„Gdy poroniłam, mąż odsunął się ode mnie, a przyjaciele bagatelizowali sprawę. Był jednak ktoś, kto rozumiał mój ból…”

kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Pod koniec trzeciego miesiąca okazało się, że moja ciąża obumarła, a wraz z nią kawałek mnie samej. Potrafiłam myśleć tylko o tym, że ktoś tam na górze jest bardzo niesprawiedliwy. A może w ogóle go tam nie ma? I o tym, że moje dzieciątko nie będzie miało nawet własnej mogiłki ani imienia”.
/ 05.10.2022 16:30
kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Odkąd sięgam pamięcią, nie lubiłam zwierząt, a już szczególnie psów i kotów. Psów się panicznie bałam, a kotów brzydziłam. Nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu mnie od nich odrzucało. Za żadne pieniądze nie pogłaskałabym zwierzęcia, bo nawet te czyste i zadbane, domowe, kojarzyły mi się z chorobami, wrednym charakterem i dziwnym zapachem.

Jako dziecko nigdy nie marzyłam o psie czy kocie, a potem, już jako młoda kobieta, potrafiłam zerwać z chłopakiem tylko dlatego, że miał psa albo zamierzał go mieć. Obiecałam sobie, że w moim domu zwierzęca noga nigdy nie postanie.

Na teście ciążowym zobaczyłam dwie kreski

Na szczęście wyszłam za mąż za człowieka, który może nie miał takiej fobii jak ja, ale uważał, że zwierzę w domu to tylko niepotrzebny dodatkowy obowiązek. Ustaliliśmy, że nigdy tego obowiązku na siebie nie weźmiemy, a naszej córeczce, Matyldzie, która przyszła na świat dwa lata po ślubie, będziemy kupować tylko pluszowe zwierzaki. Ewentualnie rybki do akwarium, jeśli będzie bardzo nalegać. Nie wiem, w kogo Matylda się wrodziła, ale na pewno nie we mnie. Kocham ją z całego serca i nieba bym jej przychyliła, ale kiedy tylko nauczyła się mówić, nie przestawała męczyć mnie jedną prośbą:

Mamusiu, kup mi kotka.

Za każdym razem spokojnie, ale stanowczo mówiłam córce, że kotka jej nie kupię, a ona – z biegiem lat coraz bardziej płaczliwym głosem pytała:

– Dlaczego? Mamo, dlaczego? Przecież koty są takie kochane!

Próbowałam jej tłumaczyć powody mojej odmowy, skłamałam nawet, że mam alergię na sierść, ale moja córka i na to znalazła radę, wyszukując w Internecie informacje o lekach przeciwalergicznych. Jednak jej wysiłki na nic się nie zdały, byłam nieugięta, pomimo jej łez.

Minęło kilka lat. Matylda podrosła i coraz rzadziej wspominała o swoim pragnieniu, by mieć własnego kota. Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że mam takie rozsądne dziecko i odsuwałam od siebie myśl, że nie mając na co dzień kontaktu z mruczącym przyjacielem, coś traci – a tak uważała moja sąsiadka, zapalona kociara. Ja jednak wiedziałam swoje. Miejsce kota nie jest w domu. W każdym razie nie w moim.

Pewnego dnia mój świat wywrócił się do góry nogami. Ze szczęścia. Po długich latach starań o drugie dziecko, kiedy już niemal straciliśmy z mężem nadzieję, zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski... Wszyscy bardzo się cieszyliśmy: ja z mężem, nasi rodzice, przyjaciele. Wszyscy, oprócz Matyldy.

– Mogliście mnie przynajmniej zapytać o zdanie! – wykrzyczała przez łzy nasza nastolatka i wybiegła z pokoju.

Spojrzeliśmy na siebie z Adamem strapieni, zrobiło nam się przykro. Nigdy nie rozmawialiśmy z córką o tym, że marzymy o drugim dziecku. Jakoś nie przyszło nam do głowy, że to także jej sprawa. Mąż mnie przytulił i wyszeptał do ucha:

– Nie martw się, Krysiu. Jest po prostu zaskoczona i nieprzygotowana na taką nowinę. Pogadam z nią i jeszcze zobaczysz, że potem nie będziesz jej mogła oderwać od niemowlaka – zażartował.

