Nie ukrywam, że bałam się pierwszych wakacji, które mój siedmioletni synek miał spędzić sam u teściów. Taki maluch! I niech mi mąż nie wmawia, że dziadkowie go z oka nie spuszczą, przecież to rolnicy. W kółko będą coś siać, orać, zbierać i Bóg wie co jeszcze. Mały, rzecz jasna, moich obaw nie podzielał. Spakował swoje książki o dinozaurach i był gotów do drogi.
– Nic się, mamusia, nie przejmuj! – oświadczył mi z miną twardziela. – Będę eksprorował.
– Eksplorował – poprawiłam go machinalnie i dopiero wtedy dotarło do mnie, co powiedział. – Ani mi się waż wypuszczać na jakieś wyprawy! Masz się trzymać starszych!
Franek przewrócił oczami, że to chyba oczywiste.
Martwię się o syna, chyba mam prawo?
Zrobiłam mu spis ubrań, pokazałam, gdzie co jest w walizce. Na koniec ucałowałam smyka i przypomniałam, że gdy wróci, w domu będzie już na niego czekała malutka siostrzyczka. Kiedy mąż odwiózł Franka do rodziców, ja mogłam wreszcie trochę odpocząć. No ale zamiast tego wydzwaniałam po dwa razy dziennie do teściowej, aż w końcu znużona zaczęła od razu oddawać słuchawkę małemu.
– I co tam dzisiaj robicie, kochanie? – pytałam słodko, chociaż wyobraźnia podsuwała mi obrazy synka na pędzącym traktorze lub w zagrodzie ze wściekłą maciorą.
– Nie mam czasu, mama – zbył mnie wreszcie i on za którymś razem. – Pilnuję, żeby mi się kości nie rozgotowały! Zadzwoń potem, a najlepiej jutro!
Rozłączył się i zostałam z myślami kłębiącymi się pod czaszką: jakie kości?!
Wieczorem Michał, ledwo wrócił z dyżuru, przeprowadził ze mną zasadniczą rozmowę. Rany, nie ma nic gorszego niż wyjść za lekarza! Człowiek może sobie gadać do znudzenia, że się dobrze czuje, on i tak wie lepiej. Machał mi przed nosem wynikami i skandował jak na jakimś cholernym wiecu: od-po -czy-wać! Od-po-czy-wać! Nie wydzwaniać, nie kontrolować syna, bo jest pod dobrą opieką, tylko wziąć książkę i leżeć z nogami do góry, popijając sok z marchewki!
– Umówiłem się z matką na telefon w niedzielę, pogadasz sobie do upojenia – zakończył tyradę. – A na razie przestań siać panikę i denerwować ludzi.
– Ja denerwuję?! – uniosłam się. – Oni tam czyjeś kości gotują!
– Kurczaka pewnie – Michał przewrócił oczami identycznie jak Franek. – Chyba nie myślałaś, że kogoś zamordowali? Do łóżka, ale już!
Może faktycznie przesadzam? Jednak ten Frankowy fioł na punkcie dinozaurów i rozmaitych szkieletów każdego by wyprowadził z równowagi. Michał może sobie sprawy bagatelizować – w końcu to nie on znalazł cuchnące truchło ptaka w szkolnej śniadaniówce! Mnie do dziś mdli na samo wspomnienie.
W czasie niedzielnej rozmowy telefonicznej okazało się, że i teściowa ma problem z pasją mego syna, choć muszę jej przyznać, że wybrnęła z twarzą. Przypomniała sobie, jak będąc panienką, robiła koraliki z kostek w kurzych szyjkach, wygotowując je do białości…
– Babcia jest super – podsumował Franio. – Chociaż ostatnio trochę się zagapiła i zrobiła galaretę, he, he. Mam już kości królika i kury, niedługo będę składał szkielety.
Niedobrze mi się zrobiło… Czy ten chłopak nie mógłby układać puzzli jak normalne dziecko, tylko musi bawić się szczątkami zwierząt?
Leżałam potem i myślałam, czy przypadkiem wszystko z moim synem jest w porządku. Ja w jego wieku, gdy dowiedziałam się, że mięsko jest z zabitych zwierząt, byłam w takim szoku, że mało nie zostałam wegetarianką – a tego kompletnie nic nie rusza!
– A jak z niego wyrośnie jakiś psychopata? – podzieliłam się troskami z mężem. – Jest kompletnie bez litości.
– Hitler akurat był jaroszem – zgasił mnie. – Błagam cię, Aneta, zlituj się…
Niby wielki pan doktor, a nie wie, że bagatelizowanie czyichś lęków niczemu nie służy!
Nie myślałam o niczym, tylko o córce
Przy okazji następnego telefonu okazało się, że babcia, owszem, jest fajna, ale to dziadek urasta do rangi idola. Ten z kolei, wyjaśnił Franek, zawsze interesował się Indianami, szczególnie niejakim Winnetou.
– Ty też jesteś stara, to na pewno o nim słyszałaś – rzucił beztrosko synek. – Był szlachetnym czerwonoskórym z prerii!
Przełknęłam zniewagę w nadziei, że historia nie skończy się kolejnym makabrycznym akcentem, jednak myliłam się. Otóż teść, marząc o życiu na Dzikim Zachodzie, naczytał się książek i wie, że najlepszym sposobem na spreparowanie szkieletu jest pozostawienie go na jakiś czas w mrowisku.
– Mrówki wydzielają kwas mrówkowy – perorował Franek w ekstazie. – A ten wyżera wszystko aż do kości.
– Super – zdążyłam tylko szepnąć i odeszły mi wody.
Oliwia urodziła się trzy godziny później i, mówiąc szczerze, reszta problemów odpłynęła na dalszy plan. Te czarne włoski, słodki zapach… Ach, mogłabym siedzieć i tylko patrzeć na moją córeczkę!
Tydzień później mąż uznał, że czas pojechać po Franciszka. Jeszcze synek pomyśli, że o nim zapomnieliśmy.
– Wkrótce mały ma urodziny, trzeba coś fajnego zorganizować – przypomniał mój ślubny. – Masz jakieś pomysły?
– Jakiś Kulkoland może, czy jak to się tam nazywa – rzuciłam, bo Oliwka akurat zaczęła się budzić. – I tort.
– Najlepiej będzie, jak pogadam o tym z samym zainteresowanym – mruknął Michał. – Odkąd wyszłaś ze szpitala, jesteś zupełnie bez kontaktu.
Albo mnie za mało, albo za dużo – nie dogodzisz!
„Ciekawe, jak Franek powita Oliwkę – myślałam. – Mam nadzieję, że zauważy, jaka jest śliczna”.
Moi mężczyźni wrócili po dwóch dniach i od razu zauważyłam, że są w doskonałej komitywie. Śmiali się, wciąż gadali i coś strasznie dużo rzeczy znosili z samochodu…
– Prowianty od babci! – wyjaśnił Franek, gdy go o to zapytałam.
– W kartonach? Tak dużo? – zdziwiłam się.
– Aaa, różnie – spłoszył się synek. – Pokażesz siostrzyczkę?
Wolałabym, żeby był zwykłym chłopcem
Postał, popatrzył, dotknął maleńkiej rączki i stwierdził krótko: „Aha”, po czym pognał do siebie. Kiedy mała zasnęła, odłożyłam ją do łóżeczka i ruszyłam do pokoju synka. A tam Sodoma i Gomora! Na biurku porozkładane „eksponaty”, na podłodze też, kolekcja dinozaurów upchnięta w kącie półki. Kurde, chyba moi mężczyźni nie sądzą, że mieszkanie, w którym jest niemowlę, to jakaś jaskinia czaszek?
– Pięknie to wypreparował, prawda? – zauważył z dumą Michał. – Kostki są czyściuteńkie, powąchaj – podsunął mi pod nos coś, co przypominało ptasią nogę.
– Fuj! – odsunęłam się. – To chyba nie będzie tak leżeć, co?
A Michał na to, że absolutnie, przecież by się poniszczyło! Franek zażyczył sobie na urodziny gabloty, i w nich się wszystko poukłada i opisze.
– Będzie z niego naukowiec – dorzucił z dumą.
Wolałabym, żeby na razie był zwykłym chłopcem, a nie jakimś doktorem Frankensteinem! Poza tym, co za różnica, czy kości będą za szkłem, czy nie? Dom to nie jest miejsce na takie rzeczy i mąż powinien to zrozumieć. Zamiast podsunąć dziecku jakieś alternatywne pomysły, jeszcze podsyca jego chorobliwe zainteresowania!
Czytaj także:
„Synowa zrobiła z mojego syna babę. Kto to słyszał, żeby facet musiał w domu gary zmywać i dzieckiem się zajmować?”
„Syn prześladuje koleżankę z klasy, a ja czuję się bezsilna. Bachor potrzebuje twardej ręki, a mąż tyra za granicą na kredyt”
„Świat nastolatków mnie przeraża. Grożą sobie, wykradają intymne zdjęcia z telefonów... Nie chcę, żeby mój wnuk tak żył”