„Gdy mąż odszedł, a mój biznes padł, trafiłam wraz z synem do zapadłej wioski. Tak zaczęło się moje nowe, lepsze życie”

kobieta, która zamieszkała na wsi fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„– Dziecko – usłyszałam. – Nie ma za co przepraszać. Łzy są potrzebne. Nie ma co w sobie dusić żalu albo gniewu. Trzeba to wyrzucić, nich idzie na cztery wiatry! Wyglądasz na taką, która stoi na rozdrożu i nie zna kierunku… Sama byś sobie jakoś poradziła, ale masz dziecko, dlatego musisz być podwójnie ostrożna. Uspokój się, pomyśl, zastanów się i dopiero wtedy idź dalej”.
/ 20.07.2023 17:15
kobieta, która zamieszkała na wsi fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Nie lubię wsi, nie chciałam się tam przeprowadzać! Jestem dzieckiem miasta, kocham szerokie ulice, gwar, szum, kolorowe światła, ruch. Nawet zapach spalin i korki na drogach mi nie przeszkadzają. Wychowałam się na ogromnym blokowisku i do dzisiaj jest to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Zakopanie się w jakiejś głuszy oznaczało dla mnie zesłanie do piekła; płakałam, buntowałam się, ale nie miałam innego wyjścia.

Po upadłości mojej firmy, licytacjach komorniczych i spłacie długów, została mi tylko mała, drewniana chałupka po pradziadkach, na zabitej dechami wiosce. Bez wygód, z wychodkiem na podwórku, starą studnią i dziurawym dachem. Nikt się na to nie chciał połaszczyć, więc dwa hektary piasku szóstej kategorii, trawiaste podwórko, trzy pokoje, wielka kuchnia i sień stały się moim nowym domem.

Ten poranek nie należał do najłatwiejszych

Spakowałam resztę gratów, wzięłam syna pod pachę, odpaliłam piętnastoletni samochód i ruszyłam odbudowywać z gruzów moje życie. Nie miałam żadnego planu, straciłam pieniądze, znajomych, wszystkie przyjaciółki, rozstałam się z mężem, nie wierzyłam, że jeszcze cokolwiek kiedykolwiek mi się uda!

Miałam przed sobą sześć godzin drogi. Lał deszcz, byłam głodna, a nie mogłam niczego przełknąć. Pies wymiotował ze zdenerwowania, syn marudził... Byłam sama!

Nie ma sensu szczegółowo opowiadać, jak do tego doszło. Ot, łatwowierna, naiwna, niecierpliwa, chciałam się dorobić szybko i łatwo – tacy, jak ja, na ogół źle wychodzą na swoich biznesach. Jedna, druga nietrafiona inwestycja, trzeci, czwarty, piąty kredyt, brak doświadczenia, a potem jeszcze kłopoty osobiste i złoty sen się skończył. Przebudzenie nie należało do przyjemnych, ale trudno... Dziecko chciało jeść, musiało mieć jakieś łóżko, a przede wszystkim nie powinno patrzeć na zaryczaną matkę. Tego chciałam mu oszczędzić.

Pierwsza noc na nowym miejscu była okropna. Antek marudził, że chce oglądać bajkę na dobranoc. Nie rozumiał, dlaczego palimy świece, czemu w nowym domu pachnie inaczej niż w starym mieszkaniu, szukał łazienki, przestraszył się ogromnej ćmy, która obijała się o ściany. Płakał. Ja też najchętniej bym sobie pochlipała, ale musiałam się przecież jakoś trzymać.

Dopiero, gdy wreszcie mój syn usnął zmęczony i nieszczęśliwy, przestałam nad sobą panować i zaczęłam płakać. Z głową w poduszce rozpaczałam nad swoim losem i nad niepewną przyszłością Antka.

– Kretynko – mówiłam sama do siebie. – Zobacz, gdzie zaszłaś! Co ty tu będziesz robiła? Zdechniesz z głodu… Dziecko ci zabiorą do sierocińca, do niczego się nie nadajesz, jesteś totalnie beznadziejna! Za co się nie weźmiesz, wszystko psujesz. Po co ty w ogóle żyjesz i pałętasz się po tym świecie?

