Przez 30 lat małżeństwa narzekałam na świat, który jest tak głupio urządzony, że mężczyźni nie szanują kobiet. Byłam wściekła, że los mnie pokarał mężem, który nie rozumie, że kobietę trzeba traktować dobrze. Miałam pretensje do losu, ale nie przyszło mi do głowy, że to ja sama dałam się zrobić w konia. Gdybym pojęła tę lekcję wcześniej, nie straciłabym tyle czasu…
Kiedy pewnego słonecznego dnia, będąc jeszcze młodą dziewczyną, zmywałam w domu rodzinnym naczynia, przyszedł mój chłopak, Heniek. Stanął w drzwiach kuchni, przyglądał mi się przez chwilę, a potem zapytał:
– Wyjdziesz za mnie?
Lekcja pierwsza: na to pytanie zadane w takich okolicznościach powinnam się była śmiertelnie obrazić i pogonić chłystka mokrą ścierą. I jeśliby chciał odzyskać moje łaski, powinien się postarać. A ja co zrobiłam? Czując bijące ze szczęścia serce, dumna, że ktoś poprosił mnie o rękę, pominęłam okoliczności i odparłam z rękami umoczonymi w mydlinach, że oczywiście. I nie mam nic przeciwko sprzątaniu i gotowaniu.
– Będziesz gospodynią w naszym małżeństwie – obiecał mi mój ukochany.
Wtedy słowo „gospodyni” uznałam za inne określenie dla słowa „żona”. A jeśli nawet gdzieś zadzwonił cichutko dzwonek alarmowy, udałam, że nie słyszę. Dopiero wiele lat później, gdy dojrzałam i zdobyłam życiowe doświadczenie, zrozumiałam, że Henryk odwzorowywał to, co działo się w jego domu rodzinnym. Szukał nie kochanki, partnerki, ukochanej, tylko darmowej gosposi (która na dodatek jeszcze zasili budżet zarobioną na etacie kasą), matki dla jego dzieci… i w ogóle matki – dla siebie.
Dlaczego pozwoliłam się tak traktować?
I choć czasy się zmieniały, on, jak taka żywa skamielina, wciąż trzymał się swojej wizji małżeństwa. Chociaż podczas przyjacielskich spędów zawsze popierał nowoczesne trendy, które nakazywały małżonkom uczciwy podział domowych obowiązków, w domu pozostawał sobą. Zresztą inni robili tak samo – w gębie rewolucjoniści, w życiu totalna konserwa.
Ja też taka byłam. Oglądając amerykańskie filmy, z politowaniem komentowałam z przyjaciółkami uległe zachowanie bohaterek. Że sobie dają facetowi włazić na głowę, że jak tak można… A ja? Spójrzmy, jak to było z pierścionkiem zaręczynowym. Heniuś powiedział:
– Wybierzemy taki, jaki ci się spodoba.
U jubilera wskazałam śliczny złoty pierścionek z szafirem i cyrkoniami. Heniuś przyjrzał się plakietce z ceną, po czym spojrzał na mnie potępiająco:
– Naprawdę? Przecież musimy kupić pralkę i inne rzeczy.
Poczułam się jak nieodpowiedzialna lala, która wyrzuca pieniądze w błoto. I z radością przyjęłam szafir w srebrze. Lekcja druga: powinnam była tupnąć nogą i powiedzieć, że skoro dla niego nie jestem warta tego pierścionka, to może sobie wsadzić swoją miłość. I skoro teraz tak mnie traktuje, to co będzie później? Tak właśnie postąpiła jedna z moich przyjaciółek. Wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Nie, nie skończyło się jak w bajce. Narzeczony uznał, że dziewczyna puści go z torbami, a to dla niego żaden interes.
Niestety, ta historia wydarzyła się, zanim Henryk postawił się u jubilera, więc wiedząc, co się stało z Izą, stchórzyłam. Żałowałam tego przez lata. Bo sześć lat później Iza poznała tego, który okazał się jej pisany. Nie, nie są bogaci, a ona nigdy nie żądała od niego złotych pierścionków. Wystarcza jej miłość, jaką czuje w każdej spędzonej wspólnie chwili…
Z drugiej strony, gdybym przy pierwszej lekcji postąpiła prawidłowo, sytuacji u jubilera pewnie by nie było. Ten drań by się nie odważył. A tak – krok po kroku cofałam się z moich terenów, oddając kolejne morgi najeźdźcy. Pozwalałam, by mąż nie dotrzymywał słowa i traktował mnie jak lekkomyślną idiotkę, która szasta jego ciężko zarobionymi pieniędzmi. Ale kiedy po urodzeniu syna za własne pieniądze kupiłam sobie w nagrodę futro i mówiłam wszystkim, że to prezent od męża, nie zaprzeczył i tylko się nadymał. Pozwoliłam mu wmówić sobie, że jestem nieroztropna i wymagam kurateli kogoś mądrzejszego, czyli, oczywiście, męża.
Kiedy patrzę na minione lata, nie mogę zrozumieć, dlaczego pozwoliłam traktować się w taki sposób. Żebym jeszcze dostawała coś w zamian! Tymczasem w naszym małżeństwie panowała uczuciowa lodówka, a seks… Szkoda gadać.
Lekcja trzecia – trzeba być niezależną finansowo. Kiedyś byłam świadkiem pewnej sceny. Matka Henryka poprosiła teścia o tygodniówkę, czyli pieniądze, które co tydzień dostawała na utrzymanie domu. Zanim je dostała, dokładnie wyliczyła się ze wszystkich wydatków poczynionych poprzedniego tygodnia. Potem teść łaskawie sięgnął po portfel. Do tego, na szczęście, ja nigdy nie dopuściłam. Chyba mimo wszystko tkwiła we mnie jeszcze odrobina dumy, która nie pozwoliła mi prosić męża o pieniądze. Zwłaszcza takiego wrednego jak mój, dla którego byłby to tylko kolejny powód, by wykazać swoją wyższość.
Że niby mężczyźni powinni postępować inaczej? Ale po co, kiedy ich własne żony godzą się na bycie podnóżkiem? Oto sedno tej historii: jeśli sama godzisz się na to, co szykuje dla ciebie los, musisz ponieść tego konsekwencje. Jak mówi huna, sekretna wiedza hawajska – Twoje myśli kreują rzeczywistość. Ty jesteś odpowiedzialny za to, co myślisz, i tylko ty masz moc, by to zmienić.
Żałuję, że zrobiłam to tak późno
Wielokrotnie to sobie powtarzałam, ale chociaż wiedziałam, że to prawda, trudno mi było coś z tym zrobić. Inne kobiety miały przecież gorzej. Ich mężowie pili, bili, zdradzali, maltretowali. A one wciąż przy nich tkwiły. Więc może ja chcę za dużo? Miłości, szacunku, poczucia, że jesteśmy we dwoje… Takie marzenia pensjonarki, jak kiedyś powiedział Henryk.
Lecz przychodzi czas, kiedy pojawia się o jedna kropla goryczy za dużo. Pewnego dnia dostałam ataku kamieni w woreczku żółciowym. Musiałam nagle pojechać w nocy do szpitala. Henryk wściekł się, że go budzę, bo rano miał ważne spotkanie z kontrahentem, i nawet mnie nie odwiózł. Taksówkarz przypilnował, żeby przyjęli mnie na oddział. To był dla mnie emocjonalny koniec naszego związku. Już wiedziałam, kim naprawdę jestem dla Henryka.
Kiedy wyszłam ze szpitala, oświadczyłam mężowi, że wyjeżdżam na tydzień nad jezioro, żeby od niego odpocząć. Jechałam za własne zaoszczędzone pieniądze, więc niewiele go to obeszło. Oczywiście wcześniej zrobiłam mu obiady na kilka dni. Ktoś zapyta: dlaczego? On mnie przecież o to nawet nie prosił. Zrobiłam to sama z siebie. Z przyzwyczajenia? Z tresury? Z głupoty? Żeby nie słyszeć wymówek? Nie wiem, pewnie ze wszystkich tych powodów po trochu.
Przez kolejne pięć lat raz w roku, wiosną, wyjeżdżałam na tygodniowy samotny wypoczynek. W domu zrobiła się już całkowita lodówka emocjonalna. Ja czułam się coraz bardziej nieszczęśliwa, a mój mąż najwyraźniej był zadowolony z takiego układu. Wyprowadziłam się nawet do innej sypialni, tłumacząc mu, że on za głośno chrapie. Nie protestował.
Wreszcie dostałam nagrodę za to, że zrobiłam coś dla siebie. Dwa lata temu, na samym początku mojego tygodniowego urlopu spotkałam Romana. To był piorun, który poraził nas oboje w jednej sekundzie. Oboje mieliśmy już za sobą uczuciowe klęski. Zatem przypatrywaliśmy się sobie z daleka, uśmiechaliśmy się, ale żadne nie zaryzykowało, żeby podejść, przywitać się, zaprosić na kawę i pogadać.
Wyjechałam i byłam na siebie wściekła, że choćby ostatniego dnia… Cały rok myślałam tylko o nim. Kiedy zbliżał się ponowny termin wyjazdu, chodziłam jak w transie. Czy przyjedzie? Czy tym razem nie zaprzepaścimy swojej szansy?
Przyjechał. Spotkałam go w holu pensjonatu. Czekał na mnie. Podszedł, uśmiechnął się i powiedział:
– Nie byłem pewien, czy cię znowu zobaczę. Ale jesteś. Tak się cieszę.
Odeszłam od Henryka.
– Nie dostaniesz złamanego grosza z majątku! – groził mi, a po chwili zmienił ton. – Jak mogłaś zniszczyć tak wspaniałe małżeństwo? Przecież jesteś jedyną miłością mojego życia. Moja matka padnie trupem, jak się dowie!
A ja… miałam to gdzieś!
Rozwód nie był łatwy, ale udało mi się udowodnić stały rozpad pożycia. Mąż ukrył większość majątku, lecz nie miałam ochoty się z nim wykłócać. Choć Roman i ja nie mamy dużo pieniędzy, jestem szczęśliwa, bo zasypiam u boku ukochanego mężczyzny, który jest moim partnerem, a nie właścicielem. I tylko czasami mam do siebie żal, że obudziłam się tak późno. O 30 lat za późno…
Czytaj także:
„Jestem nianią. Myślałam, że matkę moich podopiecznych obchodzi tylko kariera, ale myliłam się. Ta kobieta to heroska”
„Byłem przyszłym teściem jak z koszmaru. Nie mogłem przecież dopuścić, by mój synuś żenił się z psią fryzjerką”
„Pasierbica traktowała mnie jak pasożyta, a żona zwalała to na dorastanie. Smarkula potrafiła tylko wyciągać ręce po kasę”