„Gdy mąż zmarł, harowałam jak wół, żeby naszej jedynaczce niczego nie brakowało. No i wychowałam pasożyta...”

kłótnia matki z dorosłą córką fot. Adobe Stock, motortion
Myślałam, że Patrycja skończy studia, znajdzie dobrą pracę… Obiecałam sobie, że choćbym miała trawę jeść, nie ograniczę wydatków na córkę. Nie chciałam, by po śmierci ojca czuła się gorsza niż rówieśnicy. To był błąd, że podawałam jej wszystko na tacy. Teraz Patrycja jest dorosła. Nie pracuje, nie studiuje, zmienia tylko facetów.
/ 15.06.2021 12:58
kłótnia matki z dorosłą córką fot. Adobe Stock, motortion

Moja córka ma 24 lata, jest moim jedynym dzieckiem. Mąż zmarł prawie 10 lat temu. Od tamtej pory jesteśmy same. Wypruwałam sobie żyły, żeby zapewnić Patrycji udany start w dorosłość. Myślałam, że skończy studia, znajdzie dobrą pracę, usamodzielni się… Pracuję w księgowości. Nie zarabiam nie wiadomo ile, ale wystarcza mi na skromne życie.

Oczywiście gdy żył mąż, powodziło mi się znacznie lepiej

Mogłam zadbać o siebie, kupić modny ciuszek, wybrać się do kina, z przyjaciółkami do kawiarni. Niestety, po jego śmierci z większości tych rzeczy musiałam zrezygnować. Niejedną noc przesiedziałam z kalkulatorem w ręce, próbując zaplanować domowy budżet. Obiecałam sobie jednak, że choćbym miała trawę jeść, nie ograniczę wydatków na córkę. Nie chciałam, żeby czuła się gorsza, by utrata ojca pozbawiła ją szansy na dobre i wygodne życie, jakie miała wcześniej. I dotrzymałam słowa. Brałam nadgodziny, byle tylko niczego jej nie brakowało. A do tego prałam jej rzeczy, sprzątałam, gotowałam.

Wymagałam od Patrycji właściwie tylko jednego: by się uczyła. Miałam nadzieję, że to doceni, przyłoży się do nauki, trafi na renomowaną uczelnię. A w przyszłości, gdy już zostanie kimś, odwdzięczy mi się za moje poświęcenie, zadba o to, by i mnie żyło się wygodnie. Tymczasem mijają kolejne lata, a ja zamiast cieszyć się z sukcesów dorosłej, odpowiedzialnej i samodzielnej kobiety, zamartwiam się, że mam na karku pasożyta.

Prywatna uczelnia? Skoro nie ma innej możliwości

W gimnazjum Patrycja jeszcze jako tako przykładała się do lekcji. Ale w liceum rzuciła książki i zeszyty w kąt. Zamiast się uczyć, biegała na randki albo włóczyła się gdzieś z przyjaciółkami. Próbowałam jej tłumaczyć, że nie tędy droga, że edukacja jest najważniejsza, ale nie słuchała. Gdy tylko wchodziłam do jej pokoju, robiła głupie miny, odwracała się ostentacyjnie plecami lub podkręcała muzykę, żeby nic nie było słychać. Poddawałam się więc i szłam do siebie.

Pocieszałam się, że to normalny w tym wieku bunt, że wszyscy rodzice mają podobne kłopoty. I że jak ten okres głupoty minie, to córka odnajdzie właściwą drogę. Faktycznie tuż przed maturą przysiadła nad książkami. Zdała, ale bardzo słabo. I nic dziwnego, nie można nauczyć się wszystkiego w miesiąc.

– I co teraz będzie? Na żadną dobrą publiczną uczelnię się nie dostaniesz – zmartwiłam się.
– No, to pójdę do prywatnej – wzruszyła ramionami.
– A kto zapłaci czesne? – jęknęłam.
– Jak to kto? Ty!
– Ja? Nie dam rady…
– O rany, przez rok jakoś dasz. Potem przeniosę się do państwówki. A jak się nie uda, znajdę jakąś pracę i sama zapłacę za studia. Obiecuję – odparła.

Cóż było robić… Jeszcze bardziej zacisnęłam pasa i wysłałam ją na prywatną uczelnię. Na zarządzanie i finanse. Nie potrafiłam powiedzieć: nie. Przecież chodziło o przyszłość mojego jedynego dziecka. Poza tym naiwnie jeszcze wierzyłam, że Patrycja wreszcie zmądrzała i zrozumiała, że czas najwyższy poważnie pomyśleć o przyszłości.

Niestety, pomyliłam się. Na studiach Patrycja w ogóle nie przykładała się do nauki

Przez długi czas o tym nie wiedziałam, bo przecież przez całe dnie pracowałam. Ale kiedyś, gdy sprzątałam jej pokój, wpadł mi w ręce list z uczelni. Czarno na białym było tam napisane, że córka po pierwszym roku zostanie wyrzucona z uczelni. Bo nie chodzi na zajęcia, nie zdaje egzaminów… Gdyby wtedy była w domu, to chyba bym ją zamordowała. Czekałam na nią do późna. Gdy w końcu się zjawiła, nie wytrzymałam i wybuchłam.

Chciałam wiedzieć, dlaczego mnie tak zwodziła, okłamywała. Przecież gdy pytałam, jak jej idzie na uczelni, zawsze odpowiadała, że świetnie. Byłam pewna, że zrobi skruszoną minę, zacznie się tłumaczyć, obieca, że wszystko nadrobi, zaliczy. Tymczasem ona ani myślała się kajać.

– Tak, olałam studia. I co z tego? Finanse to nuda. Chcę się zająć czymś innym, ciekawszym – prychnęła.
– Tak, a czym?
– Jeszcze nie wiem. Muszę pomyśleć.
– To myśl szybko. Nie zamierzam cię utrzymywać do końca życia! Jesteś dorosła, pora, żebyś wzięła za siebie odpowiedzialność – wrzasnęłam.
– Wezmę, wezmę, potrzebuję tylko trochę czasu – mruknęła i jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju.

Tamta rozmowa z córką kosztowała mnie wiele zdrowia i nerwów. Mimo to nie traciłam nadziei. Naiwnie wierzyłam jeszcze, że Patrycja weźmie sobie moje słowa do serca i zrobi coś ze swoim życiem. I znowu się pomyliłam.

Od tamtej pory minęły bowiem już prawie 4 lata, a ona ciągle myśli

Nie uczy się, nie szuka stałego zajęcia. Czasem złapie jakąś dorywczą pracę, ale szybko z niej rezygnuje. Bo za mało płacą, bo za ciężko, bo szef jest wredny… Całym dniami siedzi więc w domu i ogląda w telewizji te ogłupiające seriale. Wychodzi tylko wieczorami ze swoim nowym chłopakiem.

Jarek pracuje, więc na razie funduje jej kino lub płaci za drinki w klubie. Ale coś mi się wydaje, że nie potrwa to długo. Zostawi ją jak kilku poprzednich chłopaków. Żaden zdrowo myślący facet nie chce mieć dziewczyny, która nic nie robi, jest leniwa, nie ma żadnego celu. Próbowałam jej to uświadomić, straszyłam, że wkrótce znowu zostanie sama. I co usłyszałam? Że jak Jarek odejdzie, to poszuka sobie innego.

Z bezsilności chciało mi się płakać. Jestem załamana i zmęczona tą całą sytuacją. Nie wiem, co mam robić, jak dotrzeć do Patrycji. Jej koleżanki kończą lub pokończyły studia, pracują, zakładają rodziny. A ona ciągle żyje z dnia na dzień, nie myśli o przyszłości. Przyjaciółka poradziła mi ostatnio, bym wyrzuciła Patrycję z domu, ale nie potrafię. To moje jedyne dziecko…

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA