To wydarzyło się kilka tygodni po pogrzebie pani Aldony… Często puszczałam Wegę bez smyczy, żeby sobie pobiegała za piłeczką. Tego dnia jednak nawet nie zdążyłam wyjąć zabawki z kieszeni, a Wega wyrwała do przodu jak wystrzelona z procy.
Krzyknęłam przenikliwie, bo sto metrów dalej jest ruchliwa ulica, ale suczka gnała, jakby nic nie słysząc. Do dzisiaj nie wiem, co zobaczyła po drugiej stronie jezdni. Może kogoś, kto wyglądał jak moja córka, którą Wega uwielbiała, a może wydało jej się, że rzuciłam tę nieszczęsną piłeczkę. Nie wiem. Pamiętam tylko kłucie w klatce piersiowej, kiedy biegłam za nią, krzycząc, żeby się zatrzymała. I fizyczny ból, gdy widziałam, jak mój ukochany pies wpada pod koła samochodu!
Potem były już tylko łzy, rozpacz i widok ciałka mojej malutkiej Wegi… Nie mogłam się pozbierać przez miesiąc. Ciągle mi się wydawało, że słyszę stukanie pazurków o parkiet.
Budziłam się, jak zawsze, o szóstej i ze smutkiem uświadamiałam sobie, że nie muszę wstawać, bo nikt nie czekał na poranny spacer. Straszliwie brakowało mi też tego milczącego towarzystwa, kiedy czytałam książkę na fotelu, i tego spokoju, jaki odczuwałam, kiedy sunia kładła się wieczorem przy moim łóżku.
Zwierzyłam się nawet z tego córce, wycierając łzy. A kilka dni później niespodziewanie zadzwonił domofon.
– Mamy dla ciebie niespodziankę! – wykrzyknęła córka już od progu. – Mamuś, przedstawiam ci Gacka!
Gacek był czarnobiałym szczeniakiem o szpiczastych uszach i długiej, jedwabistej sierści. Zięć wyjaśnił, że należy do psów border collie, znanych z tego, że uwielbiają zabawę, są bardzo towarzyskie i chętnie uczą się sztuczek. Rzeczywiście, wyglądało na to, że piesek naprawdę lubi się bawić. Kiedy tylko Wojtek wypuścił go z transportera, szczeniak zaczął biegać w kółko, skakać i popiskiwać. Odruchowo rzuciłam mu piłkę Wegi, której nie miałam serca wyrzucić, i Gacek zaczął się nią bawić.
Nie prosiłam o pomoc
– Prawda, że słodki? – Ola sama była nim zachwycona.
– Słodki – powtórzyłam za nią.
Kiedy poszli, chciałam nakarmić szczeniaka. Zanim jednak do tego doszło, musiałam zetrzeć mokrą plamę z parkietu, a potem osuszyć papierowymi ręcznikami drugą, na dywanie. No tak, zapomniałam już, jak to jest wychowywać szczeniaka. Wega była malutka osiem lat temu…
Niestety, siusianie gdzie popadnie, nie było najgorszą wadą Gacka. Psa wprost roznosiła energia! Kiedy tylko zjadł i załatwił kolejną potrzebę, na szczęście na kafelki w kuchni, zaczął biegać po domu. Z impetem wpadł na miskę ze swoimi chrupkami i karma rozsypała się po całej kuchni. Niestety, w nocy było jeszcze gorzej. Szczeniak ani myślał spać w kojcu. Tak długo piszczał, aż zrozumiałam, że wzięcie go do łóżka jest nieuniknione, jeśli chcę choć trochę pospać. O trzeciej obudziłam się w mokrej pościeli.
– Nie, tego już za wiele! – krzyknęłam w nerwach. – Ludzie śpią w łóżkach, a psy na legowiskach!
Skutek był taki, że Gacek nie tyle piszczał, co wył przez resztę nocy. Rano usiłowałam nauczyć go załatwiania się poza domem. Spacerowałam dobrą godzinę, przemawiałam łagodnie, zachęcałam do siusiania. Wysikał się w domu. Na wykładzinę w przedpokoju.
Dwa dni później zadzwoniła Ola z pytaniem, jak radzę sobie z Gackiem. Chyba spodziewała się, że będę wniebowzięta, ale ją rozczarowałam.
– Córcia, ja już nie mogę! – wybuchłam. – On ma za dużo energii! Ciągle chce się bawić, piszczy, kiedy wsadzam go do kojca, a jak go wyjmuję, to demoluje mi dom! Pogryzł mi buty, torebkę i poduszki, stłukł wazon…
Nawet podczas tej rozmowy szczeniak musiał nabroić. Nim skończyłam żalić się córce, zdołał wskoczyć z rozpędu na fotel, ściągnął z niego mój sweter i zaczął go szarpać zębami.
– Ola, nie daję z nim rady – jęknęłam, patrząc na strzępki niebieskiej włóczki na dywanie. – Wega była taka spokojna, stateczna. Tak grzeczniutka…
– Mamo, Wega była po prostu dorosła. Gacek też dorośnie, poczekaj…
– Ale ja nie chcę czekać! – wypaliłam. – Nie prosiłam o szczeniaka! Nie dam rady z tym psem! Gacek, zostaw! Zostaw, mówię, cholera!
Rozłączyłam się, żeby ratować książkę, którą dorwał Gacek. Była z biblioteki, a on strącił ją ze stolika, a potem pogryzł okładkę i kilka stron… Załamałam ręce. Następnego dnia kazałam Oli zabrać Gacka. Byłam po kilku nieprzespanych nocach, straciłam parę ulubionych rzeczy, a moje mieszkanie śmierdziało psim moczem. Kiedy Wojtek pakował psa do transportera, nie czułam żalu.
Nie miałam już do niego siły
– Oddacie go do hodowli? – zapytałam, widząc, jak Ola zagaduje do psiaka przez kratkę w torbie.
– Myśleliśmy o tym, ale nie – odpowiedział mi z szerokim uśmiechem Wojtek. – Zostanie u nas! Właściwie to chcieliśmy wziąć drugiego z miotu, więc dobrze się stało. No, idziemy!
Odetchnęłam z ulgą. Przez okno patrzyłam, jak Ola wyjmuje Gacka i bawi się z nim na trawniku. Ten oczywiście skakał dookoła jej nóg, a ona wyglądała na szczęśliwą. „Młodzi ludzie, młody pies, tak powinno być” – pomyślałam.
Chociaż kłopoty się skończyły, razem z Gackiem odeszło coś jeszcze. Mimo wszystko przy nim miałam kim się zajmować, do kogo mówić, nawet jeśli były to same wyrzuty. Znowu zaczęłam tęsknić za psem.
– Dzień dobry – wynosząc śmieci, przywitałam smętnie sąsiadkę z yorkiem. – Nie ma się z kim bawić, co? – spojrzałam na jej pieska.
– Oj tak – przyznała. – U nas w klatce zawsze były trzy psy, a teraz jest sam. A tak lubił Wegę i Nukę. Szkoda tej Nuki, wie pani… Taki piękny pies, taki spokojny i do schroniska poszedł.
– Ja po tę sunię w typie labradora. Przywieziono ją po śmierci właścicielki – oznajmiłam w schronisku.
Wolontariuszka zaprowadziła mnie do klatek. Były ich tam dziesiątki. W każdej jeden albo kilka psów, wszystkie merdające ogonami i przymilające się, żeby tylko je stamtąd zabrać. Najchętniej adoptowałabym wszystkie, tak mnie poruszał ten pełen nadziei wzrok. W końcu doszłam do klatki Nuki.
Była chyba jedynym psem, który nie tańczył po drugiej stronie krat, nie błagał, żeby go zabrać, nawet nie patrzył w naszą stronę. Sunia leżała w kącie zwinięta w przybrudzony kłębek i wciskała nos głęboko między łapy, jakby nie chciała widzieć tego koszmaru dookoła.
– Nuka! – zawołałam i podniosła łeb.
– Jest bardzo osowiała – powiedziała wolontariuszka. – Je, ale mało. Widać, że cierpi. Raczej nie podejdzie…
Nuka nie tyle podeszła, co podbiegła!
Rozpoznała mnie i teraz usiłowała polizać przez kratę. Kazałam otworzyć klatkę i ze wzruszeniem zanurzyłam dłonie w sierści suni. Pamiętałam, że kiedyś jej futro było złociste, miękkie, wyszczotkowane. Teraz było posklejane, brudne i niemiłe w dotyku, ale wiedziałam, że to już zadanie dla mnie.
Kiedy przywiozłam ją do domu, najpierw oczywiście chciała biec na górę, do swojego dawnego mieszkania, ale szybko zrozumiała, że coś się zmieniło. Wykąpałam ją i wyczesałam, nakarmiłam i powiedziałam, że teraz ja będę jej panią. Na pewno to zrozumiała.
– Co ty, mamuś? – zdziwiła się Ola, kiedy jej o tym powiedziałam. – Wzięłaś psa, który ma dziesięć lat, a nie chciałaś szczeniaka? Przecież ta suka ma przed sobą… ile? Pięć? Siedem lat życia? Niedługo będziesz znowu przerabiać to, co z Wegą.
– Ja też nie mam dwudziestu lat – przypomniałam jej. – Myślisz, że tylko młodzi mają prawo godnie żyć? Bo wiesz, co ja myślę? Że mój nowy pies ma przed sobą jeszcze całą resztę życia, dokładnie tak jak ja.
Nuka jest u mnie już cztery lata i ciągle cieszy się wspaniałym zdrowiem. Jest cudowną przyjaciółką, wszystko rozumie, jest grzeczna i posłuszna. Od pierwszej nocy śpi przy moim łóżku, a w ciągu dnia kładzie swój piękny, mądry łeb na moich stopach, kiedy czytam książkę. Znowu bawi się z malutkim yorkiem i biega po swoim dawnym terenie.
A Gacek, chociaż już dorosły, wciąż potrzebuje mnóstwa uwagi i czasu na aktywność. Dobrze, że ma od tego młodych. My, starsze panie, lubimy spokojnie pospacerować i pokontemplować w milczeniu lot gołębi, siedząc na balkonie.
Czytaj także:
„Mieliśmy tańczyć na weselu, a płakaliśmy na pogrzebie. Synowa przeżyła tragedię, która wyssała z niej życie”
„Wyszłam za mąż za brata Moniki, która zginęła z mojej winy w wypadku. Poznaliśmy się na pogrzebie”
„Ojciec był wojskowym. W domu nie było uczuć i emocji. Zabronił mi płakać nawet na pogrzebie mamy”