Marek bardzo mi się podobał, jego też wyraźnie do mnie ciągnęło. Jednak nie mogliśmy być razem. Nie potrafiłabym zbudować naszego związku na… grobie Moniki.
To ponad moje siły. Popychałam przed sobą wózek w kolejce do kasy. Dużo pakunków nie miałam, ale nie chciało mi się nosić koszyka po całym sklepie. No bo nawet jeśli człowiek robi zakupy tylko dla siebie, to i tak musi tyle samo się nabiegać po markecie, jak gdyby zaopatrywał całą rodzinę. Wyłożyłam swoje produkty na taśmę i sięgnęłam jeszcze po gumę do żucia leżącą na stojaku przy kasie, kiedy nagle…
– Cześć! – padło za moimi plecami. Odwróciłam się: za mną stał niewysoki, ciemny blondyn i się nieśmiało uśmiechał. Jakoś nie mogłam skojarzyć, skąd go znam. – Nie poznajesz mnie? – zorientował się szybko. – Jestem bratem Moniki. Widzieliśmy się… No, wiesz gdzie. Wiedziałam.
Widzieliśmy się pół roku temu na cmentarzu, kiedy chowano jego siostrę. Stałam wtedy nad jej grobem cała posiniaczona, z rozbitą głową i złamaną nogą. Ale i tak miałam nad Moniką przewagę. Żyłam.
– Oczywiście – kiwnęłam teraz głową. – Wyglądam nieco inaczej niż w ciemnym garniturze – usprawiedliwił się natychmiast, jakby było po co.
– Ja też wyglądam inaczej – odparłam.
– Cieszę się, że jesteś w dobrej formie i że, no wiesz… Właściwie jej nie widać – przesunął ręką po swoim czole.
– Dzięki – powiedziałam, myśląc o swojej nieładnej bliźnie ukrytej teraz pod sprytnie zaczesanym, długim pasmem przy uchu.
Trochę to trwało, nim włosy mi urosły
Litościwie zasłoniły szpecące mnie rozcięcie, biegnące od lewej skroni w górę, ku przedziałkowi. Zupełnie jakby ktoś ciął mnie szablą przez głowę. I tak mniej więcej było, tylko ostrze klingi zastąpił kawałek metalu z auta.
– Karta czy gotówka? – pytanie kasjerki wyrwało mnie z zamyślenia. Zajęłam się płaceniem za zakupy. – No to cześć, na razie! – powiedziałam do brata Moniki, pośpiesznie porywając swoje siatki i wózek, bo nie miałam najmniejszej ochoty ciągnąć tej rozmowy. Kiedy jednak kilka minut później stanęłam na przystanku autobusowym nieopodal sklepu, tuż przy mnie zatrzymał się peugeot.
– Mogę cię gdzieś podwieźć? – to brat Moniki wychylił się przez opuszczoną szybę. „Niech to szlag!” – zaklęłam w duchu, a głośno podziękowałam, dodając z wymuszonym uśmiechem, że sobie poradzę.
– A może jednak? Jestem pewien, że jadę w twoim kierunku! – nie odpuszczał. Niechętnie wsiadłam do jego samochodu, żeby nie robić cyrku przed ludźmi.
– Przecież nawet nie wiesz, gdzie mieszkam – stwierdziłam, kiedy ruszył.
– Na pewno zaraz mi powiesz – znowu się uśmiechnął i wtedy zauważyłam, że śmieje się dokładnie tak jak jego młodsza siostra… Chyba tylko to jedno ich łączyło, bo poza tym wyglądali, jakby pochodzili od innej matki.
Ona była wysoką, dość szczupłą szatynką, trochę zbyt postawną, aby zostać modelką. On z kolei był niższego wzrostu i zdecydowanie drobniejszej budowy.
– Wdałem się w matkę. A Monika to był wykapany tata – stwierdził nagle. Zmieszałam się, przyłapana na tej obserwacji. W aucie zapadła niezręczna cisza. „No, teraz się zacznie. Zaraz mnie o to zapyta… Bo przecież po co by mnie zabierał z przystanku?” – pomyślałam w napięciu. Byłam pewna, że brat Moniki będzie chciał dowiedzieć się wszystkiego o okolicznościach jej śmierci. W końcu to ja byłam ostatnią osobą, która ją widziała żywą.
Na pogrzebie nie wypadało mnie wypytywać o cokolwiek. Był straszny ziąb, wyglądałam fatalnie i czułam się bardzo źle. „Ale teraz? Przecież sam zauważył, że wyglądam kwitnąco! Co go powstrzyma przed zasypaniem mnie gradem pytań?” – uznałam i odruchowo skuliłam się w sobie. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Chłopak w absolutnym milczeniu podwiózł mnie pod blok, który mu wskazałam.
– Poradzisz sobie z zakupami? – zapytał, wyraźnie czekając na zaproszenie. Miałam tego serdecznie dość.
– Tak, dziękuję, są całkiem lekkie. W końcu tylko dla jednej osoby – wyjaśniłam, w duchu ganiąc siebie za to, że tyle mówię i tłumaczę się przed obcym człowiekiem.
– To na razie – pożegnał się, zupełnie jakby był moim dobrym znajomym i jakbyśmy mieli się niedługo spotkać. A ja, prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że nie zobaczymy się już nigdy więcej. W jego obecności czułam się nieswojo, znów pojawiło się to koszmarne poczucie winy.
Skrywałam pewną tajemnicę…
Znowu minęło kilka miesięcy, aż nadszedł w końcu ten dzień. Rocznica. Pojechałam na cmentarz, gnana poczuciem obowiązku i wyrzutami sumienia. Kiedy zapalałam świecę na grobie Moniki, za plecami usłyszałam znajomy głos. To znowu był on, Marek. Jej brat.
– To miłe, że pamiętasz – stwierdził.
– Jak mogłabym zapomnieć? – syknęłam. Zmieszał się, a przecież wprawienie go w zakłopotanie nie było moim zamiarem.
– Słuchaj… – powiedzieliśmy jednocześnie i urwaliśmy w pół zdania.
– Ty pierwszy – stwierdziłam.
– Ja wiem, że mój widok nie sprawia ci pewnie radości i nic dziwnego, bo przypomina ci o tym wszystkim, ale… Nie ukrywam, że chętnie bym cię zaprosił na kawę.
– Ja… – zastanawiałam się, jak mu delikatnie odmówić, bo byłam pewna, że podczas spotkania rozmowa nieuchronnie zejdzie na temat Moniki, tymczasem on zastrzegł:
– Przysięgam, że będziemy rozmawiali o wszystkim, tylko nie o mojej siostrze i tym, co się stało. Zgoda? Po takim zapewnieniu nie potrafiłam mu odmówić. Chyba nawet nie chciałam. Podczas tych ostatnich miesięcy zdarzało mi się dosyć często myśleć o Marku. Zastanawiałam się, jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach. Facet mi się podobał, ja jemu najwyraźniej też, więc… No cóż, niewykluczone, że wtedy zostalibyśmy parą.
Teraz takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Natomiast kawy mogłam się z nim napić, dlaczego nie? Pojechaliśmy więc do przytulnej kawiarenki i tam spędziliśmy naprawdę miłe popołudnie, gawędząc przy kawie i bezowym torcie.
– Z czekoladowym kremem i kandyzowanymi wiśniami. Jest pycha! Dokładnie taki robi moja mama – stwierdził Marek, smakując ciasto. – Chcesz spróbować? Znienacka wyciągnął w moim kierunku widelczyk z kawałkiem tortu, a ja odruchowo rozchyliłam usta – beza rozlała się lepką słodyczą po moim języku. Zaskoczyła mnie intymność tego gestu, tej sytuacji. Marek się uśmiechnął ciepło, ja się zmieszałam i… Zrozumiałam wtedy z całą jasnością, że nie będzie mi lekko.
Rozum mówił: nie zbliżaj się do tego faceta. A serce i tak się do niego wyrywało. Tym bardziej że Marek nie zamierzał ze mnie zrezygnować i taktownie, choć z uporem, dążył do zacieśnienia naszej znajomości. A ja za nic nie potrafiłam mu odmówić. Leciałam do niego jak ćma do ognia, wiedząc doskonale, że kiedyś opalę sobie skrzydełka. To było przecież nieuniknione!
Dwa miesiące później zostaliśmy kochankami
Po pół roku Marek wprowadził się do mnie, a po roku poprosił mnie o rękę. Dopiero wtedy jakbym ocknęła się ze snu. Zrozumiałam, że muszę podjąć ostateczną decyzję, bo za chwilę nie będzie już odwrotu. Muszę jak najszybciej odejść od Marka, bo nasz związek nie może się udać! „Co ja sobie właściwie wyobrażałam? Że zbuduję swoje szczęście na grobie Moniki?” – myślałam z rozpaczą.
Marek wyczuł moje wahanie i pewnego wieczoru po prostu zapytał, co mnie gnębi.
– Jeśli uważasz, że sprawy idą za szybko, to proszę, powiedz, skarbie. Ja na ciebie zaczekam tyle, ile trzeba. Chcę, żebyś była absolutnie pewna. Pragnę cię uszczęśliwić – zapewnił mnie z czułością. Nie wiedziałam, od czego powinnam zacząć. Jak mam mu wyjaśnić, praktycznie bez zdradzania żadnych szczegółów, że ja nigdy nie będę gotowa na nasze małżeństwo bez względu na to, ile mi da czasu?! Nie w czasie bowiem leżał problem…
– A co na to twoi rodzice? – stchórzyłam. Podsunęłam mu nowy wątek, chociaż doskonale wiedziałam, że oboje mieli do mnie bardzo ciepły stosunek i uważali, że jestem ofiarą wypadku tak samo jak ich córka. Ich zdaniem miałam po prostu więcej szczęścia od niej, a o to nie mogli mnie winić.
– O co ci chodzi? – zdziwił się Marek.
– No… czy nie będą mieli jednak do ciebie pretensji, że żenisz się ze mną. W końcu to ja prowadziłam wtedy auto – plątałam się.
– Skarbie, moi rodzice to normalni ludzie, przecież ich znasz! – przerwał mi. – A poza tym to nie oni cię proszą o rękę, tylko ja. To ja pragnę, abyś została moją żoną, i nikt mi nie przeszkodzi w poślubieniu ciebie. No, chyba że ty zadecydujesz inaczej. Mam jednak ogromną nadzieję, że przyjmiesz ode mnie ten skromny pierścionek… Milczałam. Mój ukochany także zamilkł i patrzył na mnie wyczekująco. W końcu podjęłam decyzję:
– Zanim odpowiem na pytanie, czy zostanę twoją żoną, muszę ci coś powiedzieć.
– Koniecznie teraz? – upewnił się.
– Koniecznie, bo być może po moim wyznaniu zadecydujesz, że już wcale nie chcesz się ze mną ożenić – rzuciłam desperacko.
– Nie wydaje mi się, ale oczywiście porozmawiajmy – powiedział Marek, lekko już rozluźniony, pewny swojej miłości do mnie. Jak bardzo i ja chciałam być jej pewna!
– Ta rozmowa będzie dotyczyła tematu, którego mieliśmy nie poruszać, czyli twojej siostry – zaczęłam, kiedy usiedliśmy w salonie. – Nie wiem, czy wiesz, ale ja praktycznie nie znałam Moniki. Chodziłyśmy tylko dwa razy w tygodniu na te same zajęcia fitness, widywałyśmy się w szatni klubu, wymieniałyśmy zdawkowe pozdrowienia i nic więcej nas nie łączyło. Tamtego dnia to był zwykły przypadek, ślepy traf, że wsiadła do mojego auta. Akurat niemiłosiernie lało, a po przemoczonej kurtce twojej siostry poznałam, że przyszła do klubu piechotą.
Z tej kurtki po zajęciach nadal kapała woda, a przecież wszystkie byłyśmy spocone, rozgrzane. Przeziębi się, jeśli w niej wyjdzie na ten deszcz” – pomyślałam, patrząc na Monikę. I wtedy spontanicznie zapytałam, w którą stronę idzie. Okazało się, że mieszka niedaleko klubu, w dodatku na linii mojej trasy do domu, więc zaproponowałam, że ją podwiozę. I tak znalazła się w moim samochodzie.
– Kochanie, to przecież nie twoja wina… – zaczął Marek, lecz mu przerwałam.
– To jeszcze nie koniec, to dopiero początek! – zastrzegłam. – Jechałyśmy w zacinającym deszczu. Mimo pracujących wycieraczek niewiele widziałam, więc wlokłam się naprawdę powoli. I dlatego rozmawiałyśmy z Moniką o różnych duperelach. Zapytałam ją, gdzie kupiła swój kostium do fitness, bo bardzo mi się podobał. Ona stwierdziła, że w sklepie swojej znajomej, w którym ma całkiem fajną kartę zniżkową. „Jak chcesz, to ci ją pożyczę, oddasz mi na następnych zajęciach” – zaproponowała.
Przystałam na to z ochotą, a wtedy twoja siostra stwierdziła, że kartę ma w sportowej torbie leżącej na tylnym siedzeniu i… – wzięłam głębszy oddech przed tym kluczowym wyznaniem.
– Odpięła pasy, aby po nią sięgnąć. Zdążyła się tylko odwrócić, gdy z bocznej uliczki wypadła ta ciężarówka. Wpadła w poślizg na mokrej nawierzchni i uderzyła w nas z całym impetem. Monika bez zapiętych pasów nie miała żadnych szans – dokończyłam i zamilkłam. Marek także milczał. Czekałam na jego reakcję jak na wyrok, coraz bardziej przestraszona jego milczeniem. W końcu się odezwał:
– Nadal nie widzę tu żadnej twojej winy…
– No jak to?! – nie wytrzymałam. – Przecież to przez ten głupi kostium Monika rozpięła pasy! Gdybym nie chciała jej zniżkowej karty, toby była zapięta i wyszłaby z wypadku żywa! Tak jak ja! – wykrzyczałam to wszystko, po czym zabrakło mi tchu. Wzięłam głęboki oddech i się rozpłakałam. Marek natychmiast mnie przytulił.
– Nie możesz siebie obwiniać – jego słowa spływały na moje serce jak miód, łagodząc ranę, jaką w nim nosiłam. – Równie dobrze mogłabyś sobie zacząć wmawiać, że zginęła, bo jej zaproponowałaś podwiezienie. A tak naprawdę z twojej strony to był miły gest, a rozpięcie pasów przez moją siostrę – czysty przypadek. Sama się na to zdecydowała. Mogła przecież poczekać z wyjęciem karty, aż staniesz bezpiecznie pod jej domem! Śmierci Moniki winny jest więc przypadek oraz kierowca ciężarówki, który jechał dwa razy za szybko. NIE TY. Rozumiesz, kochanie? – zapytał, patrząc mi głęboko w oczy. Pokiwałam głową.
– W takim razie czy już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś przyjęła moje oświadczyny? – zapytał, znów sięgając po pierścionek.
– Nic – potwierdziłam. – Z radością zostanę twoją żoną. Z radością! Mój ukochany wsunął mi na palec zaręczynowy pierścionek, a pół roku później wzięliśmy ślub. Wszystkie kwiaty, jakie dostaliśmy od naszych weselnych gości, zawieźliśmy na grób Moniki.
– Bardzo żałuję, że cię z nami nie ma… Ale oboje będziemy o tobie zawsze pamiętać – obiecałam jej, ściskając dłoń męża.