„Gdy pijany kierowca odebrał mi mamę, wszystko wokół przestało istnieć. Jak dziecko, krok po kroku uczyłam się żyć na nowo”

kobieta, która straciła matkę fot. Adobe Stock, Blue Planet Studio
„Wcześniej było tyle rzeczy do ogarnięcia, że musiałam się trzymać. I nagle wszystko puściło. Płakałam całą noc. Klara siedziała ze mną na podłodze i po prostu trzymała mnie za rękę. Pojechała do domu 2 dni później. A ja zaczęłam robić porządki. Każda sukienka mamy, każdy płaszcz coś mi przypominały. Zrozumiałam, że nie dam rady”.
/ 05.11.2022 09:15
kobieta, która straciła matkę fot. Adobe Stock, Blue Planet Studio

Mam 24 lata i jestem sierotą. Tata zmarł, kiedy szłam pierwszy raz do przedszkola. Miał zawał kilkanaście dni po czterdziestych urodzinach. Nie pamiętam go, tylko ze zdjęć i opowiadań mamy.
Pamiętam trochę babcię ze strony mamy. Mieszkałyśmy razem przez parę lat. Potem się wyprowadziłyśmy na drugi koniec Polski, a kilka lat później babcia zmarła.

Od tamtej pory byłyśmy z mamą tylko we dwie. Ale niczego mi nie brakowało. Mama była nauczycielką, pracowała w małej wiejskiej szkole. Miałyśmy służbowe mieszkanie w starym popegeerowskim bloku. Mama miała dość luźny związek z Tomkiem, nauczycielem WF-u. To on, taki przyszywany wujek, zastępował mi ojca.

Grał ze mną w koszykówkę, zabierał do miasta do kina i na pizzę. Z okolicznymi dzieciakami całe dnie spędzaliśmy na placu zabaw za naszym blokiem. Z mojej wsi wyjechałam dopiero do liceum. Potem dowiedziałam się, że Tomek się ożenił i wyjechał do Lublina. Gdy zmarł, byłam już na studiach w Warszawie. Od lat nie mieliśmy kontaktu, a jednak pomyślałam, że znowu ktoś ważny mnie opuścił.

2 lata temu mama postanowiła zmienić pracę

– Kochanie, wiesz, jak zawsze marzyłam o domku z ogrodem. Własnego sobie nie kupię, ale może jest sposób. W małej szkole na Mazurach szukają dyrektorki szkoły, jest konkurs. Jednym z bonusów jest mały domek z ogródkiem tuż koło szkoły. Poprzednia dyrektorka przechodzi na emeryturę. Wiesz, chyba spróbuję. Co myślisz?

Jasne, że ją zachęciłam. Mama miała na naszej wsi parę przyjaciółek, ale przecież nie wyjeżdżała na koniec świata. A znajomy z domkiem na Mazurach to skarb. Mama konkurs wygrała. W maju zawiozłam ją obejrzeć szkołę i oczywiście domek. Pani Bożena, obecna dyrektorka, okazała się uroczą kobietą. A jej ogródek był wprost magiczny.

– Boże, już mi wstyd, bo wiem, że ja nie dam rady utrzymać go w takim stanie. Musi mi pani udzielić paru wskazówek. Pewnie ciężko się pani wyprowadzić i zostawić to wszystko – zreflektowała się mama. – Daleko będzie pani mieszkać?

Okazało się, że całkiem blisko. Pani Bożena kupiła sobie na emeryturę mały domek na drugim końcu wsi.

– Pani Kasiu, jak tylko pani zechce, pomogę w ogrodzie. Będę mieć dużo czasu.

Mama wprowadziła się do domku na początku lipca. Z kilkorgiem przyjaciół spędziłam u niej trzy tygodnie. Pomalowaliśmy ściany, naprawiliśmy płot, chłopaki wymienili krany, zlew i kabinę prysznicową. Ogród wystarczyło pielić. Na herbatkę wpadła raz pani Bożenka. Miały z mamą mnóstwo tematów do obgadania.

Odwiedzałam mamę, gdy tylko mogłam. W kolejne wakacje znowu przyjechałam do niej ze znajomymi. Zwiedzaliśmy okolicę, kąpaliśmy się w jeziorze i śpiewaliśmy przy ognisku. Dzięki pomocy pani Bożenki ogród i w tym roku wyglądał pięknie.

W ostatnie Boże Narodzenie cała wieś była pod śniegiem. Jejku, jak tam było pięknie! Ale dziś ciężko mi o tym myśleć bez łez w oczach, bo to były moje ostatnie wspólne święta z mamą. W sobotę wielkanocną mama jechała rowerem do kościoła ze święconką. Potrącił ją samochód. Kierowca był pijany. Mama zmarła w szpitalu w Olsztynku. Dowiedziałam się tego od pani Bożenki. Właśnie się pakowałam, żeby jechać na wieś, kiedy do mnie zadzwoniła.

– Pani Agnieszko, mam bardzo, bardzo złą wiadomość… – zaczęła, a pode mną ugięły się nogi.

Z tego, co pani Bożena mówiła dalej, niewiele pamiętam. Usiadłam na podłodze, objęłam kolana rękami i siedziałam tak ponad godzinę. Bez płaczu, bez ruchu. Byłam sparaliżowana bólem i lękiem.

Nie mam już mamy, nie mam nikogo. Co teraz?

Mama miała obchodzić pod koniec kwietnia pięćdziesiąte urodziny. Szykowałam dla niej niespodziankę – wycieczkę na majówkę do Toskanii. Bilety i foldery miałam już zapakowane, miałam wszystko dać mamie w święta, żeby zdążyła się przygotować.

Wiedziałam, że mama bardzo chce pojechać do Włoch, wiedziałam, jakie muzea chce tam zwiedzić. Nie miałam za to pojęcia, czy chciałaby być pochowana w trumnie czy w urnie. Nie wiedziałam, czy w grobie babci jest miejsce na jeszcze jedną osobę. I jak w ogóle mam się zabrać do organizowania pogrzebu… Kto w moim wieku wie takie rzeczy?

Chociaż zaczynały się święta, zadzwoniłam do Klary, mojej przyjaciółki, która miała auto. Jak jej powiedziałam, co się stało, rzuciła tylko „będę za kwadrans”. Zawiozła mnie do Olsztynka. Dojechałyśmy po nocy. Pani Bożena siedziała na krzesełku na korytarzu.

– Dziecko, jesteś – przytuliła mnie.

– Tak mi przykro. To po prostu straszne…

Dopiero wtedy zaczęłam płakać. Bez pani Bożenki, obcej kobiety, którą widziałam kilka razy w życiu, na pewno nie dałabym rady. To u niej spędziłam resztę Wielkanocy. Nie byłam gotowa, żeby zostać sama w domku mamy. Nie miałam pojęcia, gdzie pochować mamę. Z babcią, w rodzinnej miejscowości mamy? Tutaj? W Warszawie? Ale sama nie wiedziała, czy chcę tam zostać po studiach. To pani Bożenka zaproponowała, żebym zdecydowała się na kremację.

– Jak już znajdziesz swoje miejsce na ziemi, to urnę łatwiej przenieść – tłumaczyła.

Zrobiłam, jak mi doradziła. Na razie urna została wstawiona do grobu babci. I tam, w rodzinnym mieście mamy, był pogrzeb. Przyszło trochę sąsiadów, przyjechały koleżanki z dawnej szkoły i nauczyciele z nowej. I moi przyjaciele. Klara przeczytała mój list do mamy, ja nie dałabym rady.
Klara przywiozła mnie z powrotem na Mazury. Miała jechać dalej do Warszawy. Ale ja się rozpadłam.

Wcześniej było tyle rzeczy do ogarnięcia, że musiałam się trzymać. I nagle wszystko puściło. Płakałam całą noc. Klara siedziała ze mną na podłodze i po prostu trzymała mnie za rękę. Pojechała do domu dwa dni później. A ja zaczęłam robić porządki. Każda sukienka mamy, każdy płaszcz coś mi przypominały. Zrozumiałam, że nie dam rady. Odłożyłam sobie dwie bluzki mamy, które najbardziej lubiłam. Na pamiątkę. Resztę po prostu wrzuciłam do kartonów. Jeden z nauczycieli zawiózł je do MOPS-u w Olsztynie.

Zdecydowałam, że majówkę spędzę na Mazurach. Bilety do Toskanii zwróciłam. Przyjechali znajomi, było naprawdę miło, nawet parę razy się uśmiechnęłam. I zaczęło do mnie docierać, że nie chcę wracać do Warszawy. Że oprócz tych kilku osób, które teraz były tu ze mną, nic mnie tam nie trzyma. Że to nie jest moje miejsce. Tylko gdzie ono jest? Zaraz po wyjeździe gości zwierzyłam się z moich rozterek pani Bożence.

Nie zastanawiałam się długo

– Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. O takich sprawach rozmawiałam z mamą…– powiedziałam i zamilkłam, żeby się nie rozpłakać. 

– No właśnie. Widzisz, bo mnie prosili, żeby zapytać. Czy chciałabyś tu zostać na jakiś czas? Do końca roku szkolnego obowiązki dyrektora będzie pełnić pani Julia, zastępczyni mamy. A ponieważ w tym ostatnim konkursie miała tylko kilka punktów mniej, to raczej ona zostanie nowym dyrektorem. Julia jest stąd, ma dom w sąsiedniej wsi. Ten domek nie będzie jej potrzebny. A ponieważ mówiłam jej, że kończysz anglistykę, to prosiła, żebym zapytała, czy nie chciałabyś z nami zostać. Na razie na rok. Bo nauczycielka angielskiego w czerwcu urodzi dziecko i idzie na macierzyński. Mogłabyś dalej mieszkać w tym domku i spokojnie pomyśleć, co dalej. To co powiesz?

Nie miałam żadnego pomysłu na siebie, a tu dostałam na talerzu propozycję i pracy, i mieszkania. Wiedziałam też, że pani Bożenka jest blisko i we wszystkim mi pomoże. Przez ostatnie tygodnie została moją jakby zastępczą ciocią. Bardzo się polubiłyśmy.

Wiem, że to nielegalne, ale po odebraniu urny z krematorium odsypałam trochę prochów mamy do innej urny. Wieczorem po rozmowie z panią Bożenką poszłam do ogrodu. I zakopałam urnę pod magnolią, ulubionym drzewkiem mamy.

– Mamuś, na razie zostajemy tutaj. Na rok. Ale może i na zawsze? Wybrałaś to miejsce dla siebie. Czuję, że i mnie będzie tu dobrze.

Czytaj także:
„Żona jest dyrektorką banku i zarabia niezłą kasę, a ja siedzę w domu na bezrobociu. Czuję się jak kompletny nieudacznik”
„Tylko ja opiekowałam się babcią w chorobie, więc to mnie przepisała mieszkanie. Teraz rodzina traktuje mnie jak złodziejkę”
„Adoptowany syn chodził smutny, ginęły mu różne rzeczy. Bałam się, że prześladują go w szkole, ale on skrywał pewną tajemnicę”

Redakcja poleca

REKLAMA