„Gdy syn miał 13 lat, odszedłem. Nie sądziłem, że aż tak zrujnowałem mu życie. Moje geny to klątwa”

Ojciec, który bił syna fot. Adobe Stock, chokniti
„Kiedyś złapałem Jankę za ręce, przycisnąłem do szafy, aż zadudniło. Mały Marcin podbiegł wtedy do mnie i zaczął mnie okładać pięściami po plecach. Obróciłem się gwałtownie, a on upadł. Janka krzyknęła, ja uciekłem. To wtedy poszedłem w pierwszy prawdziwy cug”.
/ 11.08.2021 08:38
Ojciec, który bił syna fot. Adobe Stock, chokniti

Serce mi zamarło, gdy usłyszałem w słuchawce głos byłej żony. Powiedziała, że chodzi o Marcina. Rany, od razu pomyślałem, że coś złego mu się stało! A potem okazało się, że jest o wiele gorzej…

Podczas spotkań AA zawsze zachęcają do tego, żeby sobie wybaczyć. Przekonują, że bez tego nie uda się wyjść na prostą. Mógłbym sobie wybaczyć, gdyby udało mi się wynagrodzić wszystkie krzywdy, które ludziom wyrządziłem. A to bardzo trudne. W przypadku syna najtrudniejsze. No bo jak?

Zostawiłem go, gdy miał 13 lat

To taki wiek, kiedy ojca potrzebuje się najbardziej. Wiem, bo i mnie ojciec zostawił. Przez alkohol. Od mojej matki ojciec odszedł bardzo wcześnie. Nawet nie chodziłem jeszcze do szkoły. Na podwórku wszyscy opowiadali o swoich ojcach z dumą, a ja zmyślałem, że mój jest marynarzem, i że akurat go nie ma, bo popłynął w rejs.

Czasem, jak mamie udało się kupić banany, to wynosiłem je na dwór i udawałem, że to tata przywiózł z jakiegoś egzotycznego kraju. To się sprawdzało do pewnego wieku, ale potem mało kto się nabierał. Nawet dostałem ksywkę Banan, od tych moich morskich bujd.

Wtedy obiecałem sobie, że ja na pewno moich dzieci nie zostawię. A ożeniłem się wcześnie. Z dziewczyną, która mieszkała naprzeciwko. Miała na imię Janka i była przepiękna. Wszyscy chcieli z nią chodzić, ale ja wiedziałem, jak wybić im z głowy randki z nią.

Ojca nie było w domu, matka nie potrafiła nade mną zapanować, więc wychowywałem się na podwórku. A ono uczy, jak o siebie zadbać i jak odstraszyć kandydatów na narzeczonych. No i ich odstraszałem, a Janka nawet nie miała mi chyba tego za złe. Też jej się podobałem. Wyszła więc za mnie, choć jej rodzice wcale nie byli zadowoleni.

Podkreślali to na każdym kroku, a ja postanowiłem im udowodnić, że na nią zasługuję. Taką mam naturę – przekorną.

– A on co? Nie ma rączek? – burczał ojciec Janki, jak robiła mi w kuchni kanapki, a ja czekałem w jej pokoju.

– Nie jest u siebie – odpowiadała. – Sam ma w lodówce grzebać?

– Jeszcze tego by brakowało – odpowiadał zrzędliwy teść. Tak się właśnie czepiał, wszystkiego i za wszystko.

Janka szybko zaszła w ciążę

Bardzo się cieszyłem i dbałem o nią lepiej niż o samego siebie. Robiłem zakupy, sprzątałem. Było nawet tak, że i obiad gotowałem. W końcu urodziła. Zdrowego, prawie czterokilowego syna. Dostał dziesięć punktów, a ja pękałem z dumy. Daliśmy mu na imię Marcin.

Pracowałem wtedy na zmiany, ale nierzadko po dniówce to ja wstawałem do małego w nocy, żeby Janka mogła odespać trudny dzień. Synek był taki jak ja – przekorny. Jak go człowiek chciał nosić, to on chciał leżeć, jak chciało się, żeby poleżał, to on wolał na ręce. Jak Janka chciała spać, to on wtedy zabierał się za zabawę. No i kolki.

Dał nam popalić, lecz mnie duma trzymała na takich obrotach, że po szychcie jeszcze go w nocy obsługiwałem. Dopiero rano, jak Janka wstawała, to odsypiałem. Za to jak już podrósł, zabawa była przednia. Po mnie odziedziczył odwagę. Szybko zaczął chodzić, skakać, wszędzie właził, wszędzie go było pełno. A już najbardziej to uwielbiał wszystkie piłki. Jak tylko stanął na nogi, to coś razem kopaliśmy.

– Tatuś, tatuś! – wołał. – Goj, goj! – podnosił rączki do góry i biegał wokół pokoju, jak trafił w bramkę, którą udawała kanapa.

Byliśmy szczęśliwą rodziną

Choć, jak patrzę teraz, to widzę, że pierwsze sygnały nadchodzącej katastrofy już były. Jakie? Ano takie, że jak szliśmy na imieniny teścia, to rzadko wracałem o własnych siłach. On mnie w końcu zaakceptował i lał mi wódki od serca. Zdarzało się też, że z chłopakami z roboty szliśmy po wypłacie na „chłodnik”. Nie wydawałem wszystkich pieniędzy, ale sporo ich szło, a ja „leczyłem” się potem tym, czym się zatrułem.

Nieraz dzwoniłem do pracy, że nie przyjdę. Janka się złościła, ale nie robiła wielkich awantur. Często kwiatki jej kupowałem… „Normalnie, jak to chłop, lubię wypić” – tak wtedy myślałem. Tylko Marcin nie chciał się ze mną bawić, jak byłem na rauszu. Wtedy myślałem, że to dlatego, że słabo mi wychodzi kopanie piłki, że odpuszczam, że daję mu fory. Ale nie.

Myślę, że on już wtedy nie lubił mnie w takim stanie. Jednak naprawdę źle, to się zrobiło, jak mnie zaczęli wysyłać w delegacje. Bywało, że na miesiąc, na dwa. A tam? Wiadomo!

– No, Wiesiek, z nami się nie napijesz? Co ty, kapuś jesteś? – wpychali mi butelkę w rękę.

– Rany, chłopaki, muszę odpocząć trochę – broniłem się po kilku dniach popijania do samego rana.

– Od czego? Od zabawy? W trumnie odpoczniesz. Póki żyjesz, pij. Krótko się broniłem. Na drugim czy trzecim wyjeździe piłem już dzień w dzień. Do domu też bywało, że zjeżdżałem na gazie. Po powrocie starałem się jednak nie zaglądać do kielicha. Na początku jako tako wychodziło.

Choć nie było łatwo. Nie brakowało takich, co to chcieli się przywitać z kolegą przy wódeczce. Zaczęły się kłótnie z Janką – bo piłem – albo dlatego, że jak nie piłem, to chodziłem rozdrażniony. Głupi byłem, młody. Myślałem wtedy, że to życie tak na mnie działa. Robota, codzienność, małżeństwo. Wszyscy przecież na to samo dookoła narzekali. Tylko że mnie już zaczęła drażnić trzeźwość.

No i jeszcze ta moja przekora zadziałała. Jak mi Janka mówiła „nie pij”, to mnie wtedy szlag trafiał, i specjalnie robiłem jej na przekór. Bójki, kradzieże, żebranie, smród… Dwa lata tak żyliśmy.

Przyjeżdżałem się z nią kłócić i uciekałem z domu na piwo z kolegami. Po pijaku przepraszałem, śmiałem się głupio i zasypiałem w toalecie. Świadkiem wszystkiego był mój trzynastoletni syn.

Wystraszone kłótniami dziecko…

Marcin bał się awantur, ale też i tego, że byłem nieprzewidywalny. Potrafiłem na niego huknąć bez przyczyny, bo akurat dłużej siedziałem o suchym pysku. Potrafiłem też po pijaku zataczać się na boisku, gdzie grał z chłopakami. Bał się mnie i wstydził. Kiedyś złapałem Jankę za ręce, przycisnąłem do szafy, aż zadudniło, i darłem się na nią, bo naskoczyła na mnie z pretensjami.

– Czego chcesz kobieto? Czy ja ci rozkazuję?! No! Powiedz! Czego ty chcesz? Marcin podbiegł wtedy do mnie i zaczął mnie okładać pięściami po plecach. Obróciłem się gwałtownie, a on upadł. Janka krzyknęła, ja uciekłem. Strach przegonił mnie z domu. To wtedy poszedłem w pierwszy prawdziwy cug.

Piłem przez trzy miesiące, straciłem pracę i w końcu wylądowałem w schronisku dla bezdomnych.

– Ja stąd zaraz wychodzę… – powiedziałem do opiekuna, który mnie przyjmował. – Prześpię się, pozbieram i zaraz wracam do domu.

– Jasne, jak każdy, jak każdy – do dziś pamiętam jego słowa.

Do domu wróciłem. Ale na krótko. Na dwa tygodnie. Janka mnie przyjęła, a ja nie piłem. Do pierwszej okazji. Na trzeźwo chodziłem naładowany emocjami jak bomba zegarowa. Wybuchałem za każdym razem, kiedy mówiła o leczeniu. Tak było kilka razy.

Powrót, chwila spokoju, kłótnie, ucieczka i dalej w świat. Koniec wycieczki w noclegowni. Za którymś razem zastałem zmienione zamki w drzwiach. Nie awanturowałem się. Schowałem do torby piłkę, którą przywiozłem w prezencie dla Marcina, i obróciłem się na pięcie. Poczułem, że zrzucam z barków ciężar, że teraz już nic nie muszę, że jestem wolny. I byłem. Piłem i jeździłem po Polsce przez osiem lat. Nie ma co opowiadać, jak to było. Nic, czym można by się pochwalić.

Złodziejstwo, bójki, zwidy alkoholowe, szpitale, noclegownie, odwyki, jakaś praca, stawanie na nogi. Upokorzenie, żebractwo, smród. Bywało, że się podnosiłem. Ale wtedy nie wiadomo dlaczego, szedłem z pracy i myślałem sobie: „Wiesiek, kurna, czujesz się super, tyleś już trzeźwy. Opanowałeś to. Może się w końcu napić trochę, dla uczczenia sprawy”. No i nałóg wracał.

Z domem kontaktu nie miałem prawie wcale. Raz czy dwa zadzwoniłem do syna, ale przestałem, bo to był straszny wstyd, ogromne emocje. Nie dawałem rady. Rozmowa była sztywna – on cały spięty, a ja czułem, że się nie dogadamy. To był coraz większy chłop. Janka za każdym razem prosiła, żebym nie dzwonił, że na niego bardzo źle te nasze rozmowy działają.

Nie mogłem w to uwierzyć, bo przez telefon wydawał się obojętny.

– Grasz jeszcze w piłkę? – pytałem.

– Nie – odpowiadał krótko.

– Czemu?

– A tam.

– Co, „a tam”?

– Czasu nie mam.

– Czasu? Synu, w twoim wieku? – starałem się zabrzmieć wesoło, pogodnie, jakbym był tylko na jednej z tych wczesnych delegacji; w rzeczywistości byłem strasznie przejęty.

– No jakoś tak… – odpowiadał obojętnie i kończyliśmy rozmowę. Zresztą, mnie te telefony też nie służyły. Zawsze czułem się po nich źle. Cała wina spadała mi na plecy, jakby czaiła się, czekając, kiedy będę najsłabszy. Od razu wtedy szedłem pić. Po jakimś czasie przestałem w ogóle dzwonić do domu. Dowiedziałem się, że Janka ma nowego faceta, więc postanowiłem im nie przeszkadzać.

Powiedziała, że muszę przyjechać

Mnie też wreszcie się jakoś ułożyło. W końcu przestałem pić. Zamieszkałem w jednym ze schronisk dla bezdomnych, w charakterze „rezydenta”. Tak się mówi na tych, co zostają w schronisku na stałe. Miałem tu warsztat stolarski. Postawili go dla tych, co musieli ręce czymś zająć, żeby nie pić. Zarabiałem na papierosy i autobus, jak mi się chciało na wycieczkę do miasta pojechać. Lata leciały. Myślałem już, że tak życie dokończę. Ale los coś innego dla mnie szykował. Któregoś dnia siedziałem sobie w warsztacie i dłubałem kolejne zlecenie na stołek czy szafkę, a tu nagle wpadł kolega, żebym do kierownika leciał, bo ktoś do mnie dzwoni.

– Wiesiek? To ty? – usłyszałem w słuchawce Jankę.

– No to ja. Skąd ty…?

– Obdzwaniałam wszystkie schroniska w dużych miastach. Nie jest ich wcale tak dużo – była rozdrażniona. – Słuchaj, chodzi o Marcina. Nogi się pode mną ugięły. Pomyślałem o najgorszym.

– Co się stało? Co z nim?!

– Jak to co? – teraz usłyszałem w jej głosie wyrzut. – Jak co? A co może być w naszej rodzinie!? Pije.

– No co ty?

– Tak. Wyprowadził się, zamieszkał z dziewczyną. Ona jest w ciąży, a on zaczyna. Tak jak ty…

– Może jesteś przewrażliwiona. Może tylko popija.

– Popija? Posłuchaj sam siebie. Przecież to twoje geny cholerne. Twoje! Zażądała, żebym przyjechał. Uznała, że jeśli ktoś może Marcinowi przemówić do rozsądku, to tylko ja. Nie pytałem dlaczego. Dobrze wiedziałem, że Janka chce, aby do rozsądku przemówił mu mój negatywny przykład. Faceta, który stracił wszystko. Faceta, który mu tę chorobę sprzedał. Pojechałem.

Ubrałem się w najlepsze ciuchy. Kupiłem sobie za ostatnie zaskórniaki nową torbę podróżną i bilet. Zatrzymałem się u Janki. To zawsze była mądra kobieta, więc okazało się, że jej mąż na czas mojego pobytu przeniósł się do swojej mamy. Kiedyś pomyślałbym, że to jakiś mięczak, kiedyś zdziwiłbym się, że nie jest zazdrosny. Ale miałem już na karku pięćdziesiątkę i zmądrzałem.

Moja była żona przygotowała dobrą kolację i przy niej, na spokojnie, wyjaśniła mi całą sprawę. Historia „popijania” mojego syna była dokładną kopią tego, co spotkało mnie i mojego ojca. Sprawa genetyczna, cholera. Potem Janka wyjaśniła mi, że nie chce, aby Marcin wiedział, że to ona mnie ściągnęła. Nie mógł domyślić się, że chodzi o alkohol.

Ustaliliśmy, że ona zadzwoni do niego, powie, że właśnie przyjechałem i chcę się z nim spotkać, bo jestem od dawna trzeźwy. Tak zrobiła. Na początku się trochę opierał, ale w końcu się zgodził. Miał przyjechać do niej następnego dnia na obiad.

– Rodzinny obiad – zażartowałem do Janki, a ona popatrzyła na mnie tak, że odechciało mi się żartować. Nigdy w życiu nie byłem tak spięty, jak tego następnego dnia. Całe szczęście, że Janka zrobiła obiad na dwunastą, bo dłużej to nie wiem, czybym wysiedział. Ale kiedy przyszedł Marcin, od razu domyśliłem się, dlaczego chciała zrobić to tak wcześnie. Alkoholika nie oszukasz. Chłopak zdecydowanie był „wczorajszy”. No właśnie, chłopak. To był facet.

Widać było po nim jednak, że lekkoduch, że zawadiaka. Buty sportowe, białe dżinsy, koszulka polo z postawionym kołnierzem i taka jakaś amerykańska sportowa kurtka. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że stoję i wgapiam się w niego jak sroka w gnat. Że próbuję w nim znaleźć tego trzynastolatka, którego zostawiłem 15 lat temu. To był jednak inny człowiek.

– Cześć – wyciągnąłem rękę.

– Dzień do… Cześć – uśmiechnął się. – Poznajesz mnie? – na nic mądrzejszego nie było mnie stać.

– A ty mnie?

– Chyba tak – i ja się uśmiechnąłem.

– No ja też ciebie chyba.

– Siadajcie – Janka wskazała stół. Marcin rozebrał się i zaraz jak tyko usiadł, nalał sobie szklankę kompotu i całą wyżłopał naraz. Odstawił, popatrzył na mnie i się uśmiechnął.

– Mama, nie masz tam w lodówce jakiegoś piwka? – zapytał. Odniosłem wrażenie, że chce mnie i matkę sprowokować. Janka popatrzyła na niego spod oka, ale słowem tego nie skomentowała.

– Grasz w piłkę? – próbowałem zmienić temat.

– Pytałeś mnie o to za każdym razem, jak dzwoniłeś.

– I co odpowiadałeś?

– Że już nie, bo nie mam czasu?

– I co, dalej nie masz?

– Różnie bywa. Janka podała jedzenie. Rozmowa się nie kleiła. Najwięcej mówiła ona. Opowiadała nam o sobie nawzajem. O mnie mniej, bo tyle, co zdążyłem jej powiedzieć poprzedniego wieczora. Zauważyłem, że przede wszystkim mówi o moim piciu. Nie miałem jej za złe, ale patrzyłem na Marcina i widziałem, że narasta w nim gniew. Jeśli wdał się we mnie – a wszystko wskazywało, że tak – to wiedziałem, że zaraz się domyśli, co jest grane, i wybuchnie.

– Ojciec nie pije już ponad pięć lat. Ale do dzisiaj ma kłopoty ze zdrowiem – Janka mówiła jak nauczycielka.

