Mój brat nigdy nie uczył się dobrze. Tak naprawdę, rodzice z trudem go namówili, żeby podszedł do matury.
– Nigdy nie wiadomo, co się w życiu przyda – tłumaczyli mu przed czwartą klasą technikum. – A teraz jesteś na bieżąco, specjalnie uczyć się nie musisz. Spróbuj.
Maciek migał się, odmawiał, aż nagle we wrześniu przyszedł któregoś dnia ze szkoły i oznajmił, że jednak podejdzie do tej matury.
– Ale uczyć się nie będę – ostrzegł rodziców. – Jak mam zdać, to i tak zdam.
Nie protestowali
Byli zadowoleni, że w ogóle się zdecydował. A z czasem ze zdziwieniem opowiadali mi, jak Maciek się zmienił. Zaczął się nagle przykładać do nauki, sam z własnej woli rozwiązywał testy i arkusze zadań… No i zaczął przebąkiwać o studiach. Rodzice jeszcze zimą powiedzieli mi, że Maciek też chce, jak ja, jechać do miasta i zapisać się na uczelnię i pytali, czy mógłbym go przygarnąć, bo to zawsze taniej. Zgodziłem się, oczywiście, bo wynajmuję kawalerkę i brat się ze mną zmieści. Zwłaszcza, że akurat nie miałem żadnej dziewczyny, więc przeszkody nie było… Ale zacząłem się dopytywać, o jakich konkretnie studiach myśli ten mój brat?
– No, najlepiej, gdyby dostał się na dzienne, bo wiesz, że z pieniędzmi to u nas krucho – westchnął mój tata, kiedy go o to zapytałem. – Ale znasz Maćka, orłem nigdy nie był… Zależy, jak mu matura pójdzie.
– A jak nie pójdzie? – drążyłem temat. – A w ogóle o jakim kierunku on myśli?
– Mówił coś o zarządzaniu, jak ty – tata powiedział to z dumą, a ja omal głośno nie zakląłem.
Cholera, to byłby najgorszy pomysł ze wszystkich!
– Tato, to bez sensu, przecież wiesz, jaki ja mam kłopot ze znalezieniem dobrej pracy – zaprotestowałem. – Pogadaj z Maćkiem, wybij mu to z głowy. Albo nie, ja przyjadę i sam z nim pogadam.
Odłożyłem słuchawkę i od razu zacząłem się zastanawiać, jak wybić bratu ten nie najlepszy pomysł z głowy! Nikt tak jak ja nie wiedział, że studiowanie zarządzania jest bez sensu. Kiedyś, przed laty, to może był i dobry kierunek studiów. Zresztą, może i teraz też, ale na pewno nie na tej uczelni, którą ja kończyłem! Kiedy cztery lata temu zrobiłem maturę i złożyłem papiery na studia, byłem pełen euforii. Matura poszła mi dobrze, uczyłem się zawsze też nie najgorzej. Byłem przekonany, że dostanę się na dzienne studia i już zacząłem szukać pracy na weekend.
Ale niestety, przeliczyłem się
Okazało się, że matura to nie wszystko. Byłem na dalekim miejscu na liście rezerwowej. Ci przede mną mieli nie tylko dobre oceny, ale jeszcze różne konkursy i olimpiady… Nie zostało mi nic innego, jak poszukać jakiejś płatnej uczelni. Taniej, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, jak wygląda sytuacja finansowa moich rodziców, a ja przecież jeszcze nie zarabiałem! Znalazłem jakąś szkołę, złożyłem papiery i zacząłem karierę zaocznego studenta. Gdybym wtedy wiedział, jak to naprawdę wygląda, to pewnie kosztem zarwanych nocy zrobiłbym wszystko, żeby dorabiać jak najwięcej i zmieniłbym uczelnię. Ale wydawało mi się, że wystarczy papierek i tytuł licencjata.
Przecież wszędzie pytają tylko o wyższe wykształcenie, a nie o to, jaką uczelnię kończyłem, prawda? A jednak! Po trzech latach studiów – wcale zresztą nie takich łatwych i przyjemnych – zacząłem się rozglądać za robotą i od razu przeżyłem rozczarowanie. Albo w ogóle nie dostawałem odpowiedzi na aplikacje, albo po rozmowie była cisza… Z czasem zacząłem szukać coraz mniej intratnych ofert, zmniejszałem wymagania, a i tak nie było łatwo. Nie wiedziałem, o co chodzi i wreszcie na którejś rozmowie zapytałem wprost, dlaczego nie jestem odpowiednim kandydatem.
– Wie pan, nie ma pan doświadczenia, jest prosto po studiach – mój niedoszły szef wzruszył ramionami. – I to po jakich... Papierek papierkowi nierówny. Gdyby ukończył pan uniwersytet!
No i w ten sposób się dowiedziałem, że trzy lata moich studiów mogę sobie wsadzić w kieszeń! Fakt, już podczas nauki wydawało mi się, że jakoś tak nieciekawie są prowadzone te zajęcia... Teraz zrozumiałem, że tania szkoła to zazwyczaj kiepska szkoła. Owszem, papierek mam i nawet znalazłem wreszcie jakąś pracę, ale o lepszej i lepiej płatnej mogę tylko pomarzyć. Chyba że nazbieram pieniędzy i zrobię magisterkę na porządnej uczelni.
Ale na to mnie jeszcze nie stać…
Dlatego kiedy pojechałem do rodziców, zgarnąłem brata i zacząłem z nim poważnie rozmawiać. Wytłumaczyłem mu, że same studia to za mało, żeby liczyć na dobrą pracę. Że ważne jest, co się kończy i gdzie. No i żeby jednak pomyślał o pracy na wakacje, bo na dzienne to się pewnie nie dostanie.
– Dlaczego mam się nie dostać? – zawołał wtedy buńczucznie. – Zacząłem się uczyć! I dobrze mi idzie.
– Ale to za mało – tłumaczyłem mu. – Maciek, to nie chodzi o ciebie, tylko o realia. Pomyśl o jakiejś porządnej uczelni, no i licz się z tym, że za to trzeba płacić. Rodzice coś tam ci dadzą, ale wiesz, że do bogaczy nie należą.
Brat obiecał, że pomyśli, a ja po powrocie do miasta zacząłem zbierać informację o uczelniach. Wchodziłem na oficjalne strony, ale sprawdzałem też fora internetowe, pytałem znajomych. Zadzwoniłem nawet do firmy, która zajmuje się wyszukiwaniem pracowników. I szczerze mówiąc, włosy mi się jeżyły na głowie. Okazało się bowiem, że tak naprawdę to liczy się przede wszystkim doświadczenie, znajomość języków i dyplom dobrej uczelni. Uniwerek, politechnika, SGH…
Wśród tych prywatnych było zaledwie kilka, które w oczach pracodawcy zasługiwały na uznanie. O wysokości czesnego w tych szkołach lepiej nie mówić… Zacząłem się zastanawiać, po co w takim razie istnieją pozostałe uczelnie, na przykład takie jak moja? Skoro po nich i tak nie dostanę lepszej pracy, jak po samej maturze? To jest po prostu wyciąganie kasy od naiwnych studentów!
Przecież ci wszyscy wykładowcy i właściciele takich szkół muszą sobie zdawać sprawę, że nie liczą się na rynku pracy, że w rankingach nawet nie bierze się ich pod uwagę! Któregoś razu trafiła mi się okazja pogadać z jednym facetem, który pracował na takiej właśnie podrzędnej uczelni, w dziekanacie.
Poznaliśmy się na imprezie
Popiliśmy trochę i zapytałem go wprost, dlaczego tak to wygląda.
– Każdy chce mieć papierek, nie? – puścił do mnie oko. – Ja wiem, że po naszej szkole to co najwyżej można pracować w jakimś podrzędnym biurze. Ale co mnie to obchodzi? Ja mam pracę, właściciel kasę, a studenci są szczęśliwi, że mają wyższe wykształcenie.
– Ale to jest nieuczciwe! – aż mnie poderwało. – Przecież taki student powinien wiedzieć, jakie ma szanse na zatrudnienie po waszych studiach!
– A ty myślisz, że on się tym przejmuje? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Wiesz, kto do nas trafia? Nieudacznicy! Ci, których nigdzie nie przyjęli. Lepsza uczelnia to i na płatnych ma wymagania. A u nas studiować może każdy, byleby tylko płacił. A że studia takie sobie, wykładowcy średni? Jakie czesne, taka nauka.
– Ale nie wszyscy tacy są – skrzywiłem się. – Nie wierzę, że przychodzą do was tylko ci, co nie dostali się gdzie indziej.
– Pewnie nie – przyznał. – Ale co, mam takiego kandydata uprzedzać, że to kiepska uczelnia, żeby poszukał innej? Coś ty! Przecież to moja praca, ja z tego żyję! A poza tym, rankingi są ogólnie dostępne, studenci mogą je sobie sprawdzić, to tylko kwestia chęci i namysłu.
Z tamtej imprezy wyszedłem zdruzgotany. No tak, nic dziwnego, że tak trudno o dobrą robotę. Studentem może być teraz każdy, nawet średniej klasy tuman. A skoro szkoły nie robią żadnej weryfikacji, to poziom tych studiów spada. Szkoda tylko, że tacy studenci, jakim i ja byłem, nic o tym nie wiedzieli i płacili za nic! Mój brat na szczęście mnie posłuchał i wybrał politechnikę. Dostał się na zaoczne. Przez wakacje pracował, trochę pomogli mu rodzice. Nawet do mnie przyjechał, żeby szukać pracy. Coś już znalazł i podobno ma zarabiać niewiele mniej ode mnie. On po maturze, a ja… Szkoda gadać.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”