„Przez uzależnienie od internetu, straciłam wszystkich przyjaciół. Gdy trafiłam do szpitala, nikt nie odbierał ode mnie telefonu"

kobieta uzależniona od internetu fot. Adobe Stock
„Wtedy jeszcze prawda do mnie nie dotarła. Byłam po prostu zła, że z nikim nie mogę się skontaktować, bo nie mam normalnego internetu. Tak naprawdę moją samotność uświadomiła mi dopiero pielęgniarka, którą pewnego dnia poprosiłam o kupno kilku drobiazgów w szpitalnym kiosku".
/ 25.08.2022 07:58
kobieta uzależniona od internetu fot. Adobe Stock

Kiedy zadzwonił budzik, miałam ochotę go wyłączyć i zignorować. Naprawdę, wiele wysiłku mnie kosztowało, żeby mimo wszystko zachować się odpowiedzialnie. Z niechęcią, czując złość, jednak wyłączyłam komputer i wstałam od biurka. Przeciągnęłam się i poszłam zrobić sobie jakąś kolację. Bo mój budzik nie dzwoni rano, nie wyrywa mnie ze snu. On mnie wyciąga z nierealnego, wirtualnego świata. Ze świata internetu…

Uwielbiałam siedzieć w internecie

Jeszcze niedawno miałam w nosie, czy siedzę przy komputerze godzinę, pięć godzin czy całą noc. Tylko tam się dobrze czułam, tam miałam znajomych i przyjaciół. Świat realny mnie nie pociągał. Chodziłam do pracy – za coś musiałam żyć – ale nie mogłam się doczekać, aż wrócę do domu i włączę komputer. Kupowałam sobie na mieście coś gotowego do jedzenia, wrzucałam do mikrofalówki i zasiadałam przed monitorem. Dopiero wtedy zaczynałam właściwe życie. Zatracałam się w spotkaniach w sieci, odprężałam podczas gier, buszowałam po wirtualnych informacjach.

Nastawiałam sobie budzik, żeby nie zaspać do pracy. I zdarzało się, że jego dźwięk odrywał mnie od monitora, a ja ze zdziwieniem i niezadowoleniem stwierdzałam, że za oknem już świt, a ja przesiedziałam przed kompem całą noc. Tamten etap, na szczęście, mam już za sobą, a w każdym razie robię wszystko, żeby tak było. Pilnuję się, staram się kontrolować. Bo uświadomiłam sobie, że komputer nie zastąpi mi życia. I tylko mam nadzieję, że to otrzeźwienie nie przyszło za późno…

Internet całkowicie mnie pochłonął...

Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo wciągnął mnie internet. Mam 36 lat, nie jestem więc małolatą. Dzieciństwo spędziłam na podwórku, jak większość moich rówieśników. Młodość upływała mi na nauce i spotkaniach ze znajomymi. Komputer dopiero pojawił się wówczas w naszym życiu, i to też nieśmiało. Na początku widziałam go tylko na uczelni, w domu taki sprzęt miało zaledwie kilka osób. Jednak to się szybko zmieniło.

Nagle – nawet nie wiem kiedy – okazało się, że komputer nadaje się do pracy, a i w domu jest przydatny. Miałam chyba 22 lata, kiedy kupiłam sobie pierwszego PC-ta. Z pomocą rodziców, bo przecież mnie, studentki, nie byłoby na to stać! Ale sumiennie pracowałam przez całe wakacje, żeby pomóc im spłacić raty.

Fascynował mnie, jak wszystkich. Używałam go do pisania pracy, do nauki; odkrywałam przyjemność gier. Z czasem, im bardziej rozwijał się internet, tym bardziej mnie wciągał. Nie widziałam w tym nic niebezpiecznego – to było okno na świat! A potem pojawiły się portale społecznościowe. To dopiero było odkrycie!

Szukałam dawnych znajomych

Natychmiast zarejestrowałam się i zaczęłam szukać dawnych znajomych. Chętnie odnawiałam kontakty (oczywiście wirtualne) z koleżankami z podstawówki, podwórka, nawet z przedszkola! Ze dwa razy umówiłam się z paczką z liceum na mieście, ale niespecjalnie mi się te spotkania podobały. Jakoś łatwiej nam było komunikować się przez internet, niż rozmawiać twarzą w twarz.

Siedzieliśmy przy piwie, wspominaliśmy dawne dzieje, lecz co chwila zapadały chwile krępującej ciszy. Bo o czym mają rozmawiać ludzie, którzy nie widzieli się przez lata, a przez ten czas ich drogi się rozeszły?

Być może to zaważyło na moim podejściu do spotkań w realu. Bo o ile łatwo nawiązywałam kontakt na czacie z kumpelką sprzed lat, o tyle osobiście to już nie było to. Nie kończyłam żadnego kursu, ale tyle czasu spędzałam przed monitorem, że internet nie miał dla mnie tajemnic. Sama szukałam nowych możliwości i odkrywałam kolejne atrakcje.

Byłam zarejestrowana na kilku portalach i miałam w necie kilkuset znajomych! Z jednymi czatowałam na stronach kulturalnych, z innymi rozmawiałam o życiu… Tak naprawdę ciągle brakowało mi czasu, żeby „spotkać” się ze wszystkimi. Nieraz się zdarzało, że musiałam przerwać rozmowę w kluczowym momencie, bo trzeba było iść do pracy albo zająć się czymś innym.

Pamiętam, jak kiedyś dyskutowałam z Anką78. Dziewczyna w strasznym stresie, bo odkryła, że jej mąż kogoś ma. Nie wiedziała, co robić. Z jednej strony bardzo się na nim zawiodła, z drugiej – to on utrzymywał ją i dzieci. Była w kropce.

– Musisz z nim pogadać – doradziłam jej. – Inaczej stracisz szacunek do samej siebie. A poza tym on musi wybrać.

– Za szacunek nie kupię chleba dla siebie ani dzieci – trzeźwo argumentowała Anka78. – A jeżeli on wybierze tamtą?

– Nie sądzę – odpisywałam. – Co innego przelotny romans, a co innego rozwalanie sobie życia. Myślę, że wybierze ciebie.

– Nie zagwarantujesz mi tego – Anka78 była bardzo ostrożna. – A ja się naprawdę bardzo boję. Bo co zrobię, jeżeli zostanę z dzieciakami sama? Nikt mi nie pomoże.

– Ty nie pracujesz, dzieci są małe. Wywalczysz alimenty – przekonywałam ją. – A jeśli z nim nie pogadasz, to jak to sobie wyobrażasz? Potrafisz nadal tak żyć, ze świadomością, że on cię zdradza?

– Masz rację, moja droga. Dobra, jutro się odezwę. Powiem, jak było…

Nazajutrz nie mogłam wysiedzieć w pracy

Liczyłam, że uda mi się wejść chociaż na chwilę na czat, ale akurat miałam tyle roboty, że to było niemożliwe. Do domu pędziłam jak na złamanie karku i nawet nie podgrzałam sobie jedzenia, tylko od razu włączyłam komputer.

– Jestem, opowiadaj – wklikałam od razu, gdy otworzyło się okienko.

– Totalny dramat – Anka78 nigdy nie owijała w bawełnę. – Ten kretyn najpierw się wszystkiego wypierał. Ale ja byłam uparta, powiedziałam, że wiem swoje. I żeby się zastanowił, czy naprawdę chce przekreślić mnie i dzieciaki.

– No i co? – dopytywałam niecierpliwie, bo Anka na chwilę zamilkła.

– Przeprosił mnie. Miałaś rację. Dzięki,

Następnym razem kibicowałam miłości MarioliW.80. Poznała jakiegoś Araba i zakochała się nieprzytomnie. Najpierw miała wątpliwości, podtrzymywane przez jej znajomych z netu. Bo to i kultura inna, i religia. No i wiadomo, jakie niepochlebne opinie krążą o wyznawcach islamu. Ale kiedy okazało się, że on się chce z nią ożenić i nie ma zamiaru wracać do swojego kraju – trzymałyśmy za nią kciuki. Zwłaszcza że jej rodzice byli przeciwni temu związkowi i Mariola bała się, że ją wyklną.

– Jedziemy do nich w weekend – napisała pewnego dnia. – Panicznie się boję.

– Ale co oni w ogóle na to? Wiedzą, że przyjedziesz z Mohamedem? – spytałam.

– Wiedzą – natychmiast odpisała Mariola. – Mama chce go poznać, ale tata podobno jest nastawiony jak najgorzej.

– No to będzie się działo – skomentowałam. – Bierzesz laptopa ze sobą?

– Jasne. I przenośnego neta.

– To daj znać, bo pęknę – poprosiłam.

