Siedziałam naprzeciwko Izy, mojej najlepszej przyjaciółki. Patrzyłam w jej ciepłe brązowe oczy, które były pełne troski.
– Myślałam, że albo się na mnie obraziłaś, albo nie żyjesz. Choć czasami docierały do mnie słuchy, że jednak istniejesz. Nie odpowiadałaś na mejle… Zmieniłaś numer telefonu.
W jej głosie nie było ani wyrzutu, ani ciekawości, choć wiedziałam, że w głowie Izy aż krzyczy: „Co się z tobą, do cholery, działo przez te osiem lat?!”. Kiedyś wywrzeszczałaby mi to prosto w twarz, dorzuciła parę przekleństw...
Brakowało mi tego. Bo widziałam, że coś między nami się zmieniło. Coś zniknęło. Intymność, więź jaka powstaje między ludźmi, którzy wychowywali się razem i, jak to mówią, zjedli ze sobą beczkę soli. My byłyśmy nierozłączne przez prawie 25 lat. Potem ona wyszła za mąż i ja też znalazłam sobie faceta. Nadal jednak pozostałyśmy przyjaciółkami. Co więc się stało?
Nie mogłam się doczekać powrotu do domu
Jurek odszedł… Nie byliśmy małżeństwem, ale i tak bolało. Odszedł, a ja wpadłam w depresję. Nie chciałam nikogo widzieć, zwłaszcza Izy, szczęśliwej w małżeństwie, przy nadziei. Zerwałam więc stare kontakty, które przypominały mi o byłym, zmieniłam pracę, żeby go tam nie widywać, przeprowadziłam się, bo w starym mieszkaniu wszystko mi się z nim kojarzyło. I zaczęłam całkiem nowe życie.
Byłam szczęśliwa, naprawdę, jak nigdy przedtem. Poznałam mnóstwo nowych ludzi, wielu z nich to moi przyjaciele. Spędzałam z nimi każdą wolną godzinę. Ledwie mogłam wytrwać w pracy za biurkiem w urzędzie miasta. Jak tylko kończyłam pracę, wyrywałam do domu, a gdy się doń zbliżałam, czułam na plecach gęsią skórkę i tę rozkoszną niecierpliwość okraszoną oczekiwaniem, że już niedługo zamknę za sobą drzwi, zasunę zamek i poczuję się totalnie wolna.
Myślicie, że chciałam tylko coś zjeść, przebrać się i lecieć do klubu czy restauracji na spotkanie z przyjaciółmi? Nic z tych rzeczy. Wpadałam do domu, nakładałam wygodne, ale w miarę ładne ciuchy, i wchodziłam do pokoju, gdzie królował najwspanialszy przedmiot świata – komputer.
Kiedy byłam mała, i gdy w naszym domu popsuł się telewizor, to miałam wrażenie, że z rodziny zniknęła ważna osoba. Ojciec zaczynał warczeć na mamę, ona na niego, i bywało, że potem całą frustrację kierowali na mnie. A ja nie miałam się na kim wyżyć, więc płakałam i wyrywałam lalkom włosy. Wszystko wracało do normy, kiedy naprawiony telewizor stawał na swoim poprzednim miejscu. Znów byliśmy zadowoleni i uśmiechaliśmy się do siebie. Szczęśliwa rodzina!
To samo jest z internetem. Kiedy w nim siedzę, jestem szczęśliwa, wyluzowana, czuję, jakby moje zmysły ogarniały cały świat. Jednak kiedy tracę dostęp do sieci, mam wrażenie, jakby niebo opuszczało się nisko, przygniatając mnie do ziemi. Zaczynam się niemal psychicznie dusić… To moje prawdziwe okno na świat. Nie, inaczej – to mój łącznik ze światem. Bo tam, po drugiej stronie było moje prawdziwe życie: świat informacji, rozrywki i przede wszystkim – przyjaciele. Wszyscy.
Nic dziwnego, że w idealnie wysprzątanym pokoiku z kompem wyposażonym w duży monitor spędzałam każdą wolną minutę. Czasem korzystałam też z telefonu, ale pokoik z kompem był moją twierdzą, miejscem, gdzie jestem tylko ja i... oni. Ponieważ znam dobrze angielski i niemiecki, moi przyjaciele pochodzą z różnych zakątków świata. Poznaję ich głównie na portalach społecznościowych, w grupach tematycznych. Dużo rozmawiamy, wymieniamy się problemami i troskami, jesteśmy ze sobą naprawdę blisko.
Wszyscy, jak ja, żyją w sieci. Jeden mieszka w Paryżu, ktoś inny w Madrycie. Kiedy ktoś jeden zasypia, inny się budzi. Czasami żałowałam, że sama muszę iść spać i nie mogę jeszcze zostać, i pogadać. Rozumiałam jednak, że potrzebuję pieniędzy na rachunki…
Zaraz po odejściu Jurka, często dzwonili koledzy i koleżanki ze studiów. No i moja przyjaciółka, Iza.
– Cześć, co u ciebie?
– Okej, wszystko po staremu.
– Nie wpadłabyś do mnie jutro wieczorem? Organizuję małe party dla bliskich znajomych. Co ty na to?
– Jutro jestem już umówiona na drinka. Może kiedy indziej.
– Szkoda. To cześć.
I wracałam do rozmowy z Jose z Madrytu czy Julią z Archangielska.
Spytała, czy nie czuję się samotna
Powoli odpływałam z rzeczywistości. Znikałam z niej. Bo z czasem przestałam być zapraszana na prywatki, pogaduchy i potańcówki w klubach. Wreszcie mój telefon zamilkł. Wokół mnie zrobiło się pusto. Zostałam sama jak palec. I nawet tego nie zauważyłam.
Co się stało, że w końcu zadzwoniłam do Izy i umówiłam się z nią na spotkanie? Pewnego dnia, gdy rozmawiałam z jedną z moich wirtualnych znajomych, ni z gruchy, ni z pietruchy zadała mi pytanie, czy nie czuję się samotna.
– Jak to, samotna? – odpisałam szybko. – Zobacz, ilu mam znajomych na fejsie.
– Wszyscy są ci bliscy? Znasz ich w realu? – dziewczyna nie dawała mi spokoju.
– Wszyscy są moimi znajomymi – odpisałam. – Za bliskich uważam kilkanaście osób. Na przykład ciebie.
– A gdybyś teraz zemdlała przy swoim kompie, kto z twoich przyjaciół przyszedłby ci z pomocą?
– O co ci chodzi? – nie rozumiałam.
– Dziś sobie uświadomiłam, że jestem strasznie samotna. I uzależniona od maszyny, za pomocą której szukam w sobie emocji… Emocji, których nie uzewnętrzniam w świecie realnym.
– Nie bardzo łapię, do czego zmierzasz – skłamałam, chociaż w głębi duszy chyba czułam to samo.
– Skup się. Przeniosłam wszystkie relacje z innymi ludźmi do świata wirtualnego, którego w rzeczywistości nie ma. Uciekłam od prawdziwych emocji i uczuć, bo nie umiem sobie z nimi radzić. Kiedy jestem tylko ja i internet, wydaje mi się, że wreszcie mam kontrolę nad światem zewnętrznym. Dlatego tylko tu czuję się bezpieczna. Ale czy to nie jest jedynie pozorne bezpieczeństwo?
Chyba czas na wyjaśnienia...
Wtedy przyszło otrzeźwienie. Jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Tamtego dnia po raz pierwszy niechętnie myślałam o powrocie do domu po pracy. Rozglądałam się po ulicach, obserwowałam ludzi wokół. Wszyscy się spieszyli, ktoś z kimś umawiał się przez telefon, ktoś za kimś wołał, żeby nie spóźnił się na spotkanie. W windzie nikt na nikogo nie patrzył, gdyż każdy zajęty był swoim telefonem. Przed wieżowcem każdy biegł w swoją stronę. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, jakbym była powietrzem, jakbym przestała istnieć.
Przestraszyłam się nie na żarty. „A gdybyś teraz zemdlała…”. Z ulicy pewnie zabrałoby mnie pogotowie, ale w szpitalu nikt by mnie nie odwiedził.
Wróciłam do domu. Usiadłam w kuchni i spojrzałam w stronę drzwi, za którymi stał komputer. Nie poszłam tam. Zamiast tego wyszukałam w telefonie numery do starych znajomych. Pierwsze dwie próby były bezskuteczne – nikt nie odpowiadał. Może zmienili numery? Odłożyłam telefon i wtedy mój wzrok padł na zdjęcie wiszące na ścianie. Wyprawa nad Morskie Oko. Ja, Iza i kilka innych dziewczyn. Przypomniałam sobie, jak było. Fajnie. Zimno, nogi bolały jak diabli, ale… Czułam, że żyję. Iza.
– Magda? – zdumienie, a potem radość. – Cudnie, że się odezwałaś! Słuchaj, jestem akurat na zakupach, Tomek został z małą w domu. Może spotkamy się na jakąś kawę?
Poczułam panikę. W realu nie można po prostu się wylogować… Udać, że się jest kimś innym, jak coś nie pasuje. I znowu przypomniałam sobie to, co napisała moja wirtualna koleżanka: „Uciekłam od prawdziwych emocji i uczuć, bo nie umiem sobie z nimi poradzić”. Tak jak ja!
Tak więc siedziałam w kawiarni, po raz pierwszy od ośmiu lat, a naprzeciwko mnie moja przyjaciółka. Ta prawdziwa, ta którą mogę dotknąć. Chyba czas na wyjaśnienia.
– Zaczęło się, kiedy odszedł Jurek…
Czytaj także:
„Mam 58 lat i uzależniłam się od internetu. Mąż powiedział, że albo się opanuję, albo mnie zostawi”
„Przez uzależnienie od internetu, straciłam wszystkich przyjaciół. Gdy trafiłam do szpitala, nikt nie odbierał ode mnie telefonu"
„Ania całe swoje życie uwieczniała na Facebooku i słono za to zapłaciła. Została okradziona, ale sama się o to prosiła”