Kiedy Anetka zadzwoniła z płaczem, że Grzesiek leży w szpitalu, pierwsze, co mi przyszło do głowy, to jakiś wypadek. Bo chociaż mój przyjaciel jeździł raczej ostrożnie, to od czasu do czasu lubił docisnąć pedał gazu. W końcu trzysta koni mechanicznych pod maską jego samochodu musiało czasami pobrykać po szosie.
– Grześ miał wylew – wydusiła jednak z siebie Anetka i przyznam, że straciłem wtedy oddech.
Jak to: udar? Przecież ma czterdzieści sześć lat! Tyle co… ja – uświadomiłem sobie z przerażeniem.
Zawsze byliśmy z Grzesiem blisko
Do tej pory myślałem bowiem o sobie i o Grześku jako o całkiem młodych facetach. Fakt, wiele do tej pory osiągnęliśmy, ale też jeszcze tyle było wyzwań przed nami! Każdy z nas miał jakieś plany, a i wspólnie planowaliśmy pewne przedsięwzięcie. No cóż, od zawsze marzyliśmy o wyprawie na Antarktydę. Wiem, że to wielu osobom wyda się może głupie, ale naprawdę chcieliśmy zobaczyć te bezkresne śniegi. I to wcale nie z grupą turystów, którzy zapłacili i przypłynęli tam na pokładzie luksusowego statku. My z Grześkiem myśleliśmy o zorganizowaniu samodzielnej wyprawy.
Tylko że czas mijał, a wyprawa ciągle była tylko w planach… Każdy z nas bowiem był zapracowany i ledwie znajdowaliśmy czas na to, aby co czwartek pograć w squasha. To ja namówiłem Grześka na ten sport, bo on zawsze wolał tenisa. Ale dał się skusić i jak już spróbował, to pokochał ten wycisk, jaki daje odbijanie piłeczki od ściany. Grał ze mną jeszcze w zeszłym tygodniu i wyglądało przecież na to, że jest w doskonałej formie. Do głowy by mi nie przyszło, że… za kilka dni spotka go coś takiego.
Zgroza ścisnęła moje serce, żołądek podszedł mi do gardła. „Człowiek nie zna dnia ani godziny…” – pomyślałem zrozpaczony wieściami o przyjacielu.
Kiedy moje myśli biegły ku Grześkowi, nagle zadałem sobie sprawę z tego, że przecież na linii mam nadal jego żonę i ona coś do mnie mówi. O firmie. O tym, że nie wie, co ma robić, do kogo zadzwonić. No tak, przecież to zawsze jej mąż zajmował się firmą, którą zbudował od podstaw. Anetka, miła i naprawdę świetna babeczka, siedziała w domu z dziećmi. Nie miała pojęcia o skomplikowanych procesach produkcyjnych, była z wykształcenia historyczką, a nie inżynierem chemikiem.
To my z Grześkiem wieki temu skończyliśmy razem politechnikę. Przez całe studia szliśmy łeb w łeb, jeśli chodzi o wyniki w nauce i nagrody rektorskie. Ale kiedy odebraliśmy dyplomy (ze znakomitymi notami), nasze drogi rozeszły się zawodowo.
Ja postawiłem na wielki państwowy przemysł. Zatrudniłem się w jednej z największych fabryk w Polsce, prawdziwym kolosie. Byłem pewny, że czeka mnie wspaniała kariera i… w sumie miałem więcej szczęścia niż rozumu. Po przemianach w naszym kraju, kiedy wiele fabryk zwyczajnie padło, moja jednak przetrwała. Wykupiona przez zagranicznego inwestora przeszła restrukturyzację. Wprowadzono komputery, zwolniono wielu ludzi, ale ja jako zdolny inżynier zostałem.
Po latach wziąłem się znowu za naukę, skończyłem MBA, czyli studia, które uczyniły ze mnie także biznesmena. Mój pracodawca to docenił, awansowałem i teraz jestem jednym z głównych dyrektorów w fabryce.
Grzesiek natomiast poszedł zupełnie inną drogą. Kiedyś nie potrafiłem go zrozumieć, że schował tak wspaniały dyplom do szuflady i zaczął rozkręcać jakiś mały biznes. Przecież w jednym z ówczesnych zakładów produkcyjnych mógł być szychą! Ale on wolał robić coś na własny rachunek.
Wtedy pytałem go:
– To po co ci były studia?!
Ale po latach zrozumiałem po co, kiedy interes Grześka zaczął się rozrastać. On także pokończył dodatkowe kursy biznesowe, a poza tym miał nosa do interesów i… szczęście. Jego matka była bowiem z pochodzenia Rosjanką, co dało mu perfekcyjną znajomość tego języka i znajomości za wschodnią granicą. A one w pewnym momencie stały się na wagę złota! Rosja to przecież wielki i bogaty kraj. Zamówienia stamtąd idą nie w tysiące, ale w miliony!
Kiedy zaczęły się przemiany i ja bałem się o to, że stracę pracę, Grzesiek właśnie nabierał wiatru w żagle. Owszem, proponował mi wtedy pracę, ale ja jednak uniosłem się honorem. Nie chciałem przychodzić na gotowe, a poza tym wiem przecież doskonale, że wspólny biznes i pieniądze zniszczyły niejedną przyjaźń.
Musiałem im pomóc. Byłem to winny przyjacielowi
Czy żałuję? No cóż, nie osiągnąłem takiego bogactwa jak Grzesiek, ale nie ma we mnie zawiści. W sumie jestem zadowolony ze swojego życia. I gdyby nagle coś mi się stało, to moje obowiązki po prostu przejmie inny dyrektor, o którego postara się firma. A obowiązki Grześka?…
– Ja się kompletnie na tym nie znam! Kompletnie! – histeryzowała mi teraz przez telefon Anetka. – A Grzesiek jest przecież nieprzytomny i nie wiadomo, co z nim będzie. Lekarze chcą go utrzymywać w śpiączce jak najdłużej. Mówią, że wtedy, gdy wyeliminuje się zbędne bodźce, to mózg się może spokojnie regenerować. Dlatego nawet nie mogę zapytać swojego męża, co dalej z naszym interesem! – szlochała.
No tak… Sytuacja faktycznie przedstawiała się nieciekawie. Znałem Grześka i doskonale wiedziałem, że tak do końca ufał tylko sobie. Nie powierzyłby więc wszystkich firmowych tajemnic żadnemu menadżerowi czy zastępcy.
– Posłuchaj, w gabinecie Grzesia muszą być przecież jakieś dokumenty… – zacząłem łagodnie.
– Są, ale ja przecież nic z nich nie rozumiem! – rozszlochała się znowu, a potem nagle zapytała. – Nie mógłbyś się tym zająć?…
– Ja? – byłem zaskoczony. – Przecież mam swoją pracę! – przypomniałem.
– Wiem, ale… Ja sobie bez ciebie nie poradzę! – rozhisteryzowała się.
Rozumiałem ją. Sytuacja w rodzinie mojego przyjaciela faktycznie przedstawiała się niezbyt ciekawie. Jego córka miała zaledwie szesnaście lat, a starszy syn… Franek miał dwadzieścia dwa lata. Ale daleko mu było z charakteru do ojca. No cóż, nie mnie winić Anetkę czy Grzegorza, że źle wychowali swoje dziecko, lecz muszę obiektywnie przyznać, że ich syn nie robił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Niby coś tam studiował, ale co to były za studia… Na płatnej uczelni, pod którą parkowało więcej porsche, niż stoi w niejednym salonie tej marki. Kiedy Grzegorz pracował, jego syn się bawił. Mój przyjaciel to akceptował.
– Niech one przynajmniej mają lżej od nas – mawiał o dzieciach. Rozumiałem go. Każdy rodzic chce jak najlepiej dla swoich pociech. Ja przecież także często przymykałem oko na to, co robią moje dwie córki, bo kocham je bezgranicznie.
Ale miłość miłością, a interes interesem. Franek naprawdę nie nadawał się do tego, aby poprowadzić firmę ojca. I byłem nawet pewien, że Grzegorz wcale go nie wtajemniczył w wiele spraw. Dlatego nie dziwiłem się Anecie, że kiedy go zabrakło, poczuła się taka bezradna…
Początkowo byłem zdecydowanie na „nie”, bowiem nie miałem pojęcia, jak mógłbym pogodzić swoje obowiązki w fabryce z tymi w firmie mojego przyjaciela. Ale jego żona błagała, żebym przynajmniej rzucił okiem na niektóre dokumenty. Przyznam, że się łamałem. A kiedy poszedłem odwiedzić Grześka i zobaczyłem go podłączonego do aparatury, takiego żałośnie bezbronnego, poczułem jednak, że jestem mu winien tę pomoc.
– W imię naszej wieloletniej przyjaźni, stary! – złożyłem mu w szpitalu przysięgę, że się wszystkim zajmę.
Porozmawiałem szczerze ze swoją żoną, że przez jakiś czas mogę być Wielkim Nieobecnym w domu.
– Będę na ciebie czekała – uśmiechnęła się jak Penelopa do Odysa. I faktycznie zdjęła z moich barków sporo domowych obowiązków, abym spokojnie mógł po pracy jechać do firmy Grzegorza i jej doglądać.
Poznałem strategię i wtajemniczyłem Franka
Powoli przegryzałem się przez wszystkie dokumenty, w czym pomagał mi całkiem inteligentny menadżer. Poprosiłem także syna Grzegorza, aby nam towarzyszył. Franek początkowo niechętnie zrezygnował ze swojego „czasu wolnego” jak to nazywał. Dobrze wiedziałem, co dokładnie ma na myśli. Bywanie w modnych klubach i jak to się teraz mówi: „lansowanie się”.
Uświadomiłem go więc dość brutalnie, że jego ojciec może w sumie nigdy nie odzyskać w pełni sił, a nawet zwyczajnie się nie obudzić ze śpiączki, bo lekarze na razie dają mu 50 procent szans. A wtedy na jego barkach spocznie poprowadzenie firmy i chyba lepiej, aby był do tego przygotowany niż zupełnie zielony. Wtedy zobaczyłem w jego oczach coś na kształt strachu i przebłysk zrozumienia. Wreszcie wziął się w garść.
Przez kolejne dwa miesiące harowałem po kilkanaście godzin na dobę. Były momenty, kiedy miałem tego wszystkiego serdeczne dosyć i zastanawiałem się, czy przypadkiem sam sobie nie zafunduję za moment jakiegoś zawału. Ale znając tak dobrze mojego przyjaciela, powoli rozgryzałem jego strategię i wtajemniczałem w nią Franka. Aż pewnego dnia…
Nie, nie doczekałem się podziękowania, kwiatów czy butelki koniaku. Wręcz przeciwnie. Kiedy przyszedłem do firmy Grześka i poprosiłem sekretarkę o dzbanek mocnej kawy, zanim wyjdzie już do domu, dziewczyna powiedziała, że Franek czeka na mnie w sali konferencyjnej. Zastanawiałem się, dlaczego wydawała mi się taka dziwnie zlękniona. A ona już musiała wiedzieć, przynajmniej z grubsza, co młody dziedzic ma mi do powiedzenia.
Od syna mojego przyjaciela, chłopaka połowę młodszego ode mnie dowiedziałem się bowiem, że jestem… oszustem i złodziejem! Że szarogęszę się w firmie jego ojca, która teraz należy do niego i tylko patrzę, jak osiągnąć majątkowe korzyści.
– Ależ ja tutaj pracuję za darmo! – zdziwiłem się i wtedy Franek uświadomił mi, że to właśnie jego zdaniem jest kompletnie nienormalne! I że moja „praca za free” dała mu do myślenia.
– Nie upominasz się o zapłatę, bo na pewno kradniesz! Tylko ciężki frajer pracowałby za darmo, znając kondycję firmy mojego ojca i to, jak wielkie osiąga zyski.
No tak… frajer. Najwyraźniej młodzież dziś nie zna takiego pojęcia jak przyjaźń – pomyślałem smutno…
Nie mogłem uwierzyć, że tak mnie potraktował
Rozmowa z Frankiem uświadomiła mi jeszcze jedną rzecz. On od początku miał zamiar mnie wyrzucić, wykorzystał mnie tylko do tego, aby dowiedzieć się jak najwięcej o interesie swojego taty. Kiedy bowiem ja ślęczałem nad tabelkami z milionem cyfr i analizowałem kontrakty, on załatwił sobie sądowe potwierdzenie tego, że jego ojciec jest nieprzytomny i z tego tytułu nie może pełnić obowiązków służbowych. Zwyczajnie więc Grześka ubezwłasnowolnił!
No cóż… To było dość rozsądne posunięcie i naprawdę nie miałbym nic przeciwko temu, gdybym tylko wierzył, że Franek potrafi sam poprowadzić firmę. Poza tym byłem oburzony tym, jak podle potraktował mnie.
– I miej tu, człowieku, serce – powiedziałem żonie, która robiła wszystko, abym nie odczuł tego jako porażki.
Ja jednak nie umiałem tego inaczej oceniać. Tym bardziej, że kiedy usiłowałem szczerze porozmawiać z Anetką o tym, co się stało, wyraźnie mnie zbywała.
– Ja tam nic nie wiem, to syn się zajmuje tymi sprawami… – powtarzała jakby zupełnie zapominając o tym, że to ona przecież jeszcze nie tak dawno błagała mnie o pomoc.
W końcu odpuściłem i uznałem, że nie będę z siebie przecież robił idioty i żebraka. W końcu sroce spod ogona nie wypadłem! Jestem poważnym dyrektorem, a nie jakimś chłystkiem. No i mam własną pracę, w której piastuję odpowiedzialne stanowisko!
– Wybacz, stary! – bąknąłem w szpitalu do nieprzytomnego Grześka, kiedy już wychodziłem z sali. Nie chciałem tego tematu poruszać przy łóżku przyjaciela, bo jeśli prawdą jest, że ludzie w śpiączce wszystko słyszą, to nie chciałem go martwić.
Minęło kolejne pół roku. Stan Grzegorza się nie zmieniał. Lekarze określali go jako stabilny, ale żaden z nich nie wiedział, kiedy Grzesiek się ocknie. Odwiedzałem go regularnie, zawsze w porze, gdy kiedyś graliśmy razem w squash’a. Miałem szczerą nadzieję, że pewnego dnia stanę się świadkiem jego przebudzenia.
A tymczasem najpierw zobaczyłem zupełnie co innego… Upadek firmy, którą mój przyjaciel zbudował od zera, która była jego życiem. Kiedy tylko przeczytałem w gazecie, że firma Grzegorza straciła duży kontrakt z Rosjanami, wiedziałem już, że jest niedobrze. To był przecież jej kluczowy partner.
Zareagowałem spontanicznie usiłując się dodzwonić do Franka, ale jego sekretarka powiedziała mi, że pan prezes jest na wakacjach. W takiej chwili! Gdy firma plajtuje – złapałem się za głowę.
Zrobiłem, co się dało, żeby mogli godnie żyć
Kolejny telefon wykonałem do Anetki, ale… Usłyszałem od niej to, co wiele miesięcy temu. Że to jej syn zajmuje się teraz firmą i ona mu ufa.
– Obyś się tylko na tym zaufaniu nie przejechała! – ostrzegłem ją ostro, ale wiedziałem, że strzępię sobie język na darmo. Ona była wyraźnie nastawiona przeciwko mnie.
Ciekawe, co ten smarkacz jej nagadał! – pomyślałem.
Mijały kolejne miesiące i w prasie pojawiały się cyklicznie informacje o kłopotach firmy Grześka. Dowiedziałem się także z pewnych źródeł, że Franek wydaje firmowe pieniądze na prawo i lewo. Już mu nie wystarczył „wapniacki” samochód ojca, musiał kupić sobie nowy, jeszcze droższy, sportowy. A także apartament na Majorce, do którego kazał sobie wstawić komputery. Nazywał go swoim „centrum dowodzenia” i stamtąd niby zarządzał firmą. W kąpielówkach i klapkach! Nie dziwota więc, że błyskawicznie doprowadzał ją do ruiny, bo nie brał udziału w żadnych biznesowych spotkaniach, twarzą w twarz z klientami. Ba, wielu nawet nie znał!
Nie mam pojęcia, dlaczego Aneta tego nie widziała. Albo raczej dlaczego przymykała oczy na sprawki swojego syna. Nie wiem, na co liczyła? Że smarkacz wybawi się, a potem jednak ocknie i pójdzie po rozum do głowy? No cóż, może się i ocknął, ale wtedy już było za późno…
Po dwóch latach od wylewu Grześka do jego świetnie niegdyś prosperującej firmy wszedł komornik. Mój przyjaciel był już wtedy przytomny, ale nie do końca świadomy tego, co się wokół niego dzieje. Wymagał intensywnej rehabilitacji i lekarze nie ukrywali, że zapewne będzie jej wymagał już do końca swojego życia. A o prowadzeniu własnej firmy i o ciężkiej pracy raczej może zapomnieć.
Ćwiczenia i masaże być może usprawnią ciało Grześka częściowo nadal sparaliżowane. Ale czy kiedykolwiek w pełni odzyska sprawność intelektualną? Tego naprawdę nikt nie wie. A ja tak sobie myślę, że może lepiej będzie dla niego, jeśli pozostanie nieświadomy tego, co z dziełem jego życia zrobił synalek?
Niewiele z firmy Grześka udało mi się uratować… W końcu bowiem Anetka przerażona tym, że coraz mniej pieniędzy wpływa na jej konto, zadzwoniła do mnie po pomoc. Zawahałem się, bo już raz uznano mnie przecież za złodzieja, ale w końcu jednak stwierdziłem, że działać trzeba szybko i stanowczo. Na szczęście Grzesiek był na tyle mądry, że zabezpieczył żonę i sprawił także odpowiednim aktem notarialnym, że dom należał do niej.
Piękną rezydencję trzeba było jednak sprzedać, bo jej miesięczne utrzymanie było niezwykle kosztowne. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży pomogłem Anetce kupić ładne mieszkanie. Na parterze, aby można było łatwo do niego wjechać wózkiem inwalidzkim. A resztę pieniędzy ze sprzedaży oraz tych, które Grzegorz dostał ze swojej polisy ubezpieczeniowej ulokowałem bezpiecznie tak, aby przynosiły jakieś zyski.
Z tych pieniędzy rodzina mojego przyjaciela musi się utrzymać. Nie są to luksusy, ale zapewniają w miarę godne życie czterem osobom. Czterem, bo Franek, syn marnotrawny, wrócił na łono rodziny, spłukany do ostatniego grosza. I teraz, tak jak dawniej, żyje na garnuszku ojca. Tylko dzięki swoim „biznesom” zdecydowanie mniej wystawnie.
Czytaj także:
„Rodzice nas rozpieszczali, nie znałam wartości pieniądza. Kiedy ich zabrakło, wydawałam kasę na miesiąc w jeden wieczór”
„Syn znikał na całe noce i wydawał kasę nie wiadomo na co. Jego żona podejrzewała go o kochankę, ale było jeszcze gorzej”
„Córka trwoniła nasze pieniądze, bo nie znała ich wartości. Gdy zaczęła żyć na swój rachunek, przeżyła szok”