„Gdy odmówiłam pójścia do łóżka z szefem, załatwił mnie w białych rękawiczkach. Zamiast się załamać, założyłam własną firmę”

kobieta, która odrzuciła zaloty szefa fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„Rozstaliśmy się w pozornej zgodzie. Tak było do końca naszego wyjazdu. Po powrocie najpierw zaczęły się drobne szykany. Już mnie nie chwalono, a zaczęto szukać braków w moim zaangażowaniu. Na następny wyjazd już nie pojechałam. Zostałam też przesunięta na inne, mniej eksponowane stanowisko. Wolałam zgodzić się na mniejsze pieniądze, niż zostać zwolniona i iść na bezrobocie”.
/ 23.04.2023 11:15
kobieta, która odrzuciła zaloty szefa fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Kiedy słyszę narzekanie i czyjeś słowa, że coś się nie uda, nie powiedzie i na pewno wszystko trafi szlag, dostaję białej gorączki. Nie szanuję ludzi, którzy zakładają, że każda czynność z góry skazana jest na niepowodzenie. Mój stosunek do nich jest taki a nie inny, gdyż kiedyś sama byłam do nich bardazo podobna.

Moi rodzice raczej niezbyt się starali, żeby zaszczepić we mnie pewność, że jestem coś warta. Może nie byłam superinteligentna i błyskotliwa, ale znałam znacznie głupszych od siebie, którzy, o dziwo, w towarzystwie uchodzili za perły intelektu. Faktem jest, że w dzisiejszym świecie im głośniej, bezczelniej i pewniej mówisz o swoich osiągnięciach, tym więcej osób jest skłonnych uwierzyć w twoje słowa.

Mnie rodzice zawsze powtarzali: „Nie chwal się sama. Jak zrobisz coś dobrze, to inni na pewno cię za to pochwalą i w efekcie docenią”. No więc cierpliwie czekałam, czekałam, i nigdy tak się nie stało. Kilka razy nawet przez to, że milczałam, inni mój sukces przypisali sobie Podobno organ nieużywany zanika. Podobnie było z moją bezczelnością, przebojowością, tupetem i kilkoma innymi bardzo przydatnymi w życiu współczesnym cechami. 

Po szkole średniej poszłam na studia, a ponieważ rodziców nie było stać na wspieranie mnie finansowo, trafiłam do ekipy remontowej, którą utworzono w ramach spółdzielni studenckiej. Oczywiście dziewczyny były tam potrzebne tylko do tego, żeby sprzątać po burzeniu ścian, murowaniu, tynkowaniu i malowaniu.

Na każdym z tych etapów coś trzeba było zabrać, wynieść lub zmyć. A że zawsze byłam ciekawa jak coś się robi, w efekcie przez dwa lata przyglądałam się, ile i do czego dodaje się cementu, na jaki grunt kładzie się tynk, jaki podkład daje się pod farbę, i jaką farbą najlepiej malować w kuchni, gdzie jest ciepło i występuje tłuszcz, i w łazience, gdzie jest wilgoć…

Szło mi naprawdę dobrze, aż w końcu…

Pewnego dnia jeden chłopak z ekipy, który zajmował się właśnie malowaniem, zachorował na grypę. Robota była już na ukończeniu, a on w ostatniej chwili nawalił. Chłopaki chcieli wziąć kogoś z zewnątrz, ale podobno zaśpiewał sobie niezłą sumkę. Wtedy powiedziałam, że pomaluję wszystko jak trzeba, pod warunkiem, że zapłacą mi jak Krzyśkowi. Nie chciałam robić za darmo. Początkowo nie chcieli się zgodzić. Ale kiedy oświadczyłam, że jakby co, to biorę na siebie koszty reklamacji i pomalowałam jedną ze ścian, przystali na moją propozycję. Potem już nie sprzątałam, tylko malowałam z chłopakami. Nie ma co kryć, praca była dosyć ciężka, ale za to pieniądze nie do pogardzenia.

 Wreszcie studia się skończyły i czas było pomyśleć o normalnej pracy. Ponieważ znałam dość dobrze dwa języki obce, zaproponowano mi robotę w jednej ze znanych firm deweloperskich, która obsługiwała kilku zagranicznych kontrahentów. Nie mogłam narzekać. W ciągu roku miałam kilka wyjazdów zagranicznych, a pensja też była godziwa.

W trakcie jednego z takich wyjazdów mój szef, wraz z którym miałam omawiać kontrakt, zaprosił mnie na kolację. Było miło, rozmawialiśmy o nadchodzących negocjacjach i ustalaliśmy taktykę postępowania, żeby osiągnąć jak najlepszą cenę.

– Co byś powiedziała, gdybym ci zaoferował 5 procent ceny, którą jutro ustalimy? – spytał nagle szef.

Przeliczyłam w myślach. Byłoby to kilkanaście tysięcy euro. Pieniądze te przemnożone przez polskie złotówki dawały całkiem niezłą sumę.

Skąd taka hojność? – spytałam ostrożnie, gdyż nie bardzo jeszcze wiedziałam, w którą stronę żeglujemy.

– Nie chcę się bawić w żadne głupie półsłówka i niedomówienia – Krzysztof odłożył sztućce na pusty talerz. – To nasz szósty wspólny wyjazd. Ty nie masz nikogo, ja zresztą też nie. Spędzamy ze sobą dużo czasu w ciągu dnia. Dlaczego nie mielibyśmy go spędzać również w nocy?

W pierwszej sekundzie tak bezpośrednio wyłożona filozofia mną wstrząsnęła. Nie zabrzmiało to również jak wyznanie miłosne i przyznam, że lekkie ciarki przeszły mi po krzyżu. Szybko jednak otrzeźwiałam po owym „prawym sierpowym”. W końcu facet nie rzuci się na mnie przy innych gościach. Byłam bezpieczna, przynajmniej na razie, no i minę miał zupełnie obojętną, jakby mówił o smażeniu skwarek.

Nieco się uspokoiłam i włączyłam logiczne myślenie. Wtedy, jakby dla dopełnienia wypowiedzianych przed chwilą słów, usłyszałam:

– Oczywiście nasz związek nie będzie obowiązujący dla żadnej ze stron. Ot, miło spędzimy ze sobą czas.

Nie byłam głupia, od razu zrozumiałam, że chodzi mu o dziewczynę do łóżka, ale powyższe słowa potwierdzały, że nie ma nawet mowy o odrobinie uczucia – ma to być czysto biznesowy układ. Byłam w szoku.

Oczywiście powoli traciłam pozycję

Oczywiście w tyle głowy natychmiast pojawiały mi się myśli o profitach wynikających z zaakceptowania przeze mnie propozycji szefa. Nie tylko o tych pięciu procentach, ale także innych… No i sama sytuacja była nad wyraz jasna – on był szefem, a ja jego podwładną. Mógł mnie zwolnić, a ja mogłam tylko otrzeć łzy chusteczką.

– Aha! Jeszcze jedno – dodał szef, gdy długo się zastanawiałam. – To, co przed chwilą powiedziałem nie ma nic wspólnego z łączącą nas służbową zależnością. Ja jestem facetem, ty kobietą, a seks będzie jedyną sprawą, która nas połączy. Reszta, zapewniam, nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

Głupie gadanie dla naiwnych panienek, które wierzą, że dzieci znajduje się w kapuście. Gdyby nawet przysięgał na kolanach, i tak bym mu nie uwierzyła. Z drugiej strony, pomyślałam sobie, że facet gra uczciwie. Nie ślini się i nie próbuje chwytać mnie za pośladki. Miał na mnie ochotę i oferował mi seks.

Ale ja nie miałam zamiaru kłaść się obok kogoś, kto skończył 68 lat, miał duży brzuch, obwisłe policzki i jeszcze kilka innych zasadniczych mankamentów. Gdyby nie owa finansowa pokusa, którą przede mną roztoczył, być może poczułabym się bardziej komfortowo i pewnie. O ile w takiej sytuacji można w ogóle mówić o jakimkolwiek komforcie. Tak czy inaczej grzecznie podziękowałam szefowi za docenienie mojej urody i odparłam, że jego oferta zupełnie mnie nie interesuje.

Rozstaliśmy się w pozornej zgodzie. Tak było do końca naszego wyjazdu. Po powrocie najpierw zaczęły się drobne szykany. Już mnie nie chwalono, a zaczęto szukać braków w moim zaangażowaniu. Na następny wyjazd już nie pojechałam. Zostałam też przesunięta na inne, mniej eksponowane stanowisko. Wolałam zgodzić się na mniejsze pieniądze, niż zostać zwolniona i iść na bezrobocie.

Miałam świadomość, że jestem załatwiana w białych rękawiczkach, tylko co mogłam na to poradzić? Pewnego dnia dowiedziałam się od znajomej sekretarki, że podsłuchała, jak szef mówił do kadrowca, żeby znalazł sposób na pozbycie się mnie z firmy. Ponieważ byłam dobra dla moich podwładnych, oni odpłacili mi się tym samym i informowali mnie o wszystkim, co tylko wpadło im w ucho. Nie żeby mi to miało jakoś pomóc, ale przynajmniej mogłam się przygotować.

Być może powinnam iść do sądu i opowiedzieć tę historię z seksualną ofertą, ale szef z całą pewnością wszystkiemu by zaprzeczył. Nie miałam dowodów, gdyż nie przyszło mi do głowy nagrać rozmowę na spotkaniu z szefem. Zwolniłam się sama.

By coś osiągnąć, trzeba tego chcieć

Zainteresowałam się fundacją, która wspiera kobiety po tym, jak doświadczyły mobbingu. Wiele z nich nie miało pracy i zastanawiało się, jak związać koniec z końcem. Każda wręcz paliła się do  pracy, ale łatwo nie było. A kiedy nikt z zewnątrz nie chce ci pomóc, wtedy musisz pomóc sobie sam…

Skrzyknęłam te najbardziej potrzebujące i najbardziej zdeterminowane do walki z przeciwnościami losu. Wspólnie założyłyśmy spółdzielnię malowania mieszkań.

To ciężka robota – mówiłam do dziewczyn, które przyszły na umówione spotkanie. – Ale los daje nam fory już na starcie. Z badań wynika, że kobieta w świadomości społecznej jest lepiej postrzegana od mężczyzny z kilku względów: jest dokładniejsza, solidniejsza, czystsza, punktualniejsza i, jak się podszkolicie, bardziej fachowa, nie wspominając o trzeźwości.

Może troszkę podkoloryzowałam, ale chciałam dodać im otuchy.

Kobiety zgodziły się zaryzykować i każda z nas zainwestowała w spółdzielnię po 1000 złotych na rozruch. Na początek odnowiłyśmy za darmo 4 pokoje fundacji. Potem przyszła kolej na mieszkania dwóch koleżanek – znowu w ramach szlifowania swoich umiejętności. Moja wiedza z lat studiów zaczęła procentować, nie wspominając o fachowej lekturze, którą zaczęłyśmy czytać.

Wkrótce zamieściłam w internecie reklamę naszej firmy. Drogą pantoflową rozeszło się też, że pracujemy: „szybko, solidnie, czysto i bez grama alkoholu”. Zaczęłyśmy dostawać zlecenia. Na początku miałyśmy kilka wpadek, ale z czasem zdobyłyśmy doświadczenie. Przez cały czas powtarzałam dziewczynom, że jeśli czegoś się bardzo chce, to można to osiągnąć.

Przekonałam się też, że niekoniecznie trzeba być bezczelną, chamską i bez skrupułów, żeby osiągnąć coś w życiu. Najważniejsze, to żyć w zgodzie z wartościami, w których zostaliśmy wychowani. No i nie dać się facetom, zwłaszcza że niektórzy nadal uważają się za panów stworzenia. Na szczęście, co również powtarzam swoim dziewczynom, te męskie dziwolągi, niczym dinozaury, są już skazani na całkowite wyginięcie. Bo kobiety są coraz silniejsze.

Czytaj także:
„Żeby dostać awans musiałam przespać się z szefem. Zrobiłam to bez mrugnięcia okiem, bo chciałam mieć życie na poziomie”
„Szef postawił mi ultimatum: albo pójdę z nim do łóżka, albo wylatuję z pracy. Postanowiłam pogadać sobie z jego żoną…”
„Szefowa chciała zaciągnąć mnie do łóżka. Zagroziła, że jeśli nie ulegnę, to zniszczy mi życie i wyrzuci z pracy”

Redakcja poleca

REKLAMA