– Mam nadzieję – pociągnęłam smętnie nosem. – Prawdę mówiąc, w ogóle nie zastanawiałam się, jak ona to przyjmie, a może powinnam była o tym pomyśleć. Z góry założyłam, że się będzie cieszyć…

– Bo będzie! Zobaczysz! Daj jej tylko kilka dni na oswojenie się z myślą, że niedługo przestanie być jedynaczką.

Sama nie wiem, dlaczego się zgodziłam

Uznałam, że Adam ma rację i postanowiłam się nie przejmować. Liczyłam na to, że za kilka dni Matylda przyjdzie do mnie i przeprosi za swój wybuch albo przynajmniej przestanie się dąsać. Przeliczyłam się jednak. Nasza córka co prawda przyszła do mnie tydzień później, ale tylko po to, żeby oznajmić hardym tonem, że znalazła przy śmietniku zmarzniętą kotkę i zamierza ją zatrzymać. Tego już było za wiele. Smarkula wymyśliła sobie pewnie, że da mi w ten sposób nauczkę, ale niedoczekanie!

– Nie ma mowy. Wiesz, że nie zgadzam się na żadne koty w domu. Szczególnie teraz, kiedy jestem w ciąży. Słyszałaś o takiej chorobie jak toksoplazmoza? – zapytałam groźnie.

– Owszem, słyszałam – odpowiedziała moja mała mądrala, wcale niezbita z tropu. – Prędzej zarazisz się nią, krojąc surowe mięso, niż mieszkając z kotem pod jednym dachem. Poza tym sama będę sprzątać jej kuwetę i…

– Matko kochana, jaką znów kuwetę!? – jęknęłam z obrzydzeniem.

– Chyba nie chcesz, żeby załatwiała się po kątach? – odparła spokojnie Matylda.

Poczułam, że robi mi się słabo. Zamiast cieszyć się upragnioną ciążą, przyszło mi zmagać się z kocim problemem i krnąbrną córką. Patrzyłam na nią i czułam, że mięknę. Dopiero co zadałam jej jeden cios, informując o ciąży i nie miałam serca kazać jej teraz pozbywać się tej kotki.

– Zgadzam się… Na próbę – wyjąkałam słabym głosem i opadłam na fotel, sama się sobie dziwiąc, że to powiedziałam.

– To super, mamusiu! – Matylda rzuciła mi się na szyję. – Zobaczysz, że polubicie się z Kicią! Tym bardziej, że ona jest chyba w ciąży tak jak ty, bo taka gruba! – rzuciła na odchodnym.

I szybko wybiegła z pokoju, zanim zdążyłam wydać z siebie nieartykułowany dźwięk rozpaczy. „Czy za kilka tygodni będę mieć w domu wstrętną kocią przybłędę z gromadką kociąt?”.

Rzeczywiście okazało się, że Kicia jest kotna. To przesądziło sprawę i została u nas, bo nawet ja nie miałabym serca wyrzucić na poniewierkę stworzenia w ciąży, szczególnie teraz. W dodatku Adam po prostu się w niej zakochał. Chwilami miałam wrażenie, że moja ciąża zeszła na drugi plan. Oboje z Matyldą skakali wokół futrzaka, podsuwając mu co smakowitsze kąski. Kotka wykazała się mądrością, bo schodziła mi z drogi i nigdy nie przychodziła do mnie po pieszczoty. Widocznie wiedziała, czym to grozi.

Po kilku tygodniach przyszła na świat piątka kociąt, ale przeżyło tylko jedno z nich, bure pręgowane jak jego matka. Mąż i córka zawyrokowali, że Puszek też zostanie u nas. Nawet nie spytali mnie o zdanie, a ja czułam się z powodu dolegliwości ciążowych tak źle, że nie miałam siły z nimi walczyć. Ale do kociaka i jego matki w ogóle się nie dotykałam.

Zresztą nawet, gdybym chciała, to bym nie mogła, bo Kicia po urodzeniu prawie w całości martwego miotu zrobiła się nerwowa i agresywna. Nawet Matyldzie nie pozwalała się zbliżyć do swojego dziecka. Po cichu miałam nadzieję, że zdziczeje do tego stopnia, że któregoś dnia po prostu zwieje z domu i będzie po problemie.

Matkę zrozumie tylko druga matka

Miesiąc później przestałam zamartwiać się kotami. Właściwie przestałam się zamartwiać czymkolwiek. Pod koniec trzeciego miesiąca okazało się, że moja ciąża obumarła, a wraz z nią kawałek mnie samej. Potrafiłam myśleć tylko o tym, że ktoś tam na górze jest bardzo niesprawiedliwy. A może w ogóle go tam nie ma? I o tym, że moje dzieciątko nie będzie miało nawet własnej mogiłki ani imienia.

A w tym wszystkim najgorsze było to, jak traktowało mnie otoczenie. Mąż z dnia na dzień przestał się do mnie odzywać. Pewnie nie umiał inaczej… Córka wydawała mi się dziwnie wesoła i szczęśliwa. Teraz myślę, że to nie była radość z powodu poronienia tylko nieporadny sposób na radzenie sobie z rozpaczą własnej matki. Rodzina i przyjaciele, którzy wiedzieli, że byłam w ciąży, udawali, że nie ma tematu albo pocieszali, że lepiej, że umarło, niż gdyby miało urodzić się chore. I że po co mi dodatkowy kłopot, pieluchy i nieprzespane noce w moim wieku. Chcieli dobrze, ale nie wyszło im to.

Nie wiem, czy wygrałabym z depresją i czy opowiadałabym dziś tę historię, gdyby nie znalazł się w moim otoczeniu ktoś, kto jako jedyny mnie zrozumiał i w najlepszy sposób dał mi to odczuć. Tamtego wieczoru jak zwykle od wielu dni leżałam bezwładnie w łóżku, zastanawiając się, dlaczego Adam jeszcze nie wraca z pracy.

Odkąd poroniłam, codziennie zostawał po godzinach. Na towarzystwo Matyldy, która po przyjściu ze szkoły nawet do mnie nie zajrzała też nie mogłam liczyć. Choć właściwie było mi wszystko jedno. Spojrzałam na fiolkę tabletek uspokajających stojącą koło łóżka. Miałam wrażenie, że mówi do mnie: „weź jeszcze jedną, albo dwie, albo trzy… przecież i tak jest ci wszystko jedno…”.

Już wyciągałam rękę po lekarstwo, próbując sobie przypomnieć, ile tabletek połknęłam od rana, kiedy nagle niedomknięte drzwi sypialni uchyliły się i do środka wślizgnęła się Kicia, niosąc w zębach Puszka. W połowie drogi między drzwiami a moim łóżkiem zatrzymała się, jakby w obawie, że rzucę w nią kapciem (przyznaję, że kilka razy wcześniej zdarzyło mi się to uczynić). Ale tym razem nie miałam na to siły ani ochoty.

Widząc, że leżę bez ruchu, niespecjalnie zainteresowana tym jej nagłym wtargnięciem, podeszła do łóżka, wskoczyła na nie i położyła mi swojego Puszka na brzuchu. A potem tak samo cicho jak weszła, wyszła.

Czytaj także:
„Mąż mojej gospodyni jawnie mnie podrywał - i to na oczach swojej żony! Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, o co mu chodzi”
„Potrzebowałam terapii szokowej, by odkryć, że mój mąż to szuja. Rozbił moje serce jak porcelanową filiżankę”
„Mąż Agaty od miłości i bogactwa wolał smak taniego wina i pozorną wolność. Mógł mieć wszystko, a wybrał życie bezdomnego”

Redakcja poleca

REKLAMA