Na wieść o zaproszeniu od Lilki na obchody związane z Dniami Morza, podczas których można było oglądać statki, wcale się nie ucieszyłam. Mieszkam od urodzenia w portowym mieście, więc przyzwyczaiłam się do widoku tych statków. Nie widzę w nich już niczego ciekawego, ale nie chciałam sprawić przykrości przyjaciółce, więc zgodziłam się pójść.
Bardzo chciała mi przedstawić swojego brata, który pływał jako pierwszy oficer na statku. Przyjaźniłyśmy się od dawna, więc przystałam na to spotkanie. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na mundury, stanowiska czy stopnie wojskowe, jednak tym razem to, co zobaczyłam pod uniformem, naprawdę mnie zachwyciło. Wysoki na 190 centymetrów mężczyzna miał świetnie zbudowaną sylwetkę, a jego twarz niemal idealnie pasowała do mojego wymarzonego typu.
Był niesamowicie przystojny
Do tego czarował wszystkich swoim ujmującym uśmiechem. Przysięgam, że mówię szczerze. Kiedy zobaczyłam tego idealnego faceta, poczułam jak serce wali mi jak młotem, a mózg przestaje działać. To było jakby ktoś nagle wyłączył mi myślenie. W dodatku ledwo stałam na nogach. Łukasz był tak niesamowicie przystojny, że aż się pode mną ugięły kolana. I tyle w temacie.
Ten facet całkowicie zawrócił mi w głowie – zakochałam się na zabój od pierwszego wejrzenia. Do tej pory byłam pewna, że takie historie to bujdy z tanich romansideł.. A tu proszę – strzała amora trafiła mnie prosto w serce i jeszcze wyglądało na to, że będę miała szczęście, bo i ten przystojniak zainteresował się mną. Od razu wyczułam, że coś między nami zaiskrzyło.
Za każdym razem, gdy żeglarz wypływa w rejs, jego wybranka serce ma pełne niepokoju i tęsknoty. Mój Łukasz, prawdziwy wilk morski, też wkrótce musiał opuścić ląd i ruszyć na morze. Rozstanie budziło we mnie lęk (w końcu dopiero co się poznaliśmy), ale kiedy wrócił do domu, zaczął mnie bombardować miłością, jakby chcąc mi zrekompensować całą tę rozłąkę. Sama nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Sześć miesięcy później uklęknął przede mną i poprosił o rękę pierścionkiem z diamentem.
Może nie był to wielki kamień, raczej mniejszych rozmiarów brylancik – ale moje szczęście było nie do opisania. Wkrótce potem pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w nowym, piętrowym lokum, które w całości sfinansował Łukasz ze swojej wojskowej pensji. Można by pomyśleć, że to wymyślona opowieść, bo przecież brzmi jak bajka, ale to wszystko naprawdę się wydarzyło.
Nie miałam w nim wsparcia
Lilka, moja szwagierka, stała się wkrótce moją najbliższą powierniczką, bo błyskawicznie przekonałam się, jak naprawdę będzie wyglądać ten związek. Wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, co tak naprawdę oznacza małżeństwo z marynarzem. Rzeczywistość jednak szybko pokazała mi, że to głównie życie w pojedynkę. Zaledwie dwa miesiące po ceremonii ślubnej Łukasz wypłynął w daleką trasę do Japonii.
Gdy kilka miesięcy później pojawił się na krótko w domu, byłam już w późnej ciąży. Kiedy urodziło się nasze pierwsze maleństwo, on znajdował się przy wybrzeżach południowoamerykańskich, daleko ode mnie. Najważniejsze wydarzenia w moim życiu przeżywałam bez jego wsparcia. Wszystkie trudności spadały na moje barki – począwszy od naprawy kapiących kranów, przez różne domowe remonty, po samodzielne wychowywanie dzieci.
Te wszystkie problemy były dla mnie naprawdę ciężkie, ale moje uczucia wobec męża pozostały niezmienione. Za każdym razem gdy wyruszał w morze, czułam ogromną miłość i tęsknotę. Jego powroty wywoływały we mnie dziecięcą radość, a każdy wspólny moment świętowałam jak coś wyjątkowego.
Z radością zajmowałam się nim i robiłam wszystko, żeby czuł się rozpieszczany jak król. Moja miłość była tak silna, że przeoczyłam istotny fakt – Łukasz nie był już tym samym człowiekiem, za którego wyszłam.
Problemy w małżeństwie zauważyłam jednak dopiero po czterech latach tego wspólnego życia – jeśli wspólnym można je w ogóle nazwać. Wychowywałam dwójkę dzieci, chodziłam do pracy i sama ogarniałam wszystko w domu. Coraz bardziej liczyłam jednak na to, że gdy mąż będzie na miejscu, weźmie na siebie część obowiązków. Niestety, nic z tego.
Nie znosił obecności dzieci
Albo tłumaczył się pilnymi sprawami i znikał, albo narzekał na zmęczenie – po czym, po każdej wielomiesięcznej podróży służbowej całymi dniami nie odchodził od telewizora, albo uciekał z domu na całe dnie.
Nie znosił obecności dzieci. Ja też działałam mu na nerwy. W pewnym momencie stałam się dla niego zwykłą służącą – kimś, kto gotuje, sprząta i ma spełniać jego zachcianki. Kiedy chciałam to przedyskutować, zawsze słyszałam:
– Odpuść sobie! Wróciłem, żeby odpocząć w domu, a nie wysłuchiwać twoich jęków.
Albo:
– Czy ty musisz ciągle marudzić? Weź pogadaj o czymś innym, bo nie da się ciebie słuchać.
W gruncie rzeczy, ponoszę pełną odpowiedzialność za tę sytuację. To przecież ja dobrowolnie przyjęłam rolę potulnej gosposi, która biegała za swoim mężem z miotełką, jakby był jakimś bóstwem zesłanym na ziemię. Problem w tym, że Łukasz nagle przestał przypominać tego idealnego partnera z moich wyobrażeń. Zmienił się w faceta, który działał mi na nerwy i którego zachowania nie potrafiłam pojąć. Coraz częściej łapałam się na myśli, że wszyscy odetchniemy z ulgą, gdy znów wypłynie w rejs.
Po jednym kursie był jednak zmuszony zostać w mieszkaniu na dłuższy czas. Dalej pełnił obowiązki, ale na lądzie, w lokalnej jednostce, w której nie działo się najlepiej. Problemy jego przełożonego wpływały na atmosferę w pracy, bo kiepskie samopoczucie szefa odbijało się na wszystkich pracownikach – a potem na nas, w domu.
Kłóciliśmy się bez przerwy. Każda próba rozmowy z nim stawała się męczarnią, bo wszystkie kończyły się awanturami i moimi łzami. A Łukasz? On po prostu znikał z domu na wiele godzin, całkowicie mnie ignorując. Gdy dociekałam, dokąd chodził, reagował złością i rzucał opryskliwie:
– Nie muszę ci się z niczego spowiadać!
Przypadkiem zobaczyłam wiadomość
Wydawało mi się, że to brak pracy na morzu wpędzał go w taki stan. W sumie nawet rozumiałam jego zachowanie, aż do momentu, gdy podczas pogodnego popołudnia przypadkowo zobaczyłam na jego smartfonie wiadomość...
„Kochanie, dziś się nie zobaczymy. Odezwę się potem. Kocham Cię. Twoja Dzidzia”.
A potem następną.
„Szkoda czasu na ratowanie tego wszystkiego. Pora zadbać o własne sprawy”.
Rany boskie! W jednej chwili dotarło do mnie wszystko. Bezwładnie osunęłam się na fotel i tkwiłam tak bez ruchu naprawdę długo. Policzki miałam mokre od płynących łez, a w głowie kompletny mętlik – kłębiły się tam przeróżne myśli i emocje. Poczułam się zraniona, zmanipulowana, potraktowana jak zabawka i zostawiona sama sobie. Wszystkie te uczucia uderzały we mnie jednocześnie.
Dobrze się złożyło, że ten parszywiec akurat wyszedł i nie było go przez dłuższy czas. Dzięki temu mogłam ochłonąć po tym, co zobaczyłam i spokojnie przemyśleć całą sprawę. Chociaż odkrycie było wstrząsające, wiedziałam, że dla dobra małżeństwa powinnam zachować je na razie dla siebie i zachowywać się normalnie.
Kolejne dni były dla mnie jednak prawdziwą torturą – udawanie niewiedzy kosztowało mnie mnóstwo energii, a przygnębienie nie dawało mi spokoju. Nie potrafiłam się skoncentrować, bo czułam, że wszystko się wali. W końcu jednak nadszedł moment, gdy wyparował ze mnie cały smutek – ale, zamiast tego, wypełniła mnie gorycz.
Z zaskoczeniem dotarło do mnie, że w naszym małżeństwie nie zostało już nic wartego ocalenia. Łukasz od dawna przestał być partnerem, na jakiego zasługiwałam, a jego niewierność trwała pewnie dłużej niż myślałam. Jego zdrady skutecznie zabiły wszystko, co do niego czułam.
Wynajęłam świetnego prawnika
Nie potrafiłam mu wybaczyć, więc postanowiłam przestać się użalać nad sobą. Zamiast tego przemieniłam się w najbardziej jadowitą żmiję, jaką można sobie wyobrazić. Skończyłam z rolą potulnej małżonki, która ciągle usługuje mężowi.
Stałam się samolubną babą, która myślała wyłącznie o własnych potrzebach. I wiecie co? Było mi z tym naprawdę fantastycznie. Jednego dnia, gdy Łukasz, według swojego zwyczaju, zbierał się do wyjścia, rzuciłam po prostu:
– Możesz już stołować się u swojej Dzidzi, bo skończyłam z przygotowywaniem ci posiłków.
Kiedy powiedziałam mu, że wiem o jego zdradzie, znieruchomiał z wrażenia. Po chwili po prostu wyszedł, nie mówiąc ani słowa. Nie przeprosił, nie próbował niczego tłumaczyć... Zgodnie z tym, co wcześniej zapowiedziałam, przestałam wykonywać domowe obowiązki – koniec z gotowaniem, prasowaniem i sprzątaniem dla niego.
Starałam się działać racjonalnie i nie kierować się emocjami, choć nie było to łatwe. Często uczucia brały nade mną górę i wtedy traciłam siły – potrafiłam całymi godzinami, a nawet dniami leżeć bez energii, nie mając ochoty na cokolwiek. Wpadałam w dół rozpaczy i miałam wrażenie, że już nigdy z niego nie wyjdę. Ale jednak wychodziłam. I jakoś funkcjonowałam. Krok po kroku, z dnia na dzień.
Wynajęłam świetnego prawnika i wniosłam pozew o rozwód. Dzięki temu, że mieliśmy dzieci, które wychowywałam praktycznie samodzielnie, ale i z uwagi na dobre zarobki męża, udało mi się uzyskać od Łukasza porządne alimenty. Co więcej, przejęłam na własność nie tylko nasze lokum i auto, ale również letniskowy domek przy plaży. Do tego wywalczyłam równie wysokie alimenty na dzieci. Zabrałam mu wszystko.
Wszystko to zrobiłam głównie z myślą o naszych dzieciach, ale i ja zasługiwałam na zadośćuczynienie. Nie chciałam tracić wszystkiego. Koniec końców straciłam więc tylko partnera życiowego i bliską znajomą, bo z Lilką przestałyśmy utrzymywać kontakt. Ale trudno się temu dziwić...
Podobno życie nie oszczędzało ostatnio Łukasza. Najpierw rozwód ze mną, przez który stracił wszystko, a potem, jak słyszałam, odwróciła się od niego też Dzidzia. Najwyraźniej jego pusta kieszeń sprawiła, że przestał być w jej oczach atrakcyjnym facetem.
Szczerze mówiąc, naprawdę ucieszyła mnie ta wiadomość. Na dodatek sytuacja w pracy męża kompletnie się zmieniła, przez co Łukasz ma teraz spore kłopoty z pieniędzmi. Co jakiś czas składa w sądzie wnioski o obniżenie alimentów, ale wiadomo jak to jest – procedury sądowe ciągną się w nieskończoność.
Z kolei ja podchodzę do sprawy zupełnie inaczej – gdy tylko spóźni się z płatnością alimentów, natychmiast zgłaszam sprawę do komornika. Niech ma za swoje. To przecież jego wina, że nasz związek się rozpadł.
Anna, 42 lata
Czytaj także:
„Marzyłam, by dzień ślubu na zawsze zapisał się w mojej pamięci. Teraz robię wszystko, byle zapomnieć o tej katastrofie”
„Ja próbowałem być idealnym mężem, a żona zdradzała mnie od dnia ślubu. Aż wreszcie przesadziła z pewnością siebie”
„Nie tak wyobrażałem sobie swój własny ślub. Stałem jak wryty, chowając się za drzewem, bo miałem powód”