Na domiar złego, ta stara chałupa żyła swoim własnym życiem; skrzypiała, strzelała, pohukiwała, szeleściła, jakby ktoś chodził po strychu albo w piwnicy. Nasz pies warczał, niepewny tego, co słyszy. On też czuł się nieswojo. Co chwila stawiał uszy i węszył, łapiąc obce zapachy. Nie pomagał mi. Czułam się jeszcze mniej pewnie, patrząc, jaki jest niespokojny.

Byłam śmiertelnie zmęczona wielogodzinną jazdą, płaczem, noszeniem tobołów i w ogóle wszystkim, co się działo, ale zasnąć nie mogłam. Dopiero, kiedy za oknem niebo zaczęło jaśnieć i do pokoju zajrzało słońce, zmógł mnie kamienny sen. Kiedy Antek się obudził, ledwo zwlokłam się z łóżka.

Wyobraźcie sobie taki poranek...Nie ma prądu, więc odpada grzałka i kuchenka elektryczna. Jest stary piecyk z fajerkami, ale ja nigdy w czymś takim nie paliłam, więc boję się zaryzykować. Dopiero marudzenie syna i jego „mama pić” zmuszają mnie do działania. Obok drzwi stoi drewniana skrzynka. Zaglądam do środka. Jest wysuszone drewno i nawet trochę węgla, więc przypominam sobie zasady rozpalania ogniska na harcerskich obozach. Układam stary papier z opakowania naszych klamotów, na to patyki, najpierw chude, potem grube i podpalam… Ogienek jakby się zastanawiał, czy mnie posłuchać. Liże to, co mu dałam, wreszcie strzela płomieniem. Jest! Zwycięstwo. Mam garnek i wodę w butelkach. Będzie śniadanie! Noo, niekoniecznie…

Po dwóch, trzech minutach ogień przygasa, a z paleniska zaczyna się wydobywać dym; najpierw biały, potem siwy, aż wreszcie czarny jak sadza. Wali na mieszkanie, szczypie w oczy, dławi... Chlustam wodą na fajerki, otwieram szeroko drzwi i okna, łapię syna i szybko uciekam na podwórko. Na szczęście jest ładny, słoneczny, ciepły dzień.

Z komina, w błękitne niebo wali kłębiasty słup. „To pożar, mamusiu?” – pyta przerażony Antoś i znowu zaczyna popłakiwać.

Muszę coś zrobić. Ale co? Tracę głowę, pakuję dziecko do auta i chcę uciekać. O mało nie rozjeżdżam starszej kobiety, która nagle pojawia się przy furtce.

Nie byłam w stanie odmówić kawy...

– Niech pani tam nie idzie! – wołam. – Chyba się pali!

– A gdzie tam – słyszę jej śmiech. – Ty, dziecko, pożaru nie widziałaś! Kopci się trochę i tyle!

– Przecież pełno dymu dokoła!

– Pewno kawki zatkały komin – mówi spokojnie. – Dawno tu nikogo nie było, trzeba wszystko przeczyścić, tam musi być gniazdo, dlatego tak dymi. A wy tu po co? Letniki? Tak wcześnie? Jeszcze noce chłodne, mogą być nawet przymrozki, musicie mieć sprawną kuchnię, tym bardziej że jest dzieciak.

Patrzy życzliwie na małego Antka, uśmiecha się, a on wysuwa się z samochodu po mojej stronie i sekundę później jest już obok niej.

– Co to kawki? – pyta. – Pokaż…

Bierze kobietę za rękę i ciągnie w stronę domu. Jest śmiałym chłopcem, wygląda jak krasnoludek, nie ma nikogo, kto by się nie dał mu zaczarować. Ta nieznajoma też jest chyba pod jego urokiem.

– Teraz nie można. Później, kiedy powietrze się oczyści… Teraz pójdziemy do mnie na śniadanie. Jesteś głodny? A co lubisz? Chlebek z masłem lubisz? I jajecznicę?

– Naleśniki – odpowiada poważnie. – Masz naleśniki?

– Nie mam, ale zrobię. Jakie chcesz? Z serem?

– Zwyczajne, z cukrem…

– A mama? Pewnie kawy by się napiła? Zapraszam…

Chcę się migać, że nie trzeba, że właśnie wyjeżdżamy z powrotem i nie zamierzamy już tutaj wracać, ale sama myśl o gorącej kawie jest tak piękna i kusząca, że zwyczajnie nie mam siły protestować.

– Dziękuję – mówię. – Chętnie skorzystamy. My tylko na chwilę, nie chcemy robić kłopotu…

– Dobrze, dobrze – słyszę.

– A kłopot żaden. Mieszkam sama, tu po sąsiedzku, za jabłoniami…

Zza drzew wyłania się parterowy domek ze skośnym dachem. Wygląda mało okazale, ale jest czyściutki i przyjazny. Zresztą, nie ma co wybrzydzać. Wchodzimy do środka. Nic nadzwyczajnego: biały kredens, kaflowa kuchnia, wielki sosnowy stół, podłoga z surowych desek, na parapetach geranium i mirt. Ściany niebieskie… Miło, przytulnie.

Antek chce do ubikacji. Jest to pomieszczenie z olejną lamperią, sedesem i niedużą wanną. Ciepła woda z bojlera. Jest ledwo letnia, ale dla nas to luksus. Ręcznik pachnie świeżo i jest mięciutki. Myjemy się oboje, zęby też, po kolonijnemu – palcami, bo szczoteczki nierozpakowane. Wracamy do kuchni…

Kiedy ta kobieta zdążyła to zrobić? Na stole fajansowy talerz, a na nim stos cieniutkich naleśników. Wyglądają apetycznie, mają przyrumienione brzegi. Obok stoi mleko, masło, chleb i pachnąca kawa. Jestem w szoku! Tak aromatycznej, dobrej gatunkowo i świetnie zaparzonej dawno nie piłam! Chcę dziękować, ale kobieta mi przerywa.

– Najpierw jedzenie, potem pogadamy – mówi. – Na pusty żołądek i po nieprzespanej nocy wszystko wydaje się gorsze niż jest.

Totalnie się przy niej rozkleiłam

Po śniadaniu Antek zaczyna ziewać. Mruży oczy, długie rzęsy opadają mu na policzki, leci przez ręce.

– Zabiorę go do auta, na tylnym siedzeniu mam koc. Niech się prześpi. Dla niego to za dużo wrażeń!

– Ale po co do auta? Połóż go w izbie. Jest czysta pościel. Ty też się możesz trochę przespać. Oboje potrzebujecie wypoczynku.

Mówi do mnie „ty”, ale wcale mi to nie przeszkadza. Zanoszę śpiącego już Antka do łóżka, sama kładę się przy nim i prawie tracę przytomność. Lecę w sen, jak w studnię…

Obudził mnie czyjś wzrok. Na komodzie siedział ogromny kot i patrzył na mnie nieruchomymi, okrągłymi oczami. Był popielato-biały, na trójkątnym pyszczku widać było różowy nos i szmaragdowe ślepia. Najpiękniejszy kot, jakiego widziałam w życiu. Od srebrnej sierści odcinał się tylko ciemny ogon i prawie czarne koniuszki szpiczastych uszu.

– Jesteś cudny, wiesz o tym? – powiedziałam szeptem, a on jakby zrozumiał, bo wstał, przeciągnął się, zrobił koci grzbiet i nadspodziewanie lekko, z wdziękiem wskoczył na łóżko, i ułożył się obok Antka.

Nie spuszczał ze mnie swoich zielonych oczu, jakby chciał powiedzieć: „Ty się zachwycasz mną, a ja  nim”. To dopiero superchłopak!

Za oknem zobaczyłam daleką ścianę lasu i chowające się czerwone słońce. Przespaliśmy cały dzień!

Zwykle Antek po przebudzeniu nie ma humoru: marudzi, sam nie wie, czego chce, a teraz zerwał się wesoły jak szczygiełek. Od pierwszego wejrzenia zakochał się w popielatym kocie i chyba z wzajemnością, bo szarak chodził za nim krok w krok… Największą niespodzianką było natomiast to, że nasz pies na jego widok nie warczał i nie jeżył się. Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdybym nie widziała na własne oczy, ale pies i kot szli grzecznie po obu bokach Antka i sprawiali wrażenie mocno zaprzyjaźnionych.

– Kiedy zwierzę nie zna złości, krzyków, bólu, nie odpłaca nikomu tym samym – skomentowała nasza gospodyni. – Z człowiekiem jest podobnie. Dobrzy ludzie dają dobro i wszyscy chcą być blisko nich.

– Ale nie zawsze tylko dobro dostają… – stwierdziłam.

– Nie zawsze. Co z tego? Bez nich świat byłby nie do zniesienia!

Potem znowu czekała nas łazienka, mycie rąk i buzi, już znacznie cieplejszą wodą, a następnie pyszna zupa jarzynowa z pulpetami. Stół nakryty był płóciennym obrusem, kwiatki stały w glinianym garnuszku, przez uchylone drzwi dobiegał wesoły śpiew ptaków. „To jakaś bajka, sen…” – pomyślałam.

Chyba jednak nie spałam, bo na widok pełnych talerzy poczułam zdrowy głód. Jedliśmy z Antkiem, aż nam się uszy trzęsły. Potem dostaliśmy jeszcze herbatę i ciasto drożdżowe. Pyszne, waniliowe, z kruszonką. Jak u mojej mamy, której już dawno nie ma.

Na jej wspomnienie zaczęłam beczeć, jakby we mnie puściła jakaś zapora. Byłam wyspana, najedzona, spokojna, rozluźniona, nic dziwnego, że pękłam, a do głosu doszły skrajne emocje. Na szczęście Antek bawił się na podwórku, nie musiał znowu oglądać płaczącej matki. Dosyć miał ostatnio takich widoków!

– Przepraszam – westchnęłam. – Zaraz mi przejdzie. Uspokoję się… Za dużo wrażeń, tyle się ostatnio wydarzyło w moim życiu, że nie bardzo nad sobą panuję…

– Dziecko – usłyszałam. – Nie ma za co przepraszać. Łzy są potrzebne. Nie ma co w sobie dusić żalu albo gniewu. Trzeba to wyrzucić, nich idzie na cztery wiatry!

– Tylko że ja nie wiem, co dalej robić. Wszystko mi się posypało!

– Faktycznie wyglądasz na taką, która stoi na rozdrożu i nie zna kierunku… Sama byś sobie jakoś poradziła, ale masz dziecko, dlatego musisz być podwójnie ostrożna. Uspokój się, pomyśl, zastanów się i dopiero wtedy idź dalej. Na razie zostań u mnie, ja o nic nie będę pytała, wystarczy mi, że potrzebujesz, żeby się wami ktoś zajął. W twoim domu trzeba sporo zrobić, żebyś mogła tam zamieszkać. Ja to załatwię, najpierw komin, ale to nie jutro, bo będzie za duży wiatr… Widzisz, jak słońce na czerwono zachodzi?

Mój syn nazwał ją babcią Genią i tak zostało

Tak się zaczęło moje nowe życie. Wszystkiego się uczyłam. Opornie, z błędami, na trójkę z minusem, ale powoli, powoli poznawałam tajemnice przyrody, zwyczaje zwierząt, zaprzyjaźniałam się z sąsiadami, przestawałam reagować niechęcią, że mi się przyglądają, wypytują, oceniają, na pewno plotkują… Już się nie wkurzałam, że przychodzą bez zapowiedzi, kiedy chcą, siadają, obserwują, co robię, zadają masę pytań o wszystko, nawet intymne sprawy… Dla nich to było oczywiste, że jak się żyje tak blisko siebie, to ludzie się stają rodziną, nie mają przed sobą tajemnic, a jeśli nawet chcieliby je mieć, nic z tego…

Przez całe lato mieszkałam u babci Geni; tak ją nazwał Antek i tak już zostało. Nasza chata się remontowała, niestety powoli, z powodu braku gotówki na materiały i robociznę. Dopiero, kiedy postanowiłam, że tu zostaję, i że nie jest to miejsce tymczasowe, ale na długie lata – mogłam podjąć poważne decyzje.

„Sprzedam to i owo – pomyślałam. – Mam trochę biżuterii po mamie, mam zaręczynowy diament…”. Dopóki nie byłam pewna, co dalej, nie mogłam ryzykować, ale teraz remont dachu był najważniejszy. Lato szybko minie, muszę mieć ciepły i bezpieczny kąt na zimę. To się liczy, a nie jakieś pierścionki.

Babcia Genia mnie poparła.

– Doprowadź wszystko do porządku i rozejrzyj się za jakimś zajęciem – poradziła. – Nawet, gdybyś kiedyś chciała stąd uciekać, łatwiej ci będzie znaleźć kupca na porządny dom w pięknej okolicy. Teraz siedliska tutaj są w cenie… Nie stracisz!

Po raz pierwszy w życiu urządzałam się tak, jak chciałam, według swego gustu i pomysłu. Jestem dopiero w połowie, ale już mam powód do dumy. Kto mnie odwiedzi, mówi, że to miejsce „z duszą”. W sieni mam piec chlebowy. Jego jedna ściana przylega do kuchni i, kiedy piekę chleb lub ciasto, jest ciepła. Suszę na niej grzyby i zioła…

Genia, jej siostra Wandzia, kuzynki i sąsiadki wszystkiego mnie nauczyły: robię przetwory, dżemy, soki, kiszę, marynuję, piekę, również chleb… Jestem prawie samowystarczalna, jeśli chodzi o jedzenie. Nawet kiełbasę robię sama!

Dawniej nienawidziłam gotowania, teraz mogłabym pichcić na okrągło. Najlepiej mi wychodzą zupy i sałatki. Nie może się ich nachwalić taki jeden weterynarz, który czasami przyjeżdża do moich zwierzaków, bo prowadzę dom tymczasowy dla bezdomnych biedaków czekających na adopcję. Ten weterynarz, to miły człowiek. No i świetnie dogaduje się z Antkiem…

Umiem szyć; na razie proste rzeczy, ale daję radę z przeróbkami, a ponieważ kupuję tanie ciuchy, więc tu coś przeszyję, tam poprawię, skrócę, doszyję… i kiecka jest jak z modowego magazynu. Za grosze! Nigdy nie miałam takich dobrych, markowych i ładnych ubrań! Robię obrazki z suszonych kwiatów i roślin. Oprawiam, kładę szkło i… sama się dziwię, jakie to ładne. Sprzedaję te rzeczy w internecie albo zawożę do sklepu w pobliskim miasteczku. Zawsze mają kupców.

Teraz kombinuję z szyciem delikatnych firanek. Kupuję bardzo tanio resztki w sklepie, dokładam, przykładam, dodaję lamówkę, tasiemkę, pliskę, falbankę i jest fajna zazdrostka, romantyczna firanka do sypialni lub wesoła dziecinna. Daję radę finansowo, tym bardziej że wywalczyłam wyższe alimenty na Antka i nie muszę się bać o to, co jutro dam dziecku jeść. Ojciec Antka mieszka i pracuje za granicą; mam nadzieję, że kiedyś będzie chciał poznać swoje dziecko. Nie będę mu w tym przeszkadzała.

– Pamiętasz, jak tu przyjechaliście? – zapytała mnie ostatnio babcia Genia. – Byliście jak dwie kupki nieszczęścia; wystraszeni, pogubieni, głodni i zmęczeni. Od razu wiedziałam, że trzeba się wami zająć!

– Zginęlibyśmy, gdyby nie ty, babciu – powiedziałam jej. – Dostałam po głowie od życia, wszystkiego się bałam, nikomu nie wierzyłam, czułam się, jakbym tonęła. Jeszcze chwila i poszłabym na dno!

– Bo myślałaś, że człowiek człowiekowi wilkiem… a wcale tak nie jest. Poeta tak pięknie powiedział, że „z człowiekiem się można zabliźnić”, to znaczy, że da się zagoić wszystkie rany, jeśli znajdzie się ktoś, kto ci pomoże się wyleczyć.

– Ty czytasz wiersze? – spytałam.

– Jasne! Czemu się dziwisz? Czytam i nawet lubię. Może uważasz, że jestem na to za głupia?

– Skąd! Jesteś najlepszym i najmądrzejszym człowiekiem na świecie. Jesteś jak dobra wróżka, jak królowa wśród czarnoksiężników, jesteś jak anioł… Jesteś, jak…

Zabrakło mi słów, na szczęście Antek, dokończył za mnie:

– Jesteś jak bliźnia babcia!

Czytaj także:
„By zapomnieć o moim eks zaszyłam się w leśnej głuszy. To właśnie tam spotkałam miłość i zrozumiałam, czego mi potrzeba”
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów, którzy zaczęli budować pałac obok nas”

Redakcja poleca

REKLAMA