„Gdy narzeczona zginęła w wypadku, mój świat się zawalił. Rozpacz po jej stracie doprowadziła mnie do... kolejnej miłości”

zakochana para fot. Adobe Stock, Strelciuc
„Lekarz stwierdził, że mój stan zdrowia pozwala na wypisanie mnie nazajutrz do domu. Była to teoretycznie dobra wiadomość, ale myśl, że już nie zobaczę pięknej, piegowatej pielęgniarki, nie wiadomo dlaczego przyniosła strach. Na szczęście zanim wyszedłem, pojawiła się w mojej sali”.
/ 31.08.2022 11:15
zakochana para fot. Adobe Stock, Strelciuc

Kiedy spojrzałem na mijającą mnie objętą parę, ogarnęła mnie mieszanka uczuć: żal, smutek i zazdrość. Miała gorzki smak. Starając się opędzić od złych myśli, ruszyłem szybciej w kierunku biura. 

Kiedyś kochałem swoją pracę. Kiedyś kochałem życie. Kiedyś wszystko miało sens. Ale odkąd odeszła Marcelina, nic już nie miało znaczenia. Byliśmy ze sobą dwa lata. Planowaliśmy ślub i dzieci. Niestety, tę piękną miłosną historię przerwało tragiczne wydarzenie: poprzedniej zimy straciłem ukochaną w wypadku samochodowym. Ciężarówka wioząca pieczywo wpadła w poślizg i wjechała w jej auto. Marcelina zginęła na miejscu.

Ta nagła śmierć mnie zdruzgotała. Przez trzy pierwsze miesiące cierpiałem niemal fizycznie. Każda sekunda mnie niszczyła. Nie byłem w stanie chodzić do pracy. Miałem w duszy żywą ranę. Czułem się tak, jakby ktoś wyssał ze mnie życie. Wiele razy myślałem o radykalnym rozwiązaniu: połknięcie buteleczki tabletek albo skok z dachu załatwiłyby sprawę. Powstrzymywała mnie jedynie myśl o tym, że Marcelina by tego nie chciała. I trochę strach.

Poczułem ból i ogarnęła mnie ciemność

Bunt i wściekłość, jakie odczuwałem przez pierwsze tygodnie, ustąpił potem miejsca długiemu okresowi smutku. Ogarnął mnie stan ciągłego znużenia i rozpaczy. Życie zatrzymało się w miejscu. Pracowałem, spałem, jadłem, ale wszystko to robiłem jak na autopilocie. Nie mogłem się pogodzić ze swoją stratą. Nie widziałem dla siebie przyszłości.

W pracy starałem się unikać ludzi. Nie chciałem się narażać na fałszywe współczucie i wysłuchiwanie komunałów, albo co gorsza dobrych rad, jak to powinienem iść do przodu. Jedynymi ludźmi, z którymi się spotykałem, byli moi rodzice. Ale ich obecność też nie przynosiła ukojenia.

– Wyglądasz jak duch – załamywała ręce moja mama. – Chyba w ogóle nic nie jesz, odizolowałeś się od świata, tak nie można żyć – mówiła ze łzami w oczach.

– Wiem, mamo – odpowiadałem.

Myślałem tak jak ona, ale nic nie mogłem poradzić na to, że wypełniała mnie pustka…

Po następnych kilku miesiącach poczułem się trochę lepiej. Nie wróciła mi radość życia, ale ból trochę się zmniejszył. Poranki nadal były trudne, ale kiedy już wstałem z łóżka i w końcu dotarłem do biura, potrafiłem uśmiechnąć się do klienta czy uczestniczyć w zebraniach, a nawet zgłaszać jakieś pomysły. Jednak moja kondycja psychiczna pozostawiała wciąż dużo do życzenia.

Cierpienie czyhało za każdym rogiem, gotowe, aby mnie dopaść. Niewiele było trzeba, żeby wywołać falę wspomnień. Zapach perfum, jakich używała Marcelina, w autobusie, czy piosenka, przy której tańczyliśmy w sylwestra. Te wspomnienia szarpały moją duszę…

A potem przyszła rocznica wypadku i wszystko wróciło. Cała moja rozpacz uderzyła z dobrze znaną mocą. Nie mogłem spać ani jeść. Tego dnia wracałem z cmentarza. Patrzyłem na parę porządkująca przydomowy ogródek i znowu ogarnęła mnie czarna, bezkresna niemoc. Szedłem po chodniku. W głowie mi huczało. Mój krok był mocny, zdecydowany, twardy. Myślałem o ostatniej Wielkanocy, którą spędziliśmy z Marceliną u moich rodziców. Byłem spocony, serce zaczęło mi szybciej bić. Zszedłem z krawężnika. Kątem oka zauważyłem zbliżającą się ciężarówkę. Było za późno. Poczułem tępy ból i ogarnęła mnie ciemność.

Kiedy się ocknąłem, poraziła mnie biel. Od razu musiałem zamknąć oczy. Nie rozumiałem, gdzie jestem. Do moich uszu dobiegł odgłos jakiejś pikającej aparatury. Pomyślałem, że chyba muszę leżeć w szpitalu. Powoli z zakamarków pamięci wracał pisk opon ciężarówki… Spróbowałem jeszcze raz otworzyć oczy. Wśród otaczającej mnie bieli zarysowała się sylwetka. Pochylała się nade mną kobieta w białym fartuchu. Ujrzałem jej piegi, zielone oczy i zebrane w kucyk, rude włosy. Uśmiechała się promiennie.

Po wypadku zaszła we mnie zmiana

– Ale pan miał szczęście! – powiedziała wesoło. – Na pewno więcej niż rozumu.

Spojrzałem na nią trochę skołowany.

Wszedł pan prosto pod koła ciężarówki. To cud, że skończyło się na potłuczeniach. Czy zawiadomić kogoś, że pan u nas leży? Żonę?

– Ja nie mam żony – powiedziałem, czując, jak słowa ranią mi gardło.

Poczułem niemoc i senność. Chociaż bardzo chciałem patrzeć na tę kobietę i słuchać jej głosu, nie dałem rady i zamknąłem oczy. Kiedy następnym razem je otworzyłem, już jej nie było. Tak jak powiedziała, byłem tylko poobijany, na szczęście samochód zdążył trochę wyhamować i nie wjechał we mnie z impetem. Lekarz stwierdził, że mój stan zdrowia pozwala na wypisanie mnie nazajutrz do domu. Była to teoretycznie dobra wiadomość, ale myśl, że już nie zobaczę pięknej, piegowatej pielęgniarki, nie wiadomo dlaczego przyniosła strach. Na szczęście zanim wyszedłem, pojawiła się w mojej sali.

– Proszę na siebie uważać – powiedziała.

– Dobrze, będę.

– Mogę o coś zapytać?

Przyjrzałem jej się uważnie. Widać było, że jest speszona i te słowa przyszły jej z trudem. Zaintrygowała mnie.

– Oczywiście.

– Czy to było niechcący? Ten wypadek?

Już miałem żarliwie i z całych sił zaprzeczyć, kiedy nagle opadły mnie wątpliwości.

– Nie wiem – powiedziałem w końcu, zgodnie z prawdą.

Ta myśl mnie przeraziła. Czy podświadomie nadal uznawałem życie za bezcelowe? Czy chciałem się rzucić pod koła tej ciężarówki? Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że kobieta mi się przygląda.

– Proszę – wręczyła mi karteczkę. – Gdyby chciał pan z kimś porozmawiać.

Kiedy wyszła, rozwinąłem papierek. Był tam zapisany numer telefonu. A obok imię: Natasza.

Miałem jeszcze tydzień zwolnienia lekarskiego, więc mogłem spokojnie dochodzić do siebie po poturbowaniu. Szybko zorientowałem się, że zaszła we mnie jakaś zmiana. Zacząłem dostrzegać drobiazgi – przeświecające przez żaluzje promienie słoneczne, krzak pod moim oknem, który pięknie zakwitł, śmiech dzieci szalejących na rowerkach na podwórku.

Cieszyłaby się, że ułożyłem sobie życie

Te drobne z pozoru rzeczy trzymały moje cierpienie na dystans, odgradzały mnie od smutku. Miałem wrażenie, że odzyskuję grunt pod nogami. A co najdziwniejsze, w moich myślach pojawiała się co i rusz Natasza. Nie mogłem zapomnieć jej pełnego troski spojrzenia. Dawno nikt tak na mnie nie patrzył, dawno nikt nie widział we mnie człowieka, a nie tylko załamanego żałobą faceta.

Kilka dni zastanawiałem się, czy to dobry pomysł, aby zadzwonić do Nataszy. Aż nagle przyszła do mnie ta myśl. Niespodziewanie wpadłem na to, że do poznania jej doprowadziła mnie rozpacz po stracie Marceliny. Gdyby nie mój bezbrzeżny smutek, nigdy byśmy się nie spotkali. Musiałem sięgnąć dna rozpaczy, aby na mojej drodze pojawiła się ona. To było przeznaczenie. Złapałem za komórkę i bez namysłu wystukałem numer Nataszy.

Zgodziła się na spotkanie. Poszliśmy na długi spacer po parku. Opowiedziałem jej o tragicznym wypadku mojej ukochanej, wielkiej rozpaczy i świetle, które się pojawiło w moim życiu.

– Zacząłem wierzyć, że jeszcze coś mnie czeka w życiu… – mówiłem.

Spacerowaliśmy, aż zastał nas wieczór. Natasza w swojej pracy napatrzyła się na śmierć i na tych, którzy po niej zostają na świecie. Rozmowa z nią była jak oczyszczenie, istne katharsis. Przy niej czułem się jak uratowany z tonącego statku. Zaproponowałem kolejne spotkanie. Na szczęście także chciała znowu mnie zobaczyć. Nie miałem żadnych wątpliwości co do tej dziewczyny. Mój mózg w ogóle nie pracował, a serce wyrywało się do niej! Nie miałem obaw, czy to nie za szybko, czy już przeżyłem żałobę po Marcelinie, czy jeszcze potrafię kochać. Nic z tych rzeczy nie przyszło mi wtedy do głowy.

Dlaczego? Nie mam pojęcia. Jednak dzisiaj, ponad rok później, bardzo się z tego cieszę. Nie znaczy to, że zapomniałem o tragicznie zmarłej ukochanej. Byliśmy z Nataszą razem na jej grobie. Jednak wiem, że cieszyłaby się z tego, że ułożyłem sobie życie. Może nawet patrzy na nas z góry? Bo to przecież rozpacz po jej stracie doprowadziła mnie do drugiej miłości. 

Czytaj także:
„Nieznajoma poprosiła, żebym popilnowała jej dzieci na placu zabaw. Nie wróciła, a dzieci mieszkały u mnie przez tydzień”
„Teściowa mści się na mnie, bo jestem tylko biedną dziewuchą. Mam już dość udowadniania, że zasługuję na jej syna”
„W liceum skrycie podkochiwałam się w Andrzeju. Teraz, po 35 latach, postawiłam sobie za cel wyciągnąć go z kłopotów”

Redakcja poleca

REKLAMA