„Gdy syn znalazł sobie panienkę, byłam cała w skowronkach. Mina mi zrzedła, gdy odkryłam, że wziął się za mężatkę”

załamany syn fot. iStock, ljubaphoto
„I tutaj świat mi się zawalił, bo po kolejnej dogrywce wścibskich, matczynych pytań wyszło na jaw, że >>rodzina<< oznacza ni mniej, nie więcej tylko męża! Ta cała koleżanka była najwyraźniej zajęta”.
/ 07.10.2023 09:15
załamany syn fot. iStock, ljubaphoto

Mój syn zaczął częściej wychodzić z domu. To był pierwszy intrygujący objaw, jaki zauważyłam. No i częściej zerkał w telefon. Już nie mogłam sobie mówić: Ach, ten mój Jacuś to jest taki wyjątkowy, w przeciwieństwie do innych, nie klei się cały dzień i noc do komórki… Teraz się kleił. Co rusz ją podnosił, błyskał ekranem… Chyba na coś czekał. No i jak zapikało, to od razu mu się humor poprawiał.

– Kto tam tak do ciebie pisze? – zainteresowałam się.

Zaraz się oburzył, że nikt, nic i nigdy, a w ogóle to co mnie to obchodzi.

– O, na pewno dziewczyna – orzekła moja najlepsza koleżanka i sąsiadka, której jakiś czas później opowiedziałam całą historię. – Zawsze chodzi o dziewczynę.

– O mój Boże, nareszcie! W końcu! – ucieszyłam się.

Ależ byłam jej ciekawa

Jacuś skończył już trzydzieści lat, mnie też wiosen nie ubywało i miałam prawo liczyć na to, że w sprawach sercowych syna wreszcie coś drgnie… A tutaj wiecznie nic. Przeżył tylko jedną podejrzaną aferę, zawiódł się okropnie i zamknął w sobie. Na szczęście do czasu, bo – jak wspomniałam – teraz nową nadzieję przyniósł mi ten brzęczący telefon i fakt, że Jacuś zamiast siedzieć całymi dniami przed komputerem (albo telewizorem, jeśli akurat leciał meczyk), zaczął wychodzić na „spacery”.

– Ładna pogoda, przejdę się – rzucał w przelocie.

Aha, akurat. Bo też ja jestem taka naiwna, żeby w to uwierzyć! Jak świat światem, żaden chłop z własnej woli nie spacerował jak idiota po osiedlu, jeśli nie miał w tym jakiegoś interesu. Albo dobrego towarzystwa.

– A z kim? – pytałam.

Strzelałam w ciemno i zawsze mógł mnie zignorować, wzruszyć ramionami i nic nie odpowiedzieć. Jednak Jacusia najwyraźniej też coś korciło, bo raz rzucił krótkie:

– A z koleżanką.

Zatem rzeczywiście istniała jakaś koleżanka… I to już było coś!

– Dobrze, dobrze, idź – wyprawiłam go w drogę. – Pogoda piękna, nie spiesz się, pospaceruj…cie.

A gdy Jacuś ruszył w swoją stronę, ja pobiegłam do sąsiadki.

– Ciekawe, co to za koleżanka? – zastanawiała się głośno Alicja.

– Trzeba się dowiedzieć więcej.

Cholera! To mężatka!

Tyle to i ja wiedziałam, ale jak tu przeprowadzić śledztwo przy tak niewielu informacjach? No, nie da się! Dlatego sprawa utknęła w martwym punkcie. Mogłam co najwyżej obserwować syna, wyłapywać informacje z tych niewielu wypowiedzi, jakie mu się od czasu do czasu wymykały na temat „koleżanki”, i powoli składać sobie to wszystko w całość.

Dziewczyna lubiła spacery, ale chyba niewiele poza tym, bo syn nigdy nie wspominał ani o żadnym kinie, ani o restauracjach.

– Ty mi powiedz, gdzie oni tak ciągle chodzą? – pytałam Alicję. – Kilometrówkę robią? Jak tak dalej pójdzie, to prędzej na Księżyc zajdą niż do mnie na herbatę.

– A prosiłaś? – dociekała sąsiadka.

– No… – zakłopotałam się lekko.

– Raz zaproponowałam, ale Jacuś jakoś źle na to zareagował. Pogoda akurat była taka, że psa by z domu nie wyrzucił, to zaproponowałam, żeby dziewczynę do nas zaprosił. Odpowiedział mi, że nie wypada…

Sąsiadka natychmiast przestała się ze mnie śmiać i zamiast tego zrobiła zatroskaną minę.

– Ojej, co ci chciał przez to powiedzieć? – zainteresowała się.

– Wtedy już się uparłam, wzięłam go na spytki – pochwaliłam się. – I tyle się dowiedziałam, że ona ma rodzinę.

I tutaj świat mi się zawalił, bo po kolejnej dogrywce wścibskich, matczynych pytań wyszło na jaw, że „rodzina” oznacza ni mniej, nie więcej tylko… męża! Ta cała koleżanka była najwyraźniej zajęta.

Będziemy go śledzić

– Niech to wszystko jasny… – wymamrotałam w ramach podsumowania, ale Alutka zaraz mnie uciszyła.

– Tak bywa, kochana, tak bywa. Co zrobisz? – westchnęła.

– No dobra, ale jeśli ta lafirynda kogoś ma, to po co Jackowi głowę zawraca? – zastanawiałam się na głos. – Po co jej to?

– Widać lubi zainteresowanie. – wzruszyła ramionami Alicja.

– A gdzie on ją w ogóle poznał? Powiedział ci?

– Podobno w pracy…

Zamyśliłam się na moment, bo coś mi tutaj nie pasowało. Jacek nie pracował w miejscu, gdzie kręciłoby się wiele kobiet. Wręcz przeciwnie, poznać tam towarzyszkę życia to byłby ciekawy przypadek. Alicja widocznie pomyślała o tym samym.

– Czekaj, czekaj – zaczęła. – A czy Jacuś nie robi teraz na tym nieużytku przy wylotówce? Tam, gdzie kiedyś był cmentarz?

– „Cmentarz” to zakazane słowo, teraz to wielki tartak i składowisko, zapomniałaś? – zaśmiałam się.

Jacuś pracował w nowym tartaku pod miastem, był doskonałym cieślą, zatrudnili go do jakiejś nowej inwestycji, produkcji desek na jakąś wielką budowę czy coś. Nie wyobrażałam sobie, jak mógł tam znaleźć koleżankę, przecież przy obróbce drewna sami faceci pracują. Chyba… Jeśli mam być szczera, do tej pory myślałam, że „koleżankę” znalazł w internecie.

– Ja myślę, że nie ma innego wyjścia. My się tam po prostu musimy przejść – zdecydowała Alicja. – Na miejscu się wszystkiego dowiedzieć. Innego wyjścia nie ma – powtórzyła.

– Mam tej jego znajomej po dziurach szukać?

– Albo to, albo… – zawiesiła znacząco głos. – Przejdziemy się wraz z twoim synem na te jego spacerki. Tylko w bezpiecznej odległości, żeby się zbyt prędko nie zorientował.
Zawahałam się przez chwilę, jednak z drugiej strony…

No, przecież nie mogłam pozwolić, żeby jakaś wredna dziewucha zabawiała się uczuciami mojego syna. Chciałam ją zobaczyć, ocenić, a w miarę potrzeby też wypożyczyć ją sobie na poważną rozmowę.

Ale co to za Beatka?

Jacuś był naiwny, łatwowierny, ktoś musiał o niego zadbać – a kto lepiej zadba o syna niż rodzona matka? A skoro decyzja została podjęta, należało tylko czekać na okazję.
Ta nadarzyła się niedługo. W sobotę po obiedzie Jacuś tylko chwilę ze mną posiedział, po czym podniósł się i oznajmił, że wychodzi.

Pokiwałam głową, udając, że bardzo interesuje mnie lecący w telewizji tasiemiec. Ale gdy tylko za synem zamknęły się drzwi, narzuciłam na plecy sweter i pobiegłam do sąsiadki.

– Idziemy! – zakomenderowałam.

Zebrałyśmy się na tyle szybko, że zauważyłyśmy jeszcze plecy Jacusia znikającego za zakrętem na końcu ulicy. Szedł sprężystym krokiem, jak to do dziewczyny, co nie? A my podążałyśmy kilkanaście metrów za nim.

Szedł i szedł, i szedł… Już zwątpiłam, czy rzeczywiście się z nią umówił, czy tak sobie wyskoczył na spacer. Nie spodziewałyśmy się z Alutką, że Jacek przegoni nas aż na sam koniec miasta, w okolice tartaku. Tam mój syn się zatrzymał i wyraźnie na coś czekał. I w końcu pojawiła się ona. Drobna blondynka o nieco niemodnej fryzurze: spalonych na biało długich włosach przytrzymywanych opaską.

Na jej widok Alicja gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Co się stało? – zaniepokoiłam się.

– Oj, Bożenko… Ja znam tę twarz – powiedziała.

– Tak? To gadaj szybko, co to za jedna! – pociągnęłam ją za rękaw.

Sąsiadka była blada i usta jej drżały

– Znam tę twarz, tylko spokojnie, to jest 50-letnia żona burmistrza – wyznała zdenerwowana. – Podobno po śmierci pierwszego męża ześwirowała i ciągle siedzi przy jego grobie. Dlaczego ja musiałam wykrakać z tym cmentarzem? No dlaczego?

– Ale poczekaj, zaraz, Alutka, czekaj – przerwałam jej ten histeryczny wywód. – O czym ty mówisz? Przecież to są jakieś głupoty!

– Ta dziewczyna – Alicja uniosła drżącą dłoń, wskazując towarzyszkę Jacusia – to nieszczęśliwa Beatka. Ja ją dobrze pamiętam, choć byłam wtedy podlotkiem. Młodo wyszła za mąż i gorzko tego pożałowała. Ciągle próbowała uciekać od męża, aż w końcu on uciekł od niej, zabrała go choroba. Znalazła sobie kolejnego, lecz to jej nie wystarczało. Podobno bawi się chłopaczkami w wieku twojego syna, sprowadza ich na złą drogę, a potem porzuca.

– Jezus Maria! – krzyknęłam, wykonując pospiesznie znak krzyża w powietrzu. –Trzeba go ratować!

Nie mogłyśmy jednak wkroczyć tak od razu. Musiałam skonfrontować syna z tymi informacjami. Jacuś nic nie powiedział, gdy zapoznałyśmy go z tymi rewelacjami. Wstał, podziękował, po czym zamknął się w swoim pokoju. Nie wychodził z niego aż do rana. 

– Dziękuję, mamo – powiedział następnego dnia rano. – Nie będę na razie wychodził. I proszę, żebyśmy już do tego nie wracali, dobrze?

Zgodziłam się na wszystko. Wiem, że mój syn potrzebuje czasu, żeby sobie to wszystko poukładać w głowie. A potem… Potem może w końcu poszuka sobie normalnej dziewczyny ? Może powinnam mu w tym pomóc?

Czytaj także:
„Słowa narzeczonego przyjaciółki tak mi schlebiały, że wskoczyłam mu do łóżka. Bez oporów zdradziłam męża”
„Cieszyłam się, że szwagier zginął i więcej nie oszuka mojej siostry. Udawał, że ją kocha, a przygruchał sobie kochankę”
„Po śmierci mamy ojciec chciał mieć mnie tylko dla siebie. Gdy mój chłopak zaginął, byłam pewna, że maczał w tym palce”

Redakcja poleca

REKLAMA