„Gdy odebrałam telefon ze szkoły, omal nie dostałam zawału. Przez nieuwagę nauczycielki moja córka wypadła z okna”

matka, która martwi się o córkę fot. iStock by Getty Images, Mixmike
„Moje dziecko zostało samo w zamkniętej sali, podczas gdy inne dzieci zaczęły się bawić na boisku. Po chwili, zamiast siedzieć grzecznie i czekać na koniec przerwy, Natalka spanikowała. Najpierw pukała do drzwi, ale nikt jej nie słyszał. W desperacji uznała więc, że… wyjdzie przez okno”.
/ 19.08.2023 13:15
matka, która martwi się o córkę fot. iStock by Getty Images, Mixmike

Telefon w mojej torebce odezwał się tak niespodziewanie, że aż podskoczyłam na fotelu. Lekko spanikowana, usiłowałam wyjąć go z torebki jedną ręką, podczas gdy drugą trzymałam kierownicę. Oczywiście mi się to nie udało. Komórka wysunęła mi się z bocznej kieszonki i spadła na podłogę. Jeszcze przez dłuższą chwilę dzwoniła, a potem przestała.

„Kto się do mnie tak usilnie dobija o tej porze?” – pomyślałam zdenerwowana. Dochodziła dziewiąta, a ja bardzo się spieszyłam na spotkanie z klientem. W pierwszej chwili zamierzałam oddzwonić dopiero po tym spotkaniu, jednak intuicja podpowiadała mi, że  to mógł być jakiś ważny telefon.

Po przejechaniu dwóch przecznic wrzuciłam prawy kierunkowskaz i stanęłam na przystanku autobusowym. Spojrzałam na ekran – ostatnie nieodebrane połączenie. To była szkoła mojego dziecka! Co się mogło stać?! Z przerażenia na chwilę prawie straciłam oddech.

Jako to wypadła z okna?!

Natalka we wrześniu poszła do pierwszej klasy i jak dotąd radziła sobie doskonale. Polubiła panią wychowawczynię i miała już koleżanki. A teraz te telefon… Drżącą ręką wybrałam numer szkoły.

– Dzień dobry.... – zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej, sekretarka mi przerwała.

Właśnie do pani dzwoniłam! Daję panią dyrektor! – zabrzmiało złowieszczo.

Oblał mnie zimny pot – sprawa musiała być bardzo poważna! Prawie skamieniała ze strachu czekałam, co powie dyrektorka.

– Proszę pani, mieliśmy w szkole wypadek. Natalka wypadła z okna i…

O Boże! Oczyma wyobraźni ujrzałam moją córeczkę, całą we krwi, leżącą na chodniku, i nadjeżdżającą na sygnale karetkę. Poczułam, że robi mi się słabo, i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że szkoła mieści się w parterowym budynku. Poczułam nieznaczną ulgę, ale wciąż byłam cała roztrzęsiona.

– Jak to: wypadła z okna? Co jej się stało?  – wydusiłam z siebie, gdy wreszcie odzyskałam zdolność mówienia.

– Natalka ma chyba zwichniętą nogę w kostce. I właśnie w tej sprawie do pani dzwonię – ciągnęła dyrektorka. – Chciałabym się dowiedzieć, czy pani po nią przyjedzie, czy też może mamy wezwać pogotowie?

Spokój, z jakim dyrektorka wypowiedziała te słowa, wyprowadził mnie jeszcze bardziej z równowagi. „Ona chyba żartuje?! – przebiegło mi przez głowę. – Przecież są chyba jakieś procedury! Dziecko wypada przez okno, a ona pyta mnie, czy je odbiorę, jakby nigdy nic?!”.

– No bo wie pani, przyjazd karetki i pobyt na izbie przyjęć w szpitalu zawsze dla dziecka oznacza stres – wyjaśniła mi dyrektorka.

– Ale ja nie jestem lekarzem! Nawet nie wiem, co dokładnie się stało, i mam decydować przez telefon, czy pani ma wezwać karetkę, czy nie?! – zaczynałam podnosić głos.

Oni też nie będą zadowoleni, jeśli wezwę karetkę na próżno, a potem okaże się, że małej nic nie jest – tłumaczyła mi dyrektorka.

Wszystko przez tę kobietę!

Już wiedziałam, że nie dojadę na spotkanie z klientem, tylko zawrócę do tej nieszczęsnej szkoły. Dziecko jest najważniejsze! A skoro dyrektorka ma takie podejście do sprawy, musiałam sama zatroszczyć się o Natalkę.

– Proszę wezwać karetkę. I dać mi dziecko do telefonu – zażądałam.

– Ale to jest stacjonarny, a Natalia nie dojdzie... – zaczęła dyrektorka.

– To nie można zadzwonić do mnie z gabinetu pielęgniarki?! – prawie krzyknęłam, bo już całkiem puściły mi nerwy.

W tym momencie pożałowałam, że jako jedna z niewielu mam nie dałam dziecku do szkoły telefonu komórkowego.

–  Oczywiście, można. To zaraz pielęgniarka do pani zadzwoni, a ja wzywam pogotowie – stwierdziła dyrektorka lekko obrażonym tonem, ale ja miałam w nosie jej fochy!

– Mamusiu, kiedy przyjedziesz? – spytała moja córka, cała we łzach.

– Za kwadrans! – obiecałam.

Dodałam gazu i pojawiłam się przed szkołą prawie równo z przyjazdem karetki.

– Czy dowiem się w końcu, co się stało? – zapytałam wychowawczynię.

Okazało się, że nauczycielka zamknęła salę na klucz, bo wydawało jej się, że wszystkie dzieci już wyszły na przerwę. A tymczasem Natalka akurat schyliła się po coś pod ławkę i przez to nauczycielka jej nie zauważyła. W ten sposób moje dziecko zostało samo w zamkniętej sali, podczas gdy inne dzieci zaczęły się bawić na boisku.

Po chwili, zamiast siedzieć grzecznie i czekać na koniec przerwy, Natalka spanikowała. Najpierw pukała do drzwi, ale nikt jej nie słyszał. W desperacji uznała więc, że… wyjdzie przez okno! Weszła na parapet i skoczyła. Być może nawet by się jej nic nie stało, gdyby ziemia na rabatce z kwiatami nie była wyjątkowo miękka po deszczu. A tak Natalka się w nią zapadła i zwichnęła sobie kostkę. 

Moja córka dostała dwa tygodnie zwolnienia. A ja długo zastanawiałam się, czy nie powinnam powiadomić kuratorium o zachowaniu dyrektorki. Bo co by było, gdybym jednak nie oddzwoniła? Moje dziecko siedziałaby w szkole i czekało na mnie przez cały dzień ze zwichniętą kostką?

Czytaj także:
„W liceum nauczycielka fizyki zrobiła mi z życia piekło. Gdy spotkałam ją po latach... nie mogłam uwierzyć w to, co widzę”
„3 razy zmieniałam córce szkołę, bo nauczycielki się na nią uwzięły. Ale to nie do nich, tylko do mnie ma teraz pretensje”
„Nauczycielka paskudnie mściła się na mojej córce tylko dlatego, że mnie nie lubiła. Załatwiłam małpę koncertowo”

Redakcja poleca

REKLAMA