonywał mnie Tomek przed spotkaniem z przyszłymi teściami.
Zostałam rzetelnie poinstruowana. Gdy zapytają, czy jestem wierząca, lepiej, żebym odpowiedziała, że tak. Gdy zapytają o priorytety życiowe, najlepiej dla świętego spokoju odpowiedzieć, że rodzina. Kiedy zagadają o moich rodziców, idealnie będzie roztoczyć przed nimi wizję szczęśliwego, kochającego się od dwudziestu pięciu lat małżeństwa, w którym nikt na nikogo nie podnosi głosu.
No i z tym właśnie był największy problem. O ile na pierwsze dwa pytania mogłam, niewiele mijając się z prawdą, odpowiedzieć zgodnie ze wskazówkami Tomka, o tyle przy trzecim temacie musiałam sporo nafantazjować. Moi rodzice od dwóch lat żyli w separacji. Wcześniej też nie było w domu za wesoło. Gdy byłam w maturalnej klasie, ojciec zakochał się w koleżance z pracy i miał romans.
Mama długo udawała przede mną i moim bratem, że o niczym nie wie i wszystko jest w porządku. Ale jak tylko zdałam maturę i dostałam się na studia, nie wytrzymała tego teatru pozorów i zażądała, żeby ojciec wyprowadził się z domu. Romans z koleżanką z pracy nie przetrwał próby czasu i rodzice od dwóch lat żyli bez partnerów, ale rozwód wisiał w powietrzu. Wciąż kłębiło się między nimi od złych emocji. Gdy tylko się spotkali, darli koty, i dla wszystkich było lepiej, że mieszkali osobno.
Na kolacji u przyszłych teściów wypadłam podobno rewelacyjnie. Pani Aneta, matka Tomka, była mną zachwycona.
– Jeszcze nigdy nie zareagowała tak pozytywnie na żadną z moich dotychczasowych dziewczyn – cieszył się Tomek. – Pewnie zdobyłaś jej serce opowieścią, że przez kilka lat należałaś do katolickiego harcerstwa i brałaś udział w wielu akcjach charytatywnych – emocjonował się mój chłopak.
To prawda, tym mogłam się pochwalić przyszłej teściowej i nie musiałam zmyślać. Gorzej, gdy zapytała o rodziców. Ze strachu wydukałam kilka pustych frazesów o szczęśliwiej rodzinie i skupiłam się na tym, czym zawodowo zajmuje się mama. Jakoś poszło.
Trzy miesiące później Tomek poprosił mnie o rękę. Byłam szczęśliwa jak nigdy. Nie przypuszczałam, że zdobędzie się na to tak szybko. Wyjechaliśmy z paczką znajomych ze studiów na narty do Zakopanego. Był początek marca i to miał być nasz ostatni grupowy wyjazd przed obroną pracy magisterskiej. Oczywiście o oficjalnych wyjazdach z Tomkiem tylko we dwoje mogliśmy zapomnieć. Jego rodzice nie akceptowali wspólnego nocowania pary przed ślubem. Ale na wyjazdy grupowe przymykali oko. Myśleli, że śpimy osobno, dziewczyny w swoim pokoju, chłopaki w swoim.
Ostatniego dnia pobytu Tomek wcześniej zjechał ze stoku. Powiedział mi, że chciałby odpocząć, bo nadwyrężył sobie kolano, a mnie kazał zostać z dziewczynami i dalej korzystać z karnetów. A kiedy po dwóch godzinach zjechaliśmy wszyscy do karczmy, czekała tam góralska kapela, która grała moją ulubioną piosenkę „All You Need Is Love”, a Tomek przy wszystkich wyjął pierścionek, ukląkł i zapytał, czy zostanę jego żoną!
Odstawimy teatrzyk i po kłopocie?
Zaczęliśmy przygotowania do ślubu. Oczywiście pierwszą sprawą do zorganizowania było spotkanie rodziców moich i Tomka i wyprawienie oficjalnych zaręczyn. Niestety, bez tych wszystkich staropolskich obyczajów nie mogło się obejść. Zgodnie z tradycją to moi rodzice powinni zaprosić na uroczysty obiad rodziców przyszłego pana młodego, a on powinien zjawić się z kwiatami dla mnie i dla mojej mamy, butelką dobrego alkoholu dla mojego ojca i przy nich wszystkich wygłosić mowę, w której to oficjalnie prosi moich rodziców o rękę ich córki. Na samą myśl o tym teatrzyku robiło mi się słabo. Ale wiedziałam, że głową muru nie przebiję.
A Aneta wybudowała gruby mur złożony z miłości do tradycji, obrzędów i religii.
– Jak nie zrobimy tego obiadu, będę wysłuchiwał do końca życia, jaki to spotkał ją afront ze strony twojej rodziny – mówił Tomek. – Poza tym ona naprawdę chce poznać twoich rodziców i na starcie jest do nich bardzo życzliwie nastawiona – przekonywał mnie.
Tak, tylko że przyszła teściowa nie znała prawdy o moim domu. Miała obraz rodziców, w których mogłaby się odbijać jak w lustrze, a prawda mogła wszystko zepsuć, bo moi staruszkowie nie byli ani specjalnie religijni, ani tradycyjni. A najgorsze, że ich małżeństwo praktycznie od kilku lat nie istniało. Nie miałam wyjścia. Wiedziałam, że musimy z Tomkiem przetrwać w jak najlepszej atmosferze z jego rodzicami do ślubu, a później, gdy będziemy już na swoim – niech się wali i pali.
Któregoś wieczoru kazałam ojcu przyjechać do nas do domu i przeprowadziłam z rodzicami poważną rozmowę. Powiedziałam prawdę – jak wygląda sytuacja, co mi grozi i jaki jest plan, żeby temu zapobiec. Popatrzyli na siebie z głupimi minami, ale nawet nie skakali sobie do oczu i zgodnie przyjęli wspólny front.
– No dobrze, skoro przez nas twój ślub ma zawisnąć na włosku, będziemy udawać szczęśliwą rodzinę – zgodziła się mama. – Nie wiem tylko, czy twój ojciec potrafi aż tak dobrze udawać – powiedziała zaczepnie.
Tata nie skomentował tego, ale po minie widziałam, że pomysł jest mu jakby na rękę.
Na obiedzie odegrali swoje iście oscarowe role. Byli bardzo naturalni i wcale nie przesadzali ze sztuczną serdecznością. Byli po prostu mili, zabawni, odnosili się do siebie z sympatią i szacunkiem jak za dawnych, dobrych lat. Ojciec nawet został po wyjściu gości i pomógł mamie sprzątać.
– No tego nie obejmuje twoja gaża aktorska – zażartowała mama, gdy ojciec zaczął znosić naczynia do kuchni.
– Już mój menadżer się tym zajmie! – roześmiał się tata.
Widać spodobała im się ta zabawa w dom.
Teściowie bardzo polubili moich rodziców. Nie kryli, że cieszą się razem z nami na ślub, i naciskali na rewizytę.
– Gosiu, przekaż mamie i tacie, że serdecznie zapraszamy ich do nas w niedzielę na działkę – powiedziała mi mama Tomka, gdy któregoś dnia od niego wychodziłam. – Wy, młodzi, oczywiście też jesteście zaproszeni. To takie budujące, że zaraz stworzymy rodzinę.
Jedna szopka starczy, drugiej nie zniosę!
Nie wytrzymałam tego. Miałam chyba zły dzień albo po prostu nie chciałam już dłużej zmuszać rodziców do odgrywania kogoś, kim nie są.
– Przykro mi, ale rodzice nie przyjadą – powiedziałam chłodno.
Tomek pobladł. A ja dokończyłam:
– Powtórzę mamie, pewnie chętnie przyjedzie, ale raczej bez taty, bo od dwóch lat tata nie mieszka z nami i nie spędzamy razem niedzielnych popołudni.
I z tymi słowami wyszłam, spodziewając się najgorszego. Wiedziałam, że jestem skreślona u pani Anety. Pewnie będzie teraz namawiać Tomka do zerwania zaręczyn, zrobi ze mnie potwora.
Wieczorem zjawił się mój narzeczony. W dziwnym stanie: kamiennego spokoju.
– To była prawdziwa godzina szczerości – uśmiechnął się. – Chyba jeszcze nigdy nie wygarnąłem własnej matce tak bardzo jak dziś. Ale dobrze się stało. Powiedziałem jej, że nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem, ani zmuszać mojej dziewczyny do tego, żeby występowała w chorym castingu na synową. Mama się popłakała, ale chyba zrozumiała, że mam swoje zdanie, a my wcale nie jesteśmy tacy źli, chociaż daleko nam do ideałów – powiedział i przytulił mnie.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Nie wiem, jak to się stało, bo nikt ich o to nie prosił, ale moi rodzice przyjechali na nasz ślub jednym samochodem i nadal grali wzorowe małżeństwo.
– Naprawdę możecie już przestać – szepnęłam do nich. – Oni już o wszystkim wiedzą! Nie będę dłużej odgrywać tej maskarady tylko dlatego, że matka mojego narzeczonego ma ambicje dyktowania wszystkim wokół, jak mają żyć.
– Ale, córciu, my niczego nie udajemy – uśmiechnął się tata.
Cały czas trzymał mamę za rękę.
– Ale jak to? – zdumiałam się.
– Ojcu spodobała się zabawa w szczęśliwe małżeństwo! – zaśmiała się mama. – Mnie w sumie też. Chyba jesteśmy niezłymi aktorami – żartowała. – Nie wiem, jak będzie dalej, ale tata znów się do nas wprowadzi – dodała. – Chyba nie będziesz miała z tym problemu? Bo przecież od jutra zamieszkasz ze swoim mężem.
– Jak mogłoby mi to przeszkadzać? – zapytałam, czując, że łzy wzruszenia napływają mi do oczu. – Chodźcie już, bo przez te wasze numery spóźnię się na własny ślub!
Czytaj także:
„Nastoletni syn wplątał się w nielegalne interesy, a ja na niego doniosłam. Tylko tak mogłam go uchronić przed mafią”
„Córce było na rękę moje nieszczęśliwe życie. Nie miałam przyjaciół, nie wyjeżdżałam, więc mogła mnie wykorzystywać”
„Odkąd przyjaciółka wyszła za nadzianego biznesmena, ma się za pępek świata. Wciąż gada o sobie i chwali się bogactwem”