„Po ucieczce męża ułożyłam sobie życie, a ten wyrósł jak spod ziemi i zażądał pieniędzy. Nie dostanie ani grosza”

kobieta szantażowana przez byłego męża fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„Mąż zostawił mnie i zniknął bez śladu. Długo cierpiałam, ale udało mi się pozbierać i związałam się z nowym partnerem. Bardzo się kochamy, a kiedy okazało się, że spodziewamy się dziecka, postanowiliśmy scementować nasz związek i kupiliśmy dom na kredyt. Teraz mój mąż wrócił i domaga się pieniędzy”.
/ 21.05.2023 08:30
kobieta szantażowana przez byłego męża fot. Adobe Stock, peopleimages.com

5 lat temu wydarzyło się coś, co odcisnęło na mnie piętno, a traumę z tym związaną będę nosić w sobie do końca życia. Jarek, mój mąż, po 8 latach dość udanego małżeństwa zniknął bez śladu. Nie uraczył mnie żadnymi znakami ostrzegawczymi zwiastującymi to wydarzenie, na przykład w postaci wyrzutów, kłótni, czy chociażby zwykłej rozmowy na temat naszego związku.

Mąż przepadł bez śladu

Obudziłam się, a Jarka już nie było. To była sobota, dzień wolny od pracy, dlatego zaskoczyła mnie jego nieobecność. Nie miał w zwyczaju wychodzić tak rano. Na początku oczywiście nie byłam niczego świadoma, pomyślałam, że może wyjątkowo wyszedł do sklepu, pojechał załatwić jakiś drobiazg, albo poszedł poćwiczyć na siłownię. Po upływie 4 godzin zaczęłam się martwić, zatem postanowiłam do niego zadzwonić i rozeznać się w sytuacji – chciałam zapytać gdzie jest, kiedy wróci, czy wszystko w porządku. Jego telefon był wyłączony. Tego dnia próbowałam jeszcze kilkukrotnie dodzwonić się do Jarka, jednak za każdym razem bezskutecznie.

Wieczorem obdzwoniłam całą rodzinę i wszystkich naszych znajomych, ale niestety nikt nic nie wiedział. U wszystkich udało mi się wymusić obietnicę, że jeśli wpadną na jego ślad, to dadzą mi znać. Czekałam na niego całą noc, byłam już bardzo przerażona. Po głowie chodziły mi najczarniejsze myśli. Rano udałam się na policję i zgłosiłam zaginięcie. Funkcjonariusze nie potraktowali mnie z należytą powagą, wmawiając mi, że minęło za mało czasu, żeby uznać to za zaginięcie, a mąż pewnie wyszedł i zabalował. Jak się wkrótce okazało, poniekąd mieli rację.

Zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego mi to zrobił?”

Policjanci, pod naciskiem moich argumentów, finalnie zgodzili się przyjąć zgłoszenie. Poradzili mi, żebym poszukała śladów w domu – zasugerowali, że warto przejrzeć jego profile w mediach społecznościowych oraz przeszukać jego rzeczy w domu. Jarek podobnie jak ja, nigdy nie lubował się w social mediach, dlatego przeskanowanie jego profilu niczego nie wniosło do sprawy. Jednak sugestia, żebym przeszukała jego rzeczy, okazała się strzałem w dziesiątkę.

Otworzyłam jego szafę i to, co tam zobaczyłam, sprawiło, że zamarłam. Chłód mi przeszedł po plecach i poczułam dreszcze. Szafa była pusta – zabrał wszystkie rzeczy. Wpadłam w panikę i od razu zalałam się łzami. Dotarło do mnie, że Jarek odszedł. Nie mogłam wierzyć, że tak po prostu w tajemnicy spakował swoje rzeczy i bez żadnego ostrzeżenia, bez słowa pożegnania, nawet bez żadnej kartki, w której cokolwiek by wyjaśnił, przepadł bez śladu.

Kochałam go i długo nie mogłam się z tym pogodzić. Początkowo go szukałam – chciałam go namierzyć i to wyjaśnić. Bez przerwy zadawałam sobie pytanie „dlaczego mi to zrobił”. Ta niewiedza bolała mnie najbardziej. Tęsknota wykańczała mnie od środka. Momentami czułam wręcz przeszywający ból – z dnia na dzień straciłam ukochanego mężczyznę. Nagle nie miałam się do kogo przytulić w nocy, nie miałam komu opowiedzieć jak było w pracy, nie miałam z kim snuć planów na najbliższą przyszłość. Ta mrożąca krew w żyłach pustka sprawiła, że załamałam się psychicznie. Bardzo długo cierpiałam. Z pomocą przyszła moja siostra, która zaciągnęła mnie do lekarza i na terapię.

Zakochałam się na terapii

Było mi bardzo ciężko. Mimo niechęci, zmuszałam się i chodziłam do psychoterapeuty. Brałam udział w terapii grupowej, obok pacjentów, którzy mierzyli się z podobnymi problemami. To sprawiło, że w tej grupie znalazłam zrozumienie i po kilku miesiącach regularnych spotkań faktycznie zrobiło mi się nieco lżej na duszy. Zwłaszcza, że była tam jedna osoba, z którą wyjątkowo dobrze mi się rozmawiało. Miałam poczucie, że nadajemy na tych samych falach i po jakimś czasie, nieśpiesznie, zaczęliśmy się spotykać ze sobą również poza murami ośrodka terapeutycznego.

Adam jest starszy ode mnie o 2 lata. Na terapii znalazł się z powodu nagłej śmierci swojej żony. Oboje byliśmy po przejściach, dlatego znajdowaliśmy w sobie wzajemne zrozumienie. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie już związku z kimś, kto nie zna tego rodzaju cierpienia. Potrzebuję kogoś, kto rozumie moją traumę, bo sam przeszedł przez podobne nieszczęście w swoim życiu.

Nawet nie wiem kiedy relacja z Adamem przerodziła się w poważny, stabilny związek. Daliśmy sobie wzajemne oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Rozumiemy się właściwie bez słów. To spowodowało, że po kilku miesiącach postanowiliśmy ze sobą zamieszkać. Chcąc zostawić bolesną przeszłość za sobą, zdecydowaliśmy o wyprowadzce z naszych dotychczasowych mieszkań, w których wszystko przypominało nam naszych ekspartnerów. Wzięliśmy kredyt hipoteczny i kupiliśmy mały domek, który ma być naszą wymarzoną oazą spokoju – miejscem, w którym czujemy się beztrosko i bezpiecznie.

Jarek pojawił się znikąd

Niedawno okazało się, że jestem w ciąży. Nie planowaliśmy tego z Adamem, ale oboje przyjęliśmy tę nowinę z nieopisaną radością. Do pełni szczęścia brakuje nam jedynie sformalizowania naszego związku, czego zgodnie pragniemy. Niestety, jak cień snuje się za nami zniknięcie mojego męża – nikt nie wie gdzie jest, więc nie mogę nawet wystąpić o rozwód. Gdyby Jarek został uznany za zaginionego, byłoby to możliwe, choć niezwykle trudne pod względem proceduralnym. Jednak w sytuacji, kiedy po prostu ode mnie odszedł, ta możliwość nie występuje. Bagaż w postaci widma mojego byłego partnera nieco nam ciąży, ale postanowiliśmy z Adamem nie zadręczać się sprawami, na które nie mamy wpływu.

Tydzień temu wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy – Jarek pojawił się u moich rodziców. Mama zadzwoniła i przekazała mi, że mąż mnie szuka. Z ostrożności, za co jestem jej niezwykle wdzięczna, nie podała mu naszego adresu. Wygarnęła mu, co o nim myśli, i po żywej kłótni przystała na jego prośbę i zgodziła się przekazać mi jego numer telefonu.

Długo biłam się z myślami, co zrobić. Po mojej bezgranicznej i jakże ślepej miłości do Jarka od dawna nie było już śladu. Teraz kojarzy mi się tylko z przebytym koszmarem. Adam namówił mnie, żeby do niego zadzwonić – w końcu to jedyna szansa na przeprowadzenie rozwodu. Bałam się konfrontacji z moim ex, ale dzięki Bogu, Adam zaoferował mi wsparcie i obiecał, że pójdzie tam razem ze mną. W najśmielszych snach nie bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie propozycji, jaką uraczył nas Jarek.

Domaga się pieniędzy

Pełna niepewności, zadzwoniłam do męża i zaproponowałam spotkanie na neutralnym gruncie, w pobliskiej restauracji. Wszelkimi siłami woli starałam się zachować zimną krew, chociaż było mi bardzo trudno skonfrontować się z Jarkiem. Wciąż noszę w sobie mnóstwo żalu i pretensji o to jak źle mnie potraktował.

Spotkaliśmy się w samo południe.

– Widzę, że już się pocieszyłaś – wypalił na przywitanie.

Omal nie wpadłam w szał. Na całe szczęście obok mnie był Adam, który starał się moderować tę dyskusję i powstrzymywał mnie od takich skrajności.

– Czego chcesz? – Adam zapytał stanowczo.

– Zależy ci na rozwodzie? – Jarek odpowiedział pytaniem na pytanie, zupełnie ignorując Adama.

Milczałam, bo w tych emocjach nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Do oczu nieznośnie cisnęły mi się łzy.

– Dacie mi 100 000 złotych w gotówce i sprawa będzie załatwiona. W przeciwnym razie na nic nie liczcie. Macie mój numer, gołąbeczki – dodał i wyszedł z knajpy, zostawiając nas w zupełnym osłupieniu.

Nigdy w życiu nie spotkałam się z tak ogromną bezczelnością. Nie dość, że porzucił mnie bez słowa po 8 wspólnie spędzonych latach, mając za nic moją miłość i zaufanie, to teraz jeszcze mnie szantażuje? Nawet gdybym chciała przystać na jego propozycję, to nie dysponujemy takimi pieniędzmi. Wszystkie nasze oszczędności zainwestowaliśmy w dom, nie mówiąc już o tym, że niedługo na świecie pojawi się nasz synek, a wiadomo, że niemowlę to finansowa studnia bez dna. Zdecydowanie nie możemy sobie pozwolić na zaciąganie kolejnych długów w naszej sytuacji.

Z całych sił pragnę uwolnić się od tego drania, ale wygląda na to, że długo jeszcze będę skazana na tkwienie w tym toksycznym trójkącie. Jestem na niego wściekła, targają mną skrajnie negatywne emocje, ale co mogę zrobić? Negocjować? Również go czymś zaszantażować? Nawet, jeśli uda mi się wreszcie złożyć pozew rozwodowy, to Jarek będzie przeciągał to latami. Nie mam pojęcia co zrobić. Czy ten koszmar się kiedyś skończy?

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie samą z dzieckiem, bo >>straciłam duszę artystki<<. W sumie powinnam mu podziękować”
„Pracodawca szukał doświadczonego pracownika, a nie kujona po studiach. Uczelnia zrobiła na mnie świetny interes”
„Mieli wybudować mi nowy dom, a puścili z torbami. Lepkie ręce robotników zawinęły sprzęt, kasę i rodzinne pamiątki”

Redakcja poleca

REKLAMA