„Moja dziewczyna chciała, żebym koniecznie wkupił się w łaski jej rodziny. Zapomniała wspomnieć, że to sekta”

Mężczyzna nie w humorze fot. iStock by GettyImages, Tom Werner
„Natalka to zwykła dziewczyna, ale z łatwością ją pokochałem. Czułem, że jest dla mnie bardzo opiekuńcza. Podobało mi się to, dopóki nie odkryłem, że chce mnie wciągnąć w szeregi jakiejś pogańskiej sekty”.
/ 29.10.2023 11:15
Mężczyzna nie w humorze fot. iStock by GettyImages, Tom Werner

Kiedy należy poznać rodzinę dziewczyny? Hm, nie wiem, mnie tam się wcale nie spieszyło, mimo że Natalka sugerowała to już kilka razy. Mówiła: „Rodzina jest dla mnie ważna”, ja słyszałem: „Muszą cię zobaczyć, ocenić, zaakceptować”. Sam nie wiem, czego się bałem… A może „bałem” to złe słowo. Po prostu nie byłem do tego przyzwyczajony. Ja nie mam rodziny. Wszyscy moi krewni szybko umarli
– rodziców straciłem w dzieciństwie, potem dziadków, ostatecznie wychowała mnie ciotka. Później byłem już sam.

– No właśnie! – dla Nastki był to argument „za”. – Nie musisz dłużej być sam. Ja mam dużą rodzinę, wielopokoleniową i długowieczną. Zobaczysz, na pewno cię pokochają i przyjmą po królewsku.

– Czy ja wiem… – wzdychałem sceptycznie.

– Spodoba ci się – zapewniała gorąco. – Gwarantuję!

W sumie nie dziwiło mnie, że była taka rodzinna. Natalia pochodziła z małego miasteczka u podnóża Sudetów czy raczej – jak zawsze mnie poprawiała – Gór Izerskich. Była dumna ze swojej małej ojczyzny i chyba za nią tęskniła. Podejrzewam, że w głębi duszy żałowała przeprowadzki do dużego miasta, stolicy województwa.

– Mamy takie cudowne źródełko, wiesz? – opowiadała.

– Takie z Maryjką? – niemal ziewnąłem, bo podobne znajdowały się przecież w każdym mieście.

– Nie, no co ty? – oburzyła się, marszcząc śliczny nosek. – Takie prawdziwe, z cudowną wodą, która leczy z wszelkich dolegliwości. Źródełko znajduje się w tym miejscu od niepamiętnych czasów, znacznie dłużej niż wiara chrześcijańska, która została naszym przodkom brutalnie narzucona!

„Ech, i zaczęło się”, pomyślałem. Natalka była z wykształcenia historyczką, o czym nigdy nie pozwalała mi zapomnieć. Specjalizowała się w późnej starożytności i wczesnym średniowieczu, co idealnie przypadało na wielką dziejową rewolucję od czasów pogańskich po powszechną chrystianizację Europy. Miała zresztą na ten temat wiele ciekawych (ale i kontrowersyjnych) opinii.

– Dobrze już, dobrze – uniosłem dłonie w geście poddania. – Pojadę z tobą do domu – zgodziłem się dla świętego spokoju, bo nie chciałem dłużej tego słuchać.

– Super! – ucieszyła się. – Pokażę ci to źródełko i szczegółowo o nim opowiem. Istnieje wiele przypadków uzdrowień potwierdzonych naukowo, a nawet… – urwała nagle.

– A nawet co? – zainteresowałem się.

Natalia nic więcej nie powiedziała. Wydawała się wręcz zakłopotana faktem, że zabrnęła tak daleko.
Oczywiście nic z tego nie zrozumiałem, ale dopytywanie nie miało sensu. Tak samo, jak nie dało się Natalki uciszyć, tak nie dało się jej skłonić do mówienia, jeśli tego nie chciała. Bywała bardzo uparta.

Relaksowałem się, podziwiając przepiękne widoki

I tym sposobem ruszyłem poznać tzw. teściów. Myślałem, że zgadzam się na weekend – bo sama Natalka najczęściej wyjeżdżała tylko na dwa dni – a jednak nagle okazało się, że spędzimy w miejscowości uzdrowiskowej cały tydzień.

I z początku byłem bardzo zadowolony. Natalka stwierdziła, że tym razem weźmie samochód i sama mnie zawiezie. Niczym nie musiałem się martwić, mogłem się zrelaksować, podziwiając widoki.

Jechaliśmy przez wzgórza, lasy, doliny – okolica była naprawdę piękna, zielona i świeża. Teraz znacznie lepiej rozumiałem uroki prowincji…

– No, powiem ci… raj – westchnąłem.

– Czyli co? – zaśmiała się Nastka. – Mógłbyś tu zamieszkać?

– Hm, może nie uprzedzajmy faktów, okej?

Muszę jednak przyznać, że przemknęło mi to przez głowę. Bo gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, miasteczko Natalki mnie oczarowało. Urokliwy ryneczek, wokół niego stare kamieniczki albo wspaniałe wille pochodzące z XIX wieku, w centrum uzdrowisko z długą tradycją oraz rozległy park zdrojowy.

Rodzina Natalki również mieszkała w poniemieckim budynku ozdobionym murem pruskim. I wszyscy przyjęli mnie bardzo dobrze.

– No wreszcie! – mama Nastki na mój widok szeroko otworzyła ramiona. Przyciągnęła mnie do siebie i powitała czułym uściskiem. – Nie bój się, nie bój. My już jak rodzina!

– Swój chłop! – ojciec mocno ścisnął moją dłoń.

– Przystojny, przystojny – szeptały babcie albo ciocie. Poznałem ich tyle w krótkim czasie, że zaczęły mi się mieszać. Natalka zresztą nie żartowała, rzeczywiście miała sporo starszych krewnych, którzy byli jeszcze całkiem żwawi.

– Chodź jeść, ty taki chudy, trzeba cię podtuczyć – zachęcała pani domu.

Chyba nigdy wcześniej nie czułem się tak mile widziany, gościnnie przyjęty, rozpieszczony wręcz.

– A po obiedzie pójdziemy na spacer – zarządziła Nastka. – Wszystko ci pokażę.

– Tak, tak – klasnęła w ręce jej mama.

Niech zobaczy źródełko!

– Tak, koniecznie źródełko – poparł ją chór głosów.

Dziewczyna oczywiście zabrała mnie w góry. No może nieco przesadzam, w rzeczywistości przewędrowaliśmy przez park zdrojowy, który łączył się z lasem, a dalej wspinał na wzniesienie zwieńczone górującą nad miasteczkiem skałą. Natalka przeszła sobie tylko znaną, ukrytą ścieżką. Tak znaleźliśmy się w jaskini. W głębi ciurkał wąski strumyczek, który wypływał bezpośrednio ze skały.

– Jak rozumiem, to jest ta cudowna woda? Ta sama, która rozsławiła uzdrowisko? – zapytałem dla porządku.

Ku mojemu zdumieniu Natalka pokręciła głową.

– Nie, to jest wyjątkowe. Nie każdy o nim wie.

Spojrzała w górę, na coś, czego z początku nie dostrzegłem. Dopiero gdy się lepiej przyjrzałem, moim oczom ukazał się posążek. Był niewielki i nieco już zniszczony. Przedstawiał odzianego w skórę mężczyznę, który w jednej ręce dzierżył pochodnię, a drugą gładził siedzącego na jego ramieniu lwa czy innego dzikiego kocura.

– A to kto? Święty Krzysztof? – rzuciłem.

W odpowiedzi dostałem spojrzenie nie tyle oburzone, co wręcz agresywne.

– Oszalałeś? – ofuknęła mnie Natalka. – To Flins, pan życia i śmierci.

– Słucham? – nie byłem pewien, czy dobrze zrozumiałem.

– Jest o wiele starszy i potężniejszy od jakichś tam świętych. Panował nad tymi ziemiami o wiele dłużej i mimo wysiłków nie dał się tak łatwo wykurzyć.

– Hm. Aha. Okej – odpowiedziałem niemrawo.

Jestem niewrażliwy na bajki, poezję i mitologię

Przywykłem już, że gdy Nastka wpadała w tryb historyczki, ustępowałem jej pola. Zrobiła mi wykład o germańskim, słowiańskim czy też łużyckim bożku, którego niegdyś czczono od Sudetów aż po Góry Harz (czyli te od czarownic ze szczytu Brocken, Mefistofelesa i Fausta), który dbał o zdrowie i dobrobyt swoich wyznawców, a nawet potrafił wyzwolić ich z lodowatych rąk śmierci. Kiwałem tylko głową.

Jestem umysłem technicznym i ścisłym, dość niewrażliwym na bajki, poezję i mitologię.

– Powiadają, że jego kult nigdy nie wygasł – dodała na koniec Natalka z błyskiem w oku. – Zszedł tylko do podziemi, żeby przerwać czasy prześladowań. I że sam bóg powróci. W momencie próby, gdy świat stanie na granicy upadku.

– To tak bardzo po chrześcijańsku, nie uważasz? – stwierdziłem, irytując ją swoim komentarzem. Nic jednak na to nie poradzę, że zauważam takie oczywiste połączenia.

– Flins nie ma z tym nic wspólnego– krzyknęła z pasją. – Kto wie, może jeszcze sam się o tym przekonasz.

Wzruszyłem ramionami. Jak wspominałem, nie bardzo mnie to interesowało.

Kolejne dni upłynęły spokojnie. Dużo wędrowaliśmy, jeszcze więcej jedliśmy. Czasami miałem wrażenie, że biorę udział w konkursie umiejętności kulinarnych – wszystkie te babcie i ciotki chciały mnie karmić swoimi popisowymi smakołykami. Potrawy bardzo mi smakowały, choć niektóre były dziwnie, pewnie z powodu przypraw. Wreszcie nadeszła sobota i Natalka z góry zaznaczyła, że to będzie wyjątkowy dzień, chyba jakieś święto.

– Przypomnij mi jakie – poprosiłem, bo, jak to się zdarza na wakacjach, dni zaczęły mi się mieszać.

Odpowiedziała coś o księżycu, pełni i specyficznej koniugacji. Niewiele mi to powiedziało poza tym, że to ewidentnie jakaś lokalna uroczystość. Pewnie właśnie z tego względu kolacja była wyjątkowo pyszna i odświętna. Pamiętam, że wznosiliśmy toasty: za życie, zdrowie, szczęście biesiadników.

To koniec

Potem urwał mi się film. Obudziłem się zmarznięty i golusieńki w jakiejś stodole, leżąc na skórach. Wokół mnie było pełno kwiatów, wstążek i kartka od Natalki. Napisała, że przeszedłem jakąś inicjację i zostałem wyznawcą słowiańskiego bożka Flinsa? Co za bzdury! 

Zerwałem się na równie nogi, wyszedłem na powietrze i zobaczyłem wielu członków jej rodziny półnagich, śpiących gdzieś pod drzewem, albo na stole. Nawet nie chcę wiedzieć co się wczoraj działo. To dla mnie za wiele, nie dam się wciągnąć w jakąś zwariowaną sektę. 

Pobiegłem do domu, w naszym pokoju nie było Natalki, ale niewiele mnie to już interesowało. Może i nie mam rodziny, ale nie zamierzam być członkiem jakiegoś pogańskiego bractwa. Zgarnąłem swoje rzeczy i wyszedłem na ulicę. 

Gdy dotarłem do drogi, świtało. Akurat nadjeżdżał jakiś busik, pewnie pierwszy poranny. 

Nie widziałem Natalii od tamtej nocy. Zmieniłem mieszkanie i numer telefonu. Bałem się, że będzie mnie szukać, ale na szczęście tak się nie stało. Mam nadzieję, że na zawsze uwolniłem się od niej i tych pogańskich bóstw czy demonów, bo nie są to siły, z którymi chcę zadzierać. Ja po prostu chcę żyć po swojemu i mieć święty spokój. 

Czytaj także:
„Oszalałem na punkcie ponętnej mężatki. Zakochałem się kiedy nurkowałem między jej nogami, a ona chciała tylko zemsty na ślubnym”
„Z miesiąca miodowego wróciłam jako rozwódka. Do tanga trzeba dwojga, a ja obracałam obcych typów”
„Ciąża miała być błogosławieństwem i radosnym czasem. Oczekiwanie na mojego syna zamieniło się w koszmar”

Redakcja poleca

REKLAMA