„Pracuję jako niania. Myślałam, że matkę moich podopiecznych obchodzi tylko kariera, ale myliłam się. Ta kobieta to heroska”

niania wraz ze swoimi podopiecznymi fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie odebrała, ani nie oddzwoniła. Po prostu zignorowała pięć połączeń od opiekunki swoich dzieci. Wieczorem zażądała ode mnie raportu i spytała, po co do niej dzwoniłam i czy to było coś ważnego. I co miałam powiedzieć? Czy problemy wychowawcze liczą się jako ważne?”.
/ 31.01.2023 07:21
niania wraz ze swoimi podopiecznymi fot. Adobe Stock, fizkes

Znowu nic. Zamknęłam komputer, próbując opanować atak paniki. „Jeśli w ciągu najbliższych dwóch tygodni nie znajdę jakiejkolwiek, choćby dorywczej pracy, będę chyba musiała iść pod most” – pomyślałam niewesoło.

Nagle zawibrował mój telefon.

– Dzień dobry, ja w sprawie korepetycji – odezwał się damski głos. – To aktualne?

Zapewniłam, że jak najbardziej, i chwyciłam długopis. Pięć minut później wiedziałam już wszystko. Pani Jolanta, moja nowa i – na razie jedyna – klientka, poszukiwała nie tyle korepetytorki, ile kogoś w rodzaju bony dla dwójki swoich dzieci. ośmioletnią dziewczynkę i jej dziesięcioletniego brata należało odbierać ze szkoły, przyprowadzać do domu, odrabiać z nimi lekcje, podawać im obiad oraz wozić na zajęcia dodatkowe. Praca przez pięć dni w tygodniu, od czternastej do dwudziestej.

Dzieci miały za dużo zajęć

W wyznaczonym dniu pojawiłam się przed bramą strzeżonego osiedla. Domofon musiałam naciskać jeszcze dwa razy, przechodząc przez kolejne furtki. W sumie to nie dziwiłam się, że teren jest tak silnie strzeżony: mieszkańcy mieli tam fontannę, ogrodowe huśtawki i kolorowy, pełen atrakcji plac zabaw z parkiem linowym. Minęłam panią z chłopczykiem na rowerku, jeszcze jedną, z dzidziusiem w chuście i weszłam do właściwej klatki wyłożonej marmurem.

Pani Jolanta powiedziała, że jest wdową, więc musi z kimś dzielić się obowiązkami rodzinnymi. Zadała mi masę pytań, a potem zawołała dwoje swoich dzieci, żebyśmy się poznali.

– To jest Agatka – powiedziała. – Będzie ją pani wozić na taniec nowoczesny, lekcje pianina i hiszpańskiego. A to Kamil, uczy się w szkole muzycznej, gra na wiolonczeli. Oczywiście będziecie jeździć także na hiszpański i angielski, a w piątki dodatkowo na karate. Grafik już pani dałam. To jak? Może pani zacząć od jutra?

I tak zostałam boną „małych geniuszy”, bo tak w duchu nazywałam moich podopiecznych. Te dzieciaki naprawdę wiedziały i potrafiły więcej niż niejeden znany mi dorosły. Kamil grał na wiolonczeli, Agata pisała opowiadania po hiszpańsku. Oboje oczywiście na dodatek świetnie się uczyli, w czym zaczęłam mieć swój udział, bo musiałam pomagać im w lekcjach.

– I jak? Ogarniasz? – zapytała mnie siostra. – Te dzieci co dzień mają jakieś zajęcia, no nie?

– Gorzej – mruknęłam. – One mają dziennie po kilka różnych rodzajów zajęć. Na przykład w poniedziałki Agata ma angielski na szesnastą, a pianino na osiemnastą trzydzieści. Dobrze, że wszystko blisko domu, bo czas między zajęciami wykorzystujemy na odrobienie lekcji. Kamil nie ma tak dobrze. Na przykład w środy odrabia lekcje w samochodzie, na parkingu, kiedy po szkole muzycznej czekamy na hiszpański. Jak dla mnie to ta matka ich oboje przeciąża, ale na pewno jej tego nie powiem… – westchnęłam ciężko.

Rzeczywiście, nie było sensu sugerować, że dzieci są przemęczone. Pani Jolanta była szefem regionu w dużej korporacji i jej życie składało się z planów, grafików, zadań i odpraw. Jako dyrektorka musiała umieć zorganizować pracę wielu zespołów i delegować obowiązki. Zatrudniła mnie – żebym pomogła jej prowadzić z sukcesem projekt „Dom i Rodzina”.

– Basiu, chodź! Pani chce z tobą porozmawiać – wołał mnie na przykład Kamil, kiedy przychodziłam po niego do szatni.

No to szłam. Raz okazało się, że chłopiec ma problemy logopedyczne. Innym razem wychowawczyni chciała rozmawiać o bójce na przerwie. Nie mogła się skontaktować z panią Jolantą, więc to ja musiałam wszystkiego wysłuchaćPodobnie było z Agatką. Nauczycielka powiedziała, że dziewczynka skarży się na problemy ze wzrokiem i może siedzieć wyłącznie w pierwszej ławce. Obiecałam, że powiem jej matce, żeby koniecznie zabrała małą do okulisty.

Skutek był taki, że sama musiałam parę razy zawieźć Kamila do logopedy, natomiast Agatę do okulisty, a potem jeszcze do optyka po nowe okulary. Obowiązków mi więc przybywało. Ale nie tylko mnie.

– Basiu, nie zdążyłam odrobić przyrody… – pożaliła mi się Agatka po wyjściu ze szkoły językowej. – A muszę jeszcze dokończyć hiszpański… Spać mi się chce, nie chcę tego robić!

Podobnie było z Kamilem. Coraz częściej dekoncentrował się podczas ćwiczenia na wiolonczeli, denerwował się, kiedy próbowałam mu wytłumaczyć matematykę, raz nawet położył głowę na biurku i udawał, że zasnął.

Rozumiałam te dzieci… Oczywiście musiałam im pomóc. Kiedy ich matka wracała wieczorem do domu, żądała ode mnie pełnego raportu: czy wszystko odrobione, co mówiła lektorka, pani od muzyki i trener karate. Kiedy raz okazało się, że Agata poszła do szkoły z nieodrobinym zadaniem domowym, pani Jolanta zimno zakomunikowała mi, że „tym razem przymknie na to oko”, ale w jej głosie czaiła się wyraźna groźba zwolnienia.

– Zatrudniam panią po to, żeby odrabiała pani z nimi lekcje, więc jeśli lekcje są nieodrobione, to jest to zaniedbanie z pani strony – pouczyła mnie, podpisując jedynkę w zeszycie córki.

Wtedy przyszło mi do głowy bardzo ważne pytanie, którego nigdy nie zadałam mojej chlebodawczyni. A mianowicie: jak radziła sobie, zanim mnie przyjęła do pracy?

– Tak, mieliśmy inną nianię – potwierdziła moje domysły Agatka. – Właściwie to trzy.

– Paula była fajna – dorzucił Kamil – ale mama powiedziała, że się nie przykładała, i teraz jesteś ty.

Przyznam, że odkąd to usłyszałam, zaczęłam przykładać się bardziej. Wciąż szukałam pracy w swoim zawodzie, ale gdzie tak naprawdę, poza muzeum, może pracować antropolog kultury? Nie dostawałam więc żadnych propozycji, a nawet gdybym dostała, dobrze bym się zastanowiła, ponieważ pani Jolanta płaciła mi dwa razy tyle, ile dostałabym w jakiejś szacownej instytucji. Tak, trzeba przyznać, że bycie boną w bogatej rodzinie może być naprawdę opłacalne. Ale i trudne…

– Agatko, skup się – poprosiłam, kiedy dziewczynka po raz kolejny zagapiła się w okno zamiast skupić się na ułamkach. – Jak dodać jedną czwartą do jednej ósmej?

– Słońce wyszło – poinformowała mnie, ignorując pytanie. – Zobacz, ile dzieci jest na placu. Też bym chciała wyjść!

– Wiem, ale musimy odrobić lekcje, a potem masz tańce. To też trochę jak zabawa, prawda?

– Trochę tak, ale wolałabym iść na plac – skrzywiła się. – A już na pewno zamiast chodzić na angielski i hiszpański! – z tymi słowami wstała i podeszła do okna.

Rozumiałam ją doskonale, ale wiedziałam, że jeśli nie odrobi tego zadania, to znowu ja za to zapłacę. Tym bardziej że jeszcze miała wypełnić próbny test z angielskiego, a zostało nam na wszystko mniej niż pół godziny.

– Agatko, usiądź, proszę…

– Ale ja nie chcę! – krzyknęła. – Jest ciepło i ładnie, dlaczego muszę tu siedzieć?! Szkoła jest głupia! Lekcje też!

Zaczęłam ją uciszać, bo bałam się, że jej krzyki przeszkodzą Kamilowi w ćwiczeniu na wiolonczeli, ale on już przestał grać. Też niedobrze! Musiał grać minimum półtorej godziny dziennie. Inaczej nauczycielka znowu zadzwoni do pani Jolanty, a ona wyżyje się na mnie. Zostawiłam Agatę i poszłam sprawdzić, dlaczego nie słychać Kamila. Okazało się, że… zasnął.

Postanowiłam wygarnąć jej wszystko

Nagle poczułam, że tracę kontrolę nad sytuacją. Agata się zbuntowała i oznajmiła mi, że nie będzie robić głupich ułamków, a Kamil mamrotał, że jest śpiący i nie idzie do szkoły muzycznej.

– Musisz, kochanie – próbowałam go przekonać. – Masz dzisiaj umuzykalnienie, przecież to lubisz!

– On nienawidzi szkoły muzycznej – stwierdziła Agata z dziwną satysfakcją. – Tak samo jak ja nienawidzę hiszpańskiego i angielskiego! Chcemy iść na dwór! Jesteś naszą nianią, masz nas słuchać – nagle wytoczyła ciężkie działa – bo jak nie, to mama cię wyrzuci tak jak tamte nianie!

Och, serio? Postanowiłam też postraszyć ich matką i wyjęłam telefon.

– I tak nie odbierze – zgodnie wzruszyli ramionami. – Paula i Monika też próbowały do niej dzwonić. Mama wie, że jak ty jesteś z nami, to ona nie musi się nami wcale przejmować.

Niestety mieli rację. Pani Jolanta ani nie odebrała, ani nie oddzwoniła. Po prostu zignorowała pięć połączeń od opiekunki swoich dzieci. Musiałam więc, jak zwykle, poradzić sobie sama. Kiepsko mi poszło, bo tego dnia Agatka znowu nie odrobiła lekcji. Zbyt długo się kłóciliśmy, żeby ze wszystkim zdążyć. Spanikowana po prostu podyktowałam dziewczynce wyniki.

Wieczorem pani Jolanta oczywiście zażądała raportu. Zapytała też, po co do niej dzwoniłam.

– Miałam na zebraniu sześćdziesiąt osób – powiedziała karcącym tonem. – To było coś ważnego?

„Czy ja wiem? Problemy wychowawcze z dziećmi liczą się jako ważne? Czy »ważność« zaczyna się dopiero od porażenia prądem albo złamania kończyny?” – zastanawiałam się. A potem powiedziałam jej, że to nie było nic ważnego…

Jednak tamtego dnia coś we mnie pękło. Miałam coraz bardziej dosyć pracy na zasadach pani Jolanty. Praktycznie to ja wychowywałam jej dzieci, czy może raczej je przechowywałam między zajęciami. Rodzeństwo było coraz bardziej zbuntowane, bo przyszła wiosna i chcieli bawić się na dworze jak inne dzieci. Wożenie ich na zajęcia przypominało kierowanie więźniarką ze skazańcami. Coraz więcej czasu marnowałam na namawianie ich, żeby odrabiali lekcje; coraz częściej dyktowałam im rozwiązania zadań, zamiast je tłumaczyć.

Oczywiście wiedziałam, że w końcu sprawa się wyda, i już sobie szykowałam mowę do pani Jolanty, z grubsza takiej treści, że jej dzieci są przeciążone obowiązkami, że brakuje im czasu na zabawę i zwyczajną regenerację. A więc może jednak ona przestałaby traktować ich jak pracowników swojej korporacji?

Naturalnie zdawałam sobie sprawę, że byłaby to moja mowa pożegnalna. Czułam, że okazja do jej wygłoszenia zbliża się nieuchronnie wielkimi krokami, bo z całą pewnością ja nie byłam taką boną, jaką życzyła sobie mieć pani Jolanta.

– Pani Basiu – któregoś wieczoru zaprosiła mnie do swojego gabinetu. Czułam, że to ten moment. – Dzwonili ze szkoły muzycznej… Podobno Kamil powiedział dzisiaj nauczycielce, że ma gdzieś wiolonczelę. I że nie chce już grać. A potem wyszedł z sali. Wie pani coś o tym?

Zdębiałam. Kamil wyszedł ze szkoły o czasie i nawet słowem się nie zająknął, że zrobił coś takiego.

– Nie wiem, ale… nie dziwi mnie to – odpowiedziałam szczerze. – Dziwne, że jeszcze nie dzwonili do pani ze szkoły Agaty. A, może dzwonili – zreflektowałam się nagle. – Pewnie ma to pani w nieodebranych. Wielokrotnie nieodebranych.

Zdenerwowała się. Najwyraźniej nie znosiła krytyki. Przypomniała mi, kto tu komu płaci, ale ja już nastawiłam się na zakończenie tej współpracy. Jasne, było mi żal wysokiej pensji, ale praca stawała się powoli niemożliwością. Powiedziałam więc wprost, że nie jestem w stanie sprostać jej wymaganiom.

– Zresztą nie tylko ja. Dzieci też – dorzuciłam impulsywnie. – Mają po dziurki w nosie życia, które im pani zaprojektowała. Kamil nienawidzi szkoły muzycznej, Agata nie znosi szkoły językowej. Ona lubi tylko taniec, a on karate. Reszta to jedynie pani ambicje i próba zajęcia im czasu, żeby dzieci nie zauważyły, że praktycznie wychowują się bez matki!

Byłam pewna, że natychmiast mnie wyrzuci. Ale ona odwróciła się do mnie tyłem i objęła się ramionami. Nacisnęłam klamkę, żeby wyjść.

– Nie, proszę, niech pani zostanie… – dobiegł mnie jej schrypnięty głos.

Jestem pewna, że należę do kilku wybranych osób na całym świecie, którym dane było oglądać panią Jolantę płaczącą. Nagle zauważyłam, że wcale nie jest wysoka. Kiedy zdjęła szpilki, była niższa i drobniejsza ode mnie. Kiedy opadła z niej maska chłodu i dominacji, nagle zobaczyłam kobietę z rozmazanym tuszem i pogryzionymi do krwi wargami.

– Ma pani rację. Zorganizowałam im czas, żeby nie siedziały w pustym domu… – zaczęła się nagle tłumaczyć. – Widać źle zrobiłam. Wypiszę go z tej szkoły… Agatkę też. Nie muszą tam chodzić, jeżeli nie chcą… Ale to i tak nie zmieni faktu, że pracuję do późna – pokręciła głową. – Jestem sama, muszę i pracować i być matką, a to naprawdę trudne

Nigdy nie było mi nikogo tak żal jak jej w tamtym momencie. Uświadomiłam sobie, że dzieci ani razu nie wspomniały o ojcu. Musiał umrzeć, kiedy były malutkie. Jolanta została z nimi sama, a mimo to udało się jej zrobić karierę, kupić to piękne mieszkanie z fontanną przed blokiem i zapewnić dzieciom dobrą edukację. Nie miałam prawa jej potępiać, bo nie jestem pewna, czy ja na jej miejscu zdołałabym zrobić choćby ułamek tego wszystkiego…

– Możemy się umówić, że nadal będę przychodzić – zaproponowałam po chwili nieśmiało. – Ale nie po to, żeby ich wozić na zajęcia, tylko żeby je zabierać na plac zabaw albo do parku. Mogę też poszukać kogoś, kto będzie je uczył angielskiego tutaj, w domu. Dzięki temu będą mniej zmęczeni. Co pani na to?

Zmieniłyśmy więc zakres moich obowiązków. Ustaliłyśmy też, że będzie zawsze oddzwaniać, kiedy się z nią skontaktuję. Odpadł mi także jeden dzień, bo Jolancie jakoś udało się wywalczyć wolne popołudnia w czwartki. Chodzi wtedy z dziećmi na basen, potem idą na pizzę. Ja zajmuję się nimi w pozostałe dni – ostatnio głównie siedzę na huśtawce ogrodowej i patrzę, jak Agata wspina się po linach, a Kamil gra w piłkę z chłopcami z osiedla.

Niedawno Jolanta powiedziała, że w lipcu wypadną mi trzy tygodnie pracy, bo cała trójka wyjeżdża na wakacje. Powinnam się zmartwić, ale tak naprawdę ucieszyło mnie to. Te dzieciaki straciły już ojca; dobrze, że powoli odzyskują mamę.

Czytaj także:
„Mój tata po wylewie stracił kontakt z rzeczywistością. Jego wnuk bardzo to przeżył, ze strachu zaczął unikać dziadka”
„Po 20 latach małżeństwa mąż znalazł sobie młodszą o 15 lat kochankę. Upokorzył mnie jako kobietę, żonę i matkę”
„10 lat temu straciłam ciążę w wypadku, później mąż zostawił mnie dla kochanki. Ten pijany kierowca zniszczył mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA