Zbierało się na deszcz. Samotnie szłam sobie na spacer polną drogą w kierunku lasu. Przyjechałam tu powspominać moje ostatnie lato z Kazikiem. Byliśmy małżeństwem 34 lata. Mąż, starszy ode mnie o osiem, zawsze mówił, że powinniśmy się cieszyć każdym dniem, bo nigdy się już nie powtórzy.
Marzyłam o tym, by nasze wspólne lata trwały jak najdłużej. Niestety, Kazimierz był obciążony dziedzicznie. Jego dziadek zmarł na serce w wieku 51 lat, ojciec – mając lat 62, a matka – 57. Gdy Kazik wkroczył w 61. wiosnę życia, przeszedł pierwszy zawał, cztery lata później drugi, a zaraz potem trzeci, który okazał się śmiertelny.
Znienacka ciszę rozdarł trel ptaka
Podniosłam głowę, spojrzałam w górę. W nieodległej gęstwinie zieleni mignęło coś żółto-czarnego, a zaraz potem rozległ się męski głos:
– O! Jest tam! – stojący pod ścianą lasu mężczyzna wskazał ręką w bok.
Powędrowałam oczami we wskazanym kierunku, ale nic nie zobaczyłam.
– Słyszy pani, jak pięknie woła? – zapytał, zbliżając się do mnie. – Zofija wywija! Zofija wywija! – zaśpiewał.
– No wie pan? – oburzyłam się.
Mam na imię Zofia i te trele nieznajomego odniosłam do siebie.
– Proszę się wsłuchać – wskazał na drzewo. – Drugi konar od dołu, po prawej.
– Co to za ptak? – zapytałam.
– Wilga. Jej śpiew zwiastuje deszcz. Ani chybi będzie lało.
– Wierzy pan ptakom? W radiu mówili co innego – stwierdziłam sceptycznie.
– Uwielbiam się im przyglądać. A jak wspaniale się przy tym odpoczywa… Aja-jaj! Przepraszam – zmitygował się. – Pani pozwoli, że się przedstawię, Igor T.
– Zofia – położyłam akcent na swoje imię i znacząco spojrzałam na niego.
– Aja-jaj! Proszę wybaczyć, jeśli nieopatrznie panią uraziłem… Ale wilga tak właśnie śpiewa: „Zofija wywija!”. Ptasi głos można przełożyć na ludzki język.
– Naprawdę? – bąknęłam sceptycznie.
Wskazał palcem na szybującego niebiesko-czarnego ptaka o długich skrzydłach.
– Jaskółka – uśmiechnął się. – Z zaśpiewu jaskółki można odczytać: „Uszyłabym ci rękawiczki, uszyłabym ci rękawiczki, ale nie mam nici”. Słowo honoru!
Pół godziny później pan Igor odprowadził mnie wolnym krokiem pod ośrodek wypoczynkowy, w którym się zatrzymałam. Przez ten czas zdążył mi opowiedzieć sporo o sobie. Miał 66 lat, był wdowcem. Przez 35 lat uczył w szkole geografii. Jego zainteresowanie ptakami miało czysto hobbystyczny charakter. Dwa razy do roku wyjeżdżał w różne rejony Polski, żeby pobyć sam na sam z przyrodą. „Sympatyczny dziwak” – pomyślałam.
Wynajmowałam ten sam pokój co przed rokiem, kiedy przyjechałam tu z mężem. Spałam w tym samym łóżku. Zasypiając, przypominałam sobie słowa Kazimierza: „Nie usychaj z żalu i tęsknoty, tylko żyj pełną piersią”. Miałam 57 lat i nie w głowie mi były szaleństwa. „Łatwo ci mówić, Kaziu”– westchnęłam.
Od razu się za to w duchu zbeształam
W nocy lało, a więc wróżba wilgi się sprawdziła. Pan Igor miał rację. Rankiem przez otwarte okno przyjrzałam się ogrodowi. Na najbliższym drzewie siedział zielonkawoszary ptak – lekko nastroszone piórka, oliwkowe skrzydła, długi, szarobrązowy dziób. „Ciekawe, co to za jeden – pomyślałam. – Igor pewnie by wiedział”. I po raz pierwszy zatęskniłam za jego towarzystwem.
Oczywiście, od razu się za to w duchu zbeształam. Przyjechałam tu przecież po to, by wspominać ostatnie lato z mężem, a nie szukać nowego chłopa! Spacerując po śniadaniu, dotarłam aż nad bagnisko, okalające północny brzeg jeziora, czyli dość daleko. Lecz chociaż uważnie się podczas tej wędrówki rozglądałam, nigdzie nie spotkałam szpakowatego pana odczytującego mowę ptaków. Dopiero w drodze powrotnej dobiegł mnie z zarośli znajomy głos:
– Ryba, ryba, rak, rak. Świerzbi, świerzbi, drap, drap. Stary, stary, kit, kit, kit.
Ucieszyłam się. Już, już chciałam dla żartu zawołać: „Zofija wywija”, gdy nagle usłyszałam kobiecy śmiech.
– Mówi pan, że ten ptak z żółtawobrązowym kuprem to trzciniak? – spytała niewidoczna zza zielonej gęstwiny kobieta.
– Ani chybi! – potwierdził pan Igor. – Prowadzi skryty tryb życia, nie opuszcza trzcinowisk. Samca można rozpoznać z daleka, kiedy śpiewa swoją pieśń na końcu wysokiej trzcinowej łodygi.
„Wstrętny podrywacz!” – oburzyłam się, czując nagłe rozczarowanie. Para w trzcinach ucichła, a ja oddaliłam się najszybciej, jak tylko mogłam. Siedząc sama w pokoju, wyjęłam z torby album ze zdjęciami. Kazik ze mną na łódce, Kazik ze mną w letnim kinie, Kazik ze mną... „Tylko nie próbuj grać dzielnej i być sama jak palec – przypomniałam sobie mężowskie napomnienia. – Jeśli trafisz na porządnego chłopa, nie zastanawiaj się długo. Masz być szczęśliwa!”.
– Oj, Kaziu, Kaziu, żebyś ty wiedział, jak trudno o porządnego chłopa... – westchnęłam ciężko i... rozpłakałam się. „Jutro wracam do domu” – postanowiłam.
Rankiem zbudził mnie ptasi świergot
Na drzewie za oknem znowu pojawił się zielonawoszary gość. Śpiewał, a ja nie potrafiłam przełożyć tego na język ludzki. Ale pan Igor potrafił:
– Tata bije, tata bije! Zbił, zbił! Kto to widział, kto widział? – dobiegło z dołu.
Ukłonił się, gdy mnie zobaczył.
– Dzień dobry, mam nadzieję, że zaganiacz pani nie obudził.
– Mówi pan o sobie? – zapytałam.
„Wczoraj tamta, dziś ja? Ze mną ci tak łatwo nie pójdzie – pomyślałam. Ja nie dam się nabrać na trzciniaki czy wilgi”. Chyba zrozumiał aluzję, bo chrząknął i natychmiast zmienił temat.
– Po śniadaniu zapraszam panią na spacer w las – zaproponował.
– Niestety, wyjeżdżam, panie Igorze.
– Dlaczego tak szybko? – zapytał zawiedziony. – Chciałem pani tyle pokazać!
– Na pewno chętnych pań nie zabraknie – odparowałam i zamknęłam okno.
Po śniadaniu zabrałam się do pakowania. „Planowałam spędzić tu dwa tygodnie, a wyjeżdżam już po czterech dniach. Dlaczego? Przez faceta, którego nawet nie znam? Może po prostu jest typem gawędziarza i szuka towarzystwa? Cóż w tym złego, że znalazłam go w trzcinach z inną kobietą? Jakie mam do niego prawo? Widzieliśmy się dopiero raz...” – biłam się z myślami.
Jeszcze tego samego dnia udałam się do szpitala
Nagle ciszę poranka rozdarł sygnał zbliżającej się karetki pogotowia. Stojąc w oknie, zastanawiałam się, po kogo przyjechali. Po chwili zobaczyłam, jak dwóch mężczyzn w czerwonych strojach wprowadza do ambulansu… Igora. Natychmiast zbiegłam na dół. Erka już ruszała.
– Co mu jest? – spytałam kierowcy.
– Serce – rzucił krótko i włączył syrenę.
Nie wyjechałam. Jeszcze tego samego dnia udałam się do szpitala.
– Na szczęście w porę wezwano pomoc – powiedział lekarz. – Proszę się nie martwić, będzie dobrze. To pierwszy zawał.
Na drugi dzień pielęgniarki pozwoliły mi porozmawiać z panem Igorem.
– Przepraszam, zachowałam się bardzo nietaktownie – powiedziałam mu. – Jak tylko pan wyzdrowieje, pójdziemy razem na bardzo długi spacer.
I rzeczywiście poszliśmy. Potem były kolejne wspólne wędrówki. Spotykamy się często. Igor, jak się okazało, mieszka zaledwie 50 kilometrów ode mnie. Dobrze się czuję w jego towarzystwie. Nieraz myślę, co powiedziałby Kazik, widząc, że znowu jestem szczęśliwa. Pewnie jak zwykle zażartowałby: „Zofija wywija!”. Kto wie, może jeszcze powywijam?
Czytaj także:
„Sądziłam, że nigdy więcej nie zobaczę swego wakacyjnego kochanka. Myliłam się. Znalazłam jego zdjęcie w... sądowej kartotece”
„Miłość omijała mnie szerokim łukiem, więc poszłam po radę do wróżki. Nie sądziłam, że jej dziwaczna przepowiednia się spełni”
„W młodości zrobiłam coś głupiego dla kasy i do dziś za to płacę. Boję się, że syn odkryje moją tajemnicę i stracę w jego oczach”