– Mamo, proszę, nie bądź zła – Ola najwyraźniej miała wyrzuty sumienia spowodowane swoją decyzją.
Miała już szesnaście lat, nie mogłam więc ot tak zabronić jej kontaktów z ojcem – zwłaszcza że była z nim mocno związana. Przypuszczałam, że prędzej czy później nadejdzie ten dzień, gdy oznajmi mi, iż się do niego przeprowadza – nie sądziłam jednak, że nastąpi to teraz. Od rozwodu byłam w strasznej rozsypce i nie potrafiłam się pozbierać. Obecność córki jako tako trzymała mnie w pionie, a teraz także i to miałam stracić.
– Kochanie, nie jestem zła, smutno mi po prostu – z trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem.
– Wiesz, że to nie stałe – Ola mocno się przytuliła.
– Wiem, wiem – pocieszałam się, nie chcąc wypuścić jej z ramion. Delikatnie wyswobodziła się z uścisku.
– Mamo, tak nie można – córka popatrzyła na mnie zmartwiona.
– Przepraszam, nie chciałam cię zgnieść – zażartowałam.
– Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli – westchnęła Ola. – Cały czas pogrążasz się w smutku, nic cię nie cieszy. Martwię się o ciebie…
Pogłaskałam ją po jasnych włosach.
– Kochanie, niepotrzebnie – skłamałam.
– Powinnaś poszukać pomocy. Może masz depresję? – usłyszałam.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że córka ma rację. Pomimo że od rozwodu minęły dwa lata, nie umiałam się z tym pogodzić. Kochałam Jarka do szaleństwa i zawsze sądziłam, że będziemy razem do grobowej deski. Jego odejście było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Zafundowało mi też traumę, która poskutkowała tym, że przekroczyłam cienką granicę pomiędzy miłością a nienawiścią.
Teraz codziennie modliłam się o to, żeby na eksmałżonka spadły wszelakie możliwe nieszczęścia. Nigdy mu nie wybaczę. Prawie dwadzieścia lat małżeństwa wyrzucił do kosza, bo poleciał na ładną buzię i jędrne ciało.
Jarek planował ślub, ale los pokrzyżował jego plany
O planach Jarka dotyczących wstąpienia w związek małżeński dowiedziałam się od Oli. Przeryczałam całą noc. Dopadły mnie ponure myśli. Pragnęłam jedynie, aby byłego męża dopadł pech – niech wreszcie zapłaci za to, że rozwalił rodzinę.
Opatrzność w końcu wysłuchała mych próśb i dała mu stosowną nauczkę. Otóż na dwa tygodnie przed planowanym terminem ślubu narzeczona zostawiła Jarka. Nie byłam niestety w stanie uzyskać od Oli informacji, co było tego przyczyną – głupio mi było ją wypytywać, ale i tak nie umknęło jej uwadze to, że się cieszę.
Nie rozmawiałyśmy zatem na ten temat, pomimo że niemiłosiernie mnie korciło, aby wziąć córkę na spytki. Jak by tego było mało, Jarek dostał zawału i wylądował w szpitalu. Ola mocno to przeżywała z uwagi na silną więź łączącą ją z ojcem. Bardzo musiałam się starać, żeby nie okazywać przy niej swego zadowolenia.
Dawno już nie czułam takiej satysfakcji – ostatecznie Jarek dostał to, na co zasłużył. Moja radość była tym większa, że na wieść o jego problemach zdrowotnych młódka nie zmiękła i nie wróciła do niego. Nie posiadałam się ze szczęścia. W ogóle nie było mi go szkoda. Serce pękało mi tylko na widok Oli, która martwiła się o ojca.
– Jak on się czuje? – pytałam od czasu do czasu jedynie po to, aby nie sprawiać córce przykrości.
– Nie jest źle, ale zawał to zawał – Ola nie była raczej skłonna do pogawędki, za co byłam jej niewymownie wdzięczna.
Do tej pory żywiłam przekonanie, że jeśli eksmałżonka spotka nieszczęście, to moje życie odmieni się niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nabiorę wiatru w żagle i wszystko zacznie się układać idealnie. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Zadowolenie minęło równie szybko, co się pojawiło, a mój stan psychiczny wcale się nie polepszył.
Wizyta u znachorki? Co za bzdura!
Rozwód przypłaciłam załamaniem nerwowym, które zaprowadziło mnie do psychiatry i terapeuty. Brałam leki i regularnie odwiedzałam gabinet terapeutyczny, ale nie dostrzegałam znaczącej poprawy. Wręcz przeciwnie, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czuję się jeszcze gorzej.
Co wieczór przed zaśnięciem wyobrażałam sobie Jarka konającego w męczarniach na nieuleczalną chorobę, ginącego w wypadku samochodowym czy trafiającego do więzienia za popełnienie ciężkiego przestępstwa. Doszłam do wniosku, że porzucenie przez narzeczoną i zawał to zdecydowanie za mało dla kogoś takiego, jak on. Moja wyobraźnia nie znała żadnych hamulców. Nieustannie podsycałam nienawiść do Jarka i się nią karmiłam.
– Zaniedbałaś się – niepokoiła się moja przyjaciółka. – Hania, tak się nie da żyć, zrozum to wreszcie. Już tyle czasu minęło, a ty wciąż tym żyjesz.
– Nie potrafię zapomnieć – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie pojmuję, jak on mógł mi to zrobić?
– Facetów nie ogarniesz – skwitowała Iza. – Skup się na sobie, wreszcie masz na to czas.
– Nie umiem – do oczu napłynęły mi łzy.
– Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy ci się spodoba.
Iza opowiedziała mi o szeptusze, do której jeździła jej znajoma.
– Kilka wizyt i dziewczyna jak nowa, mówię ci – podsumowała.
– Serio w takie rzeczy wierzysz? – parsknęłam. – W filmach to może i fajnie wygląda.
– A co ci szkodzi spróbować? – przyjaciółka nie dawała za wygraną. – Chyba że ty wcale nie chcesz stanąć na nogi, bo wolisz babrać się w tym bagienku.
– Chcę, ale… – sama nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę się boję.
– Hania, wykańczasz się, a ja nie potrafię ci pomóc – Iza od dawna powtarzała, że mój stan mocno ją niepokoi.
Dałam się w końcu namówić na wyprawę do znachorki. Iza wzięła od znajomej namiary na nią i pojechałyśmy razem. Z jednej strony stresowałam się, a z drugiej byłam sceptycznie nastawiona. Przed domem, w którym mieszkała szeptucha, był całkiem spory tłumek. Nie obowiązywała żadna kolejka, ponieważ starsza pani sama wybierała osobę, z którą chce pracować. Nie ukrywałam zaskoczenia, kiedy padło na mnie. Położyła dłonie na moich ramionach i popatrzyła mi prosto w oczy.
– Oj, niedobrze się tu dzieje, niedobrze – jej słowa nieco mnie przeraziły.
W pierwszej chwili chciałam uciec, gdzie pieprz rośnie, ale jakaś siła kazała mi zostać. Dziwne to było doświadczenie, lecz dało mi sporo do myślenia. Usłyszałam, że to ja sama jestem winna braku życiowej pomyślności i obfitości. Karmię się wyłącznie nienawiścią, a energia, jaką wysyłam w eter, wraca do mnie z jeszcze większą siłą.
Jeśli chcę się wyleczyć, muszę wybaczyć Jarkowi i puścić go wolno. W przeciwnym razie mój stan będzie się konsekwentnie pogarszał. Szeptucha odprawiła jakieś tajemne rytuały, którym posłusznie się poddałam. Obiecałam sobie, że muszę tutaj wrócić, jak tylko będę na to gotowa.
Jarek podniósł się po upadku, a ja tkwiłam w miejscu
„To, co dajesz, przyjdzie do ciebie” – słowa znachorki mam cały czas z tyłu głowy. Jarek wracał do siebie po tym, co mu się przytrafiło. Po opuszczeniu szpitala i rehabilitacji, w której Ola dzielnie go wspierała, zmienił styl życia.
Dawniej był typowym kanapowcem pochłaniającym śmieciowe jedzenie. Teraz polubił aktywność fizyczną i zdrową dietę. Schudł, nabrał wiary w siebie i wyszedł do ludzi. On rósł w siłę, a ja gnuśniałam w domu, zajadając smutki słodyczami i popijając winem. Potrzebowałam sporo czasu, żeby dotarł do mnie sens tego, o czym mówiła szeptucha. Broniłam się przed tą prawdą.
Dzień, w którym po raz drugi pojechałam do znachorki, był dniem, gdy się poddałam. Nie miałam już nawet siły nienawidzić Jarka – byłam tym najzwyczajniej zmęczona. Zdaniem starszej pani zaczynało iść ku lepszemu, ale czeka mnie mnóstwo ciężkiej pracy. Cieszę się, że posłuchałam Izy – czasem nieoczywiste rozwiązania okazują się najlepsze.
Czytaj także:
„Marzyłam o dziecku, ale nie mogłam go mieć i traciłam kolejne ciąże. Pomogła mi podlaska szeptucha”
„Mama zamiast iść do specjalisty, woli słuchać rad domorosłej znachorki. Ta bezmyślna baba w końcu wpędzi ją do grobu”
„Rozpaczałam po rozstaniu, więc spotkałam się z koleżanką z liceum. Okazało się, że u niej też sporo się zmieniło”