„Gdy przyjaciółka zachorowała, chciałyśmy jej umilić czas w SPA. Okazało się, że bardziej potrzebuje zwykłej troski”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„– Czuję się jak na własnym pogrzebie. Na pięknie urządzonej stypie! SPA? Mam teraz pojechać do obcego miejsca, do zupełnie nieznanych mi ludzi i próbować się zrelaksować? Teraz to ja potrzebuję najbliższych mi osób, tak na wyciągnięcie ręki, żebym miała do kogo się przytulić, jak będę miała gorsze dni”.
Listy od Czytelniczek / 26.11.2023 11:15
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Od niepamiętnych czasów trzymałyśmy się we cztery. Kiedy więc dowiedziałyśmy się, że Aga ma nowotwór, postanowiłyśmy jej pomóc. Tak żeby mimo sytuacji poczuła się lepiej!

To musiało być coś pilnego

Telefon uparcie wibrował mi w torebce i mniej więcej co pięć minut odciągał moją uwagę od tego, co się działo na spotkaniu z dyrektorem szkoły. Oliwia, moja przyjaciółka, 15 razy próbowała się dodzwonić. Oliwia jest co prawda niecierpliwa i impulsywna, ale wynik 15 nieodebranych połączeń był zdecydowanie rekordowy.

„Chyba coś ważnego” – pomyślałam w popłochu i z przepraszającym uśmiechem wysłanym w stronę perorującego dyrektora wymknęłam się na korytarz.

– Oliwia, litości! Mam zebranie nauczycieli! Nie mogę teraz gadać! – zaczęłam ją strofować, gdy tylko odebrała telefon.

– Aga ma raka! – usłyszałam nagle w słuchawce.

Byłam w szoku

„Agamaraka, agamaraka, agamaraka… O co jej, do cholery, chodzi? To jakiś szyfr?” – próbowałam zebrać myśli, które na dodatek krążyły jeszcze wokół spraw organizacyjnych szkoły. „Aga ma raka!” – wreszcie do mnie dotarło i ta informacja w jednej chwili mnie sparaliżowała.

– Magda! Magda! Jesteś tam?… – usłyszałam głos zniecierpliwionej Oliwii.

– Taaak… – tylko tyle zdołałam wykrztusić. – Ale to przecież niemożliwe… – dodałam prawie z płaczem.

Nic nie poradzę, że w takich sytuacjach kompletnie mięknę i staję się bezradna.

– Dobra, dobra, przynajmniej ty przestań! – przywołała mnie do porządku Oliwia. – Nie tylko możliwe, ale pewne. Spotkałam jej mamę i wszystko mi opowiedziała. To dlatego Agi nie było na naszym ostatnim spotkaniu. Ale nie o tym chciałam… – zmieniła ton na bardziej zdecydowany. – Dzisiaj spotykamy się u mnie o dwudziestej. Ogłaszam walne zebranie. Zastanowimy się, jak my, jej najlepsze przyjaciółki, możemy jej pomóc. Będziesz?

– Tak, będę… – odparłam słabym głosem i chciałam jeszcze o coś zapytać, ale rozłączyła się.

Na miękkich nogach wróciłam na zebranie. Siedziałam i udawałam, że słucham, ale tak naprawdę zanurzyłam się we własnych myślach.

Przyjaciółki na dobre i na złe

Była nas czwórka. Oliwia, Aga, Zosia i ja. Nierozłączne przyjaciółki trzymające się razem od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Sama nie wiem, co nas połączyło, bo przecież każda z nas była inna. Oliwia, herszt naszej bandy, zawsze była stanowcza i odważna. Uwielbiała przewodzić i mieć wpływ na podejmowane decyzje. Aga z kolei to ostoja spokoju. Trudno ją było wyprowadzić z równowagi, zawsze najdłużej zachowywała zimną krew. Ale przy tym była niezwykle pomocna, przyjacielska i taka wrażliwa na innych.

Zocha? Trzpiotka, zwariowana! Najbardziej towarzyska z nas wszystkich. Miała mnóstwo znajomych i w mig zjednywała sobie ludzi. No i ja. Jak o mnie mówiły? „Kochana Martwica”. To od martwienia się. Albo: „Ty, Magda, jak zwykle uprawiasz ten swój martwing…”. To prawda, może częściej widziałam przeszkody niż możliwości, ale ja wolałabym o sobie mówić „ostrożna optymistka”…

Widocznie to właśnie nas trzymało razem – wielka różnorodność, która powodowała, że nigdy nam nie było razem nudno, choć nieraz iskrzyło między nami. I mimo że po szkole podstawowej nasze drogi się rozeszły, to do dzisiaj, czyli już ponad dwadzieścia lat, regularnie się spotykamy. Co miesiąc urządzałyśmy tak zwaną rotacyjną kolacyjkę. Rotacyjną dlatego, że co miesiąc inna z nas była jej gospodynią. To był czas tylko dla nas: na pogaduchy, ploteczki, zwierzanie się czasem z trudnych chwil, które nam się w życiu zdarzały…

Musiałyśmy coś wymyślić

Na ostatniej kolacji rzeczywiście Agi nie było. Wspominała coś o kłopotach zdrowotnych, ale żeby tak od razu… rak!? Wzdrygnęłam się. To niesamowite, ile to słowo wzbudza w nas lęku, powoduje, że żołądek ściska się ze strachu…

– No to już jesteśmy w komplecie. Wejdź – powiedziała Oliwia, otwierając mi drzwi swojego mieszkania. – Do salonu – wskazała ręką pokój. – Jesteśmy same. Chłopaków wysłałam na wieczorny seans do kina.

Weszłam z zasępionym wyrazem twarzy i usiadłam na sofie obok Zochy. Popatrzyła na mnie z ukosa i dała mi lekkiego kuksańca w bok:

– No, teraz to naprawdę mamy powód do zmartwienia… Możesz nareszcie martwić się do woli – próbowała żartować, ale moje piorunujące spojrzenie szybko przywróciło ją do porządku.

– Przepraszam… – bąknęła. – Tak reaguję na stres… Plotę bez sensu…
Do pokoju weszła dziarskim krokiem Oliwia. W dłoni trzymała butelkę i kieliszki.

– Nie wino? – zapytałam cicho.

– Nie dzisiaj – odparła. – Sytuacja zmusza nas do cięższych trunków. Wygrzebałam z barku butelkę. Ona da nam siłę do tego, by zmierzyć się z tym… rakiem – podniosła w górę kieliszek i zachęciła nas do toastu. – Za Agę – powiedziała uroczyście i szybko przechyliła kieliszek.

My również podniosłyśmy swoje kieliszki i wychyliłyśmy ich mocną i aromatyczną zawartość, krzywiąc się przy tym.

Chciałyśmy jakoś pomóc

– No, to co robimy? – zaczęła Oliwia, patrząc wyczekująco na nas. – Macie jakieś pomysły?

Widząc jednak nasze niepewne miny, kontynuowała:

– Powiem wam, czego dowiedziałam się od mamy Agi. Miesiąc temu poszła na USG piersi i po wykryciu małego guzka lekarz skierował ją na biopsję. Wyniki wskazały na nowotwór złośliwy, ale wykryty we wczesnej fazie, więc podobno Aga od razu została skierowana na leczenie. Nie mam pojęcia, na czym ono polega, ale tutaj mama podkreślała, że opiekę lekarską mają bez zarzutu. No, wiecie… Brat Agi jest znanym lekarzem, więc myślę, że się zaangażował…

– Więc pomocy w zorganizowaniu leczenia nie potrzebuje… – upewniła się Zosia.

– A może jej mama coś zasugerowała… włączyłam się w rozmowę. – W jaki sposób wesprzeć naszą Agę…

– No… Mówiła coś o tym, że teraz pewnie Aga nie ma ochoty się spotykać, ale żeby o niej nie zapominać w tych trudnych chwilach… Ale przecież my doskonale wiemy, czego jej trzeba. Zorganizujemy Adze takie wsparcie, że hej!

Słuchałam jej słów z lekkim powątpiewaniem. Stwierdziłam bowiem, że co prawda doskonale wiem, czego potrzebuje Agnieszka zdrowa, ale zupełnie nie wiem, czego potrzebuje Agnieszka, która ma raka… Lecz nie odezwałam się. Pewnie by mnie zagłuszyły komentarzami: „Magda, Magda, ty jak zwykle przesadzasz…”.

Ustaliłyśmy plan relaksu 

Długo debatowałyśmy, proponując różne działania, których celem miało być „wspieranie Agnieszki w tym trudnym czasie”. Ostatecznie na naszej liście znalazły się trzy propozycje.

Po pierwsze, urządzimy uroczystą kolację dla niej.

Ale nie taką jak zwykle domówkę. Zaprosimy ją do fajnej restauracji, żeby pokazać jej, jak jest dla nas ważna, że rak rakiem, ale w życiu powinien być też czas na przyjemności, wyjścia z domu tak tylko dla siebie… – przekonywała nas Oliwia.

Po drugie, Zosia, która ma wszędzie znajomych, zadeklarowała, że załatwi Agnieszce odjazdowe SPA w dobrej cenie. A my we trzy zrzucimy się na ten wyjazd i wyślemy ją, by leczyła swoje ciało
i duszę.

– Mówię wam… byłam tam pięć lat temu. To raj, nie ośrodek. Zapomni o bożym świecie i odnowi się jak ta lala… – paplała z entuzjazmem Zosia.

Po trzecie, zapiszemy Agę do grupy wsparcia. Mam znajomą psycholożkę, która prowadzi takie zajęcia dla kobiet po przejściach związanych z chorobą onkologiczną. Podobno jest fantastyczna.

– Jutro się zorientuję, czy Agnieszka może dołączyć do tej grupy! – obiecałam dziewczynom.

I bardzo z siebie zadowolone, na lekko chwiejnych nogach, zbierałyśmy się do wyjścia.

– A kto zadzwoni w takim razie do Agi, żeby ją zaprosić na tę kolację? – zapytała na odchodne Oliwia.

Popatrzyłyśmy na siebie zmieszane. Uświadomiłam sobie, że od momentu, kiedy dowiedziałam się, że Aga ma raka, w ogóle do niej nie dzwoniłam. Przyznaję, że kilka razy się zabierałam do tego, ale coś mnie powstrzymywało. No bo jak miałam zacząć? „Cześć, Aga, właśnie się dowiedziałam, że masz raka…”? I już wyobrażałam sobie, jak wybucham niepohamowanym płaczem. A przecież nie tego teraz Agnieszka potrzebuje. Na pewno nie pociągającej nosem, roztrzęsionej przyjaciółki!

– Dobra, ja zadzwonię – Oliwia jak zwykle wzięła sprawy w swoje ręce. – Widzimy się w piątek. Zosia rezerwuje stolik, Magda kupuje kwiaty!

Była zdziwiona

Wieczorem w piątek siedziałyśmy we trójkę przy pięknie nakrytym stole w restauracji. Przyszłyśmy nieco wcześniej, żeby ustalić szczegóły spotkania.

– Jak zareagowała Aga na zaproszenie? – zapytała Zosia.

– W porządku – odparła Oliwia. – Tylko dziwiła się, że nie u nas w domu, jak zazwyczaj, ale w restauracji. Cicho… idzie Agnieszka!

I rzeczywiście. W drzwiach pokazała się Aga. Wyglądała tak jak zwykle… A nawet powiedziałabym, że korzystniej niż zwykle! Na co dzień preferowała bardzo naturalny makijaż, a na dzisiejszy wieczór pociągnęła usta wyrazistą pomadką, co bardzo uwypukliło jej urodę.

– Agnieszka, cudownie wyglądasz! – podbiegłam do niej i niezdarnie wepchnęłam jej do rąk bukiet kwiatów.

– A co, spodziewałyście się zobaczyć blade chuchro z podkrążonymi oczami? – próbowała się uśmiechnąć. – A te kwiaty z jakiej okazji? – popatrzyła na bukiet zaskoczona.

– Bez okazji! – dołączyła Zosia. – Po prostu żebyś wiedziała, jak bardzo jesteś dla nas ważna, jak cię cenimy. Jak kogoś z rodziny!

– Tak, jak kogoś z rodziny! – zawtórowała Oliwia.

– Bo my… Agula – wreszcie odważyłam się spojrzeć jej w oczy. – My o wszystkim wiemy…

– O wszystkim? – zdziwiła się. – Aaaa, o raku – powiedziała, a to straszne słowo przeszło przez jej usta bez zająknięcia.

– Wiem, bo mama mi powiedziała, że spotkała Oliwię i…

– No właśnie! – nerwowo trajkotała Zosia. – I stąd ten pomysł, żeby się spotkać, żeby ci pomóc. Mamy fajne propozycje dla ciebie i w ogóle…

– Ale to za chwilę – przerwałam. – Usiądźmy spokojnie i cieszmy się wspólną kolacją.

Rozmowa się nie kleiła

Zajęłyśmy miejsca przy stole i zamówiłyśmy coś do zjedzenia u kelnera, który już od jakiegoś czasu kręcił się koło nas i z ciekawością przyglądał tym nerwowym powitaniom. Zaczęłyśmy rozmawiać, ale rozmowa, chyba po raz pierwszy raz w naszym wspólnym życiu, nie szła nam najlepiej. Zaczynałyśmy jakiś temat, który utykał po dwóch zdaniach, potem wtrącałyśmy jakiś żart, który wcale nie był śmieszny.

W końcu – z braku innych pomysłów – musiałyśmy przejść do rzeczy i powiedziałyśmy Agnieszce, przerywając sobie czasami, że wymyśliłyśmy rewelacyjny kilkudniowy wyjazd do SPA, żeby zapomniała o chorobie chociaż na chwilę.

Aga słuchała w milczeniu i coraz bardziej dystansowała się zarówno do nas, jak i do tego, o czym mówiłyśmy. Kiedy skończyłyśmy opowiadać, zapadła głucha cisza.

– I co, Agula? – nie wytrzymała Zocha.

– Podoba ci się?

Agnieszka westchnęła i nieco łamiącym się głosem powiedziała:

– Moje kochane przyjaciółki… To prawda, mam raka. To jest dla mnie niewątpliwy wstrząs i jestem w związku z tym w potwornym stresie. Boję się jak jasna cholera – powiedziała. – Ale też mam w tym wszystkim dużo szczęścia, bo guz został wykryty we wczesnym stadium i istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że zostanę całkowicie wyleczona. I tego się trzymam. To pozwala mi jakoś funkcjonować na co dzień.

Nie chciała rozrywek

Agnieszka odetchnęła głęboko. Żadna z nas jej nie przerywała, a ona mówiła dalej:

– Cieszę się też, że mam was – popatrzyła na nasze twarze z czułością. – I doceniam, że się bardzo staracie, ale… – rozłożyła ręce w bezradnym geście. – Ale nie dziwcie się, że nie tryskam radością, gdy zostaję zaproszona do eleganckiej restauracji, zamiast jak zwykle wyłożyć się na wygodnej sofie Oliwii z lampką naszego ulubionego wina w ręce. Poza tym, te kwiaty… – zawahała się przez chwilę.

– Co z nimi? – zapytałam.

– Czuję się jak na własnym pogrzebie. Na pięknie urządzonej stypie! SPA? Mam teraz pojechać do obcego miejsca, do zupełnie nieznanych mi ludzi i próbować się zrelaksować? Teraz to ja potrzebuję najbliższych mi osób, tak na wyciągnięcie ręki, żebym miała do kogo się przytulić, jak będę miała gorsze dni. Tak samo z terapią. Nie jestem jeszcze na nią gotowa. Najpierw muszę sama się pozbierać, a potem być może się zdecyduję.

– Ale dałyśmy ciała… – przerwała jej Zocha. – Jejciu… Jesteśmy do bani przyjaciółki! – powiedziała i dramatycznym gestem przyłożyła dłonie do skroni.

– Nie! Ależ skąd! –   zaprzeczyła Agnieszka. – Jesteście dla mnie tak bliskie, że nie mogę przed wami udawać, że się z tego cieszę. Po prostu mówię wam, jak jest.

– Tak, tak, mów szczerze! – włączyła się Oliwia. – To my dałyśmy ciała! – Powinnyśmy najpierw zapytać, co jest dla ciebie ważne w tym momencie. A my się bałyśmy i podchodziłyśmy do sprawy jak do jeża: „Nie, nie dzwońmy do Agi, bo teraz potrzebuje spokoju, nie trzeba jej denerwować…”.

Musiałyśmy się oswoić z jej chorobą

– I to właśnie podstawowy błąd! – podchwyciła Agnieszka. – Nie musicie się ze mną w tym całym nieszczęściu obchodzić jak z jajkiem, traktujcie mnie normalnie!

– A o twojej chorobie też mamy nie mówić? Jakby jej nie było? – zapytała na wszelki wypadek Zosia.

– Nie! – kategorycznie zaprzeczyła Aga. – Wręcz przeciwnie. O niej mówcie. Rak jest faktem i im więcej o nim będziemy mówić, tym bardziej go oswoimy. I może w końcu przestaniemy się go bać.

– Ale to takie trudne dla mnie… – nie wytrzymałam i rozkleiłam się. – Agula, jak my sobie z tym poradzimy… – powiedziałam i rozbeczałam się na amen.

– Nie martw się, Madzia – przytuliła mnie Aga. – Jakoś damy sobie radę razem.

– Świat stanął na głowie! – zauważyła Zocha. – I kto tu kogo pociesza?…

I wtedy coś pękło. Już bez skrępowania zaczęłyśmy się śmiać i płakać, gadać, co nam ślina na język przyniosła, wiedząc, że w tej sytuacji mówimy i głupoty, i słowa naprawdę wzniosłe.

– Aga na raka… – konspiracyjnie powiedziała Zosia, patrząc na nas znad kieliszka przymrużonymi oczami.

– Tak, Aga ma raka – powiedziałam odważnie i ze spokojem.

– Aga ma raka i zaraz kopnie go w dupę! – dodała Oliwia z mocą.

– Za to kopnięcie – Agnieszka wzniosła kieliszek z winem i popatrzyła na nas z uśmiechem.

Odwzajemniłyśmy toast. Będzie dobrze. Musi być!

Magda, 38 lat

Czytaj także: „Nigdy nie byłam tak przerażona jak tamtego dnia. Widziałam jak ten chłopiec zasypia snem wiecznym w moich ramionach”
„Zawsze byłem oparciem dla siostry. Wszystko się zmieniło, gdy rodzice dali jej moje 100 tys.”
„Córka chce prosić przyjaciółkę, by urodziła jej dziecko. Jestem pewna, że zięć maczał w tym palce”

 

Redakcja poleca

REKLAMA