Telefon stacjonarny zadzwonił wieczorem.
– Mówi Tytus, czy zastałem Andrzeja?
Ciepły, głęboki głos. Aksamitny. Jak u aktora albo starego radiowca z dawnych czasów.
– Andrzej jest na dyżurze w szpitalu. Coś mu przekazać? – spytałam.
– Tak, proszę mu powiedzieć, że dzwonił stary kumpel ze studiów. Od lat mieszkam w Sztokholmie i dopiero niedawno dostałem jego numer. Kiedy mogę się znowu odezwać?
– Jutro wieczorem na pewno. Chyba też pojutrze…
– Rozmawiam z żoną, prawda?
– Przyszłą żoną, mam nadzieję. Na razie można mnie nazwać jego partnerką. Jestem Magda.
Bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam, na ogół przedstawiam się jako żona Andrzeja, przecież od lat z nim mieszkam. I nie wiem też, dlaczego podczas naszej pierwszej rozmowy nieomal opowiedziałam Tytusowi całe swoje życie. Gdzie się urodziłam, kim są moi rodzice, do jakich szkół chodziłam, jakie studia skończyłam, gdzie pracuję i jak bardzo mnie ta praca frustruje. Powiedziałam mu, że jestem rozwódką i że wiele mnie kosztowało rozstanie z mężem. Że czekamy na rozwód Andrzeja.
Taka wylewność w stosunku do obcych ludzi właściwie nigdy mi się nie zdarza. Należę do osób skrytych i nieśmiałych. Dlaczego więc tym razem było inaczej? Tytus miał taki specyficzny sposób prowadzenia rozmowy, z jakim się jeszcze nie spotkałam. Natychmiast wyczułam w nim empatię i autentyczne zainteresowanie. Był delikatny i otwarty na drugą osobę.
Rano opowiedziałam o tym Andrzejowi. Bardzo się ucieszył.
– Tytus? Mój Boże, toż to był mój najlepszy kolega na studiach. Przyjaciel. Świetny facet, naprawdę fantastyczny. Wszyscy go lubili. Nie dziwię się, że ci się fajnie z nim gadało. Jeszcze przez lata utrzymywaliśmy bliski kontakt, a potem wszystko się urwało. Wiesz, umarła mu żona, na raka, miała trzydzieści lat i w kilka miesięcy – do piachu. Tytus popadł w straszną depresję, rozpił się, miał kłopoty w pracy, aż wreszcie zniknął. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. I proszę – w Sztokholmie się znalazł!
Zgodnie z umową Tytus zadzwonił jeszcze tego samego dnia i przegadali z Andrzejem cały wieczór. Nie włączyłam telewizora, nie wzięłam książki, nie nalałam wody do wanny. Przysłuchiwałam się ich rozmowie i starałam się dosłyszeć jak najwięcej. Czy ożenił się ponownie? Ma dzieci? Pracuje jako lekarz?
W końcu sam wszystko mi opowiedział. W ciągu kolejnych miesięcy dzwonił często i niejeden raz akurat wtedy, gdy Andrzej miał nocny dyżur.
Ustalił się taki zwyczaj, że panowie głównie plotkowali, komentując sobie nawzajem losy kolejnych kolegów i koleżanek ze studiów – kto, z kim, gdzie, kiedy, jak i dlaczego. Andrzej jest bardzo aktywny na Facebooku, ma przeszło tysiąc znajomych, więc wiele wie. Tytus przeciwnie – jak twierdzi, ma alergię na media społecznościowe i w ogóle mało dotyka się do komputera, tylko jeśli naprawdę musi. A po latach izolacji bardzo się dawnymi znajomymi interesował.
Ze mną rozmawiał inaczej. Mówił mi wiele o swoich własnych przeżyciach – związanych z chorobą żony, żałobą, depresją, w jaką popadł. O drugim małżeństwie, które było kompletną klapą, ale dało mu miłość życia – córkę. O powikłanych relacjach z rodziną w Polsce. O emigracyjnym życiu i o tym, co mu się w nim podobało, a co nie.
Ja z kolei zwierzałam się Tytusowi z mojego długoletniego borykania się z alkoholizmem męża, opowiedziałam mu o swojej depresji. Tytus był wyraźnie wstrząśnięty. Te rozmowy przypominały trochę psychoterapię, byliśmy terapeutami dla siebie nawzajem. Ale nie tylko. Bywało, że zwyczajnie żartowaliśmy, omawialiśmy politykę albo wymienialiśmy się przepisami kulinarnymi.
Bo Tytus kocha gotować. Czasem dzwonił, by pochwalić się udaną sałatką z ziemniaków czy kotletami mielonymi („wyborne, mówię ci, zjadłem od razu siedem, najlepiej wpadnij i sama spróbuj, zanim zjem wszystkie!”). Innym razem wylewał wściekłość na wynik wyborów w Polsce. Albo opowiadał, co noszą Szwedki na wiosnę.
Andrzej nie był zazdrośnikiem, nie węszył, nie sprawdzał, nie dopytywał. Prawdopodobnie nigdy nie uświadomił sobie, że rozmawiam z Tytusem aż tak często. Na pewno nie przyszłoby mu do głowy, by podejrzewać, że podczas jego dyżurów patrzę tęsknie w stronę telefonu i rzucam się jednym skokiem, by podnieść słuchawkę, gdy dzwoni.
Chyba też nigdy nie skojarzył tych dwóch faktów: odkąd na horyzoncie pojawił się Tytus, przestałam wychodzić z domu, gdy jestem sama. Wcześniej – owszem, dyżury Andrzeja traktowałam jako świetną okazję, by umówić się z koleżankami, pójść na zakupy albo skoczyć do rodziców. Teraz – murem w domu w każdy wolny wieczór.
Dlaczego nie powiedział mi, że przyjeżdża?
Zresztą w moim związku z Andrzejem nie pojawił się żaden kryzys. To nie było tak, że się odkochałam. Przeciwnie. Nadal planowaliśmy ślub, chociaż jego sprawa rozwodowa ciągle się komplikowała. Może dlatego nasze plany stawały się coraz bardziej bajkowe, jakby nierealne – ślub na plaży, na łące, na szczycie góry, wesele w wiejskiej karczmie, podróż poślubna w Indiach… Nie miałam jednak żadnych wątpliwości, nie wahałam się. Traktowałam Andrzeja jak mężczyznę na resztę swojego życia. Tyle że jeszcze mniej rozmawialiśmy – on z głową w komputerze, ja przed telewizorem albo z książką. Tak jakby część naszej relacji odkleiła się i powędrowała gdzie indziej…
Czekałam na telefon ze Sztokholmu, a gdy Tytus nie dzwonił, robiło mi się dziwnie smutno. Pusto. Zawsze wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Czy można zakochać się inaczej? – myślałam. Teraz już wiem, że można. Od pierwszego usłyszenia.
Ale jaka tam miłość! Kobieto, dawno przestałaś być nastolatką, mówiłam sobie. To rodzaj fascynacji, raczej fantazja, iluzja, złudzenie. Owszem, może przyjaźń. Czy zaledwie zalążek przyjaźni. Znasz go od niedawna. Bądź realistką! Przecież nawet nie wiem, jak ten człowiek wygląda. Spytałam Andrzeja, czy ma jakieś zdjęcia. Ma – z czasów studiów. Z wakacji, praktyk studenckich, jakichś towarzyskich imprez. Tytus na każdym zdjęciu szeroko uśmiechnięty, niski, drobny, z długimi czarnymi włosami i bujnymi wąsami. Nie tak go sobie wyobrażałam. Ale przecież dziś musi wyglądać zupełnie inaczej. Minęło dwadzieścia kilka lat.
To Andrzej powiedział mi, że Tytus przyleci do Polski, żeby załatwić jakieś ważne sprawy. Poczułam coś w rodzaju zawodu. Dlaczego on sam nie wspomniał o tym podczas naszej rozmowy?
– Pomyślałem sobie, że mógłby zatrzymać się u nas. Czemu nie? Z tego, co wiem, z rodziną jest skłócony, a przecież nie będzie bulił za hotel! Mamy w końcu duże mieszkanie.
Na myśl o tym, że przez kilka dni Tytus będzie tuż obok, czułam suchość w gardle i zamęt w głowie. A także w sercu, choć tak bardzo starałam się je dyscyplinować, być dojrzałą kobietą w dojrzałym związku. Ale jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić – Tytus w naszym mieszkaniu. Wspólne wieczory i wspólne poranki, wspólne śniadania i kolacje. Rozmowy bez ograniczeń, ale również w towarzystwie Andrzeja. We troje. Właściwie – pewien rodzaj trójkąta.
Nogi się pode mną ugięły. Przecież to oznaczało dla mnie swoisty egzamin. Emocjonalne wyzwanie. Czułam niepokój, lęk, a równocześnie jakieś słodkie dreszcze. Podniecenie.
– Słuchaj, mam pomysł. Po cholerę mamy siedzieć z Tytusem cały czas w Warszawie? Może by wyskoczyć gdzieś na Mazury czy Suwalszczyznę, na taki trochę przedłużony weekend? Wynająć jakąś chatę? Ja pokombinuję z dyżurami, a ty mogłabyś wziąć ze dwa dni wolnego. No i wiesz, trzeba mu załatwić jakąś dziewczynę. Myślałem o Eli, właśnie rozstała się z tym swoim bubkiem. Co ty na to?
Ela. No tak. Nasza Nicole Kidman. Długie jasne włosy, długie szczupłe nogi, piękny uśmiech, piękna twarz. Kariera naukowa w instytucie. Wykłady na uczelni. Zagraniczne konferencje i sympozja. A jakby tego było mało, dom po babci w prominentnej warszawskiej dzielnicy. Prawdziwe dziecko szczęścia. Obiekt pożądania i zazdrości.
– Zadzwoń do niej, może będzie zainteresowana? Jej też teraz dobrze zrobi, jak kogoś pozna. Powiedz, jaki to fajny facet jest. A Tytus… Hm, idę o zakład, że padnie z zachwytu!
Drżącymi rękami sięgnęłam po komórkę. Kontakty, Ela.
– Cześć, Magda mówi. Jak się masz?
– Hm, a jak myślisz?
– Coś tam słyszałam… Mam nadzieję, że dochodzisz do siebie.
Przypadek Eli potwierdza tezę, że atrakcyjnym, inteligentnym kobietom niełatwo znaleźć partnera. Są zbyt wymagające, mają swoje zdanie, swoje wymagania. Kiedy ją poznaliśmy kilka lat temu, właśnie sypał się jej związek z Adamem. Nawet trudno mi powiedzieć dlaczego, wydawali się zgraną parą, a jednak w końcu się rozstali. Jakiś czas później w życiu Eli pojawił się Robert – kilka lat od niej młodszy, trochę zahukany i zakompleksiony chłopak. Przyjechał z małego miasta, by zrobić w stolicy karierę, i zrobił ją – zdaje się, że z dużą pomocą Eli. Najpierw przy jej boku nabrał pewności siebie, a potem ją rzucił. Znalazł młodszą.
Miałam nadzieję, że nie przyjedzie
– Wiesz, mamy dla ciebie propozycję. Chcemy wynająć chatę na Mazurach. Może byś się z nami przejechała? Będzie też nasz kumpel ze Sztokholmu, bardzo fajny facet, dowcipny, wesoły. Taki wiesz, brat łata. Na pewno go polubisz.
– Powiem ci tak: mam serdecznie dosyć tego gatunku ludzkości, nawet w wydaniu najbardziej sympatycznym. Więc lepiej nawet nie proponuj.
– Nie wygłupiaj się, niczego ci nie proponuję oprócz tego, żebyś wpadła, wypiła z nami trochę wina i się rozerwała. Gwarantuję ci, że będzie miło, a Tytus nie rzuci się na ciebie i cię nie zje.
– Zastanowię się.
– Jasne, pomyśl o tym. Nie musisz teraz odpowiadać. Przyjedziesz, to dobrze, nie przyjedziesz – trudno, bez obrazy.
– Zgoda – powiedziała.
– No to na razie.
– Pa! – pożegnała się Ela.
Nie przyjedzie – pomyślałam z ulgą. Mój stosunek do Eli był mocno ambiwalentny. Tyle ją podziwiałam, co jej zazdrościłam – właściwie wszystkiego, od urody i wdzięku, po inteligencję, błyskotliwość, pozycję zawodową i status materialny. To naprawdę wyjątkowa kobieta. Jakaś część mnie bardzo ją lubiła i ceniła, tak naprawdę zawsze dobrze czułam się w jej towarzystwie, ale za to druga część mnie, ta bez wątpienia mniej szlachetna, wolała jej unikać.
Ela była kimś, kim sama chciałabym być, ale ponieważ nie byłam i nie będę, czułam wobec niej jakąś podskórną niechęć. Co tu mówić, zwykłą, pospolitą zazdrość, którą trudno się chwalić, no ale cóż… nikt nie jest doskonały. W każdym razie nigdy źle jej nie życzyłam. Tylko wyczuwałam instynktownie, że może być dla mnie zagrożeniem. Faceci zakochiwali się w niej łatwo, a Tytus, „mój” Tytus, prawdopodobnie pójdzie w ich ślady. Ale w końcu nie mogłam uzurpować sobie żadnych praw do niego. Tyle że chciałam go zachować dla siebie.
Kiedy Tytus zadzwonił do mnie znów pod nieobecność Andrzeja, popadłam w lekki sarkazm.
– Podobno przyjeżdżasz do Polski? Podobno jedziemy razem na Mazury? Andrzej mi powiedział.
– Tak, te Mazury to jego pomysł – przyznał Tytus.
– Więc wreszcie się poznamy. Mam na myśli – osobiście.
– Wreszcie. Cieszysz się?
– Jasne! Ale też trochę się boję.
– Czego się boisz, Madziu?
No właśnie, czego się, do cholery, bałam? Tymczasem wszystko poszło tak gładko! Tytus był uroczy, dokładnie taki, jak w naszych telefonicznych pogaduchach. Jego twarz tworzyła absolutną jedność z głosem, sposobem mówienia, wymalowaną miał na niej wrażliwość, delikatność i dobroduszność. Otwarte spojrzenie, uśmiech trochę nieśmiały, ale ciepły, topiący lody. Poza tym – zupełnie nie w moim typie. Niski, krępy, krótkonogi. Gdzie go tam porównać z Andrzejem…
Pierwszego wieczoru wypiliśmy morze wina. Siedzieliśmy prawie do rana, przeskakując z tematu na temat, dużo się śmiejąc i żartując. Byliśmy jak troje najlepszych przyjaciół, zupełnie jakbyśmy znali się od zawsze. Dwa dni później pojechaliśmy na Mazury. Ela się nie odezwała. Andrzej nie pytał, Tytus nie wiedział. Nie czułam potrzeby dzwonienia do niej, w końcu sama miała zdecydować. A jednak zadzwoniła, w piątek po południu.
– Namyśliłam się, pogoda ładna, co będę siedzieć w Warszawie. Podaj mi adres. Przyjeżdżam. Jeśli to oczywiście aktualne – powiedziała.
– Pewnie – bąknęłam.
Za nic się tego nie spodziewałam
Kiedy już jej przekazałam wszystkie potrzebne informacje i się rozłączyłam, powiedziałam:
– Ela się tu wybiera. Zaraz wyjeżdża.
– Kto to jest Ela? – spytał Tytus.
Czy mi się wydało, czy na twarzy Andrzeja dostrzegłam jakieś napięcie? Aż tak mu zależy, by ją spiknąć z Tytusem?
– Piękna, mądra, pełna powabu kobieta. Musisz naostrzyć swój czar na maksa, przyjacielu. Baczność!
Andrzej wydawał się podekscytowany, jakby to on właśnie stanął na baczność. Skuliłam się w sobie.
Patrzyłam, jak Ela wysiada z samochodu – w obcisłych szortach (co za figura!), bajecznie kolorowej koszuli, zawadiacko nasuniętej czapeczce, skórzanych sandałach. „Weekend na wsi” można by zatytułować sesję fotograficzną z jej udziałem. Uśmiechnięta, nonszalancka. Czy rozstanie z Robertem już po niej spłynęło? Można się było spodziewać kobiety w depresji, a tu proszę. Jeszcze piękniejsza niż zwykle. Gotowa na kolejny podbój.
Wydawało mi się, że Andrzej tak ustawi plany, by Tytus jak najwięcej czasu spędzał z Elą, ale nie. Dużo przebywaliśmy we czworo, a chwilami to tylko ja z Tytusem. Andrzej odsypiał zaległości, a Ela zatapiała się w swoim smartfonie, robiła zdjęcia, czytała. Wyjeżdżaliśmy stamtąd w cudownych nastrojach, w każdym razie ja czułam się świetnie. Moje obawy okazały się kompletnie nietrafione. Kątem oka patrzyłam na uśmiechniętego Tytusa. Czego się bałaś, głupia?
Wrócił do Szwecji i właściwie niewiele się między nami zmieniło. Wciąż przez telefon komentowaliśmy codzienne zdarzenia, co robimy na kolację, co słychać w pracy, a co tam, panie, w polityce. Andrzej pracował jak szalony, z jego oddziału odeszło aż troje lekarzy, więc przybyło mu dyżurów. Stał się w domu rzadkim gościem, wyglądał na przemęczonego, przygaszonego, smutnego. Z każdym tygodniem rosło we mnie przeświadczenie, że bliżej mi do Tytusa niż do własnego faceta. Tyle że z mojej relacji z Tytusem zniknęła ta pewna dwuznaczność, którą czułam przed jego przyjazdem do Polski. Atmosfera się oczyściła. Byliśmy przyjaciółmi i tyle. Choć muszę przyznać – cieszyło mnie, że nic nie wypaliło z Elą. Nawet się Tytusowi specjalnie nie spodobała.
– Ma w twarzy coś gumiastego, wydaje mi się trochę obleśna – orzekł z rzadkim u niego złośliwym uśmieszkiem, gdy wróciliśmy do Warszawy.
Jakiś czas później Andrzej powiedział do mnie poważnie:
– Musimy porozmawiać.
Patrzył na mnie z dziwnym napięciem. Dzień był parszywy, z gatunku tych najwstrętniejszych. Lodowaty północny wiatr i do tego co chwila ulewa. Depresyjna pogoda.
– Coś się stało? – spytałam.
– Tak – przyznał.
– Co takiego?
– Jestem z inną kobietą. Kocham ją. Chcę się do niej przeprowadzić. Słuchaj, to jest decyzja, nad którą długo myślałem i podjąłem ją w końcu z wielkim bólem. Strasznie, strasznie mi przykro. Nigdy nie chciałem cię zranić, ale nie mogę nic na to poradzić. Wybacz mi, kochana. Czuję się okropnie.
Jeśli Andrzej czuł się okropnie, to jak można określić to, co ja poczułam? Śmierć kliniczną? Obudzenie się w piekle? Tak, nagle znalazłam się w grobie, przysypały mnie tony ziemi.
Jak mógł mi to zrobić?!
– Wiem, że powinienem cię był jakoś do tego przygotować, ale…
– Kto to jest? – przerwałam mu.
– Ela – powiedział.
– Ela? Zwariowałeś? Przecież znamy ją od lat! Kiedy to się zaczęło?
– Zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy zostawił ją Robert. Zadzwoniła, że bardzo źle się czuje. Bolało ją serce. Chciała, żebym przyjechał i ją zbadał.
– Więc ją zbadałeś! Już nawet to widzę. I szybko uleczyłeś chore serduszko. Ale przecież to się kupy nie trzyma. Sam chciałeś poznać ją z Tytusem… Nie! To dla siebie ją zaprosiłeś, nie dla Tytusa. Teraz rozumiem.
O Boże, jaka ja głupia byłam!
– To nie tak. Naprawdę jeszcze wtedy liczyłem, że coś się wydarzy, że może Tytus wybawi mnie z tej opresji.
– Opresji? – skrzywiłam się.
– Tak. Myślisz, że rzuciłem się w to jak wariat? – spytał. – Nie jestem gówniarzem. Broniłem się, chciałem jakoś wybrnąć z tego szaleństwa. Tylko że Tytus Eli nie chciał i…
– Nienawidzę cię. Lepiej rzeczywiście od razu się wyprowadź!
Patrzyłam przez okno, jak wynosi swoje ostatnie rzeczy. Szedł do samochodu przygarbiony, zrezygnowany. Jakby wybierał się na egzekucję, a nie ku nowemu życiu z kobietą, którą tak nagle pokochał. I to tak bardzo, że zerwał wieloletni związek. Choć, jak się okazało, wcale nie tak nagle pokochał.
– Wiesz, wtedy gdy ich poznaliśmy na tym kempingu w Chorwacji, Elę i Roberta, wydała mi się najcudowniejszym zjawiskiem świata. Patrzyłem na nią brodzącą w wodzie i nie mogłem oderwać od niej wzroku. To już wtedy chyba się w niej zakochałem. Tylko wypierałem to przez lata, traktowałem jako dziecinadę. Więc ta wizyta lekarska u niej to było jak zapalenie zapałki w składzie dynamitu, wiesz…
Więc nie tylko złamał mi serce, ale i upokorzył do szczętu. Czy kochając się ze mną, myślał o niej?
Kolega Andrzeja wypisał mi zwolnienie, bo nie byłam w stanie chodzić do pracy. Musiałam tylko odbierać od niego telefony, bo bardzo się o mnie bał, wiedział o mojej próbie samobójczej. Poza tym nie rozmawiałam z nikim. W jednej chwili przestali dla mnie istnieć i Tytus, i wszystkie przyjaciółki, jakie miałam.
Stukanie w drzwi stało się tak nieznośne, że wreszcie do nich doczłapałam. Zerknęłam przez wizjer. Tytus. Otworzyłam, niewiele myśląc.
– Co ty tu robisz?
– Pogotowie ratunkowe.
Miało to jakiś sens. Wyrzucić z siebie ból, wyryczeć go. Wyzwać Andrzeja od najgorszych, przekląć Elkę, cały babski ród, cały męski ród, upić się, przewrócić, wyrzygać, stracić przytomność – pod czujnym i czułym okiem kogoś, komu na mnie zależy.
Terapia trwała długo, ale Tytus okazał się dobrym lekarzem. Jego kardiologiczny sukces da się porównać tylko z sukcesem Andrzeja. Może nawet spędzimy wspólnie jeszcze jeden przedłużony weekend na Mazurach?
Czytaj także:
„Byłam smutna, gdy siostra-bliźniaczka ukradła mi faceta. Okazało się, że ten cwaniak… chce nas obydwu!”
„Własna matka ukradła mi faceta! Tyle czasu go uwodziłam, a ona to perfidnie zignorowała i złamała mi serce”
„Gdy tylko zobaczyłam tę cizię, wiedziałam, że chce ukraść mi męża. Postanowiłam, że będę o niego walczyć jak lwica”