Kochałam naszą działkę za miastem i nie sądziłam, że kiedykolwiek będę chciała pozbyć się miejsca, w którym spędziłam z mężem tyle szczęśliwych chwil. A jednak… Trzy lata po śmierci Mateusza wystawiłam ją na sprzedaż. Robiąc to, nawet nie podejrzewałam, że ten krok odmieni całe moje życie. I to na lepsze… To nie była łatwa decyzja, jednak ja już nie widziałam innego wyjścia. Nie mam prawa jazdy, podróż dwoma autobusami w jedną stronę zajmuje mi półtorej godziny. Doszło do tego, że na działkę jeździłam tylko w weekendy, bo w dni powszednie brakowało mi na to sił i czasu. Autobusy podmiejskie w tygodniu są załadowane, poza tym ja dorabiam sobie do emerytury w osiedlowym spożywczaku…
Nie radziłam też sobie z opieką nad domkiem i ogrodem
Mateusz był złotą rączką, wszystko umiał zrobić, naprawić. No i miał niespożyte siły. Gdyby nie ten pijany kierowca, który potrącił go na pasach, pewnie żyłby w znakomitym zdrowiu do dziś. A ja? Po operacji kręgosłupa nigdy nie odzyskałam w pełni sprawności. Chodzę co prawda normalnie, ale przy większym wysiłku boli mnie w krzyżu jak diabli. W rezultacie nasze zawsze wypielęgnowane, pełne kwiatów i warzyw klomby i rabaty zaczęły zarastać chwastami, a trawa sięgała do kolan. Próbowałam z tym walczyć, jakoś ogarnąć, ale wiadomo, jak to jest. Jeśli człowiekowi brakuje ukochanej osoby, a na dodatek coś mu dolega, nic nie chce się robić.
Jakby tego było mało, w domku wszystko zaczęło się psuć. Tynk popękał, rynna odpadła, hydrofor zakasłał i stanął… Mateusz poradziłby sobie z tym raz-dwa, natomiast ja do wszystkiego musiałam wzywać fachowców i, niestety, płacić. Bardzo słono. Jak taki jeden z drugim zobaczył, że jestem sama, to ciągnął ze mnie, ile wlezie. Okropność. Na początku myślałam jeszcze, że nasz dorosły syn zakasze rękawy i będzie mi pomagał. Ale gdzie tam! Owszem, lubił czasem wpaść, powygrzewać się na słoneczku. Ale coś pożytecznego zrobić? Mowy nie było.
Zresztą on ma młodą żonę, dziecko w drodze; rozumiem go doskonale. Kiedy więc po zimie zorientowałam się, że dachówki się poluzowały i szykuje się kolejny wielki wydatek, poddałam się. Dałam ogłoszenie w internecie i czekałam… W ciągu tygodnia odebrałam kilka telefonów. Wszyscy rozmówcy chcieli obejrzeć moją działkę. Umówiłam się z nimi na sobotę, w odstępach dwugodzinnych. Byłam pełna nadziei. Święcie wierzyłam, że trafi się wśród nich taki, który od razu zakocha się w tym cudownym miejscu, jak my z mężem, przed laty. I podpisze umowę…
Niestety, nie było tak pięknie, jak to sobie wymarzyłam. Powiem szczerze: było okropnie
Kupcy wybrzydzali, kręcili nosami, krytykowali… A że za daleko, komunikacja słaba, remont w domku trzeba zrobić, drzew w ogrodzie za dużo, rzeka i las za blisko, więc komarów w związku z tym pewnie całe mnóstwo, i w ogóle do niczego. Zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle odpowiadali na ogłoszenie! Przecież tam były zdjęcia i dokładny opis, co i jak wygląda… A oni udawali zaskoczonych!
Jeden to mi nawet powiedział, że niepotrzebnie czas stracił na dojazd, bo nie spodziewał się, że to taka zarośnięta ruina. Ale jak obniżę cenę o połowę, to może się łaskawie zastanowi… Ze złości aż mną zatrzęsło. Włożyliśmy w tę działkę tyle pieniędzy, pracy i serca, cena wcale nie była wysoka, a ten mi tu z takim tekstem wyskakuje! Nie przebierając w słowach, przegoniłam go na cztery wiatry. Poszedł, a jakże. Ale wsiadając do auta, krzyczał jeszcze, że nikt poza nim oferty mi nie złoży. I jak się zastanowię, to żebym zadzwoniła. Bezczelny typ! Pewnie myślał, że mam nóż na gardle, i chciał to wykorzystać.
Gdy wreszcie sobie pojechał, byłam tak zdenerwowana i rozżalona, że straciłam wszelką ochotę na kolejne spotkanie. A czekała mnie wizyta jeszcze jednego kupca.
Najpierw chciałam zamknąć się w domku i udawać, że mnie nie ma
Jednak ostatecznie postanowiłam się z nim spotkać. Obiecałam sobie jednak solennie, że jak tylko zobaczę choćby najmniejszy grymas na jego twarzy – od razu wyproszę dziada za furtkę. Nie zamierzałam wysłuchiwać kolejnych krytycznych uwag… Przyjechał spóźniony czterdzieści minut. Był mniej więcej w wieku mojego męża, po sześćdziesiątce…
Nie wjechał na działkę, tylko zaparkował na ulicy. Wysiadł z samochodu i zaczął rozglądać się wokoło. Nie lubię niepunktualności, więc już miał u mnie przerąbane. A do tego ta postawa… Wyprostowany jak struna, dumny jak paw. Jak jakiś prezydent albo książę. Poczułam, że wzbiera we mnie jeszcze większa złość. „Następny, który będzie tylko krytykował, wybrzydzał… Zupełnie jak tamci… No, poczekaj, ja ci tu zaraz dam popalić!” – pomyślałam mściwie i podeszłam do furtki.
– Niech pan sobie daruje wizytę. Szkoda czasu! I pańskiego, i mojego! – warknęłam bez wstępów. – Nie zamierzam wysłuchiwać, że okolica okropna, wszędzie daleko, ogród zarośnięty, a domek w ruinie. Jak pan chce sobie pomarudzić, to proszę znaleźć inny obiekt, bo tu nic pan nie wskóra. A więc do widzenia!
I ruszyłam w stronę domku.
– Zaraz, zaraz, chwileczkę! Czym zasłużyłem sobie na taki atak?! Nie zamierzam niczego krytykować. Tu jest tak pięknie i spokojnie, że aż oniemiałem z zachwytu. Zatkało mnie po prostu – usłyszałam nagle za plecami.
Stanęłam jak wryta i odwróciłam głowę.
– Naprawdę? – wykrztusiłam.
– Przysięgam! Żebym się z tego miejsca nie ruszył – oświadczył mężczyzna i z rozbawioną miną uderzył się w pierś.
– Przepraszam za mój wybuch, miałam dzisiaj zły dzień. Proszę, niech pan wejdzie – zaczęłam się tłumaczyć, otwierając furtkę.
Było mi głupio, że potraktowałam go tak ostro. Mężczyzna się uśmiechnął
– Nasza znajomość zaczęła się, hmm, trochę niefortunnie. Może więc zaczniemy od początku? Mam na imię Aleksander – skłonił się szarmancko – i naprawdę jestem zainteresowany kupnem pani działki.
– Marianna – w odpowiedzi dygnęłam jak pensjonarka, aż głupio mi się zrobiło.
Oboje się roześmialiśmy. Gdy szliśmy w stronę domku, pomyślałam, że zrobię wszystko, żeby kupił moją działkę. Poczułam, że będzie dobrym gospodarzem. Pan Aleksander dokładnie obejrzał działkę. Był zachwycony i ogrodem, i domkiem. Wprawdzie od razu zauważył, że trzeba kilka rzeczy naprawić, wymienić, zrobić porządek z chwastami, ale wcale go to nie zraziło.
– Kupuję! Wreszcie będę mógł w wolnym czasie robić to, co zawsze lubiłem. Majsterkować, pracować w ogrodzie, chodzić na grzyby, na ryby – rozmarzył się, gdy wreszcie usiedliśmy na niewielkim tarasie.
– A żony pan nie zapyta o zdanie? Może jej się tu wcale nie spodoba… – zauważyłam w pewnym momencie.
– Żona? Miła pani, moja żona pięć lat temu pojechała na miesiąc w odwiedziny do siostry do Stanów. No i poznała tam jakiegoś Jankesa… Jesteśmy już po rozwodzie – westchnął.
– Bardzo mi przykro…
– Nie ma o czym mówić! Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję – machnął ręką, udając, że nic go to nie obchodzi, lecz jego miny wynikało, że uderzyłam w czuły punkt.
– Właśnie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – podsumowałam, próbując nieco rozweselić pana Aleksandra.
– No to chyba wszystko już ustaliliśmy… Następnym razem spotkamy się u notariusza – powiedział i zaczął zbierać się do wyjścia.
Zrobiło mi się przykro. Chciałam, żeby jeszcze chwilę został. Od śmierci męża nie rozmawiało mi się tak miło z żadnym mężczyzną.
– Może chociaż kawy się pan napije? No i chyba mam jeszcze kawałek ciasta – zaproponowałam, próbując go zatrzymać.
– Nie, dziękuję, pani Marianno, nie będę już pani więcej czasu zabierał – odparł.
„Ty idiotko, po co w ogóle pytałaś o żonę” – zbeształam się w myślach. Byłam na siebie wściekła, że w ogóle poruszyłam ten drażliwy temat. Może gdybym trzymała język za zębami, spędzilibyśmy z miłym Aleksandrem miły wieczór. A tak? Mogłam się tylko przyglądać, jak jego auto znika za zakrętem…
„Nic to, przecież spotkamy się jeszcze u notariusza. Może wtedy uda mi się naprawić gafę” – pocieszałam się w myślach.
Nie wiem dlaczego, ale nagle zapragnęłam bliżej poznać tego mężczyznę, coś mnie do niego ciągnęło
Nie to, że się zakochałam od pierwszego wejrzenia. W moim wieku to już chyba niemożliwe… Po prostu świetnie się czułam w jego towarzystwie. Dwa tygodnie później rzeczywiście spotkaliśmy się u notariusza. Pan Aleksander był miły i uprzejmy, ale jednocześnie jakiś taki oficjalny. Po wszystkim nie zaprosił mnie nawet na kawę. Zrobiło mi się przykro…
– Proszę się nie martwić, pani Marianno. Dobrze zadbam o pani ukochaną działkę – powiedział tylko na pożegnanie i odjechał.
Byłam naprawdę zawiedziona. Myślałam, że nigdy więcej już go nie zobaczę. A jednak… Kilka dni później zadzwonił telefon. Akurat wyciągałam pranie i nie zamierzałam odbierać, ale ten ktoś był bardzo uparty. Wytarłam ręce i nie spoglądając nawet na wyświetlacz, sięgnęłam po komórkę.
– Halo! – warknęłam w słuchawkę.
– Dzień dobry, pani Marianno! – usłyszałam głos Aleksandra. – Przeszkadzam?
– A dzień dobry. Nie, nie, skąd… Czy coś się stało? – byłam zaskoczona.
Z wrażenia przysiadłam na stołeczku.
– Nie, nic takiego – zapewnił szybko. – Mam tylko nieśmiałe pytanie… Czy miałaby pani może czas, żeby wpaść w sobotę na działkę? Potrzebuję kilku informacji… U notariusza zapomniałem zapytać, gdzie jest główny zawór od wody, korki, zapasowe dachówki i takie tam drobiazgi. Oczywiście po panią przyjadę, żeby nie tłukła się pani autobusami, a potem odwiozę – zawiesił głos.
– Nie ma sprawy, szczęśliwie niczego nie zaplanowałam na ten weekend – odparłam, siląc się na obojętność, choć szczerze mówiąc, serce biło mi jak oszalałe.
– To wspaniale! Będę pod pani domem o dziewiątej! – ucieszył się.
– Tylko tym razem proszę być punktualnie! Bo za tamto spóźnienie złapał pan u mnie wielki minus – odparłam wesoło.
Gdy skończyliśmy rozmawiać, usiadłam na kanapie i zatopiłam się w myślach. Dałabym sobie głowę uciąć, że w czasie pierwszej wizyty na działce wszystko Aleksandrowi dokładnie pokazałam. Czyżby tak szybko zapomniał, nieuważnie słuchał? A może szukał pretekstu, żeby się ze mną spotkać? Miałam nadzieję, że chodzi o to ostatnie…
Aleksander przyjechał po mnie punktualnie. Spędziliśmy razem cudowny dzień
Przy porannej kawie na tarasie zaczęliśmy sobie mówić po imieniu, przy grillu i winie usta nam się nie zamykały. I to wcale nie dlatego, że z wielkim apetytem pałaszowaliśmy karkówkę i kiełbaski. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy… Okazało się, że lubimy te same książki, filmy, muzykę. Miałam wrażenie że rozumiemy się bez słów i znamy się od lat. Tak się świetnie bawiłam, że zapomniałam o upływającym czasie. Do rzeczywistości przywołał mnie dopiero wieczorny chłód.
– No, koniec tego dobrego. Pokażę ci, gdzie co jest, bo po to tu przecież przyjechałam, i wracam do domu. Zimno się robi – powiedziałam, zacierając ręce.
Aleksander zerwał się i okrył mnie kocem.
– Już chcesz jechać? – był zawiedziony.
– Nie chcem, ale muszem – zażartowałam.
– To nie jedź – powiedział cicho.
– Słu… słucham?
– Ja dokładnie wiem, gdzie jest zawór od wody i tablica z korkami… Zapasowe dachówki też znalazłem – zawiesił głos, a mnie serce znowu zabiło szybciej.
– Tak? To dlaczego mnie zaprosiłeś? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy. Milczał przez chwilę.
– Wiesz, że zostałem zraniony. Przez byłą żonę… Myślałem, że nie spojrzę już nigdy na żadną kobietę. Ale czuję, że przy tobie ta rana ma szansę się zagoić. I to szybko. Bardzo szybko – mówił z namysłem.
– To znaczy…? – ciągnęłam go za język, mimo że domyślałam się o co chodzi.
– Oj, nie masz dla mnie litości! – pogroził mi palcem. – Naprawdę jeszcze nie rozumiesz? To znaczy, że bardzo mi się podobasz, i chcę, żebyś jak najczęściej przyjeżdżała na działkę. I traktowała ją nadal jak własną. Wiem, że znamy się bardzo krótko, ale przecież wszystko przed nami… Nie mam pojęcia, czy nam się uda… Może się tylko zaprzyjaźnimy, a może pokochamy? Ale nie dowiemy się tego, jeżeli nie spróbujemy, prawda?
No i co miałam mu odpowiedzieć? Że czuję to samo co on i chcę go widywać jak najczęściej? Że liczyłam na taką propozycję? Że nic lepszego w życiu mnie nie mogło spotkać, bo kocham swoją działkę i trudno mi było ją sprzedać? Zamiast więc mówić, rzuciłam się mu na szyję… Przytulając się do niego, pomyślałam, że mam w życiu wiele szczęścia. Mimo że stuknęła mi sześćdziesiątka – poznałam wspaniałego faceta, a na dodatek mogę przyjeżdżać na swoją działkę, kiedy chcę. I że nawet jeśli będzie to trwało tylko kilka tygodni, zawsze będę mogła powiedzieć, że wbrew temu, co mówią wszyscy, jednak można mieć ciastko i zjeść ciastko. A co, może nie?
Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy