Moje życie było poukładane jak w pudełku. Może wyglądało nieco inaczej, niż je sobie wyobrażałam jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy zaczynałam studia, ale w sumie nie miałam powodów do narzekań. Miałam stałą pracę w wydawnictwie, prowadziłam kilka projektów, które traktowałam jak moje dzieci. Bo takich prawdziwych nie miałam. Jakoś nie trafiłam na „pana jedynego”, z którym mogłabym, mówiąc górnolotnie, wsiąść do rozchybotanej łodzi życia i popłynąć w nieznane. To zawsze było cierniem w sercu moich rodziców, zwłaszcza mamy.
– Dziecko kochane, jak umrzemy, zostaniesz sama na świecie… – powtarzała niemal za każdym razem, gdy ich odwiedzałam.
– Mamo, wy jeszcze nie umieracie, a ja mam jeszcze czas – odpowiadałam.
– I nie zmarnuję życia z byle kim, byle był. Jak się znajdzie, to dobrze, a jak nie, to trudno. Adoptuję pięć kotów, dwa psy i będę z nimi szczęśliwa. A na razie… Co kupić wam na obiad?
Koleżanka zaproponowała mi pracę
Naprawdę lubiłam swoje życie, nawet jeśli czasem tęskniłam za miłością, bliskością, za oddechem drugiej osoby w łóżku, za stałą obecnością kogoś w domu… Tymczasem miałam całkiem spore grono znajomych i kilkoro przyjaciół, a gdy nachodziły mnie smętne myśli, zawsze mogłam wziąć kolejny projekt książkowy albo posprzątać na pawlaczu. Ktoś powie, że takie życie odległe jest od ideału, ale ja całkiem nieźle się w nim odnajdywałam. Może nie było w nim męża i dzieci, ale były spontaniczne wypady z przyjaciółmi w ciekawe zakątki Polski i świata. Coś za coś, jak to się mówi, a przecież nie wykluczałam, że los mnie jeszcze zaskoczy.
I wykrakałam. Przychody wydawnictwa, choć wszyscy staraliśmy się pracować jak najlepiej, spadały. Coraz mniej ludzi kupowało i czytało książki, coraz bardziej popularne były platformy do dzielenia się ebookami albo po prostu abonamentowe… W końcu właściciele zdecydowali się zwinąć żagle. Z dnia na dzień dostaliśmy wypowiedzenia. Fakt, że jeszcze przez trzy miesiące zachowaliśmy pensje, choć już nie musieliśmy świadczyć pracy, nie bardzo nas pocieszał.
Znalezienie nowego zatrudnienia wcale nie było łatwe. Zwłaszcza za godną pensję i które sprawiałoby mi radość. Wysyłałam CV do innych wydawnictw, ale albo nie było odzewu, albo warunki pracy urągały wspomnianej godności. Z tygodnia na tydzień posępniałam bardziej, choć przyjaciele starali się mnie pocieszać i podsyłali co rusz nowe oferty. Nie mieszkaliśmy jednak w wielkim mieście i powoli traciłam nadzieję.
– Zobaczycie, wyląduję na kasie w dyskoncie… – prawie płakałam nad butelką wina, gdy dziewczyny wpadły do mnie na babski wieczór.
Naprawdę byłam bliska składania listów motywacyjnych także w miejscach zupełnie niezgodnych z moim wykształceniem i doświadczeniem, ale przynajmniej dających pieniądze na zapłacenie rachunków.
– Daj spokój, coś znajdziesz. Może w agencji reklamowej jako copywrter? Próbowałaś? A może w gazetach?
Próbowałam i tu, i tu.
Byłam coraz bardziej podłamana. Czas otrzymywania wypłaty za nicnierobienie kurczył się, a ja nie miałam ani jednej odpowiedzi na moją aplikację. A nie, przepraszam, były dwie, że bardzo dziękujemy, ale pani kompetencje są za wysokie na to stanowisko. Nie chcieli mnie nawet na kasie w dyskoncie. Kończyła mi się forsa na rachunki i jedzenie, choć stać mnie było jeszcze na białe wino, by topić w nim smutki.
– Kochanie, nie martw się, wiesz, że zawsze ci z tatą pomożemy… – mama była kochana, ale przecież nie mogłam wiecznie żyć na ich koszt.
Nie mieli wielkiego majątku; dwupokojowe mieszkanko, w którym się wychowałam, było wszystkim, czym dysponowali. Mogli mnie zaprosić na obiad w niedzielę, ale nie codziennie przecież. To ja powinnam o nich dbać, a nie na odwrót. Na Boga, miałam już prawie czterdziechę na karku!
Pamiętam, że wtedy padało. Ale tak naprawdę mocno. Odwołałam obiad u rodziców, bo nie miałam ochoty przemoknąć do bielizny… I wtedy odebrałam telefon od Magdy, najbliższej przyjaciółki.
– Słuchaj, mam dla ciebie robotę. Tylko nie wiem, czy zechcesz, bo…
– Chcę! – byłam na etapie, kiedy po prostu potrzebowałam pracy, jakiejkolwiek. – Wchodzę w ciemno.
– Poczekaj, wariatko. To robota u mojego wujostwa. Dużo nie zapłacą, ale mieszkanie i wyżywienie jest w ramach umowy.
– Rany… To co to za praca? Gdzie? – zaczęłam mieć wątpliwości.
– Mają pensjonat w górach i szukają kogoś do jego prowadzenia.
– Yyy… – zacięłam się. – To ten, gdzie kiedyś pojechaliśmy całą paczką?
Pamiętałam wielką chawirę, ze trzydzieści pokoi, jadalnię jak na Zamku Królewskim w Warszawie i przemiłą właścicielkę, rodzoną ciotkę Magdy, która zawsze wpychała nam drożdżówki do plecaków, gdy wychodziliśmy na szlak.
– Tak. Wujek już niedomaga, musi odpocząć, mają dość prowadzenia tego interesu, ale nie chcą się pozbywać domu, bo przecież mam go odziedziczyć – Magda się roześmiała. – Już to widzę, jak bawię się w hotelarza. A oni potrzebują kogoś, kto umie żonglować tym wszystkim. Ogarniałaś całe projekty w wydawnictwie, ogarniesz i to. Innych pracowników mają, potrzeba im za to na cito managera.
– Okej… – powiedziałam powoli.
Miałam wątpliwości ze względu na rodziców
Kompletnie o czymś takim nie myślałam, ale darowanemu koniowi i tak dalej. Póki nie znajdę innego zajęcia, grzechem byłoby wybrzydzać. No i mogłabym wynająć mieszkanie na te kilka miesięcy, kredyt spłacałby się sam – pomyślałam.
– Tylko… Iwona… oni chcą kogoś na stałe. Przynajmniej na pięć lat.
Zastrzeliła mnie tą informacją. Co innego zrobić sobie taki dłuższy prawie-urlop, za który jeszcze mi zapłacą, w górach, w pięknym Kościelisku, a co innego decydować się na przeprowadzkę na kilka lat, za pracą, której może nie podołam, która może mi się nie spodoba. Gdybym się zdecydowała, tam właśnie świętowałabym za cztery lata czterdziestkę. To poważna decyzja i duże zobowiązanie. Bardzo duże. Z drugiej strony… Umowa na czas nieokreślony, właściwie od pierwszego dnia pracy. Stabilność. Piękne widoki. Tylko daleko od domu…
Rodzice! Nie mogłam zostawić dwójki siedemdziesięciolatków na tyle czasu. Przecież oni nie robią się młodsi! A jeśli będą potrzebować pomocy? Przecież już teraz potrzebują. Nie potrafią opłacić sobie rachunków przez internet. A zakupy? Kto im przywiezie te cięższe, jeśli mnie nie będzie w pobliżu? A do lekarza kto zabierze? Ojciec musi pilnować swojego nadciśnienia, a mama kontrolować stawy, bo potrafią niemiłosiernie ją boleć. Nie mogłam im tego zrobić. Nie mogłam ich zostawić, nawet jeśli to oznaczało, że za dwa tygodnie będę podwyższać statystyki bezrobocia w Polsce i będę dostawać marne grosze z urzędu pracy, żeby nie umrzeć z głodu, a potem to już nie wiem…
– Zwa…ariowałaś?! – ojciec aż się zapowietrzył. – Matka, ona zwariowała! Taka praca, u dobrych ludzi, na długo, a ona nie chce! No, oszalała!
– Czy wy nie rozumiecie? To zobowiązanie na lata, nie mogę was zostawić na tak długo. Myślałam, że pojadę, trochę popracuję, trochę odetchnę górskim powietrzem, przyjedziecie do mnie, też odpoczniecie, a w międzyczasie poszukam czegoś na spokojnie, nie martwiąc się o rachunki. Ale oni chcą kogoś na minimum pięć lat!
– Kochanie, nami nie musisz się przejmować – zapewniła mama. – Póki co, dajemy sobie radę. I w przyszłości też damy. W razie czego zawsze znajdzie się ktoś, kto nam pomoże. A ty musisz zadbać o siebie. Jeśli nie możesz znaleźć pracy tutaj, jedź tam, gdzie ona jest. Gdzie na ciebie czeka. Co z tego, że studiowałaś co innego?
– To nie chodzi tylko o przebranżowienie czy o zmianę mieszkania. To pół Polski dalej, to jest zmiana dotycząca całego życia! Zostawię mieszkanie, o którym od kilku lat myślałam, że jest moim domem, miasto, w którym się wychowałam, was, przyjaciół…
– Najpierw sprawdź. A potem decyduj – mama uścisnęła mi dłoń.
Pojechałam więc do Kościeliska, pewna, że po prostu porozmawiam i wrócę. Na miejscu zastałam pensjonat trochę mniejszy niż w moich wspomnieniach, uśmiechniętą młodą dziewczynę w recepcji i starszą panią, w której rozpoznałam ciocię Magdy. Na mój widok uśmiechnęła się szeroko, a potem mocno mnie przytuliła.
– Iwonka… Tyle lat cię, dziecko, nie widziałam!
– Ja pani też… Ale te drożdżówki, wpychane nam do plecaka, będę pamiętać zawsze. Obłędnie smakowały, gdy byliśmy w połowie trasy.
Porozmawiałyśmy o tym, czego ona i jej mąż potrzebują. I o tym, co mogą zaoferować. Pensja była taka sobie, ale biorąc pod uwagę, że nie musiałabym wydawać grosza na rachunki, wynajem i jedzenie, nie było źle. A mieszkanko, które miałam zajmować, choć niewielkie, miało wszystko, czego potrzebowałam. No i ten widok z okien… Marzenie.
Tylko ciągle miałam dylemat, czy naprawdę aż tak chcę zmienić swoje życie, i to na tak długo. Moja potencjalna szefowa podkreśliła bowiem kilka razy, że chciałaby nawiązać dłuższą współpracę, przynajmniej na pięć lat, bo nie ma siły organizować takich rozmów co chwilę i wdrażać co rusz nowych kandydatów, w sytuacji gdy musi zająć się poważnym stanem zdrowia swojego męża.
– Wiem, że to byłaby dla ciebie wielka zmiana, ale może i nowa szansa? – zasugerowała, patrząc mi w oczy. – Ja też się tu przeprowadziłam za miłością. I pyk, jakby to było pięć minut temu, a minęło prawie pięćdziesiąt lat.
– Ale ja nie przyjadę tu za miłością.
– Ale może tu ją znajdziesz? Kto wie.
Roześmiałam się i podałam starszej pani rękę. Przyjęłam jej ofertę. Skoro ona wytrzymała tu pół wieku, ja wytrzymam pięć lat. A potem zobaczymy. Może wrócę do siebie, może sprowadzę tu rodziców…
Teraz śmigam jak ryba w górskim potoku
Weszłam w nowy dla mnie świat z werwą i zapałem. Inaczej nie umiem, jeśli się w coś angażuję, to na sto procent. Pracowałam tak, by usprawnić pracę innych, a jednocześnie, żeby pensjonat działał, jak należy i jak przystało na obiekt z dwudziestego pierwszego wieku. Pani Maria była zachwycona, a ja przestałam się zastanawiać nad tym, co by było, gdyby… Parłam do przodu, bo skoro już podjęłam decyzję, to chciałam się jej trzymać.
Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem czułam się tam coraz pewniej i lepiej. Z czasem zaczęłam być traktowana nie jak ceperka, co przyjechała tu tylko na wakacje, ale jak swoja. Odkryłam, że sprawia mi to autentyczną przyjemność, bo i ja zaczęłam traktować to miejsce jak mój dom.
Nim się zorientowałam, minęło… pięć lat i pani Maria zadzwoniła, żeby zapytać, czy nadal chcę u niej pracować. Ależ oczywiście, że chciałam! Czas przeleciał jak z bicza strzelił, a ja autentycznie wrosłam w to miejsce, zapuściłam korzenie.
Zarządzam pensjonatem, który świetnie funkcjonuje – to zasługa wspaniałych ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Moi rodzice dają sobie radę znacznie lepiej, niż sądziłam. Widocznie wcale nie byłam im aż tak potrzebna.
Magda wpada teraz do Kościeliska znacznie częściej, niż kiedy mnie tu nie było. To dobrze, bo tęsknię za moją przyjaciółką. Choć od kiedy w moje czterdzieste urodziny wzięłam ślub z przystojnym góralem, który ma wspaniałe bary i jeszcze wspanialsze poczucie humoru, już nie jestem samotną starą panną, która nie ma do kogo wracać i ust otworzyć.
Teraz czytam książki, a nie pomagam je wydawać. Pewnie, czasem brakuje mi pracy w wydawnictwie, ale zaraz potem przypominam sobie, że to nie ona dała mi tyle radości i miłości, co moje obecne zajęcie.
Gdyby prawie pięć lat temu ktoś zapytał mnie, gdzie się widzę za pięć lat, nigdy w życiu nie odpowiedziałabym, że właśnie w takim miejscu, w takiej roli. Gdyby mi powiedziano, jak to wszystko będzie wyglądać, roześmiałabym się z niedowierzaniem. A jednak jest mi lepiej niż kiedykolwiek. Życie zmusiło mnie do dokonania zmiany. Do zatrzymania się, a potem do zrobienia kroku naprzód, tylko już w zupełnie innym kierunku. I dobrze. Czasem trzeba przyjąć to, co podsuwa los, bo może to wyjątkowa szansa. Życiowa okazja raczej cicho i nieśmiało puka do drzwi niż ogłasza się fanfarami.
Jestem szczęśliwa. Znowu mam pracę, która daje mi mnóstwo satysfakcji. Poznałam ludzi, których bardzo polubiłam, a nawet pokochałam. Ktoś pokochał mnie. Ktoś zaufał mi na tyle, by powierzyć mi resztę swojego życia. To bardzo duża odpowiedzialność. Staram się jej sprostać. Pamiętam, jak bardzo się bałam i jak bardzo starałam się znaleźć argumenty za tym, by niczego nie zmieniać. Jak dobrze, że ostatecznie zdecydowałam się skoczyć na głęboką wodę. Bałam się, czy w ogóle utrzymam się na powierzchni. I co? Śmigam jak ryba w górskim potoku!
Czytaj także:
„Straciłam pracę i mieszkanie. Rodzice uznali, że to moja wina, bo zachciało mi się kariery, zamiast wyjść za rolnika”
„By zapomnieć o moim eks zaszyłam się w leśnej głuszy. To właśnie tam spotkałam miłość i zrozumiałam, czego mi potrzeba”
„W wieku 36 lat zamieniłam szpilki na gumiaki i przeniosłam się z miasta na wieś. Dopiero tam spotkałam miłość swojego życia”