Tamtego dnia Marylka oznajmiła, że nie dostanę obiadu, dopóki nie zrobię porządku w biurku. Nie bardzo wierzyłem w tę straszną groźbę, ale że nie miałem akurat nic innego do roboty, otworzyłem pierwszą szufladę.
– Dziada z babą tam brakuje, już nie ma nawet miejsca na bieżące rachunki! – pomstowała żonka z kuchni.
Jak zwykle miała rację, bo z szuflady na podłogę wysypał się stos papierów. Podobnie z pozostałych. Postanowiłem więc wyrzucić całą zawartość biurka na dywan. Kiedy zobaczyłem efekt, złapałem się za głowę. Czego tam nie było!
Zamknąłem drzwi do pokoju, żeby widokiem powstałego pobojowiska nie drażnić Marylki, i metodycznie zacząłem oddzielać papiery od innych szpargałów. Były tam stare portfele, kilka uszkodzonych telefonów komórkowych, jakieś zegarki, o których istnieniu dawno zapomniałem, pudełko po landrynkach…
Jednak w tej masie bezużytecznych przedmiotów największy stos stanowiły zapalniczki. Doliczywszy się trzydziestu jeden sztuk (!), wzdrygnąłem się na wspomnienie paskudnego nałogu, z którego cztery lata temu pomogła mi się wyzwolić Marylka. Pomyślałem, że bez mojej kochanej żony nie tylko utonąłbym w rupieciach, ale pewnie w ogóle by mnie tu nie było, bo z powodu smoły nagromadzonej w płucach nie mógłbym już oddychać.
Po trzech godzinach wytężonej pracy, po napełnieniu dwóch worków, usiadłem w fotelu. Wśród całej tej rupieciarni znalazłem notes z czasów, gdy numery telefonów i adresy przyjaciół zapisywało się na papierze. Z uczuciem jakiejś czułej nostalgii zacząłem przeglądać spis nazwisk… Był tam adres Joasi, mojej cichej miłości z czasów studenckich, telefony kumpli, z którymi chodziłem na piwo, kilka namiarów na ludzi z pracy. Części imion i nazwisk nie mogłem skojarzyć z twarzami. Pewnie nie było tam nikogo ważnego, bobym pamiętał.
Chyba muszę kupić sobie coś nowego!
Na końcu notesu natknąłem się na numer telefonu Ryśka Walczaka. Dawniej byliśmy bardzo zakolegowani, pracowaliśmy razem w jednym przedsiębiorstwie przez ponad 15 lat, a potem Rysio zniknął mi z horyzontu. Rozwiódł się, pojechał za jakąś babką do Szczecina. Później chciał wrócić do żony, ale ona już była zajęta.
„Ciekawe, co u niego” – pomyślałem, i pod wpływem impulsu wybrałem jego stary numer. Byłem prawie pewien, że usłyszę: „nie ma takiego numeru”, albo że odezwie się Bożena i powie, że Rysiek przecież z nią nie mieszka. Nie wiedziałem przecież, jak w końcu podzielili się majątkiem.
I nagle, ku mojemu zaskoczeniu, odebrał sam Rysiek. Od razu go poznałem, choć głos miał zachrypnięty.
– Cześć, Rysiu, tu Jędrek K., pamiętasz starego przyjaciela?
– A jak mógłbym zapomnieć! Kopę lat, stary! – krzyknął radośnie.
Oj, nie mogliśmy skończyć tej rozmowy! Jeden przez drugiego wspominaliśmy dawne dzieje, wymienialiśmy się nowinami o znajomych…
– Krystyna? No nie, Kryśki już nie ma. Równo rok temu byłem na jej pogrzebie – uświadomiłem koledze. – Ale wiesz, Rysiu, po co my tak na odległość gadamy? Spotkajmy się. Wpadniesz do nas? – spytałem.
Od słowa do słowa, umówiliśmy się na wódeczkę w knajpie, do której chodziliśmy przed laty. Cudem uchowała się w nienaruszonym stanie.
Marylka jak zwykle miała rację
– Nikt jeszcze nie wpadł na to, żeby ją na pub przerobić – zapewnił Rysiek.
– No to w piątek za tydzień. O szóstej, punktualnie – upomniałem go, pamiętając, że lubił się spóźniać.
Przy obiedzie (kapuśniaczek i zraziki w sosie grzybowym, mniam!) pochwaliłem się Marylce, że odnowiłem kontakt z Ryśkiem.
– No to świetnie. Wpadnie do nas? Zawsze lubiłam jego poczucie humoru, chociaż straszny był z niego babiarz – żona zaśmiała się dziwnie.
– Nie, umówiliśmy się w knajpie, na wódkę… A ty skąd wiesz, że babiarz?
– Oj tam, słyszało się i widziało to i owo. A poza tym, jak myślisz, dlaczego się z Bożenką rozwiedli?
Rysio ganiał za spódniczkami, miał gest, a kobitki to lubiły i leciały do niego jak muchy do miodu. Zawsze był elegancki, pachnący, zadbany. Coraz to nowa marynarka, modny kapelusz.
Trochę mu zazdrościłem, ale ja sam sroce spod ogona też nie wypadłem. W końcu ożeniłem się z najładniejszą dziewczyną na wydziale! I w sumie też bywałem modnie ubrany, kupowałem dobrą wodę kolońską…
– Rysio to elegancki facet. Niewielu teraz się takich spotyka – westchnęła moja żona, i od razu wiedziałem, że to przytyk do mnie.
No fakt, ostatnio trochę się zaniedbałem. Marylka nieraz mi mówiła, że zdziadziałem. I, głupio przyznać, trudno się było z nią nie zgodzić.
„A może by kupić jakieś nowe ubranie?” – pomyślałem.
Wizja rychłego spotkania z Rysiem przyśpieszyła moją decyzję. Już w poniedziałek, zaraz po pracy, wybrałem się do galerii handlowej. Nie mogłem przecież iść na spotkanie z kolegą w starych spodniach, rozdeptanych butach i zmechaconym swetrze!
„Jak znam Ryśka, to będzie ubrany w jakieś Hugo Bossy albo inne Burberry. No to chociaż świeże portki albo marynarkę sobie sprawię”.
Jak nie z kumplem, to… z ukochaną
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Miałem szczęście, że Marylka miała tego wieczoru odwiedzić naszą chorą wnuczkę, bo na pewno byłaby zła, że mnie tak długo nie ma. Z zakupów wróciłem tuż przed dziewiątą z nową marynarką w sportowym stylu, spodniami, dwiema koszulami i piekielnie drogimi butami. Wydałem majątek! Miałem nawet przez chwilę wyrzuty sumienia, że dla Marylki nic nie kupiłem. Ale zaraz przypomniało mi się, że żona już zdążyła wydać na fatałaszki całą moją premię za ubiegły kwartał, więc trochę się uspokoiłem.
– Jestem wykończona! Anitka nadal strasznie kaszle i ma gorączkę, więc jutro też do nich pójdę – oznajmiła żonka po powrocie z dyżuru u wnusi. – Może zanocuję u nich, co, Jędruś?
Machinalnie kiwnąłem głową, bo właśnie przeglądałem gazetkę jakiegoś supermarketu ze sprzętem elektronicznym. Wpadł mi w oko smartfon, jakiego używał ostatnio nasz syn. Piotrek już dawno namawiał mnie, żebym zmienił stary aparat, bo to obciach z takim telefonem chodzić.
– Tak, Marylko, oczywiście. Doskonale – zawołałem bez sensu, a żona zrugała mnie, że jej nie słucham.
– O, nowa marynarka! – zauważyła Marylka, gdy w piątek szykowałem się do wyjścia na spotkanie.
Oglądała jakiś film na Animal Planet, więc nie zwróciła uwagi na wszystkie elementy mojego wykwintnego stroju. Śpieszyłem się, więc nie pokazałem Marylce nowych butów i koszuli.
„Jutro dokładnie mnie obejrzy, jak będziemy szli na spacer” – pomyślałem.
– Z Ryśkiem jestem umówiony na szóstą, pewnie nam trochę zejdzie, bośmy się już z osiem lat nie widzieli. Klucze mam, więc nie czekaj na mnie… – pomachałem Marylce z przedpokoju.
– Tylko nie pij za dużo, bo ci zaszkodzi! – przestrzegła.
Do knajpy dotarłem kilka minut przed czasem. Usiadłem przy barze i zamówiłem whisky. Lokal był pustawy. Jakieś dwie pary na przeciwległych krańcach sali szeptały do siebie, pochylając się nad stolikami. Skądś dochodziła cicha muzyka. Wokół panował półmrok. Nagle w sennej atmosferze knajpki rozległo się kilka taktów znanego jazzowego standardu. Po chwili te same dźwięki rozbrzmiały ponownie i dopiero wtedy zorientowałem się, że to dzwoni moja komórka.
– Jędrek? Witaj, przyjacielu – usłyszałem zmęczony głos. – Wiesz, dopadła mnie taka przypadłość… Nie będę cię zanudzał szczegółami, ale chyba nie dam rady, stary. Może innym razem, zdzwonimy się, daruj.
– To coś poważnego, Rysiu?
– Nie mówmy o tym. Jędrek, przepraszam, starzeję się, kiedyś opowiem ci o sobie, a teraz, zrozum, nie mogę przyjść. Do widzenia!
Rozłączył się
Dopiłem whisky i wolnym krokiem ruszyłem w stronę domu. Mogłem podjechać tramwajem, lecz szedłem i myślałem o Ryśku. W moich oczach zawsze był takim supergościem, niedościgłym ideałem, jakim ja wiele razy chciałem być, ale nigdy mi się to nie udawało. To on zawsze nadawał ton, nie tylko ja mu zazdrościłem. Zastanawiałem się, czy jest poważnie chory, czy tylko zmęczony i już nie chce zgrywać supermana, bo po prostu się zestarzał, trochę posypał…
A ja? Jak to ze mną jest naprawdę? Zamiast pogrążyć się w czarnych myślach, chwyciłem telefon i wybrałem numer Marylki.
– Za dziesięć minut jestem na dole pod klatką i czekam na ciebie! – powiedziałem krótko.
– Rysiek nie przyszedł? Za chwilę będę gotowa – usłyszałem.
Gdy doszedłem, Marylka wybiegła z domu z młodzieńczą lekkością, jakby wciąż miała 20 lat. W czerwonym płaszczu, granatowych szpilkach, z szalem zarzuconym swobodnie wokół szyi była powabna jak dawniej!
– Ślicznie wyglądasz! – krzyknąłem z niekłamanym zachwytem.
– Ty też nieźle się prezentujesz, kochanie. Może to te nowe ciuchy i buty, a może wcale nie zdziadziałeś... – roześmiała się i cmoknęła mnie w policzek. – Idziemy do kina? Czy wolisz spacer? A może pójdziemy do tej twojej knajpki, co?
– Co tylko każesz, kochana.
– Chodźmy do kina, a potem na spacer, a na koniec do knajpki…
– No to idziemy – zgodziłem się.
Czytaj także:
„Jeśli myślałem, że zerwę z laską przez sms-a i będę miał spokój, to byłem w błędzie. Ona nie zamierzała pozwolić mi odejść”
„Po latach gry trafiłem szóstkę w totka. Cieszyłem się jak głupi, że jestem bogaty, ale moja radość była przedwczesna...”
„Zamiast zająć się synem, harowałam, żeby zarobić na jego zachcianki. To był błąd. Wychowałam roszczeniowego egoistę”