„Gdy go tu zobaczyłam, ścisnęło mi się serce. On mnie chyba nie pamięta, ale to człowiek, który zmienił całe moje życie”

kobieta rozmyśla fot. Adobe Stock, undrey
„Przypatrywał mi się uważnie, ale miałam wrażenie, że nie znajdował w pamięci nic, co mogłoby przywołać wspomnienie mojej osoby. Przecząco pokręcił głową. – Oczywiście jestem trochę starsza, ale nie zmieniłam się aż tak, żeby mnie pan nie pamiętał. Niech pan się przyjrzy dokładnie – poprosiłam. W pewnej chwili dostrzegłam w jego oczach jakiś błysk… – Tak, tak, to ja – powiedziałam, pewna, że zaczął mnie rozpoznawać”.
/ 27.05.2023 17:15
kobieta rozmyśla fot. Adobe Stock, undrey

Zadający od kilku dni gęsty śnieg pokrył cały świat grubą, białą kołdrą. Siarczysty mróz malował na szybach zimowe pejzaże. Ogromne zaspy po obu stronach chodnika zawęziły go na szerokość pół metra… W niedzielne przedpołudnie szłam Nowym Światem w kierunku Placu Trzech Krzyży, przeciskając się przez tłum przechodniów opatulonych od stóp do głów.

Dochodząc do skrzyżowania z Alejami Jerozolimskimi, zauważyłam siedzącego pod ścianą kamienicy, człowieka. Pchana niezrozumiałym impulsem, skierowałam się w jego stronę.
Gdy byłam już blisko, mogłam dokładnie ocenić, jak bardzo różnił się od pozostałych. Był w podeszłym wieku, nieogolony, miał na sobie stare, poszarpane ubranie, a właściwie to, co z ubrania zostało. Spod podartej kamizelki wystawały strzępy gazety, która miała zapewne dodatkowo chronić go w ten zimny styczniowy poranek. Siedział skulony, a przechodzący obok rzucali ku niemu złowrogie, pełne nienawiści spojrzenia.

– Proszę pana, czy wszystko w porządku? – zapytałam, stając tuż obok.

Powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam lęk pomieszany z podziwem. Byłam ubrana w brązowy kożuch sięgający prawie do samej ziemi, z kapturem obszytym ciepłym futrem. Na rękach miałam skórzane rękawiczki. Futrzany toczek nie był może najnowszym krzykiem mody, ale ja go po prostu uwielbiałam. Wysokie kozaki dopełniały całości.

Mężczyzna obejrzał mnie całą, jakby lustrował, kto śmiał przerwać jego spokojny żywot, po czym spuścił nisko głowę i warknął do mnie niewyraźnie, na tyle jednak głośno, że zdołałam usłyszeć jego niegrzeczne słowa:

– Zostaw mnie w spokoju!

Jednak ja, zamiast odejść, ukucnęłam przed nim i zapytałam, próbując zajrzeć mu prosto w twarz:

Czy jest pan głodny?

– Nie… – odpowiedział sarkastycznie. – Właśnie wróciłem ze śniadania z prezydentem! Teraz już pani wie i może znikać. Do widzenia!

Uśmiechnęłam się – jego słowa wprowadziły mnie bowiem w doskonały nastrój – po czym ujęłam bezdomnego pod rękę i zaczęłam podnosić.

Co pani robi?! – zapytał gwałtownie.

– Proszę mnie zostawić w spokoju!

Nagle jak spod ziemi wyrósł koło nas policjant. „W samą porę” – pomyślałam. Chyba po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że pojawił się w określonym miejscu i czasie dokładnie wtedy, kiedy był mi najbardziej potrzebny. Widząc, jak siłuję się z żebrakiem, podszedł bliżej i zapytał:

Lokal był o tej porze jeszcze całkiem pusty

– Czy jest jakiś problem, proszę pani?

– Nie, nic się nie stało – odparłam. – Po prostu próbuję postawić tego człowieka na nogi. Pomoże mi pan? – zapytałam.

Policjant wyglądał na zakłopotanego.

Zdjął czapkę, zaczął drapać się po głowie i coś mamrotać pod nosem.

– Pomoże mi pan? – ponowiłam pytanie, niezbyt zadowolona z jego wyczekującej postawy. –

Trzeba go podnieść!

Policjant wciąż się wahał.

– Proszę pani, ale ja go znam. To Kusy, lump taki. No wie pani, element… Kręci się po okolicy już od kilku lat, ale nie jest groźny – powiedział i zwrócił się do żebraka. – Prawda, Kusy?

Kusy spojrzał na policjanta wrogo, potem na mnie. Był jednak zbyt zdezorientowany, aby cokolwiek powiedzieć.

– A co pani zamierza z nim zrobić? – zaczął dopytywać się policjant. – Po co pani taki kłopot? On zaraz stąd pójdzie…

– Za rogiem jest restauracja – odpowiedziałam, nie zważając na jego słowa. – Trzeba temu człowiekowi dać coś do jedzenia. Poza tym musi się ogrzać. Jest przemarznięty. Niech pan mi pomoże, sama nie dam rady go podnieść. Nie chce pan chyba, żeby tu umarł, w dodatku w samym centrum miasta? – stwierdziłam, a policjant, może przekonany ostatnim argumentem, zaczął razem ze mną podnosić żebraka.

– Ej, ale co robicie?! – Kusy wrzasnął przerażony. – Nie chcę iść! Na pewno nie tam! – zastrzegł, po czym zwrócił się do policjanta: – Proszę mnie puścić. Przecież nic nie zrobiłem. Zaraz sobie stąd pójdę.

– Może ta pani ma rację, Kusy – rzekł bez przekonania policjant. – To chyba niezły pomysł… – dorzucił i spojrzał na mnie, jakby szukając potwierdzenia swoich słów; skinęłam potakująco głową.
Wreszcie, nie bez trudności, podnieśliśmy Kusego i zaprowadziliśmy do restauracji. Lokal był o tej porze jeszcze całkiem pusty. Wybrałam stolik przy grzejniku. Nie minęła minuta, a już pojawił się przy nas kelner. To znaczy myśleliśmy, że to kelner, okazało się jednak, że się mylimy.

– Dzień dobry państwu! – przywitał nas co najmniej protekcjonalnie niewysoki, tłuściutki człowieczek odziany w dwurzędowy garnitur. – Jestem kierownikiem restauracji, w czym mogę pomóc, panie władzo? – nie wiedzieć czemu, z pytaniem zwrócił się akurat do policjanta. – Czy temu… eee… temu panu coś się stało? Zasłabł? – ciągnął, patrząc z nieskrywaną niechęcią na

Kusego.

– Pomogłem tej pani… – policjant wskazał ręką na mnie – przyprowadzić go tutaj, żeby się ogrzał i coś zjadł.

– Ale dlaczego akurat tutaj?! – kierownik prawie krzyknął i dodał ze złością:

– Obecność takiej… tej osoby bardzo zaszkodzi naszej reputacji. Nie mogę się na to zgodzić! Proszę tego człowieka stąd natychmiast wyprowadzić! – zakończył bardzo szorstkim i niegrzecznym tonem.

Kusy uśmiechnął się, ukazując swoje pożółkłe, zniszczone zęby

A nie mówiłem pani? To był zły pomysł. Czy teraz mogę już iść? – zapytał.

O nie, ja nie pozwolę się stąd tak łatwo wyrzucić!

Od początku rozmowy siedziałam cicho, z niechęcią obserwując jej przebieg. Zachowanie kierownika restauracji, a szczególnie żądanie wyprowadzenia Kusego, doprowadziło mnie prawie do szału.

Ledwie powstrzymałam się, żeby nie wybuchnąć, po czym stanowczo i zdecydowanie zwróciłam się do niego:

– Szanowny panie. Skoro jest pan tu kierownikiem – na chwilę zawiesiłam głos – to na pewno musi pan znać firmę… – tu wymieniłam nazwę – która mieści się na rogu Kruczej i Pięknej, niedaleko stąd.

– Oczywiście, że znam – wzruszył ramionami. – Organizują u nas cotygodniowe spotkania czy szkolenia, nie wiem dokładnie… Udostępniamy im naszą salę bankietową, zapewniamy catering.

Ale właściwie co to ma do rzeczy? – zapytał trochę zdziwiony.

Nie zważając na jego komentarz, ciągnęłam dalej:

– To na pewno musicie nieźle na tym zarabiać, prawda? Prawda, proszę pana? – powtórzyłam z naciskiem.

– No prawda – odparł z wahaniem kierownik. – Ale co z tego? I kim pani jest, że śmie wypytywać mnie o sprawy handlowe mojego lokalu? – odparł zdenerwowany i poirytowany.

– Nazywam się Joanna D., jestem prezesem firmy, od której co tydzień dostaje pan zlecenie na obsługę – powiedziałam spokojnie, jednocześnie podsuwając mu pod nos wizytówkę. – Czy teraz mogłabym prosić o kartę? I niech pan spróbuje się uspokoić – dodałam z naciskiem.

Kierownik stał jak skamieniały. Nie był czerwony, ale wręcz purpurowy. Otworzył usta i popatrywał wybałuszonymi oczami to na mnie, to na policjanta.

– Ja… Proszę pani… Nie wiedziałem… – zaczął dukać. – Przepraszam. Tak… Zaraz przyniosę kartę – zachowywał się jak uszkodzony automat.

Spojrzałam na policjanta – nie mógł powstrzymać śmiechu. Kusy też wydawał się rozbawiony całą tą sytuacją.

Po chwili kierownik wrócił z menu i stanął obok stolika w pozie pełnej napięcia.

– Czy pan się do nas przyłączy? – zwróciłam się do policjanta.

– Nie, dziękuję. Jestem na służbie – odparł bardzo grzecznie.

– To może chociaż kawę? Nalegam.

Na kawę mogę się zgodzić. Ale może poproszę na wynos.

– W takim razie poprosimy jajecznicę na szynce – tu spojrzałam na Kusego, szukając akceptacji dla moich wyborów.

Mężczyzna uśmiechnął się, co chyba miało oznaczać „tak”.

– Jeszcze parówki z musztardą, również dla tego pana, do tego herbatę z cytryną, kawę dla mnie i kawę na wynos.

– Naturalnie, natychmiast! – wykrzyknął kierownik, odwrócił się na pięcie i popędził na zaplecze.

Tak, to mnie nakarmił pan wtedy kanapką…

Gdy zniknął, policjant usiadł przy stoliku, popatrzył na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem dłoni i zwracając się do Kusego, zapytałam:

Czy teraz już mnie pan poznaje?

Wydawał się zaskoczony moim pytaniem. Przypatrywał mi się uważnie, ale miałam wrażenie, że nie znajdował w pamięci nic, co mogłoby przywołać wspomnienie mojej osoby. Przecząco pokręcił głową. Siedzący obok policjant był chyba jeszcze bardziej zdziwiony.

– Oczywiście jestem trochę starsza, ale nie zmieniłam się aż tak, żeby mnie pan nie pamiętał. Niech pan się przyjrzy dokładnie – poprosiłam.

W pewnej chwili dostrzegłam w jego oczach jakiś błysk…

– Tak, tak, to ja – powiedziałam, pewna, że zaczął mnie rozpoznawać. – To był luty, a zima równie piękna jak teraz. Przyjechałam do Warszawy szukać pracy, ale bardzo długo niczego nie mogłam znaleźć. Wyrzucili mnie z mieszkania, bo nie miałam pieniędzy, żeby opłacić kolejny miesiąc. Od tygodnia błąkałam się po ulicach, już nie w poszukiwaniu pracy, ale jedzenia i dachu nad głową.

Byłam naprawdę zdesperowana, kiedy podeszłam pod tę restaurację… Akurat ktoś otworzył drzwi, zapachniało jedzeniem, poczułam ciepło. Postanowiłam zaryzykować, wejść do środka i błagać o jakąś zupę…

Na twarzy Kusego pojawił się uśmiech:

Teraz już sobie przypominam! – powiedział z radością. – Stałem wtedy za barem. Pani weszła, zapytała o pracę i poprosiła o coś do jedzenia, zaznaczając, że nie ma przy sobie nawet grosza.

– Tak, to prawda. Nie miałam nic… – przełknęłam łzy. – Ale dostałam wtedy największą kanapkę z kotletem, jaką w życiu widziałam! Jeszcze dziś czuję w ustach jej smak. Do tego filiżankę gorącej, pachnącej kawy. Wskazał mi pan stolik przy oknie. Bałam się, czy nie będzie kłopotów z mojego powodu. Ale gdy siedziałam i jadłam, zauważyłam, jak pan wbija należność za mnie, następnie wyjmuje pieniądze z kieszeni i wkłada do kasy. Wtedy już była pewna, że wszystko będzie dobrze.

– Od tamtej pory już pani nie widziałem – westchnął Kusy.

– Tak, wiem. Chociaż powinnam była przyjść i panu podziękować. Przepraszam – na chwilę zamyśliłam się. – Ale wie pan, od następnego dnia wypadki potoczyły się bardzo szybko i niespodziewanie. Dostałam pracę, wynajęłam pokój, potem mieszkanie, bardzo szybko awansowałam. Po kilku latach założyłam własną firmę, którą prowadzę do dziś dnia. Zresztą jutro sam pan ją zobaczy.

– Ja? Jutro? – spojrzał na mnie zaskoczony, jego twarz się zarumieniła.

– Tak. Przyjdzie pan do mnie na dziewiątą. Wie pan, gdzie to jest?

– Na Kruczej… Znajdę… – odparł już całkiem zdezorientowany.

– Od razu spotkamy się z dyrektorem do spraw zatrudnienia. Jestem przekonana, pewna wręcz, że znajdziemy odpowiednie stanowisko dla pana – dodałam, upijając łyk kawy. – A teraz proszę już jeść – poprosiłam Kusego, gdyż kelner akurat przyniósł zamówiony posiłek. – Proszę się częstować kawą – zwróciłam się do policjanta, który siedział bez słowa, zapewne tak samo jak Kusy zszokowany przebiegiem zdarzeń.

– Jak już pan skończy, panie… Kusy? Jak pan się właściwie nazywa?

– Przemysław. Nazywam się Przemysław M.

– No więc po posiłku, panie Przemku, czeka jeszcze pana wyprawa na zakupy. Myślę, że znajdą się jakieś fundusze, aby mógł pan sobie kupić nowe ubranie i coś na kolację – powiedziałam, sięgając do torebki. – A teraz niech pan już się weźmie za jedzenie, bo wszystko wystygnie! – dodałam, wkładając mu w dłoń pieniądze. – I niech pan nie zapomni się ogolić – rzuciłam z uśmiechem.

Policjant nieudolnie maskował wzruszenie

Mirski patrzył na mnie oczami pełnymi łez. Wzruszenie go dławiło, miałam nadzieję, że nie odebrało mu apetytu.

– Nie wiem, jak pani dziękować… – wyszeptał, chowając pieniądze do kieszeni.

Nie mnie, przeznaczeniu niech pan podziękuje, bo zapewne to ono zaprowadziło mnie dziś w te okolice. No, a teraz muszę już iść. Proszę się dobrze najeść i ogrzać. O rachunek niech się pan nie martwi. Jutro, godzina dziewiąta, czekam. Idziemy? – spytałam policjanta.

Wyszliśmy przed restaurację, zostawiając oniemiałego Mirskiego.

Dziękuję za pomoc – zwróciłam się do funkcjonariusza. – Bardzo dziękuję.

– Nie, to ja pani dziękuję.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Tak, to ja chciałem podziękować. Dziś byłem świadkiem cudu, czegoś, czego nigdy nie zapomnę.

No i – uśmiechnął się – dziękuję za kawę…

Pokiwałam głową, a on odwrócił się i odszedł. Patrząc, jak się oddala, widziałam, że co chwila przeciera ręką twarz. A może mi się zdawało.

Zaczynało mocniej wiać.

Opatuliłam się szczelnie, spojrzałam jeszcze w okno restauracji i ruszyłam w kierunku mieszkania Małgosi. Jak nigdy dotąd czułam się szczęśliwa i spełniona.

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA