Na nowym terminalu lotniska nie było wielkiego tłoku. Może dlatego, że obsługiwał wyłącznie przyloty. Przywiozłem rodzinę zbyt wcześnie, mama tak mnie poganiała, że wolałem z nią nie dyskutować, chociaż nie widziałem sensu w ponad godzinnym czekaniu. Samolot Janki miał wylądować o czasie, nie było więc pośpiechu. Wjechałem na trzeci poziom parkingu i wypuściłem rwące się do biegu siostry: mamę i ciocię Elę. Obie nie mogły się doczekać spotkania z trzecią, najstarszą z nich.
Janka wyjechała do USA jako młoda dziewczyna
Za chlebem, jak się wtedy mówiło. Osiadła w Chicago, wyszła za mąż i przestała pisać o powrocie. Wsiąkła w tamtą ziemię, założyła rodzinę i zapuściła korzenie. Przyleciała do Polski tylko raz, na pogrzeb babci, teraz miała znowu pojawić się na ojczystej ziemi. Tutejsze siostry gubiły się w domysłach, co też Jankę sprowadza.
– Zatęskniła na starość za rodziną, za Polską. Nic dziwnego, w Ameryce wszyscy są uprzejmi, uśmiechnięci, nie można powiedzieć, ale jeśli chcecie znać moje zdanie, to wszystko funta kłaków nie warty plastik. Nic prawdziwego. Ani ciepła, ani złości – mówiła mama, wspominając miesięczny pobyt u Janki sprzed ładnych kilku lat.
Wysiadłem z samochodu i odnalazłem windę, która zjeżdżała na właściwy terminal. Mamy i cioci Eli nigdzie nie było. Wyjrzałem na klatkę schodową, była cicha i pusta. Siostry nie przestawały mówić, ich głosy niosłyby się po wąskim pomieszczeniu, a tu nic, zupełna cisza. Gdzie one się podziały?! Zadzwoniłem do mamy, ale nie spodziewałem się, że odbierze. Nigdy tego nie robiła. Trzymała komórkę w czeluściach torby i zwykle nie słyszała sygnału. Powoli zaczynało się robić gorąco. Zgubiłem na piętrowym parkingu dwie kobiety, nigdy mi tego nie darują. Jeśli wsiadły do niewłaściwej windy, mogły być teraz Bóg wie gdzie. Co prawda do wylądowania samolotu Janki było jeszcze trochę czasu, ale hala przylotów dla osób niezorientowanych w labiryncie przejść mogła być nieosiągalna. Mama i ciocia Ela nie miały szans w starciu z infrastrukturą lotniska. Sygnał telefonu przerwał gonitwę myśli.
Spojrzałem na ekran: ciocia Ela!
– Filip? Gdzie jesteś? – padło pytanie.
– A wy? Trafiłyście do hali przylotów?
– A skąd! Gdzie ty nas przywiozłeś! Jesteśmy na odlotach, tłum się kłębi, twoja matka poszła zapytać kogoś o drogę.
Nabrałem złych przeczuć. Tego jeszcze brakowało, żeby się pogubiły.
– Widzisz ją? Ciociu! Halo!
– Filip, nie krzycz tak, bo ogłuchnę. Halinka już do mnie idzie, a ty leć na właściwy terminal i czekaj na Jankę. Ktoś z rodziny musi być, będziesz nas reprezentował, a my dołączymy, jak wyplączemy się z tego tłumu.
Pognałem do windy. Udzieliło mi się ich zdenerwowanie, a może miałem przeczucie. Bo samolot z Chicago wylądował przed czasem. Stałem pod tablicą informacyjną monitorującą wszystkie loty. Nie wierzyłem własnym oczom. Chicago-Warszawa. Wylądował. Jak byk. Ciotka z Ameryki zaraz odbierze bagaże i przejdzie przez bramki, muszę ją przywitać, bo mama z Elą wciąż nie dotarły.
– Mamo, jak ona wygląda? – spytałem bezradnie przez telefon. – Nie poznam Janki, na oczy jej nie widziałem, co mam robić?
– Jak to: jak wygląda? – zdenerwowała się moja rodzicielka
– Normalnie. Jak pani po sześćdziesiątce. Jest ode mnie starsza.
Mądrzejszy o wyczerpujące wyjaśnienia czekałem, licząc na cud.
– Jeszcze nie wyszła?! Pewnie odbiór bagaży się opóźnił – mama z ciocią Elą dotarły w samą porę, zdyszane jak diabli.
Ulżyło mi. Głupio byłoby nie rozpoznać ciotki z Ameryki i na starcie zarobić ujemne punkty. Miałem nadzieję zyskać jej sympatię, w końcu nie od dziś wiadomo, że zamożny krewny robi się dwa razy hojniejszy dla lubianego siostrzeńca. Janka znała swoje obowiązki, wspierała rodzinę w trudnych czasach, dolary ukryte w paczkach i listach miały dużą wartość na polskim czarnym rynku, pozwalały lepiej żyć. Potem wąski strumyczek zielonych wysechł, widocznie ciotka uznała, że bliscy powinni sobie radzić sami. Skąpstwo Janki wywołało zawoalowane oburzenie. Głośno nikt by się nie przyznał, ale każdy jakoś tam na nią liczył. Powiodło jej się na amerykańskiej ziemi, mieszkała z mężem we własnym domu, który pewnie był sporo wart, miała dobrą pracę i zabezpieczoną przyszłość. Nie to co my, w biednym kraju targanym wiecznymi kryzysami gospodarczymi. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że ciotka dołoży mi do lepszego samochodu, dla niej to pewnie pestka, a dla mnie życiowa sprawa.
Nosiłbym ją na rękach!
Kolejna grupa pasażerów opuszczała czeluść lotniska. Wlepiłem wzrok w drzwi, gotów rzucić się starszej pani z pomocą.
– Jest! – mama pisnęła jak nastolatka.
– Gdzie? – spytała jej siostra.
Ścierpła mi skóra, bo mama zawisła na szyi zgrabnej blondynki. Musiała się pomylić z tego zdenerwowania. To jednak była Janka. Nie wyglądała na sześćdziesiąt lat z okładem. Owszem, miała dojrzałą twarz, kurze łapki w kącikach oczu, ale sprawiała wrażenie zadbanej kobiety w średnim wieku.
„Pieniądze czynią cuda” – pomyślałem z uznaniem, witając amerykańską ciotkę.
– Kochani, nie spodziewałam się… – w oczach Janki pojawiły się łzy, a po chwili płakały wszystkie trzy siostry.
Zawiozłem je do wysprzątanego na błysk domu. Mama od razu rzuciła się do kuchni podgrzewać przygotowane wcześniej potrawy. Wieprzowa pieczeń wypełniła powietrze kuszącym zapachem, usiedliśmy do stołu.
– Nie mogę jeść takich rzeczy i wam też nie radzę – Janka nałożyła sobie sałatę. – Nie jesteśmy już najmłodsi, trzeba uważać na cholesterol. Moje ubezpieczenie nie obejmuje operacyjnego leczenia wieńcówki.
Mama wydawała się urażona.
– Słabe to ubezpieczenie – mruknęła.
– Na lepsze mnie nie stać. Opłaty są za wysokie, a ja już nie pracuję, żyję z oszczędności. Wynajęłam nawet dwa pokoje rodakom, żeby jakoś związać koniec z końcem.
– Dobrze, że na bilet do Polski ci wystarczyło – rzuciła z przekąsem mama.
Byłem ciekaw, czy myśli o tym samym, co ja. Nasz dom wymagał remontu.
– Długo oszczędzałam – uśmiechnęła się Janka. – Nie tylko na wizytę w kraju. Mam zamiar zrobić u was nowe mosty dentystyczne. Wliczając podróż i tak wypadnie taniej niż w Chicago, sprawdzałam.
– Usługi protetyka są w Ameryce takie drogie? – spytała ciocia Ela.
– Jak wszystko, co ma związek ze zdrowiem. Stomatolog może człowieka puścić z torbami – westchnęła Janka.
Jadła ze smakiem, choć wyglądała na zmęczoną. Różnica czasu dała jej w kość.
– Cieszę się, że jestem z wami. Dawno powinnam przyjechać do kraju, ale to droga przyjemność, więc ją odkładałam. Teraz wiem, że niepotrzebnie. Nie ma to jak rodzina – pokiwała głową.
Ciotka była wzruszona powrotem do ojczyzny, ale jej zachowanie trochę mnie niepokoiło. Wizja wymarzonego samochodu powoli rozpływała się w powietrzu. Kiedy w końcu zamknęły się za nią drzwi sypialni, usłyszałem cichą wymianę zdań między mamą i ciotką Elą.
– Słyszałaś? Biedna ta nasza Janka, ledwie jej na życie wystarcza! Nie musiała tego mówić, i tak o nic bym ją nie poprosiła… – ciotka była mocno wzburzona.
– Nie wiem, jak bez jej pomocy wyremontujemy dom – szeptała mama. – Ale nie mam zamiaru żebrać. Niech sama zobaczy, jaka to rudera. Tynk się sypie, schody trzeszczą. Ona nie ma takich kłopotów, to i nie rozumie naszych. Smutne to…
– Długo była z daleka od rodziny, zapomniała, przestała się poczuwać do obowiązku – pokiwała głową Ela. – A tak na nią liczyłam. Kiedyś wspierała bliskich, niewiele przysyłała, ale przelicznik dolara do złotówki był tak korzystny, że odbiliśmy się od dna. Co w nią potem wstąpiło, nie wiem, ale widać trzyma do dziś. Zrobiła się zwyczajnie skąpa – prychnęła mama.
– Na co jej te pieniądze? Przecież do grobu ich nie zabierze! – potakiwała ciocia.
Przestałem podsłuchiwać, bo zrobiło mi się nieprzyjemnie.
Coś tu nie grało
Owszem, ja też chciałem naciągnąć Jankę na małą darowiznę, ale skala roszczeń jej rodzonych sióstr przerosła wszystko, co mogłem sobie wyobrazić. Amerykańska ciotka miałaby płacić za generalny remont naszego domu? Musiałaby być naprawdę bogata.
– Janka ma więcej pieniędzy, niż myślisz – powiedziała mama, kiedy ją o to spytałem.
– Wobec tego musiała zgromadzić duży majątek, kiedy pracowała… – mruknąłem.
– A pewnie! Kupili z mężem dom, a to już coś, prawda? Stać cię na własny dom z ogrodem? Nie? A widzisz. A Jankę było stać jak miała twoje lata, to chyba najlepiej świadczy o jej finansach. Ale żeby chciała podzielić się z bliskimi, to nie! Jedno ci powiem synu, pieniądze szczęścia nie dają, najważniejsza jest rodzina. I Janka się o tym przekona na własnej skórze.
Złapałem się za głowę. Co za komedia! Mama nie rozumiała amerykańskich realiów, dla niej kupno domu świadczyło o statusie finansowym. Wściekła się na siostrę i była jej gotowa wygarnąć, co o niej myśli.
– Mamo! Słyszałaś o hipotece? – jęknąłem. – Tak w Ameryce kupuje się domy, za pożyczkę bankową równą wartości budynku. Bank obciąża hipotekę domu, a raty płaci się przez całe życie. Nie trzeba być zamożnym. Oto całe bogactwo Janki: stary dom na przedmieściach Chicago, który prawdopodobnie wymaga remontu bardziej niż nasz.
Udało mi się przekonać mamę, że jej siostra nie jest skąpą egoistką. Z Elą nie poszło tak łatwo. Do dziś wiesza psy na Jance – nieskorej do pomocy rodzinie ciotce z Ameryki.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”