„Gdy oznajmiłam, że odchodzę, mąż… uśpił mnie i porwał. Tak desperacko chciał mnie zatrzymać, że dziś tłumaczy się przed sądem”

Gdy zażądałam rozwodu, mąż mnie porwał fot. Adobe Stock, Семен Саливанчук
„Spodziewałam się po nim różnych reakcji, lecz na pewno nie tego, że weźmie moje słowa za żart! Nie mogłam go przekonać, że mówię poważnie, i że już wynajęłam adwokata, a pozew leży w sądzie i czekam na wyznaczenie dnia rozprawy. Nie uwierzył. I nadal zachowywał się tak, jakbyśmy byli wzorowym małżeństwem”.
/ 02.12.2022 15:15
Gdy zażądałam rozwodu, mąż mnie porwał fot. Adobe Stock, Семен Саливанчук

Wcale nie tak dawno temu dałabym się pokroić za Artura na kawałki i zrobiłabym dla niego wszystko. Wszystko bym wytrzymała. Bo zniosłam już naprawdę wiele. Przez kilka lat walczyłam z jego problemami. Musiałam także zmierzyć się z faktem, że mój mąż ma kochanki. Były to tylko przelotne miłostki, których nie traktował poważnie, ale i tak czułam się zagrożona. Mimo wszystko trwałam przy nim nawet w najgorszych chwilach. Uważałam, że zobowiązuje mnie do tego przysięga małżeńska. Przed ołtarzem przecież ślubowałam, że zawsze będę go wspierać.

Ale czara goryczy się przelała...

Co najdziwniejsze, stało się to akurat wtedy, kiedy Artur nie robił nic złego. Stronił od alkoholu i nie miał żadnej kochanki. Wręcz przeciwnie, był idealnym mężem. Tymczasem ja nagle poczułam, że już dalej nie mogę z nim być. I mnie samą zdziwiła intensywność tego odczucia. Jakby nagle coś we mnie pękło. Przez kilka tygodni próbowałam dojść do ładu ze swoimi uczuciami, aż w końcu zdecydowałam, że powinnam powiedzieć mężowi o tym, że już go nie kocham. I odejść. Spodziewałam się po nim różnych reakcji, lecz na pewno nie tego, że weźmie moje słowa za żart! Nie mogłam go przekonać, że mówię poważnie, i że już wynajęłam adwokata, a pozew leży w sądzie i czekam na wyznaczenie dnia rozprawy. Nie uwierzył. I nadal zachowywał się tak, jakbyśmy byli wzorowym małżeństwem.

Mało tego – kilka dni później nagle wyskoczył z pomysłem wyjazdu na weekend do Pragi.

„Co też mu chodzi po głowie? Przecież nie lubi podróżować – zastanawiałam się. – Czy to ma jakiś związek z tym, że do Pragi pojechaliśmy tuż po ślubie? Czyżby chciał zorganizować coś w rodzaju drugiego miesiąca miodowego? Tylko po co?”.

Byłam zdecydowana na rozwód i przekonana o tym, że dwa dni w Pradze nie wpłyną na zmianę mojej decyzji. Nie chciałam wyrzucać pieniędzy w błoto ani dawać mężowi złudnej nadziei. Zresztą… mielibyśmy mieszkać razem w jednym pokoju? Przecież ja już od dawna spałam oddzielnie!

– Mam nadzieję, że jeszcze niczego nie zarezerwowałeś – powiedziałam Arturowi.

– Nie, ale gorąco wierzę, że jednak się zgodzisz – odparł i spojrzał mi w oczy.

Zobaczyłam w nich jakiś cień determinacji i po raz pierwszy przyszło mi wtedy do głowy, że… on może mi nie dać rozwodu! Do tej pory w ogóle nie brałam tego pod uwagę. Myślałam, że skoro nie mamy dzieci, to rozstanie będzie tylko formalnością. W końcu Artur odpuścił z tą Pragą, a ja odetchnęłam z ulgą i czekałam na termin rozprawy. Mój adwokat uprzedził mnie, że to może trochę potrwać, bo budynek sądu jest właśnie remontowany i działa teraz tylko połowa sal, w których trudno pomieścić wszystkie sprawy.

W tym czasie Artur był naprawdę do rany przyłóż!

Gdybym go nie znała od ośmiu lat, pewnie bym nawet uwierzyła, że między nami jeszcze się jakoś ułoży… Jednak ja wiedziałam, że to tylko pozory, i w końcu dojdzie do głosu jego prawdziwa natura. Natura despoty i psychicznego dręczyciela. Dzień, w którym w końcu nadeszło zawiadomienie z sądu o rozprawie, był smutny i deszczowy. Po powrocie z pracy znalazłam w skrzynce dwa awiza. Wyjęłam swoje i pojechałam odebrać list. Dostaliśmy termin już za dwa tygodnie. Miałam cichą nadzieję, że jakoś je przetrwam, bo trochę się bałam reakcji Artura. Tymczasem on przyjął wszystko bardzo spokojnie. Stwierdził tylko, że bardzo mi się dziwi, bo zawsze deklarowałam się jako katoliczka, a teraz chciałam nagle „rozłączyć to, co Bóg złączył”.

Nie zamierzałam się z nim wdawać w teologiczne dyskusje – w Boga nie wierzył i to, co mówił, to była tylko zwyczajna prowokacja. Liczyłam dni do rozprawy i marzyłam o chwili, gdy nasze małżeństwo przejdzie do historii.

– Kochanie, czy jesteś pewna, że chcesz tego rozwodu? Artur się przecież zmienił. Jeszcze możecie być szczęśliwi, mieć dzieci – mówiła mi moja mama. – A jeśli nie spotkasz już w swoim życiu nikogo, z kim mogłabyś założyć rodzinę?

Nie przerażało mnie to ani trochę. Ważne było, żeby zakończyć zły związek. Miałam trzydzieści cztery lata, zaczynałam wszystko od nowa i wierzyłam w słuszność swojej decyzji.

„Co ma być, to będzie” – myślałam.

Dwa dni przed rozprawą byłam w euforii, że to już, za chwilę! Artur przyglądał mi się z daleka i widział, jak się uśmiecham. Moja radość wyraźnie go denerwowała, ale nie dbałam o to. Przez tyle lat w ogóle nie interesował się moimi uczuciami, teraz ja nie musiałam interesować się tym, co on czuje.

Masz kogoś? – zapytał mnie w pewnym momencie, co mnie tak zaskoczyło i rozbawiło, że się po prostu roześmiałam.

– Nie mam – powiedziałam szczerze.

– To dlaczego chcesz się ze mną rozwieść? Po co? Nie może zostać między nami tak, jak jest? Tak przecież jest dobrze!

– Jak dla kogo… – pokręciłam głową.

Dał mi spokój, lecz po kilku minutach wrócił z herbatą dla siebie i dla mnie.

– Może porozmawiamy na spokojnie o tym rozwodzie i podziale mieszkania? Jakoś przecież musimy się dogadać. Im szybciej, tym lepiej – stwierdził.

Spojrzałam na niego zaskoczona, że tak szybko zmienił zdanie. Jeszcze chwilę temu byłam pewna, że będzie mi z całej siły utrudniał, a tutaj taki gest pojednania? Może powinnam się spodziewać jakiegoś podstępu, lecz ja wzięłam jego słowa za dobrą monetę i, pijąc herbatę, zaczęłam mu wyłuszczać moje propozycje. Nie pamiętam momentu, kiedy straciłam przytomność…

Nagle po prostu zasnęłam

Gdy się ocknęłam, stwierdziłam, że… jadę samochodem na przednim siedzeniu, przypięta do niego pasami. A obok mój mąż prowadzi spokojnie – jak gdyby nigdy nic!

Obudziłaś się? – zapytał mnie z uśmiechem, kiedy zauważył, że się poruszyłam.

– Co ja tutaj robię! Dokąd jedziemy? – wymamrotałam nieprzytomnie.

Potwornie bolała mnie głowa, chciało mi się pić i o niczym więcej nie marzyłam, jak tylko o świętym spokoju. Dokąd on mnie zabiera, na Boga? I dlaczego kompletnie nie pamiętam, jak wsiadłam do tego auta? I nagle dopadła mnie straszna prawda... On musiał podać mi w tej herbacie jakiś narkotyk! Dlatego straciłam przytomność! A teraz mnie dokądś wywoził…

– Do Pragi, kochanie. Jedziemy do Pragi. Pamiętasz, jak ci to proponowałem? Nie chciałaś, ale ja uznałem, że to jednak dobrze zrobi naszemu małżeństwu – usłyszałam pełen słodyczy głos mojego męża.

Z miejsca otrzeźwiałam.

Ale my się przecież dzisiaj rozwodzimy! Natychmiast zawracaj! – zażądałam.

Jakby mnie nie usłyszał… Prowadził spokojnie dalej. Spojrzałam na prędkościomierz, który zbliżał się do 150 kilometrów na godzinę. Nic nie mogłam zrobić... Zrezygnowana zapadłam w letarg. Tymczasem mój mąż, zwiedziony tym, że się nie ciskam i nie klnę, zaczął mi tłumaczyć, że w Pradze zaczęła się nasza miłość i właśnie tam na pewno odżyje ona na nowo.

Może nawet zdecydujemy się mieć dziecko – powiedział lekkim tonem, jakbyśmy mieli zakupić je w sklepie.

Siedziałam jak trusia. Po kilku kilometrach zdecydowałam się zaryzykować.

– Muszę do toalety! Zatrzymaj się na jakieś stacji benzynowej – poprosiłam, starając się, aby nie drżał mi głos.

– Po co na stacji? – Artur był jednak czujny. – Może lepiej w lesie…

– Mam sikać w lesie? – zaprotestowałam.

– No, nie mów, że nigdy tego nie robiłaś! – roześmiał się, po czym dodał wyjaśniającym tonem: – Tak będzie bezpieczniej.

Zabrzmiało to naprawdę złowieszczo. Co on zamierza zrobić ze mną w tej Pradze? Czy naprawdę sądzi, że kiedy wjedziemy już do Czech, przejdę jakąś cudowną przemianę i rzucę mu się na szyję? A jeśli tak nie będzie, bo nie będzie, to co? Rzuci się na mnie z nożem? Czy jest do tego zdolny? Artur faktycznie pozwolił mi się wysiusiać, ale zrobił to tak, że nie miałam najmniejszej szansy na ucieczkę. Kiedy przekroczyliśmy granicę, wyraźnie się odprężył, za to ja byłam coraz bardziej spięta.

„Gdyby tak zatrzymała nas policja! Dlaczego nigdy ich nie ma, kiedy są potrzebni!” – myślałam.

Wjechaliśmy na płatną autostradę, która w szybkim tempie wiodła nas do Pragi. Zauważyłam, że Artur nakleił na przednią szybę znaczek uprawniający go do przejazdu. Szkoda, może by go zatrzymali… I wtedy przypomniałam sobie, jak kiedyś kolega opowiadał mi, jakie czeska policja ma sposoby. Otóż obserwuje jadące auta przez lornetkę, sprawdzając nie tylko naklejki, ale także to, czy ktoś ma zapięte pasy… Ostrożne więc rozpięłam pas i zsunęłam go z ramienia, modląc się, żeby Artur nie zauważył. Do dziś nie wiem, czy był tak pochłonięty prowadzeniem auta, że nie dostrzegł sygnalizującej ten fakt ikonki na desce rozdzielczej, czy po prostu to zlekceważył.

Tak czy owak, nie reagował

Może zatem nie wszystko stracone i czeska policja, jeśli nas obserwuje, w końcu zauważy, że od mojej białej bluzki nie odcinają się żadne pasy… Zatrzymali nas 40 km od Pragi. Mąż się oczywiście zdenerwował, ale nadal nie podejrzewał, że rozpięłam pas specjalnie.

– Było mi niewygodnie – poskarżyłam się, kiedy policjant szedł do naszego auta.

– Siedź i się nie ruszaj! – syknął do mnie Artur, ale nie zamierzałam go słuchać.

Nie mówię ani słowa po czesku, więc zanim bym wyjaśniła policjantowi w jakimkolwiek innym języku, że zostałam porwana, minęłyby wieki! Ale język obraźliwych gestów i przekleństw jest uniwersalny… Zaczęłam więc szaleć i obrażać policję. Funkcjonariusz oniemiał, potem sięgnął po broń i kazał mi wysiadać. Kiedy zapinał mi kajdanki na nadgarstkach, byłam szczęśliwa jak nigdy! Wreszcie wiedziałam, gdzie jadę i co ze mną zrobią. Zamkną w areszcie, gdzie będę bezpieczna, z dala od Artura. Policjanci nie mogli się potem nadziwić, że natychmiast się uspokoiłam, ledwo wsadzili mnie do radiowozu. Na posterunek został wezwany tłumacz, który ze zdumieniem wysłuchał mojej opowieści i powtórzył ją policjantom. Chyba mi uwierzyli, w każdym razie nie postawili żadnych zarzutów.

Wróciłam do Polski za pieniądze pożyczone od tłumacza, który wyraźnie się przejął. Obiecałam, że mu zwrócę mu wszystko, co do grosza, i tak zrobiłam. Sprawą mojego porwania zajęła się polska prokuratura. W krwi, którą pobrano mi jeszcze w Czechach, aby sprawdzić, czy nie piłam, znaleziono śladowe resztki narkotyku. To był dowód, że nie kłamałam i faktycznie zostałam odurzona. Przeciwko Arturowi toczy się więc śledztwo. A ja? Dostałam to, czego chciałam, chociaż w nieco późniejszym terminie. Rozwód!

Jestem już po rozprawie i czuję się naprawdę szczęśliwa. Mam zamiar zacząć nowe życie z dala od byłego męża. Nie zależy mi na tym, żeby został skazany za porwanie mnie. Chcę tylko, aby wreszcie zrozumiał, że żadna Praga nie mogła w magiczny sposób naprawić tego, co przez tyle lat psuł. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA