„Gdy pochwaliłem się, jak córka lubi opiekunkę, szef postanowił ją... podkupić. Zabrał panią Gosię mojemu dziecku”

dziewczynka która płacze z powodu straty opiekunki fot. Adobe Stock, pyansetia2008
– Bo ja ją z tego waszego przedszkola podkupiłem. Nasza sekretarka zdobyła jej numer. Zaoferowaliśmy jej z żoną pracę w charakterze niani. Trzeba było porządnie zapłacić, ale się zgodziła. Wiesz, jak jest. Każdy woli zarabiać więcej niż mniej…
/ 28.05.2021 11:17
dziewczynka która płacze z powodu straty opiekunki fot. Adobe Stock, pyansetia2008

Myślę, że bogaci ludzie tracą kontakt z rzeczywistością. Fura kasy, którą mają na koncie, stopniowo przekonuje ich, że są lepsi od pozostałych. Ważniejsi, cenniejsi, uprzywilejowani… Biorą więc, co chcą, nie zważając na potrzeby innych. Przypadłość ta dotknęła także mojego szefa – faceta, który udawał równego gościa, a potem wykorzystał moją życzliwość. Przez długi czas wydawało się, że jest między nami jakieś porozumienie. Tak się bowiem złożyło, że obaj spodziewaliśmy się pierwszego dziecka w podobnym czasie. Kiedy tylko prezes dowiedział się o tej zbieżności, zaczął mnie regularnie zagadywać.

– Na kiedy termin porodu? – zapytał po raz pierwszy.
– Na czerwiec, a u pana?
– Ha! Też czerwiec. Połowa, a dokładnie szesnasty.
– My rodzimy dwudziestego drugiego. Ale to różnie może jeszcze być. Podobno poród potrafi się przesunąć… – uśmiechnąłem się.
– No, też tak słyszałem. W ogóle dużo się teraz dowiaduję. Podobno mówienie o ciąży w miesiącach to teraz brak precyzji. Trzeba podawać tygodnie.
– Tak, tak. Nie wiedziałem też, że ten pierwszy trymestr to taka makabra. Moja żona co drugi dzień ma taki poranek, że jedzenie muszę jej nieść do łóżka. Nie jest się w stanie podnieść na czczo do pionu…
– U mnie nie ma tego problemu. Żona jest tylko wieczorami zmęczona. Kiedyś nie pozwalała gosposi sprzątać naszej sypialni i łazienki. Mówiła, że to zbyt intymna sprawa. Teraz już nie ma z tym problemów… – zaśmiał się.

Nasze rozmowy zakłócały właśnie tego typu wyznania

Tomek był miłym gościem, ale jego życie tak bardzo różniło się od mojego, że czasem nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Ja wstawałem o piątej rano, żeby przygotować żonie śniadanie, a oni musieli się przełamać, żeby wpuścić gosposię do sypialni. Ja nie wiedziałem, za co kupię większe auto, żeby wozić w nim wózek, a on zastanawiał się, czy z trzymiesięcznym dzieckiem da się polecieć samolotem na jakieś egzotyczne wakacje. W okolicach trzeciego miesiąca ciąży zapytał mnie, czy idziemy na badania prenatalne i gdzie można je zrobić najtaniej. „Bo ja znalazłem klinikę, w której chcą trzech tysięcy złotych, i szukam czegoś nieco tańszego”. Cóż miałem odpowiedzieć?

Niania była przy jego córeczce przez cztery lata

Zazwyczaj pytał jednak o normalne rzeczy – czy moja żona też miewa bóle podbrzusza, czy zdarzają jej się wahania nastrojów, czy mamy już imię dla dziecka. Najczęściej jednak poruszał kwestię opieki nad dzieckiem po urlopie macierzyńskim. U nas od razu wiadomo było, że córka trafi do żłobka, a potem do przedszkola. Żona pracuje w urzędzie, a ja jestem zatrudniony na stanowisku doradcy finansowego. Zarabiam przeciętnie i znaczną część mojej pensji pochłania kredyt, dlatego właśnie placówki publiczne stały się dla nas naturalnym wyborem.

Szef natomiast zatrudnił nianię. I to zaraz po porodzie, kiedy jego żona była jeszcze w domu! Pamiętam, że bardzo się cieszył, bo udało mu się znaleźć naprawdę kompetentną, dojrzałą panią. Gdy mi o niej z entuzjazmem opowiadał, uśmiechałem się uprzejmie, choć było mi trochę przykro, bo nasza Basia ciężko znosiła adaptację do żłobka. Bywało, że płakała jeszcze przed wyjściem z domu. Minęły jednak trzy najcięższe miesiące i córcia zaczęła się przyzwyczajać. Po pół roku chodziła już do żłobka bez żadnych oporów. W tej kwestii obu nam wiodło się więc niezgorzej.

Niania była przy dziecku szefa przez cztery lata. Niestety, gdy moja Basia poszła do przedszkola, sytuacja u niego w domu poważnie się skomplikowała. Opiekunka bardzo poważnie się rozchorowała. Zdiagnozowali u niej raka, więc nie mogła dalej pracować.

– Michalina tak się do niej przywiązała, że nawet nie chce słyszeć o kimś innym! – skarżył mi się szef. – Naprawdę nie wiem, co to będzie. Czy znajdziemy kogoś odpowiedniego? Ty nie znasz nikogo?
– No nie, my tylko w przedszkolu… – przypominałem.

Prezes w ciągu trzech miesięcy wypróbował cztery nianie i żadna się nie sprawdziła. Każdej czegoś brakowało. Pierwszy raz widziałem go tak przejętego sprawami domowymi. Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy, wracał do kwestii poszukiwania nowej opiekunki. No i pewnego razu zapytał:

– A jak tam u was w przedszkolu?

To było takie niezobowiązujące pytanie, ale mnie podkusiło, żeby odpowiedzieć szczerze, zapragnąłem pochwalić się przedszkolem Basi.

– Naprawdę jest super. Teraz przedszkola są inne, niż gdy my byliśmy mali. Basia ma teraz dwie panie, które na stałe przypisane są do jej grupy. Obie są fajne, ale jedna z nich to po prostu anioł. Dziewczyna stworzona do zajmowania się dziećmi. Moja Baśka nie chce iść do domu, jak pani Gosia jest na popołudnie. Przykleja się do niej i odmawia… – opowiadałem.
– Poważnie? To super!
– Jak Basia opowiada, ile pani Gosia poświęca im czasu, jak się nimi opiekuje, to aż nie możemy uwierzyć. Mówię ci, złota kobieta…
– Skoro tak mówisz. A do którego przedszkola twoja córka chodzi?
– Numer 32.
– A pani jak się nazywa?
– Małgorzata. Małgorzata Cymer – odpowiedziałem machinalnie.

Szef przeszedł do spraw służbowych i nasza rozmowa poszła w zapomnienie. Sprawa dziwnego pytania o imię i nazwisko przedszkolanki wróciła dopiero po dwóch miesiącach. Mniej więcej wtedy dowiedzieliśmy się wszyscy, że pani Gosia odchodzi z pracy. Od razu zrobiło się zamieszanie, bo rodzice bardzo cenili sobie jej pracę. Dyrektor przedszkola zapewniała, że zrobi, co w jej mocy, by znaleźć nową, równie dobrą opiekunkę, ale i tak rozpacz po pani Gosi była wielka. Najbardziej rozpaczały dzieci. Moja Basia to się nawet popłakała, gdy powiedzieliśmy jej, że trzeba będzie się pożegnać z jej ulubioną panią.

Szukam innej roboty. Nie mogę na niego patrzeć!

Cóż było jednak zrobić? Nie pozostawało nic innego, jak czekać na nową wychowawczynię. Czekałbym w spokoju, odżałował to wydarzenie, gdyby nie rozmowa z szefem, którą przeprowadziliśmy dwa tygodnie po tym, jak pani Gosia odeszła już z przedszkola. Prezes spotkał mnie na korytarzu i zaciągnął na bok. Na twarzy miał promienny uśmiech, a jego głos przybrał barwę poufnych zwierzeń. Wyznał mi coś, w co nie mogłem uwierzyć. Nie mogłem pojąć, że zrobił coś takiego. Stałem osłupiały, a on opowiadał, że podkupił opiekunkę z przedszkola.

– Wojtek, muszę ci podziękować – uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
– A co takiego zrobiłem? – w pierwszej chwili pomyślałem, że może w końcu docenił moją pracę.
– Jestem ci wdzięczny za panią Gosię. Fantastyczna dziewczyna…
– Nie rozumiem. Za jaką panią Gosię?
– No jak to jaką. Za tę z przedszkola!
– No wiem, o kogo chodzi, ale wybacz… Dalej nie rozumiem.
– Bo ja ją z tego waszego przedszkola podkupiłem. Nasza sekretarka zdobyła jej numer. Zaoferowaliśmy jej z żoną pracę w charakterze niani. Trzeba było porządnie zapłacić, ale się zgodziła. Wiesz, jak jest. Każdy woli zarabiać więcej niż mniej…
– No tak, to prawda… – przyznałem, bo co miałem powiedzieć.
– No i jest u nas od dwóch tygodni. Michalina jest zachwycona. My też… Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczny – potrząsnął moją ręką jeszcze raz, a potem poszedł do siebie.

A ja stałem tam jeszcze chwilę, próbując się ogarnąć, zrozumieć, co się stało. Gdy już do mnie dotarło, poszedłem na dwór, do sklepu, żeby na świeżym powietrzu trochę odreagować. I to była najdłuższa przerwa w pracy, jaką kiedykolwiek sobie zrobiłem. Co rusz narastał we mnie gniew i bałem się, że pójdę do gabinetu tego kretyna i się na nim wyładuję. Ale tego nie zrobiłem. Dotrwałem do końca dnia, wróciłem do domu i razem z żoną podjąłem decyzję, że szukam innej pracy, bo dłużej z tym facetem nie wytrzymam.

Do dziś zastanawiam się, czy ten człowiek w ogóle rozumie, jaką przykrość nam wszystkim wyrządził. Czy dociera do niego, że nadużył mojego zaufania? Czy może jest tak zapatrzony w siebie, tak skoncentrowany na swoich problemach, że nawet nie spostrzegł w całej tej sytuacji problemu. A może udawał, że tak dobrze się z tym czuje, żeby zamaskować wyrzuty sumienia? Nie wiem… Tak czy siak, na moją przyjaźń nie zasługuje.

Ciągle u niego pracuję, ale szukam nowej roboty. Unikam szefa, nie prowokuję okazji do rozmów. A już najbardziej upokarzające jest to, że w kolejnym miesiącu dorzucił mi pięćset złotych do premii. Te pieniądze miały być chyba podziękowaniem za wskazanie mu pani Gosi. A może rekompensatą za to, że odebrał ją mojemu dziecku. Nie wiem – nigdy chyba nie pojmę tego, co się w głowie takiego egoisty dzieje. 

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA