Nie zgodziłam się na to, by mój były mąż wrócił do domu. Bez niego było mi lepiej. Czułam się silnym i wartościowym człowiekiem.
Dziś, kiedy właśnie kończę 72 lata, machinalnie robię podsumowanie swojego życia. Do tabeli „osiągnięcia” wpisuję: matura plus zawód, rodzina – córka, wnuki i mała prawnusia. W rubryce „straty” będą z kolei: bolesny rozwód, gorzkie rozczarowanie i trwały uraz do końca życia. Mimo upływu lat wciąż pytam: dlaczego nam się nie udało? Czy za mało się staraliśmy? A może wybrałam nieodpowiedniego partnera?
Z Tadeuszem pobraliśmy się 50 lat temu
Miałam niecałe 22 lata, szkołę średnią za sobą i wiele optymizmu na przyszłość. Niewiele wiedziałam o życiu. On miał zaledwie 7 klas podstawówki i dwa lata nauki zawodu u wiejskiego krawca. Nie chciałam powielać losu swojej matki, która całkowicie podporządkowała się woli męża. Była mu ślepo posłuszna i nie chciała, albo nie umiała, mu się przeciwstawić, nawet gdy stosował wobec nas przemoc. Mama w pokorze znosiła wszystkie razy i upokorzenia. Nawet nas, czterech swoich córek, nie umiała obronić…
Wracając myślami do lat dzieciństwa, oceniam ten okres jako wielki koszmar. Bo cóż to za rodzic, który miast pouczać, tresuje dzieci? Lanie dostawałyśmy za byle co. Za dwóję i uwagę w dzienniczku. Za zgubioną gumkę, ołówek i za to, czego człowiek jeszcze nie zdążył zrobić. Ja oberwałam na przykład za to, że zrobiłam fikołka na trzepaku w nowym palcie. Ojciec to widział z okna czwartego piętra i natychmiast musiałam wrócić do domu, żeby mógł mi wymierzyć „pamiętne”.
Dowiedziałam się przy tym, że mogłam zniszczyć nowy płaszcz. O tym, że mogłam rozwalić sobie głowę, tata nie wspomniał… A nagród i pochwał nie pamiętam, w ogóle ich nie było. Dzisiaj myślę sobie, że ojciec odreagowywał na nas swoje frustracje i rozczarowania. Widać uważał, że jego dzieci winny być idealne, a takie przecież nie były.
Tata był psychopatycznym osobnikiem
Nigdy nie pił alkoholu. Katował nas na trzeźwo i często bez powodu. Jakby na wyrost! Z domu wyniosłam więc przekonanie o swej niewielkiej wartości. Wciąż słyszałam, że jestem darmozjadem, smrodem lub gnidą. O mamie ojciec też mówił z wielkim lekceważeniem, szydził z niej, wyśmiewając brak wykształcenia. Jakby sam skończył prestiżowe studia! Jak się później dowiedziałam, nawet podstawówki nie skończył, miał ledwo sześć klas…
– Skończysz zawodówkę i zaczniesz pracować, bo ja nie będę cię, darmozjadzie, utrzymywać – oznajmił, kiedy ja kończyłam podstawówkę.
Skończyłam więc szkołę krawiecką, a dalej uczyłam się w technikum. Wprawdzie ojcu było to nie w smak, ale mój wychowawca go przekonał, że warto mnie kształcić. Na dalsze kształcenie nie wyraził zgody.
– Po co jej nauka, kiedy jest tylko babą. Baba stworzona jest do garów! – cytuję jego ulubioną sentencję. Technikum skończyłam z wyróżnieniem, ale ojciec miał to gdzieś. Ważne było, że miał jedną gębę do wyżywienia mniej. Do pracy poszłam chętnie, bo zależało mi, by wreszcie ubrać się i odłożyć nieco na mieszkanie spółdzielcze. Niestety, moją pensją zaopiekowali się rodzice. Zabierali ją prawie w całości, zostawiając mi jedynie parę złotych na bilet miesięczny.
W firmie poznałam swego przyszłego męża. Wydawał się wprost ideałem, tak bardzo był inny od mojego ojca. Wesoły, uprzejmy i opiekuńczy. Szybko zakochałam się, wierząc, że taki będzie zawsze. Mój rycerz, choć bez rumaka, pochodził z Podlasia z zacnej, chłopskiej rodziny…
Po ślubie zamieszkaliśmy u moich rodziców. Oprócz pracy w firmie, dorabialiśmy w domu szyciem. Większość pieniędzy odkładałam na wkład mieszkaniowy i meble. Niecały rok po ślubie Tadek złożył wymówienie z pracy. Kolega zwerbował go do organów ścigania. Po czterech latach dostaliśmy z resortu MSW pierwsze, niepełnowartościowe mieszkanie: bez łazienki, gazu i centralnego. Były to 42 metry kwadratowe wypełnione radością i smakiem wolności.
Brakowało nam tylko dziecka, którego bardzo pragnęliśmy. Niestety, pierwsze trzy ciąże skończyły się poronieniem. Gdy byłam w ciąży po raz czwarty, od razu trafiłam do szpitala na długie leczenie. I wreszcie udało się. Urodziłam zdrową córcię. Pochłonięta obowiązkami i dzieckiem nie dostrzegłam, że mąż coraz częściej stawał się gościem w domu. Praca w MO całkowicie go odmieniła. Nie mogłam w ogóle na niego liczyć. W niczym mi nie pomagał. Twierdził, że praca i szkoła wieczorowa całkowicie wypełniają mu czas.
Potem podjął naukę w WSO w Szczytnie. Nawet nie zapytał mnie, co o tym sądzę. Małgosia miała zaledwie dwa lata, gdy znów zaszłam w ciążę. Tymczasem Tadeusz parł do przodu jak burza, robił karierę. Zostałam sama, dzieląc czas między dom a szpital, w którym moja matula zmagała się z rakiem. Zawsze stałam w cieniu męża.
To był błąd
Gdy mąż wrócił ze Szczytna, wyszło na jaw, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. On awansował, dostał etat oficerski i niezłą pensję, ja wychowywałam córkę, która nie dostała się do przedszkola. Drugie maleństwo zmarło w czasie porodu… Chodziłam przygnębiona z powodu śmierci mamy i córki. A mój mąż oddalał się coraz bardziej. Prawie przestał interesować się swoją rodziną. Czułam, że wkrótce coś się wydarzy! I stało się.
Gdy wróciłam do pracy, mój mąż spakował walizki i wyprowadził się do kochanki. Podobno przyjechała za nim ze Szczytna… Spotkaliśmy się ponownie na weselu naszej córy. Tadzio nieco skapcaniał, a ja po prostu kwitłam. Bez niego było mi lepiej, ot co. Wkrótce przyszły na świat nasze wnuki, Adaś i Sandra. Coraz częściej spotykaliśmy się z byłym mężem na różnych uroczystościach rodzinnych.
Dowiedziałam się, że choruje. Miał osiem tętniaków, które źle rokowały. Coraz częściej też szukał okazji do spotkań, wreszcie któregoś dnia rzekł nieśmiało, że chciałby „wrócić do domu”. Zaskoczył mnie. Minęło przecież 30 lat! Zmieniliśmy się bardzo, poza tym oprócz córki i wnuków nic nas nie łączyło.
Wydawało mi się, że zrobiłam wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne i szczęśliwe. Byłam kobietą posłuszną, bez własnego zdania, nie potrafiłam walczyć o siebie, swoje szczęście i swoją rodzinę. Chciałam za wszelką cenę być doceniana i kochana. Stałam zawsze w cieniu swego męża. Czy dlatego on lekceważył mnie, poniżał i obśmiewał?
Po jego podejściu poczułam siłę. Zrozumiałam, że wcale nie muszę żebrać o czyjąś miłość i uwagę. Jestem wartościowym człowiekiem. Pracowitym i godnym szacunku. Cóż, rodzice nie ukształtowali w nas siły charakteru. Nie dali poczucia bezpieczeństwa ani przekonania o własnej wartości. Sama doszłam do tego i jestem z siebie dumna. Swoim wnukom i prawnusi daję dużo miłości, zrozumienia i swojej siły. Pragnę, aby ich życie ułożyło się lepiej niż moje własne. Chcę, aby ich wspomnienia przywoływały tylko radosne chwile. Bo bardzo ważne jest, z jakim bagażem wychodzimy z rodzinnego domu.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo