Wyjmowałam akurat sernik z piekarnika, kiedy odezwał się telefon. Zdjęłam rękawice i odebrałam.
– Łucja, nie wiesz czasem, co u Ani? – głos mamy był lekko niespokojny. – Nie mogę się do niej dodzwonić…
– Zaczekaj sekundkę, mamuś! – Już szłam w stronę komputera. – Zaraz ci dokładnie powiem, co u niej.
– Ale jak to, zaraz? – zdziwiła się. – Nie możesz od razu, skoro wiesz? Rozmawiałaś z nią w tym tygodniu?
– Nie rozmawiałam, ale i tak mogę ci powiedzieć, że… – kliknęłam i znalazłam się na facebookowym profilu siostry – na śniadanie dzisiaj jadła tosty z sadzonym jajkiem, wykrojonym w kształcie serca, a wczoraj była na obiedzie ze znajomymi z pracy i jedli znakomite pierogi ze szpinakiem. Do tego rano uciekł jej autobus, a dwa dni temu – przewinęłam stronę
– widziała słodkiego pieska w ubranku, zrobiła mu zdjęcie i polubiło je siedemnaście osób. O, właśnie dodała nowy post, czekaj… No proszę, zapisała się na wodny aerobik i ma nadzieję, że spali tłuszczyk z brzucha. Już lubi to jedna osoba.
– Ale o czym ty mówisz, dziecko? – mamie w końcu udało się mi przerwać. – Ja nie pytałam, co ona jadła i jakiego psa widziała, tylko co u niej. Czy jest zdrowa, czy wszystko w porządku, takie normalne rzeczy, które chce wiedzieć matka o dziecku, gdy go nie słyszała od dwóch tygodni. I skąd ty w ogóle wiesz o tym wszystkim? Ty ją może masz na drugiej linii?
– Nie, mamo – westchnęłam, szykując się do wygłoszenia wykładu na temat mediów społecznościowych. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, co to jest Facebook? Taki portal… yyy… no takie miejsce w internecie, gdzie można sobie założyć własny profil, taką jakby wizytówkę i zamieszczać tam różne informacje, które wyświetlają się twoim znajomym.
– I rodzinie też? – mama najwyraźniej wciąż operowała pojęciami z ery przed internetem.
– Tak, rodzinie też – westchnęłam.
– Ja jestem w grupie jej „znajomych”, więc widzę informacje, jakie zamieszcza. A ręczę ci, że zamieszcza ich całkiem sporo. Tak w zasadzie, to uważam, mamo, że Ania uzależniła się od Facebooka.
Na szczęście mama nie chciała wiedzieć, co to jest uzależnienie od mediów społecznościowych i poprzestała na prośbie, bym kazała Ani do niej zadzwonić. Rozumiałam ją – mama nie znała się na internecie, nie miała nawet komputera, a moja siostra jakby kompletnie o tym zapomniała. Codziennie informowała świat o tym, co jadła, widziała i gdzie była, ale umykało jej, że matka nie ma pojęcia, co się z nią dzieje.
Chociaż jej nie widywałam, wiedziałam o niej wszystko
Zadzwoniłam do siostry wieczorem, ale nie odbierała. Weszłam na jej profil i zrozumiałam dlaczego. Właśnie była na pierwszych zajęciach wodnego aerobiku. Potem szła z koleżankami na pizzę, podała nawet nazwę lokalu i zamieściła obrazek uśmiechniętej buźki oraz komentarz, że „mają tam za dobre jedzenie, aby zaczynać dietę już dzisiaj”. Zostawiłam jej wiadomość, żeby zadzwoniła do mamy.
Trzy dni później dowiedziałam się, tym razem od taty, że Anka oczywiście nie skontaktowała się z nimi. Zaczynało mnie to wkurzać. Moja siostra miała czas, żeby zamieszczać w sieci filmiki z kotkami, pokazywać na zdjęciach swoje nowe kiecki oraz buty i brać udział w dyskusji na temat dobrych i złych stron diety bezglutenowej, ale nie znalazła go, by powiedzieć mamie, że wszystko u niej w porządku.
– Anka! No nareszcie! – kiedy w końcu odebrała, byłam już nieźle poirytowana.
– Dostałaś ode mnie wiadomość?
– Od ciebie? A kiedy pisałaś? – zdziwiła się.
– We wtorek. Żebyś zadzwoniła do mamy, bo się martwi!
Siostra wyraźnie się zmieszała, a potem zaczęła tłumaczyć, że była strasznie zajęta, nie miała jak, i w ogóle to dobrze by było, żeby mama wreszcie kupiła sobie komputer.
– Ale to jest jej do niczego niepotrzebne – przypomniałam siostrze. – Mama lubi rozmawiać, a jeszcze bardziej się spotykać z ludźmi twarzą w twarz. Może wpadniesz do mnie w niedzielę? Mama ma przyjść na szarlotkę, przyniesie swoje bezy… Co ty na to?
Ania oczywiście wymigała się straszną ilością zaległości w pracy, a ja nawet to kupiłam. Dopiero w niedzielę, kiedy mama już poszła, a moje dzieciaki, najedzone szarlotką i bezami, kąpały się, odkryłam, że Anka praktycznie przez całą niedzielę siedziała na Facebooku. Zamieściła sporo postów, dodała zdjęcia i filmik, jak jakiś pies atakuje miotłę, a potem odpowiedziała na kilkadziesiąt komentarzy znajomych, którym się to spodobało. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i dezaprobatą.
Coraz trudniej było nam się ze sobą porozumieć
Kilka dni później znowu rozmawiałam z rodzicami i wyszło, że Ania nareszcie się do nich odezwała.
– Zadzwoniła z przystanku, na dwie minuty, ale przynajmniej wiemy, co u niej! – cieszyła się mama.– Wiesz, że podłapała nową, dodatkową pracę? Wyprowadza psa starszej sąsiadce.
Czy wiedziałam? „Och, mamo, ja mogłam sobie tego psa dokładnie obejrzeć na zdjęciach, poczytać o jego zabawnych zwyczajach i zobaczyć na filmiku, jak walczy z miotłą” – pomyślałam. Anka szalała bowiem na Facebooku coraz bardziej, miało się wrażenie, że nie jest w stanie zatrzymać dla siebie żadnej myśli ani utrzymać w dyskrecji żadnego, nawet najdrobniejszego wydarzenia ze swojego życia. Zarzucała znajomych zdjęciami jedzonych potraw, cudzego psa i swoimi, nie zawsze najmądrzejszymi komentarzami na temat artykułów, filmów i zdjęć z sieci, które masowo udostępniała.
Pomyślałam, że jej uzależnienie od Facebooka to już fakt, a nie tylko moja obawa. Postanowiłam się z nią spotkać.
– Ania, może zrób sobie tydzień odwyku od fejsa? – zaproponowałam, kiedy po raz czwarty w ciągu dziesięciu minut sprawdziła, czy ktoś z jej znajomych nie skomentował czasem któregoś z jej nowych zdjęć. – Zobacz, ile czasu na tym spędzasz… – ugryzłam się w język, by nie powiedzieć „marnujesz”.
– Co mówiłaś? – podniosła nieprzytomny wzrok znad smartfona.
– Facebook – powtórzyłam. – Wciągnął cię. Przestałaś to kontrolować, zauważyłaś? Co teraz piszesz? Nie możesz na sekundę przestać? Porozmawiajmy…
Nie mogła. Musiała koniecznie napisać, że właśnie siedzi z siostrą w kawiarni na pogaduszkach. Do tego buźka z zawadiacko zmrużonym oczkiem i status ustawiony na „zakręcona”.
– Ania… – wyjęłam jej telefon z ręki i skrzywiłam się, widząc tę notatkę. – Naprawdę się o ciebie martwię…
Nie chciała słuchać tego, co mówię; oburzyła się, kiedy powtórzyłam. Dość nerwowo wytłumaczyła mi, że ludzie z Facebooka to jej przyjaciele i to „zupełnie normalne”, że informuje ich gdzie jest, w jakim nastroju i co zamierza robić. Z tymi słowami zamieściła post, że za pół godzinki będzie na basenie. „Świetnie, ja siedzę z tobą w kawiarni, ale mnie jakoś nie poinformowałaś, że zaraz zbierasz się na zajęcia” – pomyślałam. „Wie o tym za to ponad siedemset osób, których obchodzi to tyle samo, co fakt, że rano odkryłaś w swojej lodówce zepsute mleko i musiałaś wypić czarną kawę. Czyli dokładnie nic”.
– Zadzwoń czasem – rzuciłam za nią, kiedy zaczęła wkładać płaszcz. – Nie zdążyłaś powiedzieć, co z tymi płatnymi praktykami. Udało ci się?
– Przecież pisałam na fejsie, że nie.– Na moment zastygła z szalem w dłoni. – No jasne, przecież ty jesteś ponad to – dorzuciła z sarkazmem i zrozumiałam, że nasze drogi coraz bardziej się rozchodzą.
Ja nie miałam czasu ani ochoty śledzić setek postów, jakie codziennie pojawiały się na jej „ścianie”, a ona najwyraźniej uważała, że to świadczy o moim braku zainteresowania nią i innymi ludźmi. Pewnie w głębi duszy już uważała, że robię się aspołeczna. I jak tu się dogadać?
Byłam trochę zła na Ankę, ale bardziej pragnęłam, żeby wróciło to, co kiedyś nas łączyło. Bo my naprawdę byłyśmy świetnym siostrzanym duetem! Byłam trzy lata starsza, ale Anka zawsze bawiła się z moimi koleżankami. Kiedy podrosła, w zasadzie w każdej zabawie i grze chciałam ją mieć w swojej drużynie. Razem byłyśmy „policjantkami”, kiedy moi przyjaciele byli „złodziejami”, zawsze chodziłyśmy razem w podchodach i nigdy nie grałyśmy przeciwko sobie w „Kalamburach”. Ania nie miała koleżanek w swoim wieku, wystarczało jej towarzystwo moje i mojej paczki. A teraz ta więź się rozluźniała…
Jednak problemy młodszej siostry nie były jedynymi, z jakimi miałam do czynienia. Przy dwójce małych dzieci i zapracowanym mężu, naprawdę miałam co robić. Na jakiś czas zajęłam się więc, jako członkini przedszkolnej rady rodziców, organizowaniem zbiórki książek dla dzieci z domu dziecka, uczeniem synka robić siusiu do nocnika i pocieszaniem męża, który już nie mógł wytrzymać z szefem. Naprawdę nie miałam kiedy i jak uczyć dorosłej siostry, jak powinna kierować swoim życiem.
Aż któregoś dnia zadzwoniła do mnie, zanosząc się histerycznym płaczem.
– Łucja, okradli mnie! – wyła do słuchawki. – Miałam włamanie! Wynieśli prawie wszystko! Laptopa, nowy telewizor, kino domowe…
– Kino domowe? – wpadłam jej w słowo. – Przecież ty nie masz…
– Kupiłam w zeszłym miesiącu – szlochała. – Na raty! Będę je spłacać jeszcze przez rok! I kolczyki, które dostałam od was na urodziny! Te z diamencikami!
– Ojej… – tylko tyle byłam w stanie wydusić. – Zaczekaj, przyjadę do ciebie.
Zginęły te rzeczy, którymi się chwaliła. Dziwne?
Biedna Ania. Straciła wszystko, co dało się wynieść z mieszkania. Włamywacze bez specjalnego wysiłku otworzyli jej dwa zamki w drzwiach, splądrowali mieszkanie i rozpłynęli się jak dym. A wraz z nimi nowy sprzęt rtv, biżuteria, a nawet kilka markowych sukienek i par butów, z których Anka była taka dumna, bo kosztowały fortunę.
Kiedy przyjechałam, w jej kuchni siedziało już dwoje policjantów i spisywali listę rzeczy, które zostały skradzione. Pewnie chciała zaprosić ich do dużego pokoju, ale niestety włamywacze wynieśli nawet jej stolik i krzesła, które kupiła w sklepie z meblami kolonialnymi.
– Były wykonane w Afryce – właśnie o nich mówiła starszej policjantce, notującej wszystko w notesie. – Żeby to chociaż była jakaś Ikea, ale nie… to były ręcznie robione meble, ze słoniami na oparciach… Drugich takich nigdy nie dostanę…
– Spokojnie, może je odnajdziemy – rzuciła funkcjonariuszka, ale brzmiało to tak, jakby sama w to nie wierzyła. – Ma pani jakieś zdjęcia skradzionych przedmiotów? Tych mebli, kolczyków? Bo sprzęt to mamy w katalogu…
Mój widok trochę wybił ją z rytmu.
– Uważają państwo, że to ktoś, kto obserwował siostrę? – zapytałam grzecznie. – No, bo niby skąd mógł wiedzieć, że akurat dzisiaj po południu nie będzie jej w domu? Normalnie w środy wraca prosto po pracy. Może trzeba popytać sąsiadów, czy ktoś nie kręcił się pod oknami?
Policjantka spojrzała na mnie ciężko i zrozumiałam, że mam nie mówić jej, jak ma pracować.
– No to co z tymi zdjęciami? – kontynuowała zadawanie pytań. – I czy mówiła pani komuś, że dzisiaj po pracy nie wróci pani do domu?
– Nie – Anka pokręciła głową. – Pojechałam do galerii na wyprzedaż butów, ale wpadłam na ten pomysł dopiero pół godziny przed wyjściem z pracy. Nikomu nie mówiłam, bo w pracy byłam już sama… Może ktoś za mną szedł i stąd wiedział, że nie wracam do domu? – przeraziła się.
– Może od dawna mnie śledzili?!
– Sprawdzimy to. A co z tymi zdjęciami? – policjantka spojrzała wyczekująco. – Robiła pani zdjęcia krzeseł?
– A wie pani, że tak! – Anka nagle się ożywiła. – I krzeseł i kolczyków i każdej z tych sukienek, co je wynieśli! Wszystko pani pokażę!
– Naprawdę? A po co je robiłaś? – wyrwało mi się.
– Na fejsa… – uznała pytanie za idiotyczne. – Czekaj, mogę się zalogować z twojego telefonu?
– Proszę – podałam jej komórkę.
To był bolesny odwyk, ale na szczęście skuteczny
I nagle, kiedy Anka gorączkowo przewijała strony, dotarło do mnie, skąd złodzieje tyle o niej wiedzieli. Dokładnie w tym samym momencie zrozumiała to policjantka.
– Pisała pani codziennie na Facebooku, gdzie się wybiera i o której? – uniosła brwi. – I zamieszczała zdjęcia wszystkich nowych rzeczy, jakie pani nabyła? Kina domowego też? A dzisiaj pisała pani, że właśnie idzie do galerii na kilka godzin?
– Tak, wrzucałam posty… – zaczęła moja siostra i nagle też zrozumiała. – Boże! – zakryła dłonią usta. – To stąd wiedzieli?! Z Facebooka?!
– Prawdopodobnie – policjantka wyglądała, jakby nie pierwszy raz brała udział w takiej sprawie. – To najprostszy sposób na wyśledzenie ofiary. Praktycznie bez wysiłku, wystarczy kogoś obserwować na Facebooku. Dużo ma pani znajomych?
– Ośmiuset kilkunastu…
– Wszystkich zna pani osobiście?
– Nieeee… niektórych poznałam na jakichś stronach w sieci, inni to znajomi znajomych albo ludzie z forów…
No cóż, okazało się, że moja siostra sama ściągnęła sobie na głowę kłopoty. Nie dość, że zamieszczała na profilu aktualne informacje o tym, dokąd idzie i na którą, to jeszcze chwaliła się nowym sprzętem, zamieszczała zdjęcia biżuterii czy mebli. To, co uważała za „normalne mówienie przyjaciołom, co u mnie”, tak naprawdę było wysyłaniem w świat szczegółowych informacji o swoim majątku i tym, kiedy pozostaje on niestrzeżony.
– I co? Znaleźli coś? – pytali Anię rodzice, ja, i oczywiście znajomi z Facebooka.
Ci ostatni zresztą bardzo ją wspierali, zamieszczali dziesiątki postów, co to by oni nie zrobili z tymi włamywaczami i jak bardzo życzą Ani, „żeby się trzymała”. Tyle że Ance w niczym to nie pomagało. Ciągle borykała się z poczuciem, że jest współwinna swojej krzywdy. W końcu potrafiła przyznać, choć tylko przede mną, że była uzależniona od Facebooka.
– Bo widzisz, ja nigdy nie miałam przyjaciół… – powiedziała.
– Jak to? – zaprotestowałam. – Przecież wszyscy…
– Nie! To byli twoi przyjaciele! – Podniosła ostrzegawczo dłoń. – Ja byłam na przyczepkę… A na fejsie to byli moi znajomi, rozumiesz? Moi! Rozmawiali ze mną, podobało im się, co piszę…
– Nadal są – próbowałam ją pocieszyć. – Widziałam, że cię pocieszają…
Ale obie wiedziałyśmy, jaka jest prawda. Fakt, część znajomych Anki zrobiła zbiórkę najpotrzebniejszych rzeczy – przywieźli jej kilkuletni komputer, składane krzesła i zrzucili się na drukarkę, bo była jej potrzebna. Ale to byli ludzie, którzy przyjaźnili się z nią, zanim jeszcze powstał Facebook – ci prawdziwi koledzy i koleżanki ze szkoły, dzieciństwa i studiów. To było kilkanaście osób spośród ośmiuset „znajomych”, których miała na Facebooku. Reszta przesyłała tylko wirtualne smutne buźki.
– Co u ciebie? – zapytałam Ankę kilka miesięcy później. – Od dawna nic nie wrzucałaś na fejsa.
– A po co? – odparła. – Co mam wrzucać? Fotki z nowej pracy? Żeby ktoś wiedział, gdzie pracuję? Jak kogoś to naprawdę obchodzi, to może zadzwonić, nie?
I tak właśnie Ania wyszła z uzależnienia od Facebooka. No, „wyszła” to zbyt łagodnie powiedziane. Raczej przeszła bolesny, ale skuteczny odwyk. Dalej korzysta z różnych portali, ale już z umiarem. Co ciekawe, im mniej czasu spędza ze „Znajomymi”, tym więcej ma go dla przyjaciół. Tych starych i tych nowych, których wreszcie ma czas poznawać!
Czytaj także:
„Wyszłyśmy z siostrą z biedy. Ona upolowała zamożnego Szczepana, ja trafiłam na Lucjana z kryminalną przeszłością”
„Mój ojciec akceptował, że mama całe życie go zdradzała. Nie chciał od niej odejść, a ja miałem go za słabeusza"
„Wszyscy ostrzegali mnie przed ślubem ze starszym mężczyzną, ale byłam pewna swojego wyboru. Aż do udaru…”