Tylko czekałem, aż Marcin nie wytrzyma

No i się doczekałem:

– To po to go sprowadziłaś? Udawała zdziwioną. – Nie wygłupiaj się, mamo – zdenerwował się Marcin. – Widzę, co się święci. Ojciec? Jaki on dla mnie ojciec. Sprowadziłaś sobie kukłę, żeby mi na niej pokazywać, co mnie czeka, jak nie zostanę abstynentem. Przesadziłaś! – krzyknął w końcu.

– Ciągle przesadzasz. Odczep się ode mnie. To on ci tak w głowie namieszał, że jak zobaczysz kieliszek, to wariujesz. Czego ty ode mnie chcesz? No czego?!

Janka zamarła, a ja siedziałem i patrzyłem na Marcina. Jakbym widział siebie sprzed lat. „To jest mój syn” – pomyślałem i gorzko, i cierpko. Był podobny do mnie. To ja mu przekazałem to cholerstwo w genach.

– A ty co się tak na mnie gapisz?! – wydarł się teraz na mnie. – Mam was i wasz obiadek gdzieś… Zerwał się od stołu i wyszedł. Janka się popłakała:

– Zrób coś, do cholery, Wiesiek. No, zrób. Chociaż raz… Wstałem, sięgnąłem do swojej torby i wyjąłem z niej piłkę. Zszedłem na dół, żeby go szukać. Miałem nadzieję, że nie poleci przed siebie, bo przecież go nie dogonię. Na szczęście stał pod bramą i palił. Podszedłem.

– Masz – wyciągnąłem piłkę.

– Co to?

– Miałem ci dać piłkę w prezencie 15 lat temu. Wtedy, co mnie matka raz na zawsze przegoniła.

– To ta sama? – wskazał gałę.

– A gdzie tam, to było tyle lat temu. Zresztą, tamtą sprzedałem…

– Żeby mieć na gaz?

– Tak.

– Czego chcesz? – był bezpośredni.

– Pokopać.

– Co?

– Dawaj – odsunąłem się kawałek i rzuciłem mu piłkę pod nogi.

Znalazłem nowy sens swojego życia

Marcin przez chwilę patrzył na mnie jak na idiotę, ale potem wsadził papierosa w usta i kopnął ją od niechcenia do mnie. Staliśmy tak na ścieżce pod bramą przez pół godziny. Nic nie mówiliśmy, tylko kopaliśmy do siebie jak dwóch siedmiolatków, którzy rozgrywają najważniejszy mecz świata. Nie wiem, czy wróciły do niego wspomnienia. Do mnie na pewno. Jak skończyliśmy, to zaproponowałem, żebyśmy poszli razem na klubowy mecz. Na stadion. Zgodził się.

Zostałem już w rodzinnym mieście. Znalazłem pracę u jednego ze starych kumpli, co miał zakład stolarski. Wynająłem sobie maleńki pokoik u starszej pani i żyłem przy nich. Nie z nimi, bo już się nie dało, ale przy nich. Schowałem dumę do kieszeni, i znosząc wieczne docinki i złośliwości Marcina, doglądałem go, żeby nie pił. Powoli zbliżyliśmy się do siebie. Ale nie byłem mu ojcem, byłem jakby przyjacielem z AA.

Rozumiałem go, wiedziałem, jak do niego podejść. Jak z nim gadać o wódce, żeby się nie denerwował. I znalazłem w życiu cel. Nie marzyłem nawet o tym, żeby być dla niego kimś więcej. Marzyłem, żeby dzięki mojej pomocy on był kimś więcej. Ja nigdy się już wódki nie napiję. Do końca życia muszę być trzeźwy, żeby czuwać nad synem. Jestem za stary i za mądry, żeby zawieść siebie i jego jednocześnie. Nie tym razem. Robię to więc codziennie, dzień w dzień walczę o nas dwóch. Na razie wygrywam i to jest nowy sens mojego życia. Jeśli jemu się uda, to ja zapracuję sobie na to moje wybaczenie.

Czytaj także: 
„Moja żona poszła w tango z kierownikiem na firmowej imprezie. Lafirynda. Musiała spełniać zachcianki swojego szefa"
„Miałam być żoną Michała, ale przez własną głupotę zostałam kochanką. Gdy jego syn dorośnie, rozwiedzie się dla mnie”
„Tata Agatki zostawił nas, gdy mała miała 6 m-cy. Za granicą tak tęsknił, że w końcu założył nową rodzinę”

Redakcja poleca

REKLAMA