Przepraszam, nie mam czasu

Pamiętam, że w tamten weekend znajomi zapraszali mnie na imprezę, ale odmówiłam. Wcześniej umówiłam się na sobotni wieczór na grę w sieci, no i przecież musiałam się dowiedzieć, co u Marioli! Było to dla mnie ważniejsze niż spotkanie ze znajomymi. Oni tego nie rozumieli.

– Aśka, przecież tak dawno się nie widzieliśmy – przekonywali mnie przez telefon. – Od kilku miesięcy nigdzie nie chodzisz. Co się z tobą dzieje?

– Nic się nie dzieje – uspokajałam ich. – Po prostu mam mnóstwo pracy i w ogóle różnych zajęć. I już jestem umówiona.

– No dobra, ale pamiętaj o nas… – stwierdziła kiedyś Baśka, moja bliska kumpelka. Była wyraźnie niezadowolona, że jej kolejny raz odmówiłam. – To daj znać, jak będziesz w końcu wolna.

Podobnych telefonów z propozycjami spotkania odbierałam naprawdę sporo. Zawsze odmawiałam, bo przecież w weekendy mogłam bezkarnie tkwić całymi dniami przed monitorem i czekałam na to przez cały tydzień. Szkoda mi było czasu na chodzenie do knajpy ze znajomymi, skoro brakowało mi go na moje czatowanie!

Nagle telefon przestał dzwonić

Nawet nie zauważyłam, że znajomi przestali się do mnie odzywać, zapraszać na spotkania, na imprezy. Kiedyś jeździłam z Baśką i jej mężem na majówki, z Karoliną na wczasy. Teraz zostawałam w domu i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Urlop oznaczał dla mnie tylko tyle, że mam czas na siedzenie przed komputerem. Nie musiałam nigdzie wyjeżdżać, nie było mi to potrzebne. Karolina zdenerwowała się na mnie z tego powodu.

– Przecież co roku jeździłyśmy razem. Myślałam, że to oczywiste – marudziła mi do słuchawki. – A teraz co, sama mam jechać? Wystawiłaś mnie do wiatru!

– Karola, zrozum, jakoś nie mam ochoty nigdzie się ruszać… – próbowałam jej to wytłumaczyć. – Ciągle brakuje mi na wszystko czasu, więc w trakcie urlopu mam zamiar nadrobić zaległości. Chcę sobie trochę posiedzieć przy kompie.

– No to przecież w tym ośrodku jest Wi-Fi – nie dawała za wygraną. – Możesz zabrać ze sobą laptopa.

– Nie, to bez sensu… – broniłam się, wiedząc, jak wyglądają wyjazdy z Karolą. Będzie mnie wyciągać nad wodę, a w pochmurne dni zorganizuje jakieś wycieczki. Ja to nawet lubiłam, ale teraz miałam ochotę na coś zupełnie innego.

Obraziła się na mnie

Szczerze mówiąc, wtedy nawet tego nie zauważyłam. Tak jak i tego, że mój telefon milczał, że znajomi się nie odzywają, poza ludźmi z pracy nikogo nie widuję, a do moich drzwi puka jedynie dostawca pizzy. Nie czułam się samotna. Miałam przecież tylu znajomych na necie! Wręcz nie miałam kiedy porozmawiać z każdym z nich, a przecież ciągle coś się działo!

Teraz wiem, że niewiele brakowało, a zatraciłabym się w sieci. Byłam ewidentnie uzależniona. Przecież nieraz się zdarzało, że spóźniałam się do pracy albo byłam nieprzytomna z niewyspania, bo całą noc spędziłam przed kompem.

Schudłam, bo nie miałam czasu jeść. Podupadłam na zdrowiu, bo żywiłam się źle i tylko gotowymi daniami. Moje mieszkanie zarastało kurzem. W szafie miałam tylko takie rzeczy, których nie trzeba prasować, bo na wszystko szkoda mi było czasu. Wolałam siedzieć w necie

Rok temu na początku jesieni okropnie się rozchorowałam. I, oczywiście, w ogóle się tym nie przejęłam. Przeciwnie – zwolnienie lekarskie potraktowałam jako prezent od losu. Mogłam zostać w domu i cały dzień bezkarnie siedzieć przed monitorem. Wykupiłam leki, ale szczerze mówiąc, nawet nie pilnowałam terminów przyjmowania antybiotyku. Zwolnienie się skończyło, ale ja wcale nie czułam się lepiej. Poszłam znów do lekarza, licząc w duchu na kolejne wolne dni. Jednak lekarz sprowadził mnie na ziemię.

– Ten antybiotyk pani nie pomógł… – powiedział wyraźnie zmartwiony. – Ma pani zapalenie płuc, i to dość poważne. Daję skierowanie do szpitala.

– Jak to, do szpitala? Przecież nie czuję się aż tak źle – zaoponowałam. – Boli mnie tylko trochę, no i gorączkę mam niewielką. Poza tym wszystko gra.

– Każdy reaguje inaczej. Niech się pani cieszy, że ma tak silny organizm – lekarz był niewzruszony. – Ale ja wiem swoje. Daję pani skierowanie i proszę natychmiast wybrać się do izby przyjęć. Jeżeli pani zignoruje moje zalecenia, może się to skończyć fatalnie. Chce pani leżeć w szpitalu tydzień czy dwa miesiące?

Tym mnie przekonał

Tym bardziej że, jak sprawdziłam w necie, po zapaleniu płuc miałam dostać jeszcze co najmniej dwa tygodnie zwolnienia!

„Będę siedzieć w domu i nadrobię wszystkie swoje netowe zaległości! – uznałam. – A może będę mogła wziąć laptopa do szpitala?”.

Nie mogłam. Okazało się, że muszę leżeć, przyjmować kroplówki, zastrzyki. Nie miałam mobilnego internetu, bo do tej pory był mi niepotrzebny, a w naszych szpitalach nie ma Wi-Fi. Ale nie było wyjścia – tydzień musiałam wytrzymać. To wtedy zrozumiałam, jak bardzo potrzebuję netu. Miałam typowe syndromy odstawienia: byłam rozdrażniona, zła, nic mi nie odpowiadało. Choć wówczas jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że to objawy uzależnienia. Byłam tylko wściekła, że nie mogę robić tego, co lubię. Wkrótce okazało się, że muszę zostać w szpitalu dłużej niż tydzień.

Brakowało mi kilku rzeczy, więc pomyślałam, że podzwonię po znajomych, poproszę ich o pomoc, o zrobienie zakupów. Najpierw wybrałam numer do Karoliny. Nie odbierała. Pewnie nadal była na mnie obrażona. No to zadzwoniłam do Baśki. Ze zdziwieniem usłyszałam w komórce, że nie ma takiego numeru. Może zmieniła? Zaczęłam się zastanawiać… No tak, nie rozmawiałyśmy przynajmniej od półtora roku, od tamtego razu, kiedy zapraszała mnie na imprezę. Miałam oddzwonić, ale olałam sprawę. Pewnie nawet do głowy jej nie przyszło zawiadomić mnie, że zmieniła numer.

Nikt nie odbierał telefonu

Telefonowałam jeszcze do kilku dalszych znajomych, jednak z nikim nie udało mi się skontaktować. Odebrał tylko Paweł, mój kolega z pracy. Okazało się, że jest z rodziną na wczasach za granicą. Pomyślałam sobie wówczas, że przecież mogę poprosić o pomoc swoich znajomych z netu. W komórce mam transfer, co prawda nieduży, ale na krótki czat powinno spokojnie wystarczyć. Niestety, przeliczyłam się. Połączenie przez telefon było tak słabe, że czekałam kilka minut, zanim otworzyła mi się jakakolwiek strona. W dodatku co chwilę połączenie zanikało. W takich warunkach nie udało mi się z nikim porozmawiać.

Wtedy jeszcze prawda do mnie nie dotarła. Byłam po prostu zła, że z nikim nie mogę się skontaktować, bo nie mam normalnego internetu. Tak naprawdę moją samotność uświadomiła mi dopiero pielęgniarka, którą pewnego dnia poprosiłam o kupno kilku drobiazgów w szpitalnym kiosku.

– Nie ma problemu, ale dopiero jak będę kończyć dyżur, bo teraz mam bardzo dużo roboty – powiedziała, podłączając mi kolejną kroplówkę. – Ale właśnie się zastanawiałam, bo nikt do pani nie przychodzi. Pani nie jest stąd?

– Stąd – stwierdziłam niechętnie. – Tylko od dawna nie odzywałam się do znajomych i chyba zmienili numery telefonów, bo do nikogo nie mogę się dodzwonić. Mam przyjaciół w internecie, ale z nimi nie mam jak się skontaktować.

– Z internetu to nie to samo – pokręciła głową. – Wiem, bo tak było z moim bratem. Od zawsze siedział przed monitorem, z nikim się nie spotykał, odludek taki. A jak się okazało, że potrzebuje pomocy, to nagle nikogo przy nim nie było. W internecie wszystko jest takie chwilowe. Ludzi się pojawiają, znikają. Logują się na portalu, potem na innym, i już ich nie ma. To żadne przyjaźnie.

– Ale ja naprawdę mam tam przyjaciół – zaprotestowałam. – Pomagamy sobie, codziennie rozmawiamy, wiem o nich wszystko, oni o mnie też.

To gdzie teraz są? – pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie smutno. – Jakby z nich byli tacy przyjaciele, toby panią odwiedzali. Mój brat też się tak głupio tłumaczył. A potem okazało się, że kiedy jest dobrze, to owszem, wszyscy chętnie z nim grają, czy co on tam robił w tym necie. A jak stracił pracę i potrzebował prawdziwej pomocy, w realnym świecie, to wszyscy zniknęli. Niby ktoś mu coś tam podpowiedział, ktoś coś polecił, ale to tylko takie gadanie było. A jak wyjechał na tydzień załatwiać robotę, to po tygodniu połowy znajomych już nie odnalazł. Bo zmienili swoje nicki, portale… Człowiek, z krwi i kości – tylko to się liczy. A taki w internecie? To tylko numer jest. A skąd pani wie, że prawdę o sobie pisali?

Pielęgniarka miała rację

Po tej rozmowie pomyślałam, że ta kobieta jest przeciwniczką komputerów i dlatego tak mówi. Jednak potem zaczęłam się nad tym zastanawiać. Przeanalizowałam swoje życie z ostatnich lat i doszłam do wniosku, że pielęgniarka ma rację. Przecież to ja się od wszystkich odsunęłam! Nie mam prawa mieć żalu do znajomych, że nie informowali mnie o zmianach, które nastąpiły w ich życiu, bo przecież mnie to nie interesowało! A znajomi z netu? Też miała rację.

Anka78 przestała się odzywać, gdy między nią a mężem wszystko się ułożyło. Mariola po ślubie z Mohamedem też jakoś zniknęła z sieci. Wtedy tego nie zauważyłam, bo była jeszcze Iwona.piwonia, potem Martyna.net.79, Patrycja.psiara…

Przyjaźnie w necie to nie przyjaźnie

Owszem, zwierzamy się sobie z intymnych tajemnic, rozmawiamy o prywatnych i trudnych sprawach, jednak to wszystko jest przecież anonimowe! Co ja wiem o większości tych ludzi? Nic! Nawet nie mam pojęcia, gdzie mieszkają! Piszemy tylko to, co chcemy napisać.

Kiedy już wyszłam ze szpitala, postanowiłam zmienić swoje życie. Nie było to łatwe i musiałam poprosić o pomoc psychologa. Dotarło do mnie, że jestem uzależniona, że mam duży problem. Musiałam wszystko budować od początku: swoje relacje ze znajomymi, z rodziną. Zmusiłam się do sprzątania i gotowania, do regularnego trybu życia. Kontroluję czas spędzony przy komputerze i to, co tam robię.

Na pewno jeszcze dużo pracy przede mną, lecz jestem na dobrej drodze. Kusi mnie wciąż, żeby zlekceważyć dźwięk budzika, ale się nie poddaję. Zmuszam się do spacerów, do wychodzenia z domu. Dojrzewam do tego, by kupić sobie psa. Wiem, że to odrywa od komputera. Powoli, powoli zaczynam się uczyć żyć w prawdziwym świecie.

Na szczęście znalazłam kontakt do Baśki, Karolina też zaczęła się do mnie odzywać. Powiedziałam im prawdę o sobie i chyba zrozumiały, bo rzeczywiście są przy mnie, pilnują, żebym przynajmniej raz w tygodniu gdzieś z nimi wyszła. Karolina już zarezerwowała nam wyjazd na ferie zimowe. Ta pielęgniarka miała rację. W internecie to nie są przyjaźnie. Te prawdziwe można znaleźć tylko w realnym życiu!

Czytaj także:
„Kobieta powinna zajmować się dziećmi i domem, a nie pracą. Po co jej studia i szkolenia? Ważne, żeby umiała gotować”
„Mąż ma romans z moją przyjaciółką, która spodziewa się jego dziecka. Nie mieli nawet odwagi mi o tym powiedzieć”
„Byłam w ciąży i dowiedziałam się, że partner mnie zdradza. Chciałam się zemścić i też go zdradziłam, ale... naprawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA