Nigdy nie należałam do kobiet, które marzyły o byciu matkami. Gdy koleżanki wszędzie nosiły lalki, ja układałam wieże z klocków. Kilka lat później, moje rówieśniczki zaczęły marzyć o młodszym rodzeństwie, które będą mogły wozić w wózeczku i przewijać, kiedy mama będzie zajęta. Dla mnie podobna wizja była najgorszym koszmarem. Nie chciałam się dzielić się uwagą rodziców, i na pewno nie chciałam tracić swojego czasu na niańczenie jakiegoś śmierdzącego bobasa.
Mój stosunek do dzieci nieszczególnie się zmieniał z biegiem czasu. Gdy moje przyjaciółki zaczęły przebąkiwać w liceum o tym, że marzy im się rodzina, albo że wyjeżdżają na weekend zająć się swoimi małymi kuzynami, ja myślałam tylko o lekcjach rysunku, studiach artystycznych i wielkiej karierze graficzki. Nigdy nie okazywałam dzieciom jawnej wrogości, starałam się być uprzejma wobec wszystkich napotkanych małolatów, ale nigdy nie umiałam nawiązać z nimi prawdziwego kontaktu.
Nie interesowały mnie ich historie i nie miałam ochoty na żadne głupkowate zabawy. Nie rozczulały mnie reklamy pieluch z rzekomo słodkimi niemowlakami i nie bawiły śmieszne filmiki z tańczącymi przedszkolakami. „Trudno, taka po prostu jestem”, myślałam. „Po prostu pewnie nie jest mi pisane bycie matką”.
Zaczął nalegać na dziecko, więc się zgodziłam
Po skończeniu szkoły, dostałam się na wymarzoną uczelnię. Tam poznałam Marcina, który zachwycił mnie swoją inteligencją i troską. Był taki poukładany i dojrzały, zupełnie inny, niż większość moich kolegów. Artyści mieli to do siebie, że często żyli chwilą: nie dbali o oszczędności, mieszkanie w dobrej okolicy czy poważne związki. Na zmianę tworzyli i imprezowali, a potem odsypiali i ponownie wpadali w wir kreatywności i niekończącej się zabawy. Marcin taki nie był. Miał ambitne plany i świetnie umiał rozdzielić czas na rozrywkę od czasu na obowiązki. Byłam przekonana, że obydwoje jesteśmy tak samo ambitni, że kariera będzie tak samo ważnym elementem zarówno w jego, jak i w moim życiu.
Zaręczyliśmy się jeszcze na studiach. Z perspektywy czasu wiem, że to głupie, ale właściwie nigdy nie rozmawialiśmy o dzieciach. Ja założyłam, że skoro Marcin nie zaczyna tego tematu, to pewnie również nie planuje zakładania rodziny.
Pobraliśmy się w gronie najbliższej rodziny i swoich wyzwolonych przyjaciół, z których większość prowadziła nieco hippisowski styl życia. Byliśmy pierwszą parą w naszym kółeczku, która zdecydowała się wziąć ślub. Już to było dla mnie wystarczającym przejawem dorosłości i swego rodzaju „poukładania życiowego”. Jednak już kilka miesięcy po ślubie, Marcin podjął temat dzieci.
– Maja, nie myślisz czasem, że bylibyśmy dobrymi rodzicami? Kiedyś się nad tym zupełnie nie zastanawiałem, ale teraz coraz częściej myślę, że chciałbym się sprawdzić w roli ojca...
Byłam w szoku. Zupełnie nie spodziewałam się takiej propozycji, chociaż obiecałam, że o tym pomyślę. Otwarcie powiedziałam Marcinowi, że nie wyobrażałam sobie nigdy bycia matką, ale faktycznie, jego wyznanie skłoniło mnie do przemyśleń. „A co, gdybym jednak to zrobiła? Czy byłabym fatalną matką? Może boję się na zapas?” – myślałam intensywnie. Mąż faktycznie odnajdował się w kontaktach z dziećmi o wiele lepiej niż ja. Chętnie zajmował się bratankami, umiał pocieszyć płaczącego malucha na placu zabaw i chętnie wymyślał zabawy na rodzinnych imprezach.
– Marcin, przemyślałam to. Dobrze, jestem gotowa to zrobić. Chcę tylko, żebyś wiedział, że bardzo się boję i będę potrzebowała twojego wsparcia. Wiem jednak, że świetnie odnajdziesz się w roli taty i uda nam się stworzyć naprawdę szczęśliwą rodzinę – wyznałam mu wyuczoną formułkę pewnego wieczoru.
– Naprawdę? Jeju, Maja, nawet nie wiesz, jak się cieszę! Kocham cię bardzo i wiem, że będziesz świetną mamą, nie musisz się niczego bać. Przejdziemy przez to razem.
Szybko udało mi się zajść w ciążę. Przez cały okres oczekiwania na dziecko, Marcin był niezastąpiony. Chodził ze mną na wszystkie wizyty kontrolne, dbał, żebym brała witaminy i pilnował, żebym się nie przemęczała. Cały okres ciąży upłynął mi właściwie bezproblemowo. Nie uskarżałam się na męczące dolegliwości, a i sam poród nie był tak straszny, jak go sobie wyobrażałam.
Czy instynkt macierzyński kiedyś się pojawi?
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam Dorotkę, nie poczułam fali matczynej miłości. Przeraziło mnie to. Spodziewałam się, że uczucie do dziecka zaleje mnie z chwilą, gdy maluch pojawi się na świecie.
Niestety, pierwsze miesiące po narodzinach córki, były dla mnie bardzo ciężkie. Marcin dzielnie mi pomagał, ale widziałam, że i on jest bardzo zmęczony. Czułam się winna, że nie potrafię pokochać swojego własnego dziecka tak, jak powinnam. Wstydziłam się podzielić tym z kimkolwiek, więc dusiłam w sobie wszystkie te uczucia. To wszystko rzutowało na moją relację z mężem. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Czułam, że ma do mnie żal o to, że niedostatecznie się staram, choć nie było to prawdą. Bardzo się starałam, po prostu kompletnie nie potrafiłam się odnaleźć w roli matki.
– Maja, mam dość. To nie może tak dalej wyglądać. Czy ty w ogóle cieszysz się z narodzin Doroty? – napadł na mnie któregoś wieczoru.
Czułam się jak w pułapce. Co miałam mu niby odpowiedzieć? Że żałuję tego, że dałam mu się namówić na dziecko? Że codziennie mam ochotę uciec i nigdy nie wrócić?
– Marcin, to nie tak... Oczywiście, że się cieszę. Po prostu jestem bardzo zmęczona – skłamałam.
– Ale przecież pomagam ci, jak tylko mogę. Wiem, że masz prawo być zmęczona, ale nawet w momentach, kiedy zabieram małą na cały dzień poza dom, jesteś nieszczęśliwa i snujesz się ze zbolałą miną – powiedział z pretensją w głosie.
Miał rację. Zupełnie nie potrafiłam się zrelaksować, bo nie miałam pojęcia, co dalej zrobić ze swoim życiem. „Co jeśli nigdy nie odnajdę w sobie instynktu macierzyńskiego?” – myślałam zatroskana. „Chociaż tyle dobrze, że Dorotka zawsze będzie miała kochającego tatę. Postaram się, jak tylko będę umiała, ale trudno, jakoś pogodzę się z tym, że zawsze będę tym gorszym rodzicem”.
Nigdy nie pomyślałabym, że moje życie ponownie wywróci się do góry nogami zaledwie kilka miesięcy po narodzinach córki. To było w pewien letni czwartek. Mąż wracał z wyjazdu służbowego. Miał być w domu około siedemnastej, ale się spóźniał. Gdy nadal go nie było o dziewiętnastej, zaczęłam się niepokoić. Jego telefon nie odpowiadał. O dwudziestej pierwszej zadzwoniłam do jego sekretarki, która poinformowała mnie, że wyjechał z konferencji planowo, po piętnastej. Mój żołądek ściskał się ze stresu, a płaczące dziecko doprowadzało mnie do szału. Obdzwoniłam teściów, naszych wspólnych przyjaciół i kolegów z pracy męża. Nikt nie wiedział, gdzie może być. Położyłam się do łóżka, płacząc ze stresu i rozmyślając o tym, czy i kiedy powinnam powiadomić policję.
Nie potrafię być dla niej matką
Około drugiej w nocy zadzwonił telefon.
– Dobry wieczór, przepraszam za porę, ale dzwonię ze szpitala w Radomiu. Pani mąż trafił do nas z rozległymi obrażeniami powstałymi w wyniku wypadku samochodowego. Trafił na stół operacyjny prosto z karetki. Robiliśmy, co tylko się dało, ale jego stan był bardzo ciężki... Bardzo mi przykro, ale niestety mąż nie przeżył – usłyszałam kobiecy głos w słuchawce.
Obraz przed oczami zaczął mi się rozmywać. Mechanicznie podziękowałam lekarce za informację i upuściłam telefon na podłogę. Słowa, które właśnie usłyszałam, jeszcze do mnie nie docierały. Nie przyswoiłam jeszcze myśli, że jestem wdową. Pierwsza uderzyła mnie świadomość, że właśnie stałam się samotną matką. „Boże, co ja teraz zrobię? Nie dam rady wychować Doroty sama”, myślałam w panice.
Następne tygodnie upłynęły mi na leżeniu w łóżku i rozpaczaniu. Dorotkę zabrali do siebie moi rodzice. Podczas pogrzebu ani razu nie wzięłam jej na ręce. Nie zapytałam, jak się ma i czy nie sprawia problemów. W ogóle nie byłam nią zainteresowana. Moja mama pewnie zrzuciła to na karb mojego stresu, ale to nie było to. Ja po prostu nie czułam ze swoją córką żadnej więzi.
Od pogrzebu minęło kilka dni, a ja coraz poważniej rozważam wyjazd z kraju. Wiem, że zniszczyłoby to moje relacje z całą rodziną i na zawsze zaważyło na życiu mojej córki, ale nie wiem, co innego mogłabym zrobić... Ucieczka wydaje mi się być jedyną opcją. Nie potrafię być matką.
Czytaj także:
„Matka przez całe życie dawała mi odczuć, że żałuje, że się urodziłam. Dopiero od teściowej dostałam matczyne ciepło”
„Żałuję, że 15 lat temu urodziłam niepełnosprawnego syna. On teraz nieustannie cierpi, a ja nie mogę na to patrzeć”
„Myśl o urodzeniu dziecka napawa mnie panicznym strachem. Wszystko przez matkę, która zamieniała moje życie w piekło”