„Nauczycielka paskudnie mściła się na mojej córce tylko dlatego, że mnie nie lubiła. Załatwiłam małpę koncertowo”

Nauczycielka uwzięła się na moją córkę fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Zorientowałam się, że tu chodzi o mnie. Gdy Mariola oddawała uczniom klasówki, powiedziała Magdzie przy całej klasie: – Niestety, moja panno, dwója i to naciągana. Mnie to nie zaskakuje, bo jesteś leniwa i niezdolna, ale może tobie by się przydało przebudzenie. Zamiast liczyć na to, że wszystko załatwi ci mamusia, radzę wziąć się do nauki”.
/ 26.03.2023 07:15
Nauczycielka uwzięła się na moją córkę fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Podobno nie ma nic gorszego niż mściwy nauczyciel. I kto jak kto, ale ja mam prawo to powiedzieć. Znam ten zawód od podszewki. Owszem, wiem, jacy potrafią być uczniowie. Leniwi, bez ambicji, złośliwi. Ale wiem też, co potrafią nauczyciele. A już zwłaszcza ci z niespełnionymi ambicjami. Zdziwaczali, niezadowoleni z życia, traktujący pracę jak karę boską i wyżywający się na uczniach, jak by to oni byli winni ich nietrafionych wyborów. Przyznaję uczciwie, Magda, moja córka, nigdy nie była orłem z historii.

To urodzony umysł ścisły

Z języka polskiego też nie była prymuską, ale Bożena, polonistka Magdy, doceniała jej pracowitość i bystrość. Rozumiała, że w klasie o profilu matematycznym raczej nie znajdzie przyszłych poetów. Co innego historyczka – Mariola.

Dla niej jej przedmiot jest najważniejszy, a najlepszy uczeń to ten, który wkuwa na pamięć i siedzi cicho. Zupełnie mnie to nie dziwi. Ja też uczę w tej szkole, znam Mariolę od lat i wiem, że źle reaguje na każdy przejaw indywidualności u uczniów. I nie ma na to rady. Ostrzegałam Magdę, radziłam, by siedziała cicho, przygotowywała się do lekcji i jakoś przebrnie przez te trzy lata liceum. Ale stało się inaczej. Pierwsze dwa lata były ciężkie, ale jakoś poszło. Z historii córka oczywiście miała najgorszą ocenę. Ledwo wyciągała się na trójkę. Bardzo stresowały ją te lekcje. Widziałam, że spędza dużo czasu, wkuwając daty. Moim zdaniem za dużo, bo przez to nie mogła w pełni poświęcić się temu, do czego miała zdolności i co było jej przyszłością, czyli matematyce. Do tego historyczka traktowała ją przesadnie surowo. Najpierw myślałam, że to dlatego, że Magda nie jest pokornym dzieckiem i umie inteligentnym tekstem obnażyć słabe strony nauczyciela. Ale po kilku miesiącach zorientowałam się, że tu chodzi o mnie. Pewnego dnia, kiedy Mariola oddawała uczniom klasówki, wyciągnęła pracę Magdy i powiedziała przy całej klasie:

Niestety, moja panno, dwója i to naciągana. Mnie to nie zaskakuje, bo jesteś leniwa i niezdolna, ale może tobie by się przydało przebudzenie. Zamiast liczyć na to, że wszystko załatwi ci mamusia, radzę wziąć się do nauki.

Wiem, że za tak niepedagogiczne zachowanie powinnam zrobić Marioli awanturę, ale odpuściłam. I tak nie przemówię jej do rozumu, a tylko zaszkodzę dziecku.

Postanowiłam utrzymywać poprawne stosunki 

Przydały się, gdy pod koniec każdego semestru musiałam u niej interweniować. Prosiłam Mariolę, by pozwoliła się poprawić Magdzie, by jeszcze raz ją odpytała. Mariola, która nie przyjaźniła się z żadną nauczycielką i wszystkie koleżanki z pracy traktowała wyniośle, zawsze robiła tę samą zbolałą minę i mówiła:

A czy ta twoja Magdusia nie jest po prostu leniwa? Dlaczego mam ją traktować na innych zasadach niż pozostałych uczniów?

No właśnie. Ja też bym chciała, żeby ta zakompleksiona baba zaczęła traktować Magdę tak, jak innych, bez złośliwości. Niestety ani moje prośby, ani starania córki nie przyniosły rezultatów. Prawdziwe piekło rozpętało się w trzeciej, maturalnej klasie. Córka od pierwszych tygodni września ostro wzięła się do pracy. Od początku nauki w liceum wiedziała, że będzie zdawać na wydział matematyki na Politechnice Warszawskiej. Nie jest łatwo dostać się na tak dobrą uczelnię. Dlatego chodziła na prywatne lekcje z matematyki i fizyki. Codziennie dziesiątki zadań do rozwiązania, wzorów i praw do wkucia. Powypisywane kolorowymi mazakami na wielkich białych kartkach pokrywały ściany w jej pokoju. Patrzyłam na nią i myślałam, że to przesada. Ale moje prośby, by czasem wyszła z koleżanką na spacer, czy do kina, kwitowała krótkim: „po maturze”. Nie spodziewała się, że sama matura nie będzie tak straszna, jak droga do niej.

Zaczęło się już we wrześniu

Na pierwszej lekcji historii Magda została wezwana do odpowiedzi. Miała zreferować cały materiał z zeszłego roku. Co za złośliwość Marioli! Jak można na pierwszej lekcji po wakacjach wymagać, by uczeń sypał datami z takiej ilości materiału? Magda zarobiła pierwszą jedynkę. Później nie było lepiej. Historyczka zrezygnowała z dotychczasowej formy klasówek. Zamiast testów, w których dobrą odpowiedź można obiektywnie odróżnić od złej, zarządziła sprawdziany opisowe. I nagle okazało się, że Magda „nie ma historycznego myślenia”, że „nie potrafi wyciągać wniosków na podstawie opisywanych wydarzeń”, że „jej wypowiedzi są jałowe”. I Magda dostawała jedynkę za jedynką. Była zestresowana i zdezorientowana. Nie wiedziała już, czy uczyć się matematyki, czy znienawidzonej historii, którą już za kilka miesięcy miała z ulgą pożegnać. Na początku grudnia poprosiła mnie o pieniądze na korepetycje z historii. Choć byłam temu przeciwna, zgodziłam się. Prywatny nauczyciel po lekcji powiedział mi lekko zmieszany, że nie widzi sensu w tych zajęciach. Magda jest ukierunkowana na zupełnie inne przedmioty, a i tak jej wiedza jak na licealistkę w klasie matematyczno-fizycznej jest imponująca. Dałyśmy więc spokój.

Bomba wybuchła tuż po Nowym Roku. Mariola oznajmiła, że nie widzi podstaw, by wystawić Magdzie pozytywny stopień. To był ostatni semestr historii dla klasy mojej córki, więc oznaczało to jedno – Magda nie zostanie dopuszczona do matury. Kiedy córka powiedziała mi o tym, łykając łzy i trzęsąc się jak osika, pomyślałam: „Dość tego!”. Nazajutrz poprosiłam o rozmowę dyrektorkę szkoły. Opowiedziałam jej o wszystkim. To spokojna i rozumna kobieta. Stwierdziła, że owszem, wiedzę z historii trudniej zweryfikować niż na przykład z matematyki, ale są obiektywne kryteria, które udowodnią, czy nauczycielka uwzięła się na Magdę. Po rozmowie z historyczką, która oczywiście nazwała mnie „urażoną mamusią z klapkami na oczach”, zapadła decyzja: Magda napisze test z całego semestru, który wprawdzie przygotuje Mariola, ale zostanie sprawdzony przez wszystkie nauczycielki historii z naszej szkoły.

Boże, co to był za tydzień przed tą klasówką!

Magda prawie w ogóle nie spała. Zadania z matematyki przestały dla niej istnieć. Tylko podręczniki do historii, skrypty, notatki. Czytała, powtarzała, wkuwała na pamięć. No i strasznie się stresowała.

– Mamusiu, jeśli to przejdę, już nigdy nie dotknę książki od historii! – mówiła załamana.

Nadszedł dzień klasówki. Pierwsza złośliwość Marioli: zamiast umówionego testu, sprawdzian opisowy. Ale pal sześć, w końcu będą go sprawdzać niezależne nauczycielki. Ale aż cztery przekrojowe tematy do napisania w 45 minut?! Historia powszechna, historia Polski. Materiał wykraczał poza trzecią klasę liceum. Magda wyszła z sali roztrzęsiona. Przybiegła do pokoju nauczycielskiego i, łkając, próbowała mówić:

– Mamo, to koniec, nie zdam tego. Nie zdążyłam nic napisać na całe dwa pytania. Nikt z mojej klasy by tego nie zaliczył. To już jest ponad moje siły. Nie przystąpię w tym roku do matury. Nie chce mi się już żyć!

Teraz już i mnie ogarnął prawdziwy strach.

„A może jednak to prawda – pomyślałam – że z nauczycielem się nie wygra. Z mściwym nauczycielem”.

Ale w ułamku sekundy wpadła mi do głowy myśl. Wyszłam z Magdą z pokoju nauczycielskiego. Postanowiłam działać natychmiast.

– Pisałaś na zwykłej kartce? – zapytałam.

– Tak.. Na swoim papierze kancelaryjnym. A co?

– Pamiętasz pytania?

No jasne. Nigdy ich nie zapomnę – odpowiedziała.

– W takim razie idź natychmiast do tej biblioteki za rogiem ulicy, weź podręczniki i napisz ten sprawdzian od nowa – w moich ustach to nie brzmiało jak polecenie, ale jak rozkaz.

– Ale mamo… – zaczęła Magda.

– Biegnij, nie ma czasu do stracenia.

Każda z nas, nauczycielek, ma w pokoju nauczycielskim szafkę. Trzymamy w nich różne materiały dydaktyczne i klasówki uczniów, które pokazujemy rodzicom, gdy przychodzą na nasze dyżury. Wiedziałam, że zapasowe klucze do szafek trzymają woźne w swoim kantorku. Mariola po sprawdzianie Magdy miała jeszcze cztery godziny zajęć. Przypuszczałam, że klasówka Magdy już dawno leży w jej szafce. Jakby nigdy nic weszłam do kantorka woźnych i poprosiłam o klucz do szafki o numerze 29.

Poszło łatwiej, niż myślałam

Nie miały pojęcia, że moja szafka jest z numerem 15. Chyba niewiele osób do tej pory prosiło o zapasowy kluczyk. Tym bardziej nie o swój. Po dwóch godzinach Magda czekała na mnie z nową klasówką. Pobiegłam do szkoły. Widziałam, jak Mariola szła z dziennikiem do sali na górze. Akurat zaczęła się nowa godzina lekcyjna, więc w pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Kazałam Magdzie stać na czatach. Błyskawicznie otworzyłam szafkę Marioli i… podmieniłam sprawdzian córki. Dwa dni później, kiedy stawiłyśmy się obie w gabinecie pani dyrektor, nie wiem, czy większą radość sprawiła mi piątka Magdy, czy czerwona ze złości twarz Marioli. Oczywiście domyśliła się, że coś jest nie tak. Nawet syknęła mi na osobności prosto w oczy, że wydaje jej się, że sprawdzian mojej córki był napisany na trzech stronach, a nagle zrobiło się ich pięć i że jest pewna, iż maczałam w tym palce. Ale zaśmiałam się jej tylko w twarz. Wiedziałam, że nic mi nie udowodni, a jeśli powiedziałaby o tym w szkole, naraziłaby się na śmieszność i podejrzenie o paranoję.

Ostatecznie, decyzją komisji składającej się ze wszystkich historyczek z naszej szkoły, moja córka zakończyła edukację z historii z czwórką na świadectwie. Maturę z matematyki napisała rewelacyjnie. Od dwóch lat studiuje na wymarzonej politechnice i jest w czołówce swojego rocznika. A Mariola? Klasa Magdy była ostatnią o profilu matematyczno-fizycznym, którą uczyła. Dyrektorka szkoły zapowiedziała, że do emerytury będzie uczyć tylko klasy humanistyczne, które pasjonują się jej przedmiotem. Uznałam to za swój kolejny sukces. Tak, kolejny. Bo tamten podstęp też był moim zwycięstwem. Wiem, że postąpiłam nieetycznie, ale nie mam nawet cienia wyrzutów sumienia. Nie było innego wyjścia. Ta kobieta zmarnowałaby życie mojemu dziecku. Musiałam coś zrobić, żeby temu zapobiec. Po prostu ratowałam swoją córkę. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA