„Mieli wybudować mi nowy dom, a puścili z torbami. Lepkie ręce robotników zawinęły sprzęt, kasę i rodzinne pamiątki”

Nie osiągnęłam niczego od matury fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„– A panowie to jakie mają doświadczenie? – My? Od 25 lat tę firmę prowadzę. Zbyszek jest ze mną od początku – wykrzyknął pan Tomasz. A potem zaczęli opowiadać, jeden przez drugiego, gdzie wcześniej pracowali, jak bardzo są zajęci i jaki to cud, że mają wolny termin. Tacy rozrywani, a w kolejce nie trzeba czekać? W pełni sezonu remontowego?”.
/ 17.05.2023 16:30
Nie osiągnęłam niczego od matury fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Wydawało mi się, że jestem mądrą, trzeźwo myślącą kobietą. A tu proszę, dałam się nabrać jak małe dziecko! Ale ci panowie wyglądali na uczciwych i solidnych. Nie zaczęli roboty od wypicia trzech piw. No i nie chcieli ode mnie żadnych pieniędzy. Nie pamiętam dokładnie, kiedy ostatni raz robiłam większy remont w mieszkaniu. Piętnaście lat temu, a może nawet więcej? Zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. A to wyskakiwały mi jakieś ważniejsze wydatki, a to najzwyczajniej w świecie brakowało mi pieniędzy.

W efekcie moje dwupokojowe mieszkanko zamieniło się w zapyziałą norę. Szarobure ściany, odrapane kafelki, zniszczony dębowy parkiet. Starałam się tego nie zauważać, ale kiedy na początku lata po przypadkowym trzaśnięciu drzwiami odpadł tynk z połowy ściany miałam dość. „Kaśka, jak ty możesz żyć w takim syfie!” – zbeształam samą siebie i postanowiłam, że choćbym miała stanąć na głowie, najpóźniej do jesieni zrobię remont. Nie sama oczywiście, ale przy pomocy solidnej i rzetelnej ekipy budowlanej.

Wzięłam z banku 20 tysięcy złotych pożyczki

Zabrałam się za poszukiwanie fachowców. Najpierw popytałam wśród znajomych. Wiadomo, najlepiej wynająć kogoś sprawdzonego. Dostałam kilka telefonów. Pełna nadziei dzwoniłam i okazywało się, że nic z tego. Panowie mają zajęte terminy do wiosny przyszłego roku. Przy okazji dowiedziałam się, że to norma. Jak ktoś porządnie robi to nawet w kryzysie na brak zleceń nie narzeka. A na niektórych to nawet klienci czekają w kolejce.

Oczywiście nie chciałam czekać aż tak długo. A właściwie nie mogłam. Pieniądze się mnie jakoś dziwnie nie trzymają. Czułam, że jeśli szybko nie znajdę ekipy, to zafunduję sobie za nie egzotyczne wakacje albo obkupię się w nowe ciuchy. Zaczęłam więc przeglądać ogłoszenia w miejscowej gazecie. Wydawały mi się bardziej wiarygodne i pewne niż te w internecie. „Przecież ktoś musiał przyjść do redakcji, zostawić swoje dane, zapłacić…” – myślałam. Szczególnie jedno z nich się wyróżniało. Tekst napisany dużymi literami, w ramce: Generalne remonty mieszkań i domów. Doświadczeni fachowcy. Szybko, solidnie, tanio. Zadzwoniłam. Odebrał mężczyzna. Powiedziałam mu, o co chodzi.

– Ma pani szczęście. Właśnie kończę dużą robotę. Jutro mogę do pani przyjechać z pracownikiem. Powiedzmy o ósmej rano. Obejrzymy mieszkanie, omówimy szczegóły, no i cenę. Jak będzie pani odpowiadać, za trzy dni możemy zaczynać remont – usłyszałam.

Mówił rzeczowo, miał miły głos. Podałam mu adres. Pomyślałam, że pogadać zawsze mogę, że nic nie ryzykuję. Nie spóźnili się ani minuty. Punkt ósma zadzwonili do moich drzwi. Dwaj panowie w średnim wieku… Przedstawili się. Zapamiętałam tylko, że ten wyższy, szef, miał na imię Tomasz, a niższy Zbigniew.

– Czego pani od nas oczekuje? – zapytali, gdy posadziłam ich na kanapie pod feralną ścianą.

– Trzeba załatać tę dziurę, pomalować wszystkie pomieszczenia, położyć nowe kafelki w łazience i terakotę w kuchni, wymienić wannę i umywalkę – wyliczałam. – Chcę wiedzieć, ile to będzie trwało i oczywiście kosztowało.

– Czy możemy się rozejrzeć? – wstali z kanapy.

Oprowadziłam ich po mieszkaniu

– No i?

– No tak, roboty jest sporo, ale damy radę. Możemy to pani zrobić w trzy tygodnie. Za osiem tysięcy złotych – usłyszałam.

– Tak drogo? – jęknęłam.

Taniej nikt pani nie zrobi. No chyba, że tacy co to wczoraj siali i orali, a dzisiaj fachowców udają. Ale jak pani chce, żeby kafelki pospadały, to proszę bardzo – wzruszył ramionami pan Tomasz.

– O, właśnie! – przypomniało mi się. – A panowie to jakie mają doświadczenie zawodowe?

– My? Od 25 lat tę firmę prowadzę. Zbyszek jest ze mną od początku – wykrzyknął pan Tomasz.

A potem zaczęli opowiadać, jeden przez drugiego, gdzie wcześniej pracowali, jak bardzo są zajęci i jaki to cud, że mają wolny termin. Na słowo: „cud” zapaliła mi się w głowie czerwona, ostrzegawcza lampka. „No właśnie, tacy rozrywani, a w kolejce nie trzeba czekać. W pełni sezonu remontowego? Coś tu musi być nie tak” – zastanawiałam się. Jakby czytali w moich myślach.

– Jeden z klientów zrezygnował. Dosłownie w ostatniej chwili. Zdaje się, że postanowił sprzedać mieszkanie w takim stanie, w jakim jest. Dlatego daliśmy to ogłoszenie do gazety. Nie chcemy mieć przestojów. W dzisiejszych czasach każdy grosz się przecież liczy. Pani zadzwoniła pierwsza, więc jesteśmy. Ale mamy jeszcze kilku chętnych – wytłumaczył szybciutko pan Tomasz.

Wyjaśnienie wydało mi się logiczne.

– No tak, to jego strata, mój zysk – roześmiałam się.

I czerwona lampka zgasła

Niestety… Do dziś zastanawiam się, dlaczego im zaufałam. Ale naprawdę, sprawiali wrażenie uczciwych i solidnych. No i umieli czarować… Kiedy już zgodziłam się skorzystać z ich usług, od razu poprosili, żebym na czas remontu wywiozła z domu cenniejsze rzeczy.

– Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego. Okna przecież będą otwarte, żeby gładź i farba lepiej schły. Ktoś może się wśliznąć niepostrzeżenie, gdy my będziemy na przykład kuć ścianę w łazience. Nie chcemy później odpowiadać – tłumaczyli.

Uprzedzili także, że nie wezmą ode mnie na razie żadnej zaliczki na zakupy. Ustaliliśmy, że razem pojedziemy do sklepu i kupimy potrzebne materiały. Żebym nie myślała, że chcą mnie oszukać.

– Tyle się tego tatałajstwa kręci. Zamiast wziąć się do uczciwej roboty okradają ludzi… Co za czasy… Kiedyś to było inaczej… – westchnął pan Tomasz, wciskając mi do ręki swój dowód osobisty.

Od razu dodał, że w każdej chwili mogę spisać jego dane.

– No bo, chyba żadnej faktury to wystawiać nie będziemy? Musiałbym wtedy doliczyć do ceny usługi podatek 23 procent… – zawiesił głos.

Szybciutko obliczyłam, ile to jest. Włos mi się zjeżył na głowie.

Zdecydowanie nie będziemy! – odparłam, oddając mu dokument.

Oczywiście danych nie spisałam. Tylko przeczytałam. I… od razu zapomniałam.

Panowie byli słowni

Stawili się do pracy trzeciego dnia po naszej rozmowie. Przez ten czas zdążyłam poupychać po znajomych cenne rzeczy, a także wybrać kolory farb, terakotę i glazurę. – No to zaczynamy od zakupów – zakrzyknęli, gdy tylko postawili torby ze sprzętem. Wymierzyli całe mieszkanie, wyliczyli, ile i jakich materiałów potrzebuję, zrobili dokładną listę. No i pojechaliśmy do centrum handlowego. Na miejscu każdy zakup ze mną konsultowali.

Podobało mi się to. Choć doskonale wiedzieli, że nie znam się na tych wszystkich remontowo-budowlanych sprawach, traktowali mnie poważnie. Tłumaczyli, do czego coś jest potrzebne, dlaczego lepiej wybrać takie farby, a nie inne… W sklepie spędziliśmy chyba ze trzy godziny, ale kupiliśmy wszystko, oprócz wanny i umywalki. Mieliśmy po nie pojechać, gdy łazienka będzie już gotowa. Wydałam ponad sześć tysięcy złotych, ale byłam szczęśliwa. Oczami wyobraźni już widziałam, jak sobie siedzę wieczorem na kanapie, w czyściutkim, odnowionym mieszkanku…

Na razie jednak zostawiłam fachowcom klucze i oświadczyłam, że na czas remontu wyprowadzam się do koleżanki. Uprzedziłam ich jednak, że będę często wpadać i sprawdzać, jak postępują prace. Przez pierwsze dwa dni wszystko wyglądało wspaniale.

Panowie uwijali się jak w ukropie. Poprzesuwali i zabezpieczyli folią wszystkie meble, pozdejmowali szafki w kuchni, zaczęli skuwać starą glazurę i terakotę. Mile zaskoczył mnie fakt, że nie czuć było od nich alkoholu. Nieraz słyszałam opowieści o fachowcach, którzy zamiast pracować raczyli się piwkiem lub wódeczką… A potem zasypiali gdzieś w kącie. Powiedzieli mi także, że praca jest łatwiejsza, niż początkowo przypuszczali, więc prawdopodobnie wszystko uda im się skończyć kilka dni wcześniej.

Dlatego, kiedy wspomnieli coś o zaliczce, nawet nie zaprotestowałam. Pomyślałam, że to normalne… Poprosili o dwa tysiące złotych. I dwieście na wypożyczenie cykliniarki.

– Proszę zrozumieć, żonom musimy coś dać. Inaczej zmyją nam głowę – rozłożył ręce pan Zbigniew.

Ale kaucję za maszynę pokryjemy sami, z zaliczki – dodał pan Tomasz.

Ta jego deklaracja już kompletnie uśpiła moją czujność. Pobiegłam do najbliższego bankomatu i wypłaciłam pieniądze. Dostałam od nich pokwitowanie, a jakże… Ale nawet nie sprawdziłam, czy dane na kartce są prawdziwe. Po prostu rzuciłam na nią okiem, schowałam do portfela i spokojnie poszłam do koleżanki. Gdy wychodziłam, panowie zapewnili mnie gorąco, że od jutra zaczną łatać ściany. Następnego dnia po południu, jak zwykle wpadłam zobaczyć, jak idzie robota. Weszłam do mieszkania i zamarłam.

Po fachowcach nie było nawet śladu

Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że może wyszli na chwilę do sklepu, kupić sobie coś do jedzenia lub picia. Upał był straszny… Ale jak tylko rozejrzałam się po pokojach zauważyłam, że zrobiło się dziwnie pusto. Zniknęły wszystkie materiały, które kupiliśmy. Farby, glazura, terakota, gładzie, kleje, lakier do podłogi, pędzle, wałki. No i jeszcze stary fotel po babci i przedwojenna dębowa szafka… Przerażona wybiegłam na klatkę i zadzwoniłam do sąsiadki.

Pani Haniu, nie wiedziała pani tych facetów, którzy u mnie byli? – spytałam.

– Widziałam… Ze dwie godziny temu. Wynosili jakieś pudła i meble – odparła.

– No i dlaczego pani do mnie nie zadzwoniła? – zdenerwowałam się.

– Po co, przecież sama pani mówiła, że jest u pani remont! No to chyba normalne, że wtedy się coś wnosi i wynosi… A co, stało się coś? – zainteresowała się.

– Nic, tylko mnie okradli! – krzyknęłam.

Wróciłam do mieszkania, usiadłam na podłodze i się rozpłakałam. Oczywiście zgłosiłam całe to zdarzenie na policji. Chociaż nie wiem, po co, bo i tak pewnie nie wykryją sprawców. Tylko się ośmieszyłam… Gdy składałam zeznania, funkcjonariusz patrzył na mnie jak na idiotkę. I w sumie wcale mu się nie dziwię. Przecież niczego o tych fachowcach nie wiedziałam. Potrafiłam tylko ich opisać. Nie zapamiętałam nawet jednej cyfry z numeru rejestracyjnego busa, którym przyjechali.

– Ludzie, dlaczego wy jesteście tacy nierozsądni – westchnął policjant.

A potem dodał, że nie jestem jedyną oszukaną, że ostatnio zgłosiły się cztery osoby… Wcale mnie to nie pocieszyło. Aby dokończyć remont, musiałam pożyczyć pieniądze. Na szczęście ciocia się ulitowała i wyciągnęła swoje zaskórniaki. I przysłała mi swojego znajomego fachowca. Mieszkanie wygląda już przytulnie i czysto. Ale na razie nie potrafię się tym cieszyć. Kiedy tylko popatrzę na piękne, gładkie ściany, ogarnia mnie wściekłość. Na siebie, że przez własną głupotę i naiwność straciłam mnóstwo pieniędzy. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA