Bycie rodzicem wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Niestety, nie każdy to rozumie. Daniel wybrał łatwiejszą drogę, gdy lekarze orzekli, że Mikołaj prawdopodobnie nigdy nie będzie słyszał. Mogłabym mu wybaczyć, gdyby odszedł tylko ode mnie, ale on opuścił naszego synka. A teraz umywa ręce od jakichkolwiek obowiązków, bo, jak sam twierdzi, „ma się o kogo martwić”.
Długo staraliśmy się o dziecko
Gdy zaczynaliśmy starać się o dziecko, lekarz ostrzegł mnie, że to może potrwać. Nie sądziłam jednak, że powinnam odbierać to aż tak dosłownie. Myślałam, że zajdę w ciążę najwyżej po kilku miesiącach regularnych starań. Tymczasem minął rok, a my nadal byliśmy bezdzietnym małżeństwem. Miałam już najczarniejsze myśli, mimo że wszystkie badania dały pozytywny wynik.
– Skoro wszystko jest w porządku, to dlaczego nie mogę zajść w ciążę, panie doktorze? – dopytywałam.
– Pani Moniko, przede wszystkim oboje musicie zrozumieć, że poczęcie dziecka nie jest takie łatwe, jak mogłoby się uważać. Nawet współżycie w najbardziej płodnym okresie daje zaledwie dwadzieścia pięć procent szans na powodzenie, a podkreślam, że ta statystyka dotyczy wyłącznie młodych, zdrowych par. Z wiekiem prawdopodobieństwo staje się jeszcze mniejsze.
– Więc co możemy zrobić.
– Moja rada jest taka: prowadźcie zdrowy tryb życia i po prostu róbcie swoje. Nie myślcie ciągle o poczęciu, bo czasami bywa tak, że im bardziej człowiek się stara, tym trudniej jest osiągnąć cel. Presja psychiczna, którą sami na sobie wywieracie, może być tu istotną przeszkodą.
Nie było nam łatwo zastosować się do tej rady, ale staraliśmy się, jak tylko mogliśmy. Nie myślałam o zajściu w ciążę. Aż w końcu udało się.
Najszczęśliwszy dzień w naszym życiu
Po czterech miesiącach od wizyty u lekarza zauważyłam, że spóźnia mi się okres. W apteczce miałam kilka testów ciążowych. Pierwszy dał pozytywny wynik. Czym prędzej wykonałam drugi. Także na tym pojawiły się dwie kreski. Uradowana, wybiegłam z łazienki i popędziłam do sypialni.
– Daniel! Daniel, wstawaj – próbowałam obudzić męża.
– Co się stało? – zapytał zaspanym głosem.
Bez słowa podałam mu plastikową płytkę, na której wciąż widniały dwie pionowe kreski. Przetarł oczy i wpatrywał się w test, jakby nie wiedział, co właściwie ma przed oczami.
– Czy to oznacza, że...
– Będziemy rodzicami! – odpowiedziałam, zanim zdążył dokończyć pytanie.
Cała ciąża przebiegła bez żadnych komplikacji, podobnie zresztą jak poród. Dwa lata temu na świat przyszedł Mikołaj – nasza mała kruszynka, nasz największy cud, nasza duma i największa miłość. Nigdy nie zapomnę słów, które usłyszałam na porodówce: „Gratuluję, pani Moniko. Została pani mamą ślicznego chłopca”.
Na twarzy lekarza widziałam niepokój
Początkowo nic nie wskazywało na problemy zdrowotne Mikołaja. Malec otrzymał maksymalną ocenę w skali Apgar, a i późniejsze badania, które lekarze przeprowadzili przed wypisaniem nas do domu, nie dawały żadnych niepokojących wyników. Podejrzenie występowania wady słuchu pojawiło się w 24. tygodniu, podczas rutynowych szczepień.
Pielęgniarka przypadkiem zrzuciła metalową nerkę, w której leżały przyrządy medyczne. Naczynie upadło na podłogę i wydało głośny brzęk. Mikołaj obrócił główkę w kierunku przeciwnym do tego, z którego dobiegł hałas i zaczął rozglądać się po całym gabinecie. Sama pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, ale doświadczonemu lekarzowi od razu wydało się to podejrzane. Pstryknął palcami obok uszu Mikołaja, a ja zaniepokoiłam się nie na żarty.
– Czy coś jest nie tak, panie doktorze? – zmartwiłam się.
– Trzeba będzie wykonać badania laryngologiczne, ale proszę się nie martwić. To na pewno nic takiego – próbował mnie pocieszyć, ale wyraźnie widziałam wyraz niepokoju, malujący się na jego twarzy.
Badania ujawniły, że nasz synek jest obciążony genetycznie. Diagnoza nie była pomyślna. „Niedosłuch będzie postępować, aż pani synek całkowicie utraci słuch. Można próbować ograniczyć skutki, ale są niewielkie szanse, że Mikołaj kiedykolwiek będzie w stu procentach sprawny” – brzmiały słowa specjalisty.
– Ten konował nie wie, co mówi! – krzyczał Daniel, gdy wyszliśmy z gabinetu. – Przecież oboje doskonale słyszymy! Jak niby mieliśmy obciążyć naszego synka genetycznie?
– Daniel, czy ty w ogóle słuchałeś lekarza? Przecież wyraźnie powiedział, że ani u mnie, ani u ciebie uszkodzony gen nie uaktywnił się. Ale Mikołaj nie miał tyle szczęścia.
– Nie! Nie wierzę w to!
– Daniel, proszę cię. Uspokój się! Przecież to nie koniec świata. Słyszałeś, że dzięki implantom uda się ograniczyć skutki choroby – próbowałam go uspokoić.
Nie zdawałam sobie sprawy, że scena, którą urządził przed przychodnią, była zapowiedzią rozpadu naszej rodziny.
Daniel nie mógł się pogodzić z diagnozą
Przez cały następny tydzień chodził podminowany i nakręcony, jakby nie mógł zrozumieć, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Starałam się go zrozumieć. Dla mnie diagnoza też była szokiem, ale rozpacz w niczym nie pomoże. Musieliśmy rozpocząć leczenie i robić wszystko, by Mikołaj choć częściowo zachował słuch. Bo co innego nam pozostało? Daniel znalazł jednak inne wyjście. dobre dla niego, ale nie dla nas.
Następnego dnia po wizycie u lekarza zabrałam małego na spacer. Była piękna pogoda, więc nasza przechadzka po parku przedłużyła się. Spojrzałam na zegarek. „A niech to, Daniel pewnie już wrócił z pracy” – pomyślałam i ruszyłam w stronę domu. Gdy weszłam do mieszkania, zorientowałam się, że jeszcze go nie ma. Uśpiłam synka i wzięłam się za szykowanie obiadu.
Minęła godzina, a później następna. Daniel wciąż nie wracał. Zadzwoniłam do niego, ale odpowiedziała mi poczta głosowa. Zaczęłam się niepokoić. Gdy nastał wieczór, martwiłam się już nie na żarty. Miałam najczarniejsze myśli, gdy nagle dzwonek w telefonie oznajmił nadejście wiadomości. „Przepraszam. To dla mnie za dużo” – brzmiała treść SMS-a.
Próbowałam dodzwonić się do niego przez tydzień, ale bez skutku. W końcu sam się odezwał. Powiedział, że wyjechał na Pomorze i już nie wróci. Wszelkimi sposobami uświadamiałam mu, że to tylko strach. Że potrzebuje czasu, żeby oswoić się z tą sytuacją. Że choroba naszego synka to przecież nie koniec świata, ale on tylko przepraszał. Zobowiązał się, że będzie przesyłał mmi pieniądze na utrzymanie. „Będę o was dbał, ale nie wrócę. Po prostu nie mogę. To mnie przerasta”.
Nie docierało to do mnie. Jak można porzucić własne dziecko? Jak można odejść od malca, który wymaga szczególnej opieki? Nie tak postępuje dorosły człowiek. Nie na tym polega odpowiedzialność. Trudno było mi się z tym pogodzić, ale skoro taki był jego wybór, co mogłam zrobić? Nie miałam czasu, żeby o tym myśleć. Mikołaj miał już tylko mnie. Musiałam być silna. Dla mojego małego synka.
Było mi trudno, ale radziłam sobie
Na całe szczęście nie zostałam z tym zupełnie sama. Rodzice zadeklarowali swoją pomoc i gdyby nie oni, nie wiem, jak poradziłabym sobie ze wszystkim. Także teściowie nie szczędzili mi wsparcia. Było im wstyd za syna, ale przez cały czas zapewniałam ich, że nie zawinili. Daniel jest dorosły. Dokonał egoistycznego wyboru, ale to nie znaczy, że rodzice powinni brać na siebie winę.
Jakoś sobie radziliśmy. Nie ukrywam, że pieniądze, które przesyłał nam Daniel, były nam bardzo potrzebne. Leczenie Mikołaja pochłaniało większość moich zarobków. Kilka miesięcy temu z przerażeniem stwierdziłam, że przelew nie nadszedł. Próbowałam się do niego dodzwonić przez kilka dni. Gdy wreszcie odebrał telefon, usłyszałam słowa, które podcięły mi nogi.
– A jaką mam pewność, że Mikołaj jest moim synem?
– Żartujesz sobie, prawda? Chcesz się wyprzeć swojego dziecka?
– Nie wiem czy mojego. To wszystko jest dla mnie podejrzane. Nikt w mojej rodzinie nie chorował. Ja sam jestem zdrowy. Jak mógłbym przekazać synowi uszkodzony gen?
– Daniel, przecież lekarz tłumaczył ci to wszystko. Nie pamiętasz? Mikołaj jest twoim synem. Nie chcesz go wychowywać? Trudno. Ale to nie znaczy, że nie masz wobec niego żadnych obowiązków.
– Musisz zrozumieć, że sytuacja się zmieniła. Mam teraz nową rodzinę. Mam się o kogo martwić.
Drań myśli, że się wymiga, ale niedoczekanie! To częściowo moja wina. Nie miałam czasu ani nie potrafiłam znaleźć w sobie dość energii, by poukładać wszystkie swoje sprawy. Formalnie wciąż jesteśmy małżeństwem. Nie mamy nawet orzeczonej separacji. Czas to uporządkować. Mój adwokat już złożył przeciwko niemu pozew. Jeżeli myśli, że trafił na głupią, to się grubo pomylił.
Monika, 32 lata
Czytaj także:
„Zięć burzył nasze rodzinne tradycje. Gdy wymyślił Kanary na święta, miałam ochotę zrobić z nim to, co z karpiem na Wigilię”
„Damian zapewniał mnie, że jest człowiekiem sukcesu. Gdy do drzwi zapukali smutni panowie, skończyła się bajka”
„Mąż oznajmił mi, że chce rozwodu. Dureń myślał, że się rozpłaczę, urządzę scenę, a ja tylko zacierałam ręce”