Moja córka nie rozumie, że małżeństwo to deklaracja na całe życie. Zaliczyła już dwa małżeństwa i dwa rozwody. Teraz szykuje się do kolejny ślub i myśli, że jestem tak głupia, by sponsorować jej wesele!
Myślałam, że dobrze ją wychowałam
Odkąd sięgam pamięcią, mojej córce niczego nie brakowało. Eliza chodziła do jednej z najlepszych szkół w mieście – prywatnej, ukierunkowanej na nauki humanistyczne, które były znacznie bliższe jej sercu. Regularnie dostawała wszystko, czego chciała: zabawki, ubrania ze swojego ulubionego sklepu, najnowsze sprzęty elektroniczne. Fakt, że zwykle bardzo dbała o swoje rzeczy, ale też nigdy nie odmawiałam jej wymiany na lepszy model. W końcu, skoro było mnie na nie stać, czemu miałam oszczędzać na szczęściu córki?
Uczyła się dobrze, wychodziła z koleżankami, to prawda, ale zawsze wracała o umówionej porze. Raczej nie sprawiała problemów – zdarzyły jej się dwie, może trzy wpadki, no ale bez przesady. Mogłam z nią o wszystkim porozmawiać i nie bałam się, że coś przede mną zatai. Starałam się też zawsze świecić przykładem, no bo przecież z Zenkiem byliśmy bardzo udanym, zgodnym małżeństwem. Robiłam, co mogłam, żeby zrozumiała, jak ważny jest święty węzeł małżeński. Ale, jak się później okazało, niestety – gdzieś popełniłam błąd.
Najpierw był Alfred
Na studiach moja Eliza poznała Alfreda. Podobno inni z jej roku śmiali się z jego imienia, ale ona uważała, że jest bardzo dostojne. Ja tam nie wnikałam – imię jak imię. Nie podobało mi się tylko, że ona, w wieku dwudziestu lat, znając chłopaka od trzech miesięcy, już coś tam przebąkiwała o ślubie.
– Dziecko, to decyzja na całe życie – powiedziałam jej, kiedy zastanawiała się, jak długo jeszcze poczeka na pierścionek zaręczynowy. – Wy się ledwie znacie!
– Oj, mamo! ‒ mruknęła niecierpliwie. – Teraz to się wszystko dzieje szybciej. Bardziej z dnia na dzień. A my z Alfredem myślimy o sobie bardzo poważnie!
Oczywiście, niewiele mogłam. Dwa miesiące później rzeczywiście jej się oświadczył, a kolejne pół roku później odbył się ślub. Wtedy przekonałam się, że rodzice Alfreda to jakieś szychy, mające kasy jak lodu. On jednak średnio lubił rozmawiać o swojej rodzinie, chociaż to dzięki niej miał zapewniony tak doskonały start w przyszłość.
Eliza zamieszkała w ogromnej piętrowej willi z ogródkiem, basenem i dwoma garażami. Wydawało mi się, że świetnie wtedy wybrała. Tyle że dwa lata później ona i Alfred pokłócili się na śmierć, a on zażądał rozwodu. Nie potrafiłam uwierzyć, że przy pierwszym problemie reagują tak gwałtownie.
Próbowałam rozmawiać najpierw z córką, potem z zięciem, ale… okazało się, że strasznie rozpieszczony z niego dzieciuch. Nigdy nawet nie kochał Elizy – była tylko jego chwilowym kaprysem. A ona? Bo ja wiem, czy rzeczywiście coś do niego czuła? Może tylko poleciała na jego kasę.
– Nie przejmuj się, Elizka – pocieszała moją córkę wierna przyjaciółka, Daria. – Z następnym na pewno ułoży ci się lepiej.
Kolejny był Marcin
Myślałam, że Eliza będzie trochę rozpaczać po tak burzliwym rozstaniu. Ja pewnie nie wychodziłabym z domu, nie chciałabym z nikim rozmawiać i stroniłabym od mężczyzn. Tymczasem ona, jak tylko otrzymała rozwód, poleciała ze znajomymi na dyskotekę. A potem zaczęła się umawiać z kim popadnie. To chyba ta mądra Daria ją do tego namówiła.
Właśnie na jednej z takich randek wpadła na Marcina. Ten chłopak… no cóż, był rzeczywiście miły i uprzejmy. Tyle tylko, że kompletnie nie pasował do żywiołowej i roześmianej Elizy. Próbowałam jej to tłumaczyć, gdy zaczęła się z nim spotykać, a potem przebąkiwała coś, że to tak całkiem na poważnie.
– Znowu się czepiasz, mamo! – rzuciła z irytacją. – A Marcin jest czuły, uczynny i zupełnie inny niż Alfred!
Rzeczywiście, był. Miał też debet na koncie i żył na rachunek rodziców. Co prawda zapewniał ją, a potem także mnie i męża, że czegoś szuka, ale jako świeżo upieczony filozof miał raczej marne szanse. Mimo to Eliza, jak to Eliza – uparła się i z nim także ostatecznie stanęła na ślubnym kobiercu.
Trochę z powątpiewaniem patrzyłam na to ich małżeństwo, no ale w sumie Marcinowi nawet udało się wyjść na prostą – znalazł pracę w kawiarni, a tym samym zaczął zarabiać, więc i ich byt był jakiś pewniejszy. Ale po jakichś ośmiu miesiącach córka wparowała do nas z walizkami i oświadczyła, że się wyprowadziła.
– Nie mam do niego cierpliwości – stwierdziła na swoje usprawiedliwienie. – To już koniec. Nic z tego nie będzie. Na pewno.
Teraz wymyśliła sobie Daniela
Rozwód dostali szybko, a Eliza zamieszkała tym razem w dwupokojowym mieszkaniu z Darią, którą z kolei dopiero co porzucił narzeczony.
– Teraz będziemy dwiema singielkami – śmiała się jak głupia. – Żadnych facetów, Elizka. Pamiętaj!
Choć nie przepadałam za przyjaciółką córki, w sumie trochę się cieszyłam, że Eliza wreszcie odpuści sobie poszukiwania chłopaków. No bo poważnie – ilu można mieć mężów? Przecież to aż niepoważne. Jeden ślub i wpadka – no zdarza się. Ale żeby za drugim razem też to tak miało się skończyć? Bez żadnej refleksji? Próby pogodzenia się z mężem? Ale co ja mówię! Ona nawet za bardzo tych swoich wybranków nie znała. Ani nie lubiła.
A tymczasem Eliza zjawiła się u nas niecałe pół roku później z tym swoim wszystko mówiącym uśmiechem.
– Mamo, tato, wychodzę za mąż!
Mój mąż parsknął śmiechem, a potem machnął ręką, wychodząc z pokoju. Doskonale go rozumiałam, bo na temat tego, co nasza córka robiła ze swoim życiem, myślał dokładnie to samo, co ja.
– Nie mam pojęcia, o co chodzi ojcu – stwierdziła wyraźnie oburzona. – Ty wiesz?
– No nie wiem, pomyślmy… – udałam, że się zastanawiam. – Bo znowu robisz coś, czego będziesz żałować?
Eliza przewróciła oczami.
– Ty to potrafisz pocieszyć – burknęła. – A nawet nie znasz Daniela. Polubiłabyś go, wiesz? Pracuje w księgarni. Jest bardzo oczytany i…
– … i po kilku miesiącach okaże się, że wcale go nie znasz, tak? – weszłam jej w słowo.
– Jesteś okropna, mamo! – zawołała. ‒ Jak… jak możesz? Mówię ci, że wreszcie znalazłam faceta mojego życia, a ty za wszelką cenę starasz mi się go obrzydzić! Nawet nie chcesz go poznać!
Westchnęłam z rezygnacją.
– No dobrze – mruknęłam. – Przyprowadź go w sobotę.
Momentalnie cała się rozpromieniła.
– Super! A, właśnie! – popatrzyła na mnie niepewnie i przygryzła wargę. – Bo nie starczy nam raczej na wesele. Rodzice Daniela na pewno trochę dadzą, ale… tak sobie pomyślałam, że może byście się dołożyli…
Tym razem to ja parsknęłam śmiechem.
– No chyba żartujesz sobie, moja panno! – rzuciłam. – Ile tych wesel jeszcze będzie? Pięć? Dziesięć? I wydaje ci się, że za wszystkie będę płacić? No banku nie obrabowałam, wyobraź sobie!
Eliza posłała mi gniewne spojrzenie.
– Jesteś podła, wiesz? – wycedziła ze złością i jak burza wypadła z mieszkania.
No patrzcie państwo! Teraz to ja byłam wyrodną matką, bo nie chciałam jej dać pieniędzy na wesele! Trzecie z kolei! Bo przecież mogła się jeszcze rozwodzić tak ze cztery razy, a głupia stara mogła sobie płacić!
Powiedziałam „nie” i rodzina się obraziła
Nie mam pojęcia, czy ślub i wesele Elizy w ogóle dojdzie do skutku. A to dlatego, że moja córka wcale się do nas nie odzywa. Odkąd powiedziałam, że nie dołożę ani grosza do tej imprezy, przestała przychodzić. Myślałam, że mój mąż się zirytuje, ale on tylko machnął ręką. Miał już serdecznie dość wymysłów Elizy, a co za tym idzie, nie zamierzał za nic płacić. Zwłaszcza że były to niemałe pieniądze, które najpewniej znów poszłyby na marne.
Tak naprawdę nie mam nawet kogo zapytać, jak córce układa się z tym całym Danielem, którego ostatecznie nie poznałam. To aż śmieszne, ale wszyscy się na nas obrazili, bo śmiałam nie poprzeć tego poronionego pomysłu. A ja do kolejnego niby-małżeństwa przykładać się nie zamierzam. Bo co to za pomysł, żeby wyjść za mąż, a za moment się rozwodzić? Może młodzi tak teraz robią, ale ja tego akceptować nie będę. I sponsorować kolejnych kaprysów córki też nie zamierzam. A jeśli jej się jakimś cudem powiedzie z tym Danielem, to super. Naprawdę. W końcu do trzech razy sztuka – tak przynajmniej mówią.
Czytaj także:
„Żoną byłam już trzy razy, ale każdy mąż miał jakiś defekt. Teraz będę miała czwartego i może będzie lepszy”
„Rodzina twierdzi, że jako wdowa powinnam cierpieć do końca życia. A ja obiecałam mężowi, że jeszcze będę szczęśliwa”
„Moja przyjaciółka to prawdziwy wrzód na odwłoku. Musiałam przed nią uciec na drugi koniec Polski”