Z Markiem poznałam się, gdy zaczynałam naukę w liceum. Od pierwszego spotkania między nami coś zaiskrzyło. Choć byliśmy jeszcze dzieciakami, czułam w sercu, że to nie jest zwykłe zauroczenie. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Snuliśmy plany na wspólne życie. Oboje mieliśmy podobną sytuację w domu – nie było tam za wesoło.
Byłam zrozpaczona
Rodzice mieli problem z alkoholem i właściwie nie zwracali na nas uwagi. Planowaliśmy razem wyjechać na studia do innego miasta. To miała być nasza szansa na odmianę losu.
Na parę miesięcy przed egzaminem dojrzałości dyskutowaliśmy o tym, co będziemy robić dalej w życiu. Podczas gdy mój chłopak marzył o studiach inżynierskich, ja widziałam swoją przyszłość w zawodzie nauczyciela. Jednak wszystko wywróciło się do góry nogami przez jeden nieprzemyślany wieczór, kiedy nie pomyśleliśmy o antykoncepcji. Niedługo potem przekonaliśmy się, że ta nieostrożność przyniosła nieodwracalne skutki – pewnego poranka obudziłam się z mdłościami, które utrzymywały się przez następnych kilka dni.
„Cholera, kiedy właściwie powinnam dostać okres?” – zastanawiałam się gorączkowo. Sprawdziłam kalendarz i zorientowałam się, że miesiączka spóźnia się już prawie dwa tygodnie. „Błagam, żeby to nie było to” – przemknęło mi przez myśl i ogarnął mnie niepokój.
– Wygląda na to, że mamy problem – oznajmiłam Markowi wieczorem tego dnia.
Z każdym moim słowem widziałam, jak na jego twarzy pojawia się coraz większy niepokój.
– To może być zwykłe opóźnienie – próbował mnie pocieszać. – Trzeba zrobić test ciążowy – dodał szybko.
Był przy mnie
Kiedy test ciążowy pokazał pozytywny wynik, poczułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przekreślone zostały wszystkie moje życiowe plany i marzenia. Wizyta u ginekologa tylko potwierdziła to, czego się domyślałam. Byłam pewna, że moje życie już nigdy nie wróci na stare tory. Przynajmniej Marek stanął na wysokości zadania i nie uciekł.
– Poradzimy sobie z tym – uspokajał mnie – przecież wielu ludzi przechodzi przez podobne problemy w życiu. Dziecko nic nie zmieni…
– Co się stanie z naszymi planami? Z naszymi pragnieniami? – Spytałam, płacząc.
– Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie – odpowiedział, obejmując mnie mocno.
Czułam jednak spore wątpliwości. I jak się później przekonałam, moje obawy były całkiem uzasadnione. Na szczęście ciąża była jeszcze we wczesnym stadium, więc nikt nie zauważył mojego stanu.
Postanowiłam nie ukrywać niczego przed rodzicami. Mimo że nie byli wzorem do naśladowania, liczyłam na ich wsparcie w tej trudnej chwili. Jak bardzo się myliłam! Wystarczyło spojrzeć na ich wściekłe miny, by zrozumieć, że sprawy przybrały zły obrót. To, co potem usłyszałam, kompletnie mnie zaskoczyło.
Zostaliśmy sami
– O czym ty w ogóle mówisz? – darł się ojciec po tym, jak wyznałam, że będę miała dziecko. Wściekłość aż biła z jego oblicza.
– Dlaczego nam to zrobiłaś? – wtórowała mu matka.
Stałam bez słowa. Mogłabym wprawdzie wspomnieć o uczuciu łączącym mnie z Markiem i naszych planach na wspólne rodzicielstwo. Ale po co? Nic by to nie dało.
– Zapomnij o naszej pomocy. Trzeba było myśleć wcześniej. Teraz musisz poradzić sobie sama, bo nas nie stać na wychowanie następnego dziecka – padła odpowiedź.
– Nie mam dokąd iść – załamywał mi się głos.
– To już twoje zmartwienie. Jesteś pełnoletnia. Spakuj się i wyprowadź – oznajmił tata.
Mama siedziała cicho, tylko wpatrywała się we mnie wściekłym wzrokiem. Pobiegłam do swojej sypialni i zadzwoniłam do Marka.
– Coś wymyślę, zobaczysz – próbował dodać mi otuchy.
Na szczęście jego babcia zaoferowała nam wsparcie. Chociaż to nie był wymarzony scenariusz, musieliśmy się z nim pogodzić. Postanowiliśmy też za wszelką cenę ukończyć szkołę i zdać egzamin dojrzałości. Widzieliśmy w tym szansę na lepszą przyszłość. On znalazł pracę na drugą zmianę, podczas gdy ja dorabiałam ucząc innych. Mieliśmy naprawdę ciężko.
Ledwo dawaliśmy radę
Nasze relacje się pogarszały, a my byliśmy u kresu sił. Sprzeczki wybuchały praktycznie codziennie. Na dodatek fakt, że musiałam trzymać w tajemnicy moją ciążę, odbijał się na moim stanie psychicznym. Z moimi rodzicami w ogóle nie rozmawiałam, a mama i tata Marka zachowywali się tak, jakby ich syn nie istniał. Odniosłam wrażenie, że wręcz odetchnęli z ulgą, gdy zamieszkał u swojej babci.
Od samego początku mogliśmy liczyć tylko na nią. Niestety, żyjąc z emerytury, nie była w stanie zbyt wiele nam pomóc. Do dziś zastanawiam się, jak daliśmy radę przez to wszystko przejść. Szczęśliwie, wydarzenia potoczyły się po naszej myśli. Po pomyślnie zdanych egzaminach dojrzałości powitaliśmy na świecie naszą małą córkę. Gdy Marek patrzył na Marysię, mówił z przekonaniem, że od tej pory będzie już tylko lepiej.
Po długich rozmowach zdecydowaliśmy, że mój partner rozpocznie naukę na uczelni i znajdzie zatrudnienie w godzinach popołudniowych. Ja miałam opiekować się dzieckiem i szukać możliwości dorobienia, gdy będą ku temu lepsze warunki.
Na szczęście mogliśmy liczyć na wsparcie babci przy opiece nad małą. Nasza córka była bardzo spokojnym dzieckiem i nie było z nią problemów. Czasem przychodziły chwile, kiedy żałowałam że nie poszłam na studia, ale rozumiałam, że tak po prostu musiało być. Nasze życie toczyło się bez większych zawirowań. Marek godził naukę z zarabianiem, a ja dorabiałam parę godzin w przedszkolnej placówce jako pomocnik.
Stanęliśmy na nogi
Mimo że nie żyliśmy na wysokim poziomie, jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Naszym największym pragnieniem było posiadanie własnego mieszkania.
Krok po kroku realizowaliśmy nasze plany na przyszłość. Mój partner dostał lepsze stanowisko w pracy i jego pensja wzrosła. Mnie z kolei zasugerowano dokończenie edukacji na uczelni, po której mogłabym pracować w przedszkolu jako opiekunka. Wciąż gościliśmy u babci Marka, co pozwalało nam odkładać każdy grosz na własne mieszkanie.
Nasza córeczka Marysia rosła zdrowo, a my, mimo różnych trudności, zbudowaliśmy szczęśliwy dom. Postanowiliśmy też sformalizować nasz związek. Wydawało się, że wszystko układa się idealnie. Do momentu, gdy pewnego lata wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
Dotarły do mnie wiadomości, że rodzice wciąż nie przestali pić. Słyszałam też, że żyje im się coraz gorzej. Od tamtego czasu ani razu się nie odezwali. Nie wykazali najmniejszego zainteresowania zobaczeniem wnuczki. Czy bolało mnie to? Oczywiście. W końcu byli moimi rodzicami. Ale to była ich decyzja. Prawie już pogodziłam się z faktem, że przestali być częścią mojego życia, gdy pewnego lata ktoś zadzwonił do moich drzwi.
Co za bezczelność!
– Mam przesyłkę dla pani – powiedział listonosz, sięgając do swojej torby po sporą kopertę.
– Dla mnie? – odpowiedziałam zdziwiona.
Kompletnie nie spodziewałam się takiej zawartości. Kiedy otworzyłam kopertę, zrozumiałam, że sprawa jest poważna. Dostałam pozew o alimenty od własnych rodziców. Poczułam, jak nogi się pod nią uginają. To ci sami ludzie, którzy kazali mi się wynieść i odmówili wsparcia w najtrudniejszym momencie mojego życia, a teraz domagali się ode mnie finansowej pomocy.
Tłumaczyli to swoimi problemami materialnymi i podkreślali, że jestem ich jedyną córką. Patrzyłam na pismo z niedowierzaniem. Od razu chwyciłam za telefon i wybrałam numer, którego nie wykręcałam od bardzo długiego czasu.
– Co to za pismo? – wrzasnęłam.
– Potrzebujemy twojej pomocy – dotarło do mnie. – Tobie się wiedzie, podczas gdy my ledwo wiążemy koniec z końcem.
– Może mniej wydawajcie na alkohol! – warknęłam i zakończyłam rozmowę.
Na rozprawie twierdzili, że ich porzuciłam. Z każdym wypowiedzianym przez nich słowem czułam narastającą wściekłość. „Skąd im się to wzięło? – nie mieściło mi się w głowie. – To jakiś koszmar”.
Obeszli się smakiem
Sąd odłożył sprawę po pierwszym spotkaniu. Podczas kolejnej sprawy przyszedł czas na zeznania – byli tam Marek, jego babcia oraz moi koledzy ze szkoły, którzy znali całą sytuację. Jedni mówili tak, drudzy zupełnie inaczej. Mama i tata skarżyli się przed sędzią, że nie pozwalam im widywać się z ich wnuczką i że kompletnie zerwałam z nimi kontakt.
– Nie ma w tym krzty prawdy – zaprzeczyłam podczas rozprawy.
Po szczegółowej analizie wszystkich dowodów i wysłuchaniu świadków, sąd wydał wyrok odrzucający wniosek moich rodziców o alimenty. Choć teoretycznie powinnam się cieszyć z takiego rozstrzygnięcia, to czuję głównie smutek, że w ogóle musieliśmy spotkać się w sądzie. Razem z moim mężem Markiem postanowiliśmy, że mimo przegranej rodziców, i tak będziemy ich wspierać finansowo.
Zgodziłam się, ale pod jednym warunkiem – muszą zrezygnować z picia. Co mną kierowało? Mimo że wyrządzili mi wiele krzywdy, wciąż pozostają moimi rodzicami. Chociaż nie wierzę do końca w możliwość odbudowania naszych więzi, nie jestem w stanie kompletnie ich skreślić z mojego życia.
Urszula, 29 lat
Czytaj także:
„Matka zostawiła nam w spadku okrągłe zero. Notariusz uświadomił nam, że nie znaliśmy kobiety, która nas urodziła”
„Dzieci mnie wyklęły i mówią, że odebrałam im szanse na godną przyszłość. Trudno, nie będę sponsorowała pasożytów”
„Matka się mnie wstydziła, gdy z korporacji trafiłem do cukierni. Niby żadna praca nie hańbi, ale kłamała na mój temat”