„Gdy planowałam rozwód, mąż doznał wypadku. Moje pragnienie wolności pozostało jedynie utopijnym marzeniem”

zdradzona żona fot. iStock, grinvalds
„Zostałam zmuszona do zaniechania myśli o rozwodzie. Jak by zareagowali na to inni? Kiedy Albert przynosił duże pieniądze z zagranicy, byłam z nim, a teraz, gdy nie jest w stanie dalej pracować i do końca dni pozostanie niepełnosprawny, zła małżonka odchodzi w nieznane”.
/ 21.01.2024 13:12
zdradzona żona fot. iStock, grinvalds

Podczas studiów, na jednym z wielu spotkań towarzyskich, spotkałam Alberta. Edukacja Alberta skończyła się na szkole zawodowej, podczas gdy ja jeszcze kontynuowałam swoją ścieżkę akademicką. Mimo to, Albert był niezwykle bystry, pełen humoru i atrakcyjny.

Zawsze przyciągał uwagę w każdym towarzystwie. Od razu mi się spodobał. Po wymianie numerów telefonów zaczęliśmy się umawiać. Moje uczucia do niego rozwijały się błyskawicznie i niedługo później się w nim zakochałam. Po dwóch latach zdecydowaliśmy się na zaręczyny, a rok później wzięliśmy ślub. Rok po naszym ślubie, na świat przyszedł nasz syn, Robert.

Następnie przyszło zwykłe życie, monotonność i trudności, które stopniowo podkopywały podstawy naszego związku. Byłoby nieuczciwe z mojej strony, gdybym całą winę zrzucała na Alberta. Również nie byłam całkowicie niewinna. Wydaje się, że oboje zgubiliśmy się w tym całym chaosie.

Zmagaliśmy się z brakiem kasy

Po zaślubinach zarówno ja, jak i Albert nie zamierzaliśmy mieszkać razem z rodzicami. Zdecydowaliśmy się na wynajem lokalu, co mogło stanowić nasze maksimum. Alternatywnie mogliśmy pomyśleć o zakupie mieszkania M–3. Jednakże, nasze cele znacznie przewyższały możliwości. Podjęliśmy decyzję o zaciągnięciu pożyczki i nabyciu domu.

Najchętniej świeżo postawionego – nie chcieliśmy marnować czasu na sprawy formalne, zezwolenia, a następnie na sam proces budowy. Naszym celem było po prostu zapłacić i cieszyć się własnym kątem. W tamtym czasie nie mieliśmy dzieci, żadnych długów, poza relatywnie niskim czynszem. Nie mieliśmy też zbyt wielkiego pojęcia o życiu.

– Proszę was, zastanówcie się dobrze! Taka wielkość kredytu, taka suma raty, na tyle długich lat! Teraz może wam się wydawać, że to niewielkie obciążenie, bo jeszcze nie doświadczyliście prawdziwego życia. Niedługo dojdą do tego koszty związane z utrzymaniem domu, różne rachunki. A gdy przyjdą na świat dzieci, to pieniądze będą wam jeszcze szybciej znikać. Czy na pewno chcecie to sobie zgotować? Czy nie lepiej byłoby po prostu wynająć mieszkanie?

– Mamusiu, wolę spłacać zobowiązanie kredytowe i posiadać własny dom, niż płacić komuś za wynajem – tłumaczyłam jej.

Myśleliśmy, że to będzie takie łatwe

Po kilku tygodniach odnaleźliśmy nasz wymarzony mały dom. Trzeba przyznać, że nie był jeszcze gotowy – ale mury już stały, a dach był na swoim miejscu. Wszystko, co pozostało, to wykończenie wnętrza. Byliśmy wniebowzięci! I tak, pół roku po naszym weselu, będąc już w ciąży z Robertem, wprowadziliśmy się do naszego nowego domu.

– Jakie znowu wasze? To należy do banku! – marudziła moja matka.

Niemniej jednak, byliśmy szczęśliwi. Doszliśmy do wniosku, że dwadzieścia pięć lat to nie tak długi czas i ostatecznie dom stanie się naszą własnością. Ale zaledwie po kilku miesiącach zaczęły pojawiać się komplikacje. Całość mojego zarobku pochłaniała spłata kredytu.

Z dochodów Alberta pokrywaliśmy opłaty bieżące i koszty utrzymania. Niestety, nie zawsze to wystarczało. Sytuacja skomplikowała się, kiedy na świat przyszedł nasz syn. Niestety często padał ofiarą chorób, co skutkowało regularnymi wydatkami na leczenie i konsultacjami specjalistycznymi. Koszty związane z utrzymaniem domu również przekraczały nasze możliwości.

– Tyle płacimy za prąd? Czy masz włączone wszystkie sprzęty, kiedy nie ma mnie w domu? – Albert wyraźnie się irytował.

Z mojej strony zarzutem dla niego był fakt, że jego prysznice są zdecydowanie za długie, co przyczynia się do wysokich rachunków za wodę.

– To absurd, że nie mogę sobie pozwolić na komfortowy prysznic po ciężkim dniu na budowie, nawet we własnym domu! – Albert zaczynał się denerwować.

Kiedy nadszedł pierwszy sezon zimowy, doświadczyliśmy, jak kosztowne może być ogrzewanie domu. Nie przypuszczaliśmy, że związane z tym będą tak duże wydatki! Dodatkowo, ciągle pojawiały się jakieś zadania do wykonania.

Nigdy nie mieliśmy wystarczająco dużo środków na wszystko. Regularnie zmuszeni byliśmy do pożyczania, ale później nie mieliśmy z czego oddać. Zaczął narastać problem zaległości w płatnościach... Przeoczyliśmy swoje realne możliwości finansowe. Ostatecznie, obydwoje zdecydowaliśmy, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest emigracja Alberta do pracy za granicą.

– Tam zarobki murarza potrafią być czterokrotnie wyższe niż w Polsce! – zapewniał.

Pokonaliśmy finansowe trudności

W praktycznym ujęciu nie zarabiałam czterokrotnie więcej, ale faktycznie moje dochody były znacznie wyższe. Po około roku udało nam się spłacić wszystkie długi. Następnie nasza sytuacja finansowa była całkiem stabilna. Mieliśmy wystarczająco dużo środków na pokrycie wszystkich wydatków, kosztów utrzymania. Po kilku latach zdecydowaliśmy się na zakup samochodu, a potem zaczęliśmy regularnie, raz w roku, wyjeżdżać na wakacje za granicę. Życie toczyło się nam na całkiem zadowalającym poziomie.

W tzw. dziedzinie emocjonalnej pomiędzy nami sytuacja stawała się coraz gorsza... Wzrastał pomiędzy nami dystans. Albert zdawał się stawiać pieniądze na pierwszym miejscu. Usiłowałam przekonać go do wprowadzenia pewnych zmian w naszym życiu.

– Zacznijmy gromadzić oszczędności, odłóżmy pewną kwotę, może uda nam się spłacić trochę kredytu, aby rata była mniejsza... Chciałabym, żebyś już powrócił! – niejednokrotnie mu mówiłam. – Robert to prawie ośmioletni chłopiec, a praktycznie cię nie zna...

Narzekałam, że mój mąż nie oferuje mi żadnej pomocy, a ja muszę radzić sobie ze wszystkim sama. Jego praca polegała na systemie cztery/jeden – cztery tygodnie spędzał w Anglii, a tydzień w domu. Zaczęło się to robić uciążliwe. Miałam poczucie, że nasz związek się rozsypuje, obawiałam się, że Albert zainteresował się kimś innym. On jednak konsekwentnie utrzymywał, że na razie nie ma możliwości powrotu.

Jeśli wrócę teraz, to co nastąpi? Znowu zaczniemy żyć jak ubodzy, a po kilku miesiącach i tak pojawią się kłopoty. Przetrwałem tyle lat, przetrwam jeszcze trochę – deklarował.

Zawsze podkreślałam, że powinniśmy walczyć o naszą relację. Straciliśmy zdolność do porozumiewania się i wzajemnego zrozumienia. Kiedy mój mąż wracał do domu, spory pojawiały się częściej niż konwersacje. Coraz mniej go pojmowałam, coraz mniej mi na nim zależało... Starałam się z nim rozmawiać, przekonywać, że powinniśmy walczyć o naszą relację małżeńską.

Z jakiej racji takie bzdety pleciesz! Nie robisz nic, tylko leniwie wylegujesz się i oglądasz te idiotyczne seriale, a potem twoja głowa jest pełna nonsensów! Gdybyś jeden dzień ciężko zapracowała, tak jak ja, być może moglibyśmy porozmawiać! Przestałabyś nieustannie narzekać i bezpodstawnie się do wszystkiego przyczepiać – za każdym razem irytował się Albert.

W mojej głowie zaczęła rodzić się wizja rozstania. Autentycznie nie byliśmy już dla siebie stworzeni. Jego zarobione funty były mi obojętne! Ignorowałam to tzw. "bajkowe" życie, które budziło zazdrość wśród naszych znajomych.

– Świetny dom, luksusowe auto, wypoczynek na zasadzie all inclusive i markowe ubrania... Ale jesteście ustawieni! – mówili nie raz.

Skończ już z tymi dziwactwami!

Ja jednak nie byłam oczarowana tymi markowymi ubraniami ani wakacjami. Co z tego, skoro podczas większości czasu spędzonego "w raju" spierałam się z mężem? W końcu dałam mu do wyboru – albo wraca do kraju, albo składam wniosek o rozwód.

– Skończ już z tymi dziwactwami! Robertowi potrzebni są obydwoje rodzice. Nasłuchałaś się tych brazylijskich bzdur i coś ci się poplątało! – wykrzykiwał Albert.

– Dokładnie! Robert potrzebuje nas obu, lecz zawsze ma tylko mnie! – ripostowałam.

Najbardziej raniło mnie to, że Albert nie starał się ocalić naszego związku, nie przejął się tym, że pragnę rozwodu, tylko awanturował się, że wydziwiam. Używał przeciwko mnie szantażu finansowego – utrzymywał, że nie przekaże mi domu, a zwrócić mi pieniędzy też nie zamierza, ponieważ to on pracuje na wszystko... Jego reakcja mocno mnie zraniła.

I uświadomiła mi, że jesteśmy parą nieznajomych, które łączy jedynie pożyczka i nasze dziecko. Ja prawdopodobnie też już go nie kochałam...

Po niezliczonych bezsennych nocach, dniach z kalkulatorem w dłoni, obliczając i rozważając wszystkie "za" i "przeciw", doszłam do wniosku, że rozwód to jedyna opcja. Nie chciałam marnować reszty swojego życia. A czułam, że to właśnie robię. Że czas mi ucieka, a niedługo zdam sobie sprawę, że jestem starą, zgorzkniałą kobietą, która całe życie marzyła o zmianie, ale nic nie zrobiła, aby jej dokonać.

Zdecydowałam, że zaczęłabym wynajmować mieszkanie – nie oczekiwałam luksusów. Z alimentów od Alberta, mogłabym spokojnie pokryć koszty. Stopniowo organizowałam wszystko i planowałam spotkać się z adwokatem w ciągu kilku dni, kiedy doszło do tego nieszczęśliwego zdarzenia...

Albert, pracując na wysokości, nie przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Był na rusztowaniu bez jakichkolwiek zabezpieczeń, nie był zabezpieczony, nawet nie miał kasku. Spadł z wysokości siedmiu metrów i w bardzo poważnym stanie został przewieziony do szpitala. Następne tygodnie były prawdziwym koszmarem.

Można powiedzieć, że mój mąż przeszedł przez wiele drastycznych zabiegów chirurgicznych. Dobre było to, że miał ubezpieczenie, ponieważ inaczej nie jestem pewna, jak byśmy poradzili sobie z pokryciem tych wszystkich wydatków. Jego pracodawca okazał się być niezwykle serdecznym człowiekiem – zapewnił mi mały pokój w pobliżu szpitala, którego koszty pokrył, pomagał nam w załatwieniu wszelkich formalności, a także sfinansował rehabilitację.

Po kilku tygodniach stało się jasne, że Albert nigdy więcej nie będzie w stanie samodzielnie chodzić. W takim wypadku, dalsze przebywanie na Wyspach nie miało sensu. Dodatkowo, cała ta sytuacja wykończyła mnie. Starałam się odwiedzać go co drugi weekend, ale to generowało dodatkowe koszty.

Albert potrzebował stałej opieki

Niepokoje o przyszłość męża i naszą sytuację finansową nie dawały mi spokoju. Powróciliśmy do Polski, gdzie konieczne okazało się przeprowadzenie gruntownych zmian w naszym domu, aby dostosować go do potrzeb osoby niepełnosprawnej.

Albert potrzebował intensywnej opieki, nie radził sobie z podstawowymi czynnościami dnia codziennego. Starałam się go pocieszać, mówiąc, że nauczy się poradzić sobie z wszystkim, jednak mój mąż zamiast docenić moje wsparcie, wydawał się na mnie złościć. Czasami miałam wrażenie, że obarcza mnie winą za swoją niepełnosprawność.

– Cieszysz się teraz, prawda? Modliłaś się o mój wypadek? Tak bardzo chciałaś, abym powrócił. Oto jestem! Na stałe! – krzyczał na mnie.

Absolutnie nie ponosiłam żadnej winy za to! Pewnego dnia nie mogłam znieść i wykrzyknęłam, że sam jest winny.

– Powinieneś przestrzegać zasad bezpieczeństwa! Zapinać pasy, a nie udawać macho!

Wówczas Albert całkowicie się na mnie obraził. Każde wsparcie z mojej strony traktował jako wrogie i zimne.

– Nie potrzebuję twojej litości! – odrzucał mnie.

Oboje byliśmy świadomi, że bez mojego wsparcia on sobie nie da rady. Od sześciu miesięcy jesteśmy razem, a właściwie próbujemy razem funkcjonować. Rzadko kiedy prowadzimy normalną rozmowę, najczęściej milczymy lub wydajemy groźne dźwięki w swoim kierunku. Zmuszona byłam zrezygnować z moich planów rozwodowych.

Jakie sądy padłyby ze strony innych?

Kiedy osiągał zyski poza granicami naszego kraju, byłam u jego boku, ale w chwili, gdy nie jest w stanie dalej wykonywać pracy i jest skazany na niepełnosprawność do końca dni, jego małżonka odchodzi w nieznane...

Jednak to nie strach przed osądami społecznymi sprawia, że pozostaję przy nim. Nie pozwoliłabym sobie na opuszczenie go w tej sytuacji. Nasz związek nie był idealny i pragnęłam odejść, lecz nie zdecydowałam się na to wcześniej.

Czyżby ten nieszczęśliwy wypadek miał stanowić oznakę? Przecież złożyłam przysięgę, że pozostanę u jego boku na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie... Aż do momentu, gdy śmierć nas rozdzieli... Teraz muszę wywiązać się z tej obietnicy.

Czytaj także:
„Córka zmienia mężów jak rękawiczki. Co chwilę się rozwodzi i przychodzi do mnie po kasę na kolejne wesele”
„Nie chciałam być gorsza od byłego męża, który szybko się pocieszył po rozstaniu. Związałam się z facetem z ulicy”
„W jeden dzień zostałem ojcem 2 dzieci, bo kuzynka zginęła w wypadku. Nie mogłem ich przecież oddać do bidula”

Redakcja poleca

REKLAMA