„Gdy odkułem się z biedy, chciałem wesprzeć rodzinę finansowo. Po latach zrozumiałem, że moją wartość przeliczają w euro”

Mężczyzna oszukany przez rodzinę fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Dawno już wydałem wszystkie oszczędności. Dawałem pieniądze córce, pomagałem rodzinie w Polsce. Nikomu nie odmawiałem. A dziś? Jestem już stary i teraz to ja liczę na ich pomoc, ale zrozumiałem, że kochają mnie tym bardziej, im więcej jestem wart w euro. Moja zapowiedź, że wracam do kraju, oznaczała dla nich, że nie będzie więcej prezentów”.
/ 02.07.2022 16:30
Mężczyzna oszukany przez rodzinę fot. Adobe Stock, Syda Productions

Jestem tancerzem baletowym. Ani wielkim, ani sławnym. Po prostu jednym z wielu. W Niemczech spędziłem 35 lat. W pewnym sensie nadal tam jestem, bo siedzi mi ten okres w pamięci.

Trudno zapomnieć połowę życia, zresztą nie mam powodu, żeby nie wspominać. Wyjechałem z Polski w okresie, gdy z tańca trudno było wyżyć, a o mieszkaniu za własne pieniądze nawet marzyć nie było sensu.

Mieszkałem u mojej starszej siostry. Miała już wtedy męża i dziecko. Naprawdę nie chciałem im przeszkadzać i marzyłem o własnym kącie.

– Jest dobra chałtura. Jedziesz z nami? – usłyszałem w słuchawce głos Jasia, kolegi ze szkoły baletowej.

Dobry kumpel, nigdy się na nim nie zawiodłem, więc i tym razem uznałem, że jeśli coś proponuje, to warto zaryzykować.

– Chętnie – odpowiedziałem bez zastanowienia.

– Jedziemy do Niemiec – wyjaśnił jeszcze, kończąc rozmowę.

To jak los wygrany na loterii

Zdobyłem wizę i udało mi się wziąć urlop w teatrze. Byłem przekonany, że wyjeżdżam na krótko, więc skrupulatnie załatwiłem wszystkie formalności, żeby nie palić za sobą mostów.

Tymczasem Jasio już dojechał na miejsce, a nawet szybko się zadomowił. Zebrał kilkuosobowy zespół i tańczyliśmy w klubach, w jakichś filmikach reklamowych, robiliśmy przerywniki do programów rozrywkowych…

Żadna wielka kariera, ale mieliśmy zlecenia na kilka miesięcy i wreszcie dobrze zarabialiśmy. Każdy starał się odłożyć jak najwięcej, więc jedliśmy tanio, mieszkaliśmy biednie, ale uważaliśmy, że każdy z nas wygrał los na loterii.

Przecież oszczędzaliśmy na przyszłość! Spodobało mi się to i postanowiłem zostać. Byłem chyba za młody, żeby to dokładnie przemyśleć. Kierował mną po prostu impuls.

Ale gdy minął okres umówionego zatrudnienia, zaczęły się problemy. Nie było dla nas pracy i zespół się rozpadł. Prawie wszyscy wrócili do Polski. Została nas tam trójka, oprócz mnie i Jasia jeszcze Ania, która później została jego żoną.

Co prawda bez ofert pracy dla tancerzy nie mogliśmy się utrzymać z dotychczasowego zajęcia, ale na szczęście mieliśmy spore doświadczenie z pracy w teatrach. Popytaliśmy znajomych i dość szybko zorientowaliśmy się, gdzie potrzebują stolarza do budowy dekoracji na scenie, a gdzie przydałby się pomocnik elektryka… Braliśmy wszystko bez wybrzydzania.

Zapisałem się też na kursy zawodowe. Oficjalny dokument, że jestem rehabilitantem-masażystą, bardzo mi pomógł. Kilka razy w tygodniu regenerowałem mięśnie i stawy tancerek i tancerzy. Znów miałem stały dochód.

Załadowałem samochód i w drogę!

Wiedziałem o trudnościach, jakie były udziałem rodziny w Polsce, więc gdy trafiła się okazja, zostałem dodatkowo instruktorem baletu dla dzieci i młodzieży, żeby jeszcze więcej zarobić. Cały czas, jaki zostawał mi po pracy, poświęcałem na wkuwanie niemieckiego.

To był na pewno najtrudniejszy okres w moim życiu. Przez trzy lata ciągle brakowało mi czasu, wiecznie się spieszyłem i nie dojadałem. O wypoczynku nie było mowy. Powtarzałem sobie z czarnym humorem, że odpocznę na emeryturze, a wyśpię się w grobie. Jednak udało mi się przetrwać i w końcu moje życie się ustabilizowało.

Pracowałem ciężko, ale dzięki temu mogłem na więcej sobie pozwolić. Powoli, systematycznie poprawiał mi się stan konta. Jasiek i Ania też dawali sobie radę, chociaż w odróżnieniu ode mnie odsunęli się od środowiska teatralnego.

Po prostu zajęli się handlem i często jeździli do Polski. Ja mogłem sobie pozwolić na dłuższy przyjazd dopiero w czwartym roku pobytu. Oczywiście w tym czasie kontaktowałem się z rodziną, dzwoniłem i pisałem.

Jestem ulubieńcem rodziny

Szczerze mówiąc, bardzo tęskniłem za krajem. Na dodatek wszyscy krewni interesowali się moim losem. Przysyłali listy, kartki i rodzinne zdjęcia. Dawali też do zrozumienia, że tego czy tamtego im brakuje i chętnie skorzystaliby z mojej wielkoduszności.

Oczywiście początkowo nie było mnie stać na żadne prezenty, ale gdy stanąłem mocno na nogi, chętnie posyłałem rodzinie potrzebne rzeczy. Gdy uzbierałem wreszcie na pierwszy w moim życiu samochód, uznałem, że już mogę wybrać się do kraju.

Na szczęście paszport był jeszcze ważny. Żeby wszystko wypadło z fasonem, załadowałem mnóstwo prezentów i ruszyłem w drogę! Miałem zamiar odwiedzić siostrę, dwóch wujków i ciotkę. Wszyscy oczywiście z rodzinami, dziećmi… Dla każdego miałem jakąś miłą niespodziankę.

– Mareczku, bardzo za tobą tęskniliśmy – słyszałem za każdym razem, gdy zjawiałem się u kolejnych krewnych.

Przedtem nawet nie przyszło mi do głowy, że jestem ulubieńcem rodziny. Chociaż w głębi duszy podejrzewałem, że każdy by się cieszył, gdyby w drzwiach nagle stanął krewniak objuczony prezentami jak Święty Mikołaj.

Ciąża? Ale przecież brała pigułki…

Wyjazd do Polski udał się wspaniale. Rodzina mnie gościła, a ja czułem się jak przysłowiowy wujek z Ameryki. Było mi dobrze, ale przecież nie mogłem zostać.

Trzeba było wracać do pracy i do dziewczyny, w której byłem bardzo zakochany. Z Bettiną poznaliśmy się przypadkiem. Była kelnerką w knajpce, do której najczęściej chodziłem, gdy nie miałem czasu na gotowanie.

Bardzo ładna i zawsze uśmiechnięta dziewczyna wpadła mi w oko już za pierwszym razem. Zaczęliśmy się spotykać, a w końcu zamieszkaliśmy razem. Nawet nie przyszło mi do głowy, że z jej powodu zupełnie zmieni się moje życie i nastawienie do ludzi.

– Jestem w ciąży – oświadczyła po kilku miesiącach.

Szczerze mówiąc, bardzo się zdziwiłem, bo przedtem twierdziła, że bierze pigułki antykoncepcyjne. Jednak mimo wszystko ucieszyłem się. Będę wreszcie miał własną rodzinę, pomyślałem wtedy naiwnie. Dotąd w Niemczech czułem się bardzo samotny. Miałem co prawda sporo znajomych, ale w tamtym kraju nigdy nie czułem się u siebie.

Teraz Bettina stała się najważniejsza. Przez cały okres ciąży dbałem o nią jak o największy skarb. Ona była bardziej na dystans, ale wtedy jakoś nie zwracałem na to uwagi. Chyba przez chwilę żyłem w trochę nierealnym świecie.

Oczywiście przy okazji wysyłania kolejnych prezentów dla rodziny poinformowałem krewnych, że wkrótce zostanę ojcem. Wszyscy mi gratulowali. Szczególnie wujek Rysiek, któremu dołożyłem do zakupu samochodu.

Bettina po porodzie bardzo się zmieniła

Stała się chłodna i odpychająca, w końcu dała mi wprost do zrozumienia, że zawsze chciała mieć dziecko, ja pomogłem jej spełnić to marzenie, ale już nie jestem potrzebny. Przeżyłem wtedy prawdziwy szok. Czułem się bardzo podle. Dziewczyna cynicznie wykorzystała mnie i wyrzuciła jak zbędny mebel. Tylko alimenty na córkę były jej potrzebne.

Na szczęście ciągle mam dobry kontakt z córką. Co prawda gdy Eliza była zupełnie mała, rzadko ją widywałem, bo Bettina robiła, co mogła, żeby mi to utrudnić.

Jednak gdy córka miała kilkanaście lat, stanowczo zażądała kontaktów ze mną. Tak pozostało do dziś. Eliza jest całkiem niepodobna do matki. Zawsze była wobec mnie bardzo serdeczna i otwarta. Choć teraz mieszka w Brukseli, widujemy się regularnie.

Rozstanie z Bettiną bardzo mnie zabolało. Znów nie miałem przy sobie nikogo bliskiego. Żeby nie pogrążyć się w depresji, jeszcze energiczniej zająłem się pracą.

Zarabiałem wystarczająco dużo, żeby starczyło na dostatnie życie, alimenty na córkę i wspieranie krewnych. Jak dawniej wysyłałem zamówioną, najmodniejszą odzież i buty, ale coraz częściej zdarzały się poważniejsze wydatki, w których uczestniczyłem.

Ciocia musiała zmienić dach na swoim wiekowym domu, a wujek Henryk pozazdrościł Ryśkowi samochodu i też potrzebował dofinansowania. Dwa lata później siostra i szwagier przenieśli się do dużo większego mieszkania. Też dzięki mnie.

Moją wartość mierzą w euro

Pracując za granicą planowałem, że na starość wrócę do Polski. Codzienne życie jest tu tańsze, więc skromna emerytura w obcej walucie wystarczy mi na przyzwoite utrzymanie. Dawno już wydałem wszystkie oszczędności. Dawałem pieniądze córce, pomagałem rodzinie w Polsce. Nikomu nie odmawiałem. A dziś? Jestem już stary i teraz to ja liczę na ich pomoc.

Przy okazji ostatniego pobytu w kraju zwierzyłem się krewnym z moich planów.

– To mój ostatni rok za granicą – zapowiedziałem przed wyjazdem z Polski. Zapadła cisza.

Zrozumiałem, że kochają mnie tym bardziej, im więcej jestem wart w euro. Moja zapowiedź, że wracam, oznaczała dla nich, że nie będzie więcej prezentów.

Od tej pory zauważyłem ze zdziwieniem, że maile od krewnych przychodzą niezmiernie rzadko. Podobnie z telefonami. Jakby wszyscy nagle zaczęli mnie unikać. Czyżbym znów stał się nikomu niepotrzebny? Czyżby najbliższa rodzina potraktowała mnie tak jak kiedyś Bettina?

Czytaj także:
„Dla ludzi jestem zwyrodnialcem, który zostawił żonę z niepełnosprawnym dzieckiem. Nikogo nie obchodzi moja wersja wydarzeń”
„Siostra karierowiczka wyzywa mnie od kur domowych pozbawionych ambicji. Ciekawe, kto jej poda wodę na starość”
„Weronika wybiła mi bark i wbiła strzałę amora w me serce. Pierwszy raz od śmierci żony poczułem, że znów mogę kochać”

Redakcja poleca

REKLAMA