Któregoś dnia wpadł do nas Włodek zza płotu. Prawdę mówiąc, nawet się zdziwiłam, bo rzadko nas odwiedzał. Z jego żoną widywałam się niemal codziennie, ale on bywał u nas gościem rzadko. Od razu więc zrozumiałam, że pewnie czegoś chce, i zaprosiłam go do środka.
– Zjesz kawałek drożdżowego? Akurat upiekłam – powiedziałam, kiedy weszliśmy do kuchni.
Wymówił się męczącą go od dwóch dni zgagą i powiedział, że miałby do mnie dużą prośbę.
– O garaż chodzi, Zosiu.
– Nasz garaż?
Co on ma do naszego garażu?
– No wasz, a czyj? My przecież nie mamy – sąsiad podrapał się po łysinie i dodał, że chcieliby z Jolą zostawiać u mnie drugie auto. – Bo właśnie kupiłem żonie samochód, tyle że teraz mamy problem z miejscem dla niego. Na naszym podjeździe zmieści się tylko jeden…
– I chcielibyście korzystać z naszego? – zrozumiałam w końcu. – No, gdyby się dało. Oczywiście jakoś się zrewanżujemy. Auto ma już parę lat, ale zawsze to lepiej, jeśli jest garażowane – powiedział Włodek.
– Słuchaj, ja w sumie oddałabym wam ten garaż nawet za darmo, tyle że jest nam potrzebny – zaczęłam.
Głupio w sumie odmawiać najbliższym sąsiadom, ale taka była prawda – odkąd mój Michał sprzedał nasz samochód, garaż pełnił funkcję składziku. Strychu nie mieliśmy, spiżarni też nie, uzbierało się więc całkiem sporo klamotów, które właśnie w garażu przechowywaliśmy. Sąsiad wyglądał na urażonego.
– Ja naprawdę zapłacę, przecież nie przychodzę prosić o darmową przysługę. Ale byłbym wdzięczny…
– Chodź, Włodziu, sam zobaczysz, w czym rzecz – przerwałam mu i poprowadziłam do garażowych drzwi. – Patrz, nie ma gdzie szpilki wetknąć – dodałam, kiedy weszliśmy do środka, bo faktycznie nasz garaż jest wyjątkowo zagracony.
Trzymamy w nim praktycznie wszystko – od trzykołowych rowerków naszych najmłodszych wnuczek, po stare rowery, wędki, narty, śpiwory, polowe łóżka i najprzeróżniejsze inne bambetle. Przy drzwiach stoi regał z przetworami, które kocha robić mój mąż, pod oknem kartonowe pudła z gromadzonymi przez lata rzeczami, których nie mamy jeszcze serca wyrzucić, i stara kanapa z salonu, na której jako młoda mama wykarmiłam piersią obu naszych synów. Słowem, traktowaliśmy nasz garaż po części jako swoiste składowisko wspomnień i ciężko by nam było poupychać wszystkie te rzeczy w innych miejscach. Niestety, sąsiad musiał być wyjątkowo zdesperowany, bo wciąż nalegał.
– Same klamoty, można to przecież wszystko gdzieś powywozić. Sam chętnie pomogę jakoś to ogarnąć, o ile tylko zgodzicie się, żeby udostępnić nam garaż – rzucił lekkim tonem i w końcu się zdenerwowałam.
– Włodziu, przepraszam cię, ale nie ma takiej możliwości. Poza tym nasza sypialnia jest tuż nad garażem i jeśli będziecie zajeżdżać tu w nocy, zaczniemy chodzić niewyspani. A o tym, że kochacie z Jolą dansingi, wie cała okolica – zażartowałam.
– No trudno – burknął mój gość i zaraz potem wyszedł.
Dzień później kupiłam prezent dla Jolki
Zbliżały się jej urodziny, które co roku sąsiedzi urządzali w ogrodzie. Pomyślałam, że piękny jedwabny szal w motyle będzie w sam raz.
– W sobotę impreza u Włodków, pamiętasz? – upewniłam się, kiedy mąż wrócił do domu.
– Jasne, przecież zawsze tam chodzimy – bez większego entuzjazmu wzruszył ramionami Michał, który nigdy nie przepadał za Włodkiem. Niestety, okazało się, że nie jesteśmy zaproszeni. Zazwyczaj Jola dzwoniła do nas już parę dni wcześniej, ustalała menu, prosiła o pomoc przy sałatkach i ciastach, ale w tym roku telefon milczał. W końcu zaskoczona tym zachowaniem wybrałam jej numer. Nie odebrała, więc zadzwoniłam jeszcze raz i jeszcze. W końcu, kiedy usłyszałam w słuchawce jej głos, zapytałam, czy potrzebuje pomocy. Powiedziała, że nie, i przepraszającym tonem dodała, że w tym roku urządza urodziny wyłącznie dla najbliższej rodziny. Zatkało mnie. Od ponad dwudziestu lat, odkąd mieszkamy z mężem w tej okolicy, Jolka hucznie obchodzi swoje święto i zaprasza niemal wszystkich sąsiadów z naszej uliczki. A teraz nagle zamierza świętować jedynie w rodzinnym gronie? Dziwne. W sobotę stało się dla mnie jasne, że Jola kłamała – urodziny były huczne, jak zawsze, tyle tylko, że my nie zostaliśmy na nie zaproszeni.
– Widziałam przez płot, że są wszyscy! Baśka z Kazkiem, Tomek z nową żoną, Beata z córkami, Iga, Anka... Nawet szwagra Jolka zaprosiła, chociaż wiosną się przecież pokłócili. Tylko my jesteśmy niemile widziani – powiedziałam do męża ze łzami w oczach.
– A masz jakiś pomysł, co ich mogło ugryźć? Czym podpadliśmy? Chyba nie przez dym z naszego grilla, który tak drażni Jolkę? – zapytał mąż.
– Prawdopodobnie chodzi o garaż!
Opowiedziałam mu o wizycie Włodzia, a on głośno się roześmiał.
– Jeśli się za to na nas obrazili, to zupełnie nie mają klasy! Trzymamy się w końcu razem od lat, pomagamy sobie, a oni co? Nagle wykluczają nas z towarzystwa?!
– Na to wygląda – szepnęłam i tak mi się jakoś zrobiło przykro, że w kolejny weekend urządziłam u nas grilla.
Zaprosiłam wszystkich
I może jestem naiwna, ale Włodka i Jolkę też. Tyle że oni nie raczyli się zjawić. Sąsiadka napisała mi tylko SMS-a, że mają już inne plany, po czym oboje pojawili się na swoim tarasie, na którym spędzili cały wieczór przy świecach i winie, śmiejąc się głośno.
– O co wam poszło z Włodziami? – mieszkająca dwa domy dalej Anka zagadnęła mnie, kiedy smarowałyśmy pieczarki czosnkowym masłem. – Bo o coś się pożarliście, prawda?
– Owszem, Włodek jest na nas obrażony – przyznałam.
– Ale o co?
Opowiedziałam Ance swoją wersję sąsiedzkiego konfliktu.
– Przecież mieliście prawo odmówić – stwierdziła Anka i pocieszyła mnie, że pewnie niedługo się pogodzimy. – Szkoda by było, gdybyście na dobre przestali się do siebie odzywać.
Przyznałam jej rację, bo chociaż bardzo mnie ubodło zachowanie sąsiadów, tęskniłam za Jolą. Do niedawna niemal codziennie wypijałyśmy razem przedpołudniową kawę. Obie jesteśmy na emeryturze, więc wolnego czasu nam nie brakuje. Dzień później spotkałyśmy się przed sklepem i żeby było śmieszniej, obie szłyśmy z wnuczkami. Dziewczynki od razu zaczęły się razem bawić na pobliskim placyku z huśtawkami, ale naburmuszona Jola nie wyglądała tak, jakby chciała się pogodzić.
– Daj spokój, pogadajmy. Upiekę ciasto, wpadnę do was dzisiaj, co? – zaproponowałam.
– Lepiej nie. Włodek wciąż jest na ciebie wściekły – powiedziała kwaśnym tonem.
– Ale o co, Jolka?! Mamy w końcu prawo decydować o własnym garażu! – podniosłam głos.
– Szkoda tylko, że nie traktujecie wszystkich jednakowo! – fuknęła. – Samochód syna Anki trzymaliście u siebie, kiedy poleciał do Stanów. I to ile czasu! Trzy miesiące! – wypomniała mi sąsiadka.
Roześmiałam się.
– To było jakieś pięć lat temu, jeszcze przed remontem domu. Teraz mamy w garażu starą sofę, komodę i szpargały, których nie ma gdzie…
– Nieważne, zapomnij o tym. Jest nam w każdym razie bardzo przykro, bo liczyliśmy na waszą sąsiedzką życzliwość – powiedziała Jola urażonym tonem, po czym zawołała huśtającą się wnuczkę.
Obserwowałam żegnające się dziewczynki
Obie miały po pięć lat i pewnie będą się teraz widywać znacznie rzadziej. Ciężko w końcu umawiać spotkania na placu zabaw, kiedy się jest skłóconą z sąsiadką… Jola wzięła małą Hanię za rączkę i szybkim krokiem ruszyła w stronę naszej uliczki. Patrzyłam za nią, dopóki nie zniknęła mi z oczu, i znowu zrobiło mi się smutno – wyglądało na to, że nasza przyjaźń to już przeszłość, a co gorsza, poszło o taką bzdurę. Gdybym przypuszczała, że tak śmiertelnie poważnie potraktują sprawę tego garażu, może i bym go udostępniła, ale teraz? Po tym, jak obgadali nas wśród sąsiadów i nie zaprosili na imprezę? Teraz na pewno nie ustąpię. Dwa razy wyciągnęłam rękę do zgody, ale trzeci raz płaszczyć się nie będę. Nie chcą z nami gadać, trudno…
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”