Od kilku lat jeżdżę co tydzień na cmentarz, na grób mojego męża. Jestem na emeryturze, dzieci wyprowadziły się za granicę, więc jedyne, co mi pozostało, to chodzenie do sklepu, apteki i na cmentarz. Taki już los starszych osób. Nie podejrzewałam, że spotka mnie jeszcze w życiu niespodzianka. Jednak pewnego dnia, jadąc autobusem, zauważyłam mężczyznę siedzącego przy oknie. Był mniej więcej w moim wieku. Miał na sobie czarny płaszcz, wypastowane buty, a w ręce trzymał elegancki parasol.
Rzadko widuje się emerytów, którzy tak o siebie dbają. Zwrócił więc moją uwagę i chyba nieco zbyt długo mu się przypatrywałam, bo odwrócił się w końcu w moim kierunku i przyłapał mój wzrok. Zrobiło mi się głupio i natychmiast się odwróciłam, mając nadzieję, że chociaż się nie zaczerwieniłam.
Całe szczęście wysiadałam już na następnym przystanku. Ruszyłam ścieżką w stronę grobowca, tam wyrwałam trochę drobnych chwastów, przetarłam ściereczką marmur i zapaliłam świeczkę. Zdjęcie Waldka na szarym kamieniu przypominało mi czasy, gdy był ze mną. Czasy, gdy nie był jeszcze chory, mieszkały z nami dzieci, a my wciąż zabiegani nie dostrzegaliśmy tego, ile mamy szczęścia.
On nigdy nie zaznał takiej samotności jak ja, ale zaznał cierpienia. Było mi żal, że nie da się cofnąć czasu do tych pięknych chwil, usiąść z bliskimi i powiedzieć im, jak bardzo ich kocham i jak mi z nimi dobrze. Teraz spędzałam całe dnie w samotności i z każdym rokiem doskwierała mi ona bardziej.
W drodze powrotnej z cmentarza wstąpiłam jeszcze na ryneczek po warzywa na zupę i wsiadłam do autobusu przystanek dalej. Jakież było moje zdziwienie, gdy przy oknie zauważyłam tego samego mężczyznę.
Spojrzał na mnie, jakby też mnie poznał, i lekko skinął głową. Odpowiedziałam tym samym, choć poczułam się nieco onieśmielona jego gestem. Usiadłam dwa rzędy za nim i zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle wysiadł z autobusu. Po co ktoś miałby jeździć w tę i z powrotem? Może czegoś zapomniał i musiał wrócić do domu? W końcu odgoniłam wścibskie myśli, uznając, że niepotrzebnie zajmuję się czyimś postępowaniem. Skoro wraca tym samym autobusem, widocznie ma jakiś powód. To nie moja sprawa!
W domu zajęłam się obiadem, ale moje myśli wciąż powracały do nieznajomego z autobusu. Kolejny tydzień zleciał mi na zwykłych sprawach. Poranki były dość znośne, bo przy telewizji śniadaniowej, gotowaniu obiadu czas jakoś przepływał między palcami.
Gorsze były długie, jesienne wieczory
Nie chciało mi się już robić na drutach ani rozwiązywać kolejnych krzyżówek. Czasem wpadła jakaś sąsiadka, ale generalnie samotność była trudna do zniesienia. Nadeszła sobota, więc tradycyjnie ruszyłam na cmentarz. W autobusie był tłok. Weszłam między ludzi i z trudem znalazłam miejsce, by przytrzymać się rurki. Nagle ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłam się i go rozpoznałam. To był ten sam człowiek, na którego ostatnim razem zwróciłam uwagę. Dziś wyglądał równie szykownie.
– Proszę, niech pani usiądzie – powiedział, podnosząc się z miejsca.
– Nie trzeba. Ja tylko dwa przystanki – odparłam speszona, lecz on ponownie wskazał na miejsce.
Podziękowałam więc i usiadłam. Stał tuż przy mnie. Czułam przyjemny zapach jego wody kolońskiej i nie mogłam oderwać od niego wzroku. Na przystanku przy cmentarzu, przeprosiłam mężczyznę i próbowałam przepchnąć się przez tłum. Nikt tu nie wysiadał, więc było to bardzo kłopotliwe. Nagle nieznajomy dżentelmen ruszył przede mną, głośno prosząc o zrobienie miejsca. Podreptałam za nim aż do wyjścia. Wyszedł ze mną i ruszył tuż obok mnie w stronę cmentarza.
– Dziękuję, że pan mi pomógł. Chyba nie dałabym rady sama się przepchnąć przez ten tłok. Ludzie są bezduszni…
– Zrobiłem to z przyjemnością. Już w ubiegłym tygodniu chciałem się pani przedstawić, ale nie miałem śmiałości. Krzysztof jestem.
– Antonina – wyszeptałam onieśmielona. – Pan także idzie na cmentarz?
– Chętnie będę pani towarzyszył, jeśli nie ma pani nic przeciwko.
Mój pomysł to strzał w dziesiątkę
To najbardziej niespodziewany towarzysz, jakiego oczekiwałabym w drodze na grób męża. Po drodze powiedziałam mu, że co tydzień tutaj przyjeżdżam, że jestem wdową i mieszkam w naszym mieście od pięćdziesięciu lat.
– Ja także jestem wdowcem, ale moja żona pochowana jest w Niemczech. Mieszkaliśmy tam całe życie – przyznał Krzysztof. – Dopiero po jej śmierci wróciłem do Polski. Sentymenty mnie tu przyciągnęły. Nie spodziewałem się jednak, że mieszkanie w pojedynkę okaże się tak przeraźliwie samotne. Wie pani… niech pani nie pomyśli, że jestem jakimś wariatem, ale czasem wychodzę z domu tylko po to, żeby przejechać się autobusem i pooglądać życie z boku. Tak bardzo brakuje mi towarzystwa.
Spojrzałam na niego z pełnym zrozumieniem. W ogóle nie uznałam tych autobusowych wycieczek za dziwactwo. Przeciwnie. Sama chętnie wychodziłam z domu tylko po to, żeby kogokolwiek spotkać. Krzysztof poszedł ze mną na grób, posłuchał historii o moim mężu i dzieciach, pomógł mi odgarnąć liście. Wracaliśmy razem pieszo.
– Antosiu… czy chciałabyś może jutro wybrać się znów na spacer? Jeśli będzie ładna pogoda? – zapytał, odprowadziwszy mnie pod klatkę, a ja zgodziłam się z prawdziwą przyjemnością.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o Krzysztofie i o tym, jakie to szczęście, że dwoje samotników jednak nawiązało znajomość. A przecież jest tylu ludzi, którym to byłoby potrzebne. Następnego dnia włożyłam najładniejszy płaszcz i jedwabną apaszkę. Poszliśmy z Krzysztofem na rynek na kawę. Rozmawialiśmy bez przerwy przez trzy godziny. Kolejnego dnia umówiliśmy się znowu; tym razem na spacer do parku.
– Wiesz, bardzo się cieszę, że się poznaliśmy… I myślę, że takich samotnych ludzi jak my może być więcej. Myślisz, że moglibyśmy zorganizować… grupę spacerowiczów?
– Ja już ci nie wystarczam? – zaśmiał się, a ja nagle pomyślałam, że mógł poczuć się urażony moją propozycją.
Zaczęłam zapewniać, że nie o to mi chodziło, a on się zaśmiał i przyznał, że to doskonały pomysł.
Następnego dnia spotkaliśmy się u mnie, żeby napisać kilka ogłoszeń z informacjami o „Spacerach dla samotnych”. Ogłosiliśmy zbiórki codziennie o piętnastej przy pomniku w parku. Nie liczyliśmy na wielką frekwencję, ale mieliśmy nadzieję, że uda się zebrać choć małą grupkę chętnych.
Przychodziliśmy codziennie i zgarnialiśmy kolejnych spacerowiczów… Każdego dnia dołączały jedna lub dwie osoby. Sąsiedzi przekazywali wiadomość dalej i tak stworzyła się emerycka inicjatywa z prawdziwego zdarzenia. Gdy zrobiło się za zimno na spacery, zaczęliśmy organizować wyjścia do kina, teatru i na ciastko do kawiarni. Nie mogłam uwierzyć, ale w ciągu miesiąca zebrało się piętnaścioro stałych uczestników. Niektórzy umawiali się na wspólne gotowanie, pomoc przy myciu okien albo szydełkowanie. A przecież każda z tych osób wcześniej siedziała zamknięta w czterech ścianach, czuła się samotna i odizolowana. A teraz emeryci nawiązywali przyjaźnie i chętnie wychodzili z domu.
To było niesamowite!
Tymczasem ja i Krzysztof stawaliśmy się sobie coraz bliżsi i okazywaliśmy sobie coraz bardziej otwarcie uczucia. Na spacery chodziliśmy, trzymając się za ręce, więc reszta grupy traktowała nas jak parę. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.
Poznałam nie tylko partnera na jesień życia, ale i wielu przyjaciół, którzy byli zawsze gotowi spotkać się, a nawet gdzieś razem pojechać. Zorganizowaliśmy wycieczkę do Ojcowskiego Parku Narodowego, w której wzięło udział dziesięć osób, siedmioro pojechało na pielgrzymkę do Medjugorie…
Teraz, gdy Krzysztof wpada do mnie na wieczorny seans filmowy, nadal nie mogę pojąć, jak to się stało, że nieznajomy z autobusu stał się dla mnie kimś tak wyjątkowym. Niesamowite jest też to, jak proste okazało się znalezienie osób, którym podobnie jak nam doskwierała samotność. A pomoc innym dała mi wielką satysfakcję i napełnia mnie radością.
Czytaj także:
„Chciałam by mama na starość odpoczęła i we wszystkim ją wyręczałam. Po czasie zrozumiałam, że zrobiłam z niej niewolnika”
„Przyjaciółka na starość zupełnie straciła głowę i chce ciągać mnie po jakichś sektach. Czy ta baba zapomniała, ile mamy lat?”
„Wypruwam sobie żyły, by ojciec na starość żył jak król, a on rzuca mi kłody pod nogi. Jak tak dalej pójdzie, to go oddam”