„Gdy miałam 14 lat, zmarł mój ojciec. Do dziś nie mogę sobie darować, że nasza ostatnia rozmowa była kłótnią”

kobieta, która wiele lat temu straciła ojca fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Nadal jestem załamana po stracie ojca, który umarł, nim zdążyłam się z nim pogodzić. Byłam nastolatką. Nie brałam pod uwagę czegoś takiego jak wypadek. Sądziłam, że rodzice są wieczni i że pokłócimy się jeszcze wiele razy. Ile bym dała, żeby cofnąć swoje ostatnie słowa...”
/ 14.09.2021 12:00
kobieta, która wiele lat temu straciła ojca fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Doxa wyrwała do przodu, jakby trop zająca wyczuła. Ech, oto uroki posiadania urodzonego tropiciela. Zwłaszcza wiosną, gdy soki żywiej krążą w naturze, a krew w psich żyłach. Na szczęście po chwili suczka wróciła. Nie sama. Towarzyszyła jej znajoma spanielka. Pewnie zaraz pojawi się jej pani. Przez moment kusiło mnie, by zrobić w tył zwrot. Nie w tym rzecz, że nie lubiłam właścicielki Lili. Po prostu nie zawsze ma się ochotę na pogawędki. Zmęczona domowym harmidrem nastawiłam się na samotną przechadzkę w ciszy. Jednak było już za późno na ucieczkę.

Zza zakrętu wyłoniła się Marta. Dawno jej nie widziałam

Ostatnio parę miesięcy temu, gdy była w zaawansowanej ciąży. Widać dopiero teraz dziecię pozwoliło jej się wyrwać samej na dłużej. Szła wolnym krokiem, zamyślona… Na mój widok lekko się zawahała. Może również nie miała nastroju na jałowe pogaduszki? No nic, najwyżej powiemy sobie „cześć” i każda pójdzie w swoją stronę. Nasze suki nie zgodziły się na taki scenariusz. Świetnie się bawiły, buszując w chaszczach, dalej szłyśmy już z Martą razem. A ponieważ nie znoszę tak zwanego niezręcznego milczenia, błyskawicznie przestawiałam się na tryb pytlujący i zaczęłam nawijać.

O zmiennej wiosennej pogodzie, o najnowszych przygodach Doxy w tropieniu saren, trochę o dzieciakach, jak potrafią zaleźć za skórę… Marta nie podjęła tematu. Ciut dziwne, bo mamy potrafią godzinami rozprawiać o swoich pociechach. Przerzuciłam się więc na mężczyzn i trafiłam w sedno. Kobiety zawsze się dogadają, gdy mowa o facetach i ich dziwactwach.

– Maciej ma swój system układania zakupów w wózku – perorowałam. – Szału dostaje, gdy wrzucam produkty bez ładu i składu. Na taśmę przy kasie też je wykłada w jakimś porządku, którego reguł nie chwytam, choć jesteśmy ze sobą już ponad dwadzieścia lat!

Marta rozgadała się na dobre i zrewanżowała się opowieścią, jak jej mąż zburczał ją, bo znowu odstawiła buty na półkę noskami do przodu. A praktyczniej jest odwrotnie.

– Rany, but to but! A ja nie jestem strażakiem, żeby liczyła się każda sekunda przy zakładaniu obuwia.
– To jeszcze nic. Wiesz, jaką mam grandę, gdy ośmielę się jeść w samochodzie?
– Ty też?! – zachichotała. – Przekąska w aucie wykluczona. Mój nienawidzi okruchów na tapicerce bardziej niż w łóżku.

Po godzinie suczki zdążyły się sobą znudzić, każda węszyła na własną łapę. A my, śmiejąc się i obgadując naszych panów, cudnie marnowałyśmy czas, który nie wiedzieć kiedy minął. Rozstawałyśmy się w dobrych humorach.

– No to cześć, do następnego razu – pożegnała się Marta. – I… dziękuję – dodała po chwili.

Uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi, bo nie zrozumiałam, za co mi podziękowała. Za ploty?

No to na zdrowie. Kilka dni później trafiła mi się psia „randka”. Doxa hasała z wyżłem Iwanem, a ja wędrowałam z jego panem. Pogadanki z Piotrem, szacownym biznesmenem, zwykle tyczyły poważniejszych kwestii, głównie polityki i światowego kryzysu. Jednak nie tego dnia. Bo gdy tylko wspomniałam o spotkaniu z Martą, mój rozmówca zmarkotniał.

– Smutna sprawa. Bardzo im współczuję.
– Boże, czemu? Co się stało?
– Stracili dziecko.
– Co?! – serce mi załomotało. – Nic nie wiedziałam.
– Niechętnie o tym mówią. Dlatego nawet zmienili trasy spacerów z Lilą, żeby nie natykać się na znajomych, którzy wiedzieli o ciąży. Ale mieszkam blisko nich, więc wiem więcej. Są podwójnie załamani, bo absolutnie nic nie wskazywało na jakieś problemy. Ciąża przebiegała spokojnie, córeczka urodziła się niby zdrowa. A po trzech dniach umarła.
– Boże… – jęknęłam. – Straszne… – na płacz mi się zbierało, gdy wyobrażałam sobie, sama będąc matką, jak bardzo musiała cierpieć Marta.

Stracić dziecko tuż po tym, jak się urodziło? Makabra

A ja nie miałam o niczym pojęcia i nawijałam o jakichś pierdołach.

– Naprawdę nic nie wiedziałam, nie podejrzewałam… Gadałyśmy o kompletnych głupstwach. Żartowałyśmy. Nawet zastanawiałam się, czy nie zagadnąć ją o dziecko, ale… coś mnie tknęło, coś mnie powstrzymywało. Skoro sama nic nie mówiła, więc nie spytałam. I dzięki Bogu – odetchnęłam z ulgą.

Egoistyczną, nie ukrywam, wypływającą z bezradności. W obliczu cudzego nieszczęścia boimy się własnej niezręczności. Bo jak pocieszyć kogoś, kto stracił dziecko? Jak z nim rozmawiać? Nie istnieją żadne właściwe słowa. Tylko czas może uleczyć rany. Nikt nie mógł zrozumieć, co czułam. Sama się gubiłam we własnych emocjach.

Wolałam, by nikt wokół nie wiedział

Moje rany los uleczył. Przynajmniej zabliźnił. Miałam czternaście lat, gdy umarł mi tata. Za wcześnie. Nagle. Nie umiałam się z tym pogodzić. Ale krótko po jego śmierci nie zwierzałam się ze swej tragedii. Większość klasy nic nie wiedziała, zaś czerń żałoby brano za mój nowy styl ubierania się. Czemu milczałam? Bo gdy ktoś się dowiadywał, zaraz odruchowo ściszał głos, a na twarz przywdziewał maskę współczucia i zrozumienia. Bzdura. Nie mogli mnie zrozumieć, bo skąd.

Skąd mogli wiedzieć, co czułam po stracie ojca, który umarł, nim zdążyłam się z nim pogodzić? Nasza ostatnia rozmowa była kłótnią, jak większość naszych rozmów w tamtym czasie. Byłam nastolatką i się buntowałam. Nie brałam pod uwagę czegoś takiego jak wypadek. Sądziłam, że rodzice są wieczni w swoim truciu. Nie, nikt nie mógł zrozumieć, co czułam. Sama się gubiłam we własnych emocjach. Wolałam, by nikt wokół nie wiedział.

Wolałam, gdy moi rówieśnicy, niczego nieświadomi, zachowywali się naturalnie, jak zwykle, gadając o bzdurach, o swoich przyziemnych kłopotach i małych radościach. Wówczas wierzyłam, że świat nadal się kręci, a ja wciąż umiem się uśmiechać. Przede wszystkim zaś, choć na choć chwilę, udawało mi się zapomnieć. I wtedy zrozumiałam, za co podziękowała mi Marta.

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA