Zawsze przyjmowałam więcej pacjentów, niż miałam zapisane w kontrakcie. Urzędnicy mogą w zaciszu gabinetów konstruować umowy i potem spać spokojnie, ale to ja pracuję na pierwszej linii frontu. Miałabym odsyłać małych pacjentów? Niby dokąd?
Niech urzędnicy tłumaczą zdenerwowanym matkom, że zabrakło numerków, ja przez ten czas zbadam dziecko. Z takim nastawieniem – a inaczej postępować nie potrafiłam – codziennie miałam huk roboty. I dobrze, przynajmniej nie myślałam o sobie, byłam potrzebna, to się liczyło. Skoro nie wyszło w życiu osobistym – to trzeba się skupić na pracy – taka była moja recepta na szczęście.
To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba
– Pani doktor to ma podejście do dzieci, Romuś nigdy nie płacze w czasie badania – to samo mówiły wszystkie matki, tylko imiona dzieci się zmieniały: Lucynka, Sandra, Krzyś.
Potrafiłam zaskarbić sobie zaufanie dzieciaków, może dlatego że traktowałam je z szacunkiem. Nigdy nie ćwierkałam słodkim głosikiem, nie zabawiałam pluszakiem. Zabawki leżały na biurku, ale o dziwo, mali pacjenci byli zbyt zaabsorbowani stetoskopem, żeby się nimi interesować.
Najlepszym trofeum i prawdziwym przebojem była szpatułka do przytrzymywania języka podczas oglądania gardła. Wszystkie dzieci zabierały ją z satysfakcją do domu, jak pokonanego wroga. Świadectwo swojej dzielności.
– Byłabyś dobrą matką – powiedziała koleżanka lekarka, która wiele razy widziała mnie w towarzystwie dzieci.
– Chyba babcią, bo za późno już dla mnie na macierzyństwo – zaśmiałam się bez przymusu.
Nie tęskniłam za macierzyństwem, pewnie dlatego, że każdego dnia miałam kontakt z dziećmi w różnym wieku.
– Na babcię z kolei za wcześnie, obejrzyj się w lustrze – doradziła życzliwie, rozsiadając się w gabinecie, bo ja schodziłam właśnie z dyżuru.
– Dzięki kochana, zrobiłaś mi dzień, jak mówi młodzież. Lecę do domu.
Na korytarzu siedział samotny ojciec w słusznym wieku, a obok kotłowała się żywiołowa parka, z rumorem przestawiając krzesła w poczekalni. Facet wyglądał na bezradnego, miał już swoje lata i pewnie nie nadążał za podwójnym dziecięcym tornadem, jakie sobie zafundował w drugiej połowie życia. Uśmiechnęłam się do niego krzepiąco. Odwzajemnił uśmiech
i… oboje na chwilę zamarliśmy.
– Jasiek?
– Krystyna?
Było tak, jakby czas się dla nas cofnął
Najprzystojniejszy chłopak w liceum, łamacz dziewczęcych serc! Trochę się zmienił, tylko uśmiech i oczy zostały te same. Gdzie podziała się szalona fryzura Jaśka? Jakby czytał mi w myślach, przeciągnął z zakłopotaniem ręką po widocznych zakolach.
– Nie poznałaś mnie, prawda? Latka lecą, nie ma rady – westchnął.
– A skąd! Jesteś ciągle taki sam.
Właściwie nie kłamałam. Pierwsze wrażenie myliło, to nadal był Jasiek, taki sam, jakim znałam go przed laty. Im dłużej patrzyłam, tym mocniej się o tym przekonywałam. Trzydzieści lat przeleciało, ale czułam, jakby czas się cofnął. Jakbym znowu była młodą pełną życia dziewczyną.
– A pamiętasz, jak wtedy…? – na wyścigi przywoływaliśmy wspomnienia wypitych w krzakach win pisanych patykiem, szkolnych dyskotek, klasowych sensacji i pogadanek dyrektora o konieczności noszenia szkolnej tarczy i obuwia zmiennego.
Dzieci Jaśka przerwały dziką gonitwę, stanęły obok i uważnie słuchały.
– Zawracam ci głowę, a ty masz poważniejsze zmartwienia – wskazałam dzieciaki. – Chorują?
– Melę boli brzuch, to pewnie po czekoladzie, ale wolałem się upewnić.
– Zaraz wasza kolej, moja koleżanka was przyjmie, jest świetnym pediatrą. Nie boisz się badania, prawda? – przykucnęłam przed Melą.
– Who are you? – odpowiedziała pytaniem, świdrując mnie przy tym bystrymi oczkami świecącymi pod potarganą grzywką.
– Pani jest lekarzem. A doctor – przetłumaczył Jasiek. – Mów po polsku, dziecko, przecież potrafisz. Przyjechałaś tu uczyć się języka, prawda?
Mała nie zwróciła na ojca uwagi, a jej brat szatańsko zachichotał. Widać miał dziwne poczucie humoru.
– Ich mama jest Angielką – wyjaśnił Jasiek, który wyglądał na zrezygnowanego, musiał mieć z nimi sto światów. – Teraz są u mnie, trwa przerwa w szkole przygotowawczej, coś w rodzaju ferii. Ciągle je mają, za dużo w szkole nie siedzą, jeśli chcesz znać moje zdanie. Joan pracuje, więc podrzuca mi pociechy. Zatrudniam opiekunkę i dzięki temu jakoś sobie radzimy, prawda dzieciaki?
– Proszę bardzo, kto następny? – koleżanka poprosiła Melę z ojcem do gabinetu.
Jasiek w ostatniej chwili zgarnął również chłopca przejawiającego nadmierne zainteresowanie automatycznym koszem na odpadki.
– Pogadamy później, dobrze? Zadzwonię – rzucił w przelocie zaaferowany dziećmi Jasiek i zniknął w drzwiach pokoju pediatry.
– Nie dałam ci numeru telefonu – zawołałam za nim.
Niestety, było już za późno
Niby mogłam wejść, przerwać badanie i podać Jaśkowi karteczkę. Pewnie zrobiłaby tak większość kobiet, tylko nie ja. Mam blokadę na narzucanie się, nigdy niczego nie proponuję pierwsza. To mnie trzeba znaleźć, sama nie podejdę. I dobrze, jestem, jaka jestem. Nie ma się co roztkliwiać nad straconymi szansami.
Niespodziewane spotkanie z Jaśkiem trochę mną wstrząsnęło. Tyle lat żyłam spokojnie, pochłonięta pracą, a tu nagle spadła mi na głowę szczenięca miłość. Nastoletnia, co nie znaczy, że mniej ważna. Chyba nigdy potem nie kochałam się w nikim tak mocno jak w Jaśku. Czasem prawdziwa miłość przychodzi za wcześnie, a w dodatku jest nieodwzajemniona. Czy w tym kontekście można się dziwić, że postawiłam w życiu na pracę? Przynajmniej ona nigdy mnie nie zawiodła. Byłam bezbrzeżnie zdumiona, kiedy Jasiek zadzwonił wieczorem.
– Wysępiłem numer od pani doktor, twojej koleżanki – wyjaśnił. – Była tak miła, że o nic nie pytała, tylko mi go podała. Dobrze zrobiłem?
– Świetnie, zawsze byłeś zaradny – zaśmiałam się z ulgą.
Czarne myśli oddaliły się w chwilowy niebyt, przegnał je ciepły głos Jaśka. Lubiłam go słuchać.
– Spotkamy się? Powiedz tylko gdzie i kiedy. Załatwię opiekunkę i przylecę na skrzydłach.
– Joan nie będzie miała pretensji, że zaniedbujesz dzieci dla jakiejś baby? – musiałam to powiedzieć, taka jestem: nadmiernie uczciwa.
– Słucham? – zdziwił się Jasiek. – Powinni się cieszyć, że ich odciążam w opiece. Robię to z przyjemnością, bo kocham te szkraby, ale mówię ci, jak Mela z Maxem wyjeżdżają, oddycham z ulgą. Do następnego razu.
Dziwnie to zabrzmiało, chyba Jasiek nie był zbyt dobrym ojcem. Uważał, że była żona i jej mąż powinni być mu wdzięczni, że zajmuje się własnymi dziećmi. Coś mi tutaj nie grało, ale nie wypadało wypytywać i ładować się z buciorami w jego życie prywatne.
Nie wiedziałam, kim on naprawdę jest!
Spotkaliśmy się w miłej knajpce, którą pamiętałam z dawnych lat. Na miejscu okazało się, że kafejka przekształciła się w bar piwny, głośny i zatłoczony. Trudno było w takich warunkach rozmawiać.
– Przepraszam, straciłam rozeznanie w życiu towarzyskim stolicy, niewiele czasu spędzam w knajpach – tłumaczyłam się zażenowana.
– Nic się nie zmieniłaś, ciągle jesteś taka wymagająca wobec siebie – zaśmiał się Jasiek. – Wiesz, że się ciebie bałem? Wydawałaś mi się taka niedostępna, niezainteresowana.
– Kim?
– Mną, rzecz jasna – zmrużył łobuzersko oko. – Inne dziewczyny były na wyciągnięcie ręki, ale nie ty. Intrygowałaś mnie. Iwona była strasznie o ciebie zazdrosna, twierdziła, że się w tobie podkochuję.
– A było tak? – o nieba, ja flirtowałam? Nie poznawałam siebie.
– Iwona rzuciła mnie z tego powodu, więc chyba coś było na rzeczy.
– Dawne czasy – machnęłam ręką. Mówiłam jedno, a myślałam drugie. Tyle zmarnowanych lat, już nigdy nie dowiem się, co by było, gdyby. Stracona szansa nie wróci.
– Ano, dawne czasy. Tylko ty wciąż taka sama. Niedostępna – rzucił z nieoczekiwaną goryczą Jasiek.
– Ależ skąd! – zaprotestowałam.
Było mi przykro, że tak mnie postrzegał
– Zniechęcasz każdego, kto cieplej na ciebie spojrzy. To znaczy mnie. Chciałbym zrozumieć, dlaczego.
– Nie wiem, o czym mówisz – czułam zdradliwe ciepło na policzkach, powinnam przypudrować twarz, żeby zamaskować rumieńce.
Jasiek długo na mnie patrzył, a potem uśmiechnął się z ulgą. Psycholog od siedmiu boleści!
– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem, myślałem, że jesteś inna. A tu proszę – nieśmiałek. Kto by pomyślał? Wybaczysz staremu kumplowi? Bardzo proszę.
Teraz już byłam czerwona jak burak. Dorosła kobieta, a reaguje jak nastolatka, pomyślałam ze złością. Niewygodną dla mnie rozmowę przerwał dźwięk telefonu.
– Opiekunka. Max skoczył z kuchennej szafki, wyobraź sobie bez spadochronu, i stłukł kolano. Nic mu nie jest, ale muszę wracać, bo oboje z Melą płaczą wniebogłosy. Prawdziwe diablątka – Jasiek się zawahał. – Nie chcę się z tobą rozstawać, bo znowu mi uciekniesz. Pojedziesz ze mną? Poznasz lepiej moje wnuki. To zadanie tylko dla odważnych.
– Wnuki? – powtórzyłam zdziwiona, zapominając o rumieńcach.
– Dzieci mojego syna i jego angielskiej żony Joan. Jestem młodym dziadkiem. A ty co myślałaś?
Nigdy się tego nie dowiedział, bo jak zaczęłam się śmiać, to przez dłuższą chwilę nie mogłam przestać. Potem poszliśmy nadganiać stracony czas.
Czytaj także:
„Po nagłej śmierci męża, przyszedł kolejny bolesny cios. Spadek podzielił między syna, mnie i... owoc swojej zdrady”
„Jak mamy założyć rodzinę, kiedy partner sam nadal jest dzieckiem na każde zawołanie rodziców? Nie umie się im sprzeciwić”
„Jak naiwna trzpiotka za gwiazdkę z nieba, dałam się owinąć wokół palca. Nie pozostałam dłużna, zemsta była słodka”