Kiedy szef wezwał mnie do siebie wiedziałam, że nie jest dobrze. I zdawałam sobie sprawę, że zasłużyłam co najmniej na ochrzan, jak nie na naganę czy dyscyplinarne zwolnienie. Po raz kolejny w tym miesiącu moje zestawienie zawierało błędy. I do dość poważne. Raz czy dwa każdemu się może zdarzyć, zresztą po to są zatrudnieni kontrolerzy. To do ich zadań należy wyłapywanie pomyłek. Ale ja ostatnio właściwie nic nie robiłam dobrze, a to mogło mieć poważne konsekwencje. W końcu zajmujemy się pieniędzmi ludzi, tu liczy się każdy przecinek.
Z westchnieniem wstałam od biurka i ruszyłam w kierunku gabinetu szefa. Wychodząc, wyłapałam jeszcze współczujące spojrzenie koleżanki. Ona też wiedziała, że takie wezwanie nie wróży nic dobrego.
– Proszę usiąść – szef wskazał mi krzesło, nie podnosząc głowy znad papierów. – Ja tu zaraz skończę.
Czytał moje zestawienia, widziałam swoje nazwisko na wydruku.
Zrezygnowana spojrzałam w okno. Brzydki, szary dzień i bure chmury idealnie odzwierciedlały mój nastrój. To nie dodawało mi otuchy.
– Pani Kasiu, co się z panią dzieje? – głos szefa wyrwał mnie z zadumy. – Pracuje pani z nami ponad cztery lata. Zaryzykowałem, przyjmując na etat studentkę ze stażu, ale czułem, że warto. I do niedawna byłem pewny, że podjąłem właściwą decyzję. Ale to, co pani wyprawia od ponad miesiąca… Co się stało? Ma pani jakieś kłopoty?
O mało nie parsknęłam śmiechem. Jakieś kłopoty? Toż to eufemizm! Facet, z którym byłam pięć lat, za którego chciałam wyjść za mąż, po prostu mnie zostawił. Dobra, może było w tym trochę mojej winy, bo głupio się upierałam, że chcę ślubu i to tradycyjnego, a on uważał, że papierki w życiu w ogóle nie są potrzebne. Ale czy to powód, żeby mnie rzucać z dnia na dzień? Podobno mnie kochał…
– Ja przepraszam, ale rzeczywiście ostatnio nie bardzo mi się układa w życiu – powiedziałam, bo coś przecież musiałam powiedzieć, nie mogłam siedzieć i gapić się na szefa w milczeniu. – I prawdę mówiąc, nie bardzo sobie z tym radzę.
– A mogę pani jakoś pomóc? – zapytał, wyraźnie przejęty. – To zdrowotne kłopoty? Rodzinne? Finansowe?
– Rodzinne – powiedziałam, czując jednocześnie coś w rodzaju wdzięczności, bo szef naprawdę wyglądał, jakby mi współczuł. – Ale nie, sama muszę się z tym uporać. Tylko na razie mnie to po prostu przerasta…
– Ja rozumiem, ale niestety nie mogę się zgodzić, żeby skutkiem ubocznym pani kłopotów były takie błędy – powiedział, wskazując ręką papiery. – Całe szczęście, że kontrolerzy są czujni, zdaje sobie pani chyba sprawę z tego, co by było, gdyby te zestawienia poszły do realizacji?
Skinęłam głową, nastawiając się w duchu na najgorsze. Zwolni mnie jak nic, i do obecnych problemów dojdą mi jeszcze finansowe.
To szef podsunął mi pomysł z urlopem
– Pani Kasiu, mam propozycję – powiedział, wzdychając ciężko. – Niech pani sobie weźmie urlop. Powiedzmy, na jakieś dwa tygodnie…
– Ale ja już wszystko wybrałam – zaprotestowałam z nieszczęśliwą miną. – No prawie, zostały mi tylko dwa dni.
– Więc niech pani weźmie urlop bezpłatny – poradził. – W obecnym stanie i tak nie może pani pracować. W każdym razie myślę, że tak będzie korzystniej dla firmy. Proszę się nie obrazić, ale w tej chwili przynosi pani więcej strat niż korzyści. Niech się pani ogarnie, zrobi coś ze swoim życiem. Nie wiem, jakiego typu ma pani problemy, ale może dobrym pomysłem byłby jakiś wyjazd…
Prawdę mówiąc, byłam mu wdzięczna za tę propozycję. Co prawda bezpłatny urlop oznaczał mniej kasy, ale miałam coś odłożone na czarną godzinę, a właściwie na ślub i wesele, które zostały odwołane, więc się nie martwiłam. A przynajmniej mnie nie wywalił!
Podanie napisałam od razu, po czym, nie czekając nawet do końca dnia pracy, wyszłam z firmy. Wiem, to była dezercja, ale szef miał rację – pożytku nie było tutaj ze mnie żadnego.
Od razu poszłam do knajpy, w której pracowała moja przyjaciółka.
– Facet ma rację, musisz wyjechać – powiedziała, stawiając przede mną wielką kawę z bitą śmietaną.
Zazwyczaj unikam pustych kalorii, ale przecież teraz nie muszę już dbać o linię! Ślubu nie będzie.
– Ale gdzie? – westchnęłam.
– Gdziekolwiek. Za granicę albo na jakąś wiochę gdzieś w Polsce. Musisz zapomnieć o Mariuszu.
– A widziałaś się z nim może? – zapytałam, zastanawiając się jednocześnie, jak mam o nim zapomnieć.
– Przyszedł tu wczoraj i pytał, co u ciebie słychać – pokiwała głową, jakby z politowaniem. – Narzekał, że nie może się do ciebie dodzwonić. Wspominał też o swojej wyprowadzce, o wynajęciu nowego mieszkania, ale nie pytałam go o adres, bo po co?
Pociągnęłam nosem. No tak, on też chce mnie wyrzucić z pamięci. Wyprowadził się z kawalerki, którą razem wynajmowaliśmy i urządzaliśmy… Ile tam wspomnień! Ale ja też zrobiłam tak jak on. Od razu zmieniłam swoje życie po rozstaniu. Wyprowadziłam się od Mariusza, i po dwóch dniach mieszkania u Anki wynajęłam kawalerkę. Tylko ona znała adres. A zaraz potem zmieniłam numer telefonu. Właściwie nie wiem po co – przecież wcale nie chciałam uciekać i odcinać się od Mariusza. Przeciwnie, miałam nadzieję, że przyjdzie i będzie błagał, żebyśmy znowu byli razem.
– Jakby znowu przyszedł… – zaczęłam, ale się zawahałam. No bo co? Co miałabym mu powiedzieć? Że czekam na przeprosiny? – Nie, zresztą nic.
Pójdę i obejrzę to miejsce mocy…
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wybrać akurat tę ofertę. Kiedy szukałam w internecie jakiegoś oddalonego od cywilizacji zacisza, od razu na pierwszym miejscu wyskoczyła mi ta agroturystyka. Wcale nieciekawa – do morza pięć kilometrów, wokół tylko las. Nie mam pojęcia, dlaczego tam zadzwoniłam.
Miejsce okazało się śliczne, aczkolwiek kompletnie nudne. Bo co robić w upał w szczerym polu? Chałupa stała na skraju wsi, a jedyną miejscową atrakcją był sklep ze stolikami wystawionymi na zewnątrz, gdzie tutejsza młodzież siedziała, popijając piwo.
– Niedaleko są kamienne kręgi – zachęcała mnie właścicielka domu.
Była wyraźnie zadowolona, że w ogóle ktoś do niej przyjechał. Przy takim położeniu raczej nie narzekała na nadmiar turystów.
– Jakie kamienne kręgi? – spytałam nieufnie.
– No, magiczne – wyjaśniła, o ile można to nazwać jakimkolwiek wyjaśnieniem. – Kiedyś tam było miejsce kultu czy cmentarz, nie pamiętam, albo Gotów, albo Celtów – dodała, widząc po mojej minie, że nadal nic nie rozumiem. – Jak się tam spaceruje, to człowiek doznaje ponoć duchowego oczyszczenia. No i można się doładować dobrą energią.
Powstrzymałam się od wzruszenia ramionami, żeby nie zrobić jej przykrości. Magiczne kręgi – jak ja nie znoszę takich czaro-marowych rzeczy.
Po czterech dniach doszłam do wniosku, że jednak się tam przespaceruję. Bo co miałam do roboty? We wsi było tak nudno i nijako, że zaczęłam już przemyśliwać o powrocie do domu. Albo o ściągnięciu tu Anki. We dwie mogłybyśmy przynajmniej pogadać. Ale powstrzymało mnie wspomnienie naszej rozmowy tuż przed moim wyjazdem.
– Nie chcę wiedzieć, gdzie jesteś – powiedziała, odsuwając od siebie kartkę, na której zapisałam jej adres tej chałupki. – I nie będę do ciebie dzwonić. Ty też nie dzwoń, daj tylko znać, że dojechałaś szczęśliwie. Przez cały miesiąc usiłowałam z dziewczynami podnieść cię na duchu, nie udało się. Dlatego uważam, że jedyne co może ci pomóc, to samotność. Ponudzisz się sama ze sobą, zastanowisz, czego tak naprawdę chcesz od życia, rozdrapiesz parę ran, może popłaczesz. Jak to nie pomoże, to już nie wiem…
Chyba miała rację. Bo rzeczywiście sama nie wiedziałam, czego chcę, i to stanowiło źródło moich problemów. Mariusz… Wciąż go kochałam, to na pewno. Tylko wkurzył mnie tym, że tak bardzo zależało mu na wolności i miał w nosie to, czego ja potrzebuję. A może przestraszył się odpowiedzialności, może perspektywa ślubu go przerosła? Nieważne. Ważne było tylko to, czy ja go chcę czy nie.
Całe moje ciało, cała moja dusza krzyczała: „Chcę! Pragnę!”. Ale jednocześnie zrobiłam wszystko, żeby wyrzucić go z pamięci i z życia. Zmieniłam numer telefonu, co więcej, wykasowałam jego numer z pamięci karty. Nie wzięłam ze sobą laptopa, więc nawet, gdybym chciała, nie mogłabym się z nim skontaktować. A chciałam…
Chyba Anka ma rację, faktycznie powinnam odbyć sama ze sobą poważną rozmowę. Tyle że jakoś nie potrafiłam się do tego zabrać. Może w tych kręgach będzie odpowiednia atmosfera?
Kurczę, ja go chyba jednak kocham...
Kolejny ranek był ciepły, ale wietrzny. Doszłam do wniosku, że to idealna pora na spacer. Zapakowałam do plecaka wodę i kanapki na drogę, a potem poszłam zapytać gospodynię, jak trafić do tego magicznego miejsca.
– Autobus dojeżdża, zatrzymuje się niedaleko parkingu – powiedziała. – A stamtąd wąska ścieżka prowadzi przez las. Ale warto kupić przewodnik, bo to ważne, jak się idzie, którą stroną, i w jakim miejscu wchodzi się do kręgu – pouczała mnie przekonana, że idę po magiczną moc.
Skinęłam uprzejmie głową, nie wyprowadzając jej z błędu. Na parking trafiłam bez problemu, w kiosku było mnóstwo pamiątek, pocztówek i folderów. Kupiłam przewodnik, dwie kartki z kolorowym zdjęciem, i usiadłam na chwilę przy kawie, przeglądając informacje.
Kilka faktów historycznych, relacje świadków, których miejsce odnowiło, uzdrowiło czy też oświeciło, oraz trzy zdania o tym, że do kręgu trzeba wchodzić od wschodu i iść po spiralnie układającej się ścieżce. I oczywiście ostrzeżenie, żeby z magicznego miejsca nie zabierać kamieni pod karą administracyjną oraz… klątwy. Bo na tych, co nie posłuchają, spadną wielkie nieszczęścia.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze mnie fascynowało, że w XXI wieku ludzie jeszcze wierzą w takie bajki. Ale kto wie? Może niektórym to potrzebne. Może gdybym ja nie była taka racjonalna i dopuściła do swojego życia trochę magii, to teraz nie miałabym problemów i depresji…
Ruszyłam powoli przed siebie. W lesie było cicho jak makiem zasiał. Przyjechałam tu z samego rana, turyści najwyraźniej jeszcze nie dotarli na miejsce. Na parkingu stały zaledwie dwa samochody. Pani w kiosku powiedziała, że kilka osób przyjechało poprzednim autobusem, więc pewnie spotkam je po drodze.
Szłam, wdychając zapach rozgrzanych igieł sosnowych i świerkowych, słuchając śpiewu ptaków i szumu liści. Przed oczami miałam podobny las. Też iglasty, tylko ścieżka, po której w zeszłym roku szłam z Mariuszem, była nieco szersza. To wtedy powiedział mi, że nie wyobraża sobie życia z inną kobietą. I chciałby tak zawsze ze mną wędrować, i wszystko mu jedno, czy to będzie leśny dukt, górska ścieżka, czy zatłoczona aleja w mieście. Wyznał też – co jak na niego, zamkniętego w sobie twardziela, było zupełnie nietypowe – że chciałby po tych drogach pchać wózek z naszym dzieckiem.
Oczy mnie zaszczypały i zatrzymałam się, żeby wytrzeć łzy. Kurczę, ja go jednak kocham… Nagle uświadomiłam sobie, że nawet gdybym chciała, to go nie znajdę! No dobra, wiem, gdzie pracuje, ale przecież nie będę koczować pod jego firmą. To upokarzające! Poza tym zawsze miał elastyczne godziny pracy i nigdy nie wiedziałam, o której wróci do domu. A skoro zmienił mieszkanie, a ja wykasowałam jego numer z telefonu… Boże, jaka ja jestem głupia!
Już nawet nie próbowałam powstrzymać płaczu. Zeszłam z wąskiej ścieżki i przysiadłam z boku na jakimś pieńku. Minęła mnie rodzina z dziećmi, widziałam przez łzy, że uważnie mi się przyglądali, ale było mi wszystko jedno. Puściły tamy i musiałam to wszystko wypłakać.
W pewnym momencie na kogoś wpadłam
Zastanawiałam się, czy iść dalej, czy wracać. Właściwie to w nosie miałam te kamienne kręgi, ale coś mi mówiło, że powinnam jednak je zobaczyć.
„Może to ma sens? – zastanawiałam się, wycierając twarz mokrą chusteczką, i próbując dojść do siebie. – Przecież po to tu przyjechałam. Żeby zmienić swoje życie. Racjonalnie mi to nie wychodzi, to może powinnam zdać się na magię? Jeżeli faktycznie ma takie silne działanie, to powinna zadziałać niezależnie od tego, czy w nią wierzę, czy nie. Trzeba spróbować”.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, próbując sobie wyobrazić Ankę i jej minę na widok tej mojej wędrówki po szczyptę czarów. Ha! Niech się dzieje. Panna Katarzyna wkracza w nową erę swojego życia! Zgodnie ze wskazówkami z przewodnika, powinnam być już blisko kręgu. Rzeczywiście, ścieżka zakończyła się na polanie. Pierwsze kamienie stały po drugiej stronie, za krzakami widziałam resztę. Tworzyły jakby spiralną drogę. Z tego, co wyczytałam w przewodniku, i co mówiła pani w kiosku, to właśnie w tym miejscu powinnam wejść do kręgu i powoli iść wzdłuż głazów, myśląc intensywnie o tym, co najbardziej leży mi na sercu.
– Musi się pani skupić, żeby energia z kręgów wiedziała, dokąd ma się udać, co ma wzmocnić – tłumaczyła mi całkiem poważnie sprzedawczyni.
No dobra, to niech się dzieje. Tylko, co tak naprawdę było dla mnie najważniejsze? Mariusz. Oczywiście, że on. Ale na czym konkretnie miałam się skupiać, czego chciałam? Żeby wrócił? Żebym o nim zapomniała? A może chodzi o to, żeby pozwolić tej tajemniczej energii działać poza moją wolą? Może powinnam tylko myśleć o swoim problemie, jakkolwiek idiotycznie to brzmi, i nic nie sugerować?
Zamyślona, z pochyloną głową, szłam wzdłuż drogi wytyczonej przez kamienie i pilnowałam kierunku. Głazy były porośnięte mchem i otoczone wysoką trawą, niektóre trudno było znaleźć, a nie chciałam żadnego pominąć. Gdzieś z boku słyszałam głosy, pewnie po sąsiednim kręgu, bo w pobliżu były ponoć trzy, też chodzili turyści. Trochę mnie to pocieszało, bo prawdę mówiąc, nieco strasznie było w tym lesie. A może zaczęłam poddawać się atmosferze? Tej magii, w którą nic a nic nie wierzyłam…
Wypatrywałam kamieni, myśląc, że zgodnie z instrukcją powinnam zaraz dojść do środka kręgu, wykonać kilka głębokich wdechów i wrócić tą samą drogą. Myśląc cały czas o tym, co dla mnie ważne. Przed oczami znowu stanął mi Mariusz i dokładnie w tym momencie na kogoś wpadłam.
Podniosłam głowę i zamrugałam. Mariusz. No tak, przecież o nim myślę, nic więc dziwnego, że go widzę. Patrzył na mnie zaskoczony. Przyszło mi do głowy, że nie doceniałam swojej wyobraźni. Był taki realny…
– Co tu robisz? – usłyszałam nagle jego głos i nogi się pode mną ugięły.
Wyciągnęłam rękę i dotknęłam jego bluzki. Matko, to nie była wyobraźnia! On naprawdę stał przede mną!
Usłyszałam właśnie to, co chciałam
– Jak to co? Idę do środka – powiedziałam niezbyt mądrze. – A ty?
– A ja już wracam.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a potem jednocześnie parsknęliśmy śmiechem.
– Wiedziałeś, że tu będę? – spytałam.
– Nie – pokręcił głową. – Przyjechałem na dwa dni się zresetować. I usłyszałem o tych kręgach. Pomyślałem, że fajnie coś takiego zobaczyć. A ty?
– Ja tu odpoczywam jeszcze przez ponad tydzień – pokiwałam głową. – Znaczy nie tu, w pobliżu. I też postanowiłam sprawdzić, co z tą energią.
– Musisz dojść do środka – powiedział, a potem się zawahał. – Mogę na ciebie zaczekać, jeśli chcesz…
– Możesz też ze mną iść – powiedziałam, trochę niepewnie.
– Nie – pokręcił głową. – Podobno każdy musi tam wejść sam, żeby nie zaburzyć energii. Ja już byłem.
Zszedł ze ścieżki, żeby mnie przepuścić. A ja z trudem się powstrzymywałam, żeby nie biec, tylko iść. Powoli, jak do tej pory, pozwalając, by magia, energia czy inne licho wypełniały moje ciało, duszę i umysł. Ale nie wiem, czy wystarczająco się skupiałam. Bo wszystko we mnie śpiewało z radości. Mariusz był tutaj! Siedział zaledwie kilkanaście metrów dalej i czekał na mnie. Mogę z nim porozmawiać, wyjaśnić, jeszcze nic straconego!
Kiedy wracałam tą samą ścieżką, bałam się przez chwilę, że go jednak nie będzie. Może nasze spotkanie tylko mi się przywidziało? Za bardzo zasugerowałam się opowieściami o magii tego miejsca i puściłam wodze fantazji?
– Jesteś – powiedziałam z westchnieniem ulgi, gdy zobaczyłam go siedzącego na jednym z kamieni dokładnie tam, gdzie go zostawiłam.
– Jestem – powiedział i uśmiechnął się do mnie, a potem zaproponował: – Słuchaj, chciałbym z tobą porozmawiać. Bo wszystko poszło nie tak.
– Ja też bym chciała – przytaknęłam. – To co, idziemy na parking?
– Zostańmy tu – poprosił i wskazał na kamień obok siebie. – Atmosfera tutaj sprzyja spokojnej rozmowie.
Usiadłam. A on mnie przeprosił, powiedział, że głupio się zachował. I chociaż faktycznie, papierki i przysięgi przed urzędnikiem czy księdzem nic dla niego nie znaczą, to tym bardziej powinien przystać na taki ślub.
– Wiesz, chyba stchórzyłem czy coś – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Pozwoliłem ci odejść, a potem nie mogłem cię znaleźć. Nie odbierałaś moich telefonów. Nie wiedziałem, gdzie mieszkasz, Anka nic mi nie chciała powiedzieć. Byłem nawet raz pod twoją pracą, ale szłaś z koleżankami i wstydziłem się podejść. Przyjechałem tu, żeby się pozbierać. A potem usłyszałem o tych kręgach…
– Ja też musiałam dojść do siebie, zrozumieć kilka rzeczy – przytaknęłam. – A te kręgi to przypadek, nie wierzę w takie rzeczy.
– Wiem – roześmiał się, ale zaraz potem spoważniał. – Ale teraz zastanawiam się… Może coś w tym jest? Oboje nie wierzymy w żadną magię i oboje akurat tu, trzysta kilometrów od domu, nie umawiając się, wpadliśmy na siebie. I dopiero tu udało nam się spokojnie porozmawiać.
– To może tutaj się pobierzemy? – zapytałam przekornie.
Spojrzał na mnie najpierw przerażony, ale już po chwili w jego oczach zobaczyłam wesołe iskierki.
– To byłoby bardzo interesujące…
Czytaj także:
„Pierwsza miłość zniszczyła mi życie. Zawaliłam studia i żeby o nim zapomnieć, zaszłam w ciążę z pierwszym lepszym facetem"
„Na zimowej plaży spotkałam miłość. Zapomniałam w jednej chwili o 5 latach nieudanego małżeństwa”
„W wieku 36 lat zamieniłam szpilki na gumiaki i przeniosłam się z miasta na wieś. Dopiero tam spotkałam miłość swojego życia”