Całe życie walczyłam o to, żeby w końcu wyrwać się z naszej zabitej dechami wsi. A właściwie od dnia, kiedy miałam może z dziesięć lat i pojechałam na tydzień do kuzynki do miasta, żeby dotrzymać jej towarzystwa, bo mama kuzynki wylądowała w szpitalu, a tata cale dnie był w pracy. Zajmowała się nami jej babcia, ale i tak miałyśmy sporo swobody. Pierwszy raz mogłam wyspać się do oporu, a nie zrywać się o szóstej. W domu trzeba było wstać tak wcześnie, bo do szkoły miałam pięć kilometrów, które oczywiście pokonywałam na piechotę, i droga zajmowała mi prawie godzinę.
Tutaj spałam do dziesiątej
Jadłyśmy śniadanie, potem szłyśmy bawić się na podwórku. Babcia zabierała nas do sklepów, kina albo do jakiegoś muzeum… Dla mnie, która w kinie była tylko parę razy w życiu, i to wtedy, gdy jechaliśmy ze szkolną wycieczką na film będący ilustracją jakiejś lektury, życie w mieście wydawało się pięknym snem. Nie musiałam co dzień karmić kur i kaczek, nie rwałam trawy dla królików, tylko ładnie się ubierałam i malowałam paznokcie. W dodatku cały czas było ciepło! U nas paliło się w piecu tylko wieczorem, więc zimą kąpaliśmy się dwa razy w tygodniu, bo inaczej byśmy zamarzli.
Kiedy wracałam autobusem do domu, długo jeszcze odwracałam się na siedzeniu i podziwiałam oświetlone miasto. U nas we wsi świeciło zawsze tylko kilka latarni, i to w samym centrum, a na wszystkich przysiółkach panowały egipskie ciemności. Kiedy tak patrzyłam, jak światła uciekają gdzieś w dal, przysięgałam sobie, że jeszcze tu wrócę – i to nie tylko na wakacje, lecz na stałe. Z daleka od pracy w polu, od zbierania jagód w lesie, żeby było za co kupić książki do szkoły, z dala od wiejskich chłopaków, którzy całe dnie spędzają na ławce przed sklepem z piwem w rękach… Szybko pojęłam, że jedyna droga do miasta wiedzie przez szkołę.
Moi rodzice byli trochę zdziwieni, lecz się ucieszyli, kiedy ni stąd, ni zowąd zostałam najlepszą uczennicą w klasie. Brałam udział we wszystkich możliwych konkursach, byle tylko zdobyć szansę na stypendium i dalszą naukę. Bo moi rodzice planowali, że z takimi dobrymi wynikami to może i do technikum pójdę…
Ja marzyłam o liceum, maturze i studiach
I choć mama z tatą trochę sarkali, to udało mi się dopiąć swego. Dostałam się na bankowość, dostałam stypendium socjalne, a potem naukowe. Oczywiście rodziców nie byłoby stać na opłacenie akademika i innych wydatków, więc wieczorami pracowałam jako kelnerka, a w weekendy stałam na wszystkich promocjach w supermarkecie jako hostessa. Jakoś udało mi się dobrnąć do końca studiów, chociaż gdybym wiedziała, ile wysiłku będzie mnie to kosztować, pewnie bym się na taki wyczyn nie zdobyła. Za to z jaką satysfakcją przepuściłam pierwszą pensję na ciuchy i inne drobiazgi, których wcześniej musiałam sobie odmawiać!
Potem było już tylko lepiej. Moja ciężka praca w banku zyskała uznanie i szybko pięłam się po szczeblach kariery. Już po kilku latach zostałam prawą ręką dyrektora oddziału. Było mnie stać na wynajęcie ładnego mieszkania, markowe ubrania, wypady za granicę… Teraz to ja zapraszałam do siebie młodsze siostry, które jeszcze się uczyły. Były zachwycone życiem w wielkim mieście, lecz kiedy proponowałam, żeby poszły na studia i u mnie zamieszkały, a ja przecież im we wszystkim pomogę, nie chciały.
– Tu jest fajnie, ale na weekend – wyjaśniła mi nasza najmłodsza, Ulka. – Mieszkać na stale to ja bym tu nie chciała!
Ja miałam takie samo zdanie o wsi. Owszem, często odwiedzałam rodziców, zawoziłam im większe zakupy, żeby ich trochę odciążyć, lecz mieszkać z nimi i żyć tak jak dawniej… Nie, to było nie dla mnie! Tymczasem moje siostry za to chyba lubiły takie życie, bo pokończyły zawodówki i zatrudniły się w pobliskim supermarkecie. W soboty chodziły na potańcówki do remizy, gdzie wciąż królowało disco polo, i za- dawały się tymi chłopakami spod sklepu.
– Mogłybyście przecież przyjechać do mnie, poszłybyśmy z moimi znajomymi do klubu – kusiłam je, ale stwierdziły wtedy, że ich towarzystwo jest ciekawsze.
„Cóż, są dorosłe, niech robią, jak im się podoba” – uznałam, choć uważałam, że stać je na kogoś lepszego niż wiejskie pijaczki.
Wiosną nagle zadzwoniła mama
– Majka jest w ciąży – oznajmiła mi.
Natychmiast pojechałam do domu i zaoferowałam swoją pomoc, włącznie z zabraniem siostry do miasta, gdzie przynajmniej miałaby dobrych lekarzy.
– Teraz Majka z Konradem są rodziną – powiedziała twardo mama. – Muszą wziąć ślub i razem wychowywać dziecko!
– A Majka też tego chce? – zapytałam, ale mama tylko prychnęła i machnęła ręką.
Z siostrą również nie dało się porozmawiać, bo wciąż zalewała się łzami. Nie wiem, czy to zawiniły hormony, czy co innego, jednak nie wydała mi się szczęśliwą przyszłą panną młodą. Konrad zresztą też nie wyglądał na zachwyconego. Raz złapałam go na tym, jak przy Majce palił papierosy.
– Chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku? – zapytałam go z wyrzutem, a on tylko wzruszył ramionami i poszedł do lodówki po piwo, które zaczęła kupować moja mama.
Kompletnie sobie nie wyobrażałam, jak Konrad kąpie niemowlaka czy karmi go kaszką, ale może byłam niesprawiedliwa? Przygotowania do ślubu szły pełną parą, więc co tydzień zjawiałam się u rodziców. Raz kilka kilometrów od domu zepsuło mi się auto. Wiedziałam, że pomoc drogowa zjawi się dopiero za jakąś godzinę, więc wolałam pójść pieszo i poprosić tatę, żeby zaciągnął je do pobliskiego warsztatu traktorem. Kopnęłam jeszcze ze złości w oponę, bo w bagażniku miałam ciężkie zakupy, które musiałam teraz dźwigać. Nagle zza zakrętu wyłonił się motocykl.
– Coś z autem nie gra, szwagierka? – zapytał Konrad, zsiadając.
Od razu zajrzał pod maskę, coś tam pogrzebał, używając narzędzi, które trzymał przy motocyklu – i silnik auta zapalił!
– No, no, nawet nie wiedziałam, że jesteś taką złotą rączką – powiedziałam z podziwem. – Gdzie się tego nauczyłeś?
– Wujek miał warsztat i trochę z nim się bawiłem w mechanika – przyznał, wycierając ręce w ścierkę. – Najbardziej to lubiłem stare auta rozbierać i naprawiać. Wujek zawsze potrafił je zamieniać w niezłe cacka…
– To dlaczego nie poszukasz sobie pracy jako mechanik, tylko marnujesz się przy układaniu kostki brukowej? – zapytałam. – Wiem, że nie masz szkoły, ale możesz zacząć od praktyki, a jak się sprawdzisz…
Machnął tylko ręką.
– Miałem jechać do Anglii, do kumpla, który tam się zahaczył w jakimś warsztacie – odparł. – On mówi, że tam patrzą na to, jak kto pracuje, a nie na jakieś papiery. No, ale teraz to już nie pojadę…
Naprawdę, zrobiło mi się go żal
Jego i mojej siostry też. Zrobili głupi błąd, a rodzice jeszcze popychali ich do małżeństwa, które mogło ich tylko unieszczęśliwić. Przypomniałam sobie, że brat mojej koleżanki z pracy ma warsztat samochodowy w Austrii i ostatnio poszukiwał pracownika. Szybko zadzwoniłam do niej i ustaliłam, że ogłoszenie jest nadal aktualne, a kiedy poręczyłam za Konrada, powiedziała, że młody w zasadzie może się pakować i przyjeżdżać. Kiedy już ustaliłam szczegóły, usiedliśmy sobie z Majką i Konradem (tylko przypilnowałam, żeby mamy nie było wtedy w domu) i powiedziałam im, co udało mi się załatwić.
– Austria to nie Anglia, Konrad spokojnie mógłby przyjeżdżać na weekendy – stwierdziłam. – A ty – zwróciłam się do siostry – możesz się zaczepić u mnie w firmie. Potrzebują kogoś do archiwum. To nudna, ale lekka robota, i możesz pracować aż do porodu. A potem spokojnie pomyślimy, co dalej.
Spojrzeli po sobie i oczy im się zaświeciły.
– Tylko co ze ślubem? Czy wy w ogóle chcecie go brać? – spytałam.
Potrząsnęli zgodnie głowami.
– Ale rodzice byliby źli, gdyby to nie wypaliło. Tyle pieniędzy wydali….
– Rodziców biorę na siebie – obiecałam.
No cóż, co się nasłuchałam, to moje. Jednak w końcu i tak postawiłam na swoim I dzisiaj już wiem, że miałam rację. Majka wzorowo zajmuje się swoją córeczką, a Konrad opłaca jej mieszkanie i co tydzień przyjeżdża. Też jest po uszy zakochany w malutkiej Adelce! Majka ma nadzieję, że uda jej się wrócić do pracy w archiwum i przebąkuje coś o liceum i maturze, kiedy tylko mała trochę podrośnie… Dzięki mojej pomocy stanęli na własne nogi i są na najlepszej drodze, żeby w przyszłości stać się pełną, szczęśliwą rodziną!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”