„Gdy dzieci wyfrunęły z domu, okazało się, że mąż i ja nawet ze sobą nie rozmawiamy. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego”

Mąż porzucił mnie dla młodej kochanki fot. Adobe Stock, Daisy Daisy
„– Chodzicie na randki? Naprawdę? Nie za starzy jesteście na to? – dziwiła się koleżanka. – Za starzy na co? Na to, żeby cieszyć się życiem, gdy dzieci wyfrunęły z gniazda? Mam stać w oknie i płakać za nimi? – No nie, ale żeby po tylu latach na randki z mężem chodzić… – skrzywiła się. – Ja z tym moim nie chciałabym nawet za dopłatą. Nudziarz taki”.
/ 05.12.2022 08:30
Mąż porzucił mnie dla młodej kochanki fot. Adobe Stock, Daisy Daisy

Długo nie mogłam zajść w ciążę, a kiedy się w końcu udało – byliśmy przerażeni. Nie dość, że późne rodzicielstwo, to jeszcze bliźniaki. Mój brzuch rósł w niesamowitym tempie, a i kopniaków otrzymywałam więcej, niż ustawa przewiduje. Bliźniaki to była wtedy mała sensacja, ale i wielki strach, bo brakowało specjalistycznej aparatury, choćby powszechnego dziś USG, więc drżałam o dzieci całą ciążę. A na sali porodowej niespodzianka okazała się jeszcze większa.

Trojaczki!

Popłoch i panika, przerażenie również po stronie lekarzy i pielęgniarek. Natychmiast dostawili kolejny inkubator, bo dzieciaczki były maleńkie i nie wiadomo było, czy w ogóle przeżyją. Ale miały wielką wolę życia. Wszystkie trzy rosły zdrowo, wyrastając na śliczne dziewczynki, a potem na mądre, piękne kobiety. Uczyły się, studiowały, znalazły pracę i… tyle je widzieliśmy. Oczywiście, że byliśmy z nich dumni. Bardzo! A zarazem zupełnie nieprzygotowani na to, że już ich w domu nie ma. Nagle zrobiło się przeraźliwie cicho. Zawsze wszystko robiły wspólnie, w jednym terminie, tak jak przyszyły na świat. Razem chorowały na ospę, razem się zakochiwały i razem się wyprowadziły, by zamieszkać we wspólnie wynajętym mieszkaniu.

Teraz możecie zadbać o siebie z tatą – powiedziała na odchodne Agatka.

Miałam ochotę się rozpłakać. To już nie jestem potrzebna moim dziewczynkom? Jakim cudem ten czas tak szybko minął? Jak niby mamy o siebie zadbać? Cisza bez nich była przytłaczająca. Patrzyłam w okno, zastanawiając się, kiedy wreszcie nadejdzie niedziela, bo obiecały wpaść na obiad. Jurek siedział w pokoju przed telewizorem i oglądał jakiś program przyrodniczy, a ja gotowałam obiad. Z przyzwyczajenia obrałam ziemniaki dla pięciu osób. Machnęłam ręką, jutro zrobię na nich kopytka.

Hm… jakieś zakupy trzeba zrobić? – Jurek przydreptał do kuchni i podrapał się po głowie.

– Nie, wszystko jest, zresztą teraz potrzebujemy mniej niż połowę tego co zwykle… – westchnęłam.

I tak wyglądały nasze rozmowy. Czy trzeba coś kupić, czy wyrzucić śmieci, czy obiad zrobić, czy rachunki opłacić. Chodziliśmy wokół siebie na paluszkach, jak dwoje obcych ludzi, po których nie wiadomo czego się spodziewać. Przez te lata nasze życie obracało się wokół pracy i dziewczynek.

Nie mogliśmy liczyć na nasze rodziny

Moi rodzice zmarli, jeszcze zanim zaszłam w ciążę, a jego mieszkali pół kraju dalej. Zresztą długo nie cieszyli się wnuczkami: nie doczekali czwartych urodzin dziewczynek. A my zostaliśmy ze wszystkim sami. Skupiliśmy się na tym, co należało zrobić, tu i teraz, a Bóg mi świadkiem, że roboty przy trojaczkach było aż nadto. My przestaliśmy się liczyć, byliśmy dorośli, potrafiliśmy o sobie zadbać, a one nie. Przeraził się, że kogoś mam i chcę się z nim rozwieść I naraz zostaliśmy sami w mieszkaniu, cichym jak po pogrzebie – dwójka pięćdziesięcioparolatków, którzy nie mają o czym ze sobą rozmawiać, bo skończył im się główny temat, czyli dzieci. Tak już teraz będzie zawsze? Będziemy odzywać się do siebie trzy razy na dzień i już? Będziemy spędzać czas osobno, jedno przy telewizorze, drugie przy gazecie? Ożywimy się dopiero jak w ostatni weekend, kiedy dziewczyny wpadną na obiad? Będziemy mieć nasze kurczaczki przy sobie, będziemy rozmawiać z nimi i o nich, a kiedy wyjdą – znowu cisza i samotność?

Tak nie może być. Nie zgadzam się. Kilka tygodni takiego życia dało mi porządnie w kość. Zryły beret, jak mawiała Tosia. Mieszkałam z zupełnie obcym mi człowiekiem. Po niemal trzydziestu latach mogłam powiedzieć z czystym sumieniem, że nie znam własnego męża. Nie wiem nawet, czy go lubię, o miłości już nie wspominając.

– Jureczku… – powiedziałam cicho przy kolacji. – Czy ty w ogóle jeszcze chcesz ze mną być?

– Boże… – mojemu mężowi wypadły z dłoni sztućce i uderzyły o talerz.

Nie spodziewałam się tego i aż podskoczyłam na krześle.

Zuziu, ty się chcesz ze mną rozwieść? Znalazłaś sobie kogoś, tak?

– Zwariowałeś? – obruszyłam się, że mógł mnie o coś takiego posądzać. – Nie zdradzałam cię za młodu, nie zacznę na stare lata. Po prostu… jakoś tak… Dziwnie jest. Nie uważasz? Nie rozmawiamy ze sobą, mijamy się bez słowa na korytarzu. Tyle lat skupialiśmy się na dziewczynkach, zupełnie pomijając siebie… Mieliśmy rodzinę, ale małżeństwo rozlazło się w szwach.

– Działaliśmy jak firma, co? – westchnął Jurek. – Też myślałem o tym ostatnio. Świetnie funkcjonowaliśmy jako rodzice, dziewczyny wyszły na ludzi, nigdy nie mieliśmy z nimi większych problemów, jestem dumny i z nich, i z nas. Poradzić sobie z trójką naraz nie było łatwo, ale…

– No właśnie – weszłam mu w słowo. – I co teraz? Będziemy żyć razem, ale osobno do śmierci, rozstaniemy się czy co?

– A gdyby… – Jurek nie był dobry w rozmawianiu o uczuciach, zresztą ja wcale nie byłam lepsza. Mój mąż odchrząknął. – A gdybyśmy zaczęli na nowo?

– To znaczy? – spytałam ostrożnie.

– To znaczy, Zuziu, czy poszłabyś ze mną na randkę?

– Co? – aż otworzyłam usta ze zdumienia.

Na randkę? W naszym wieku?!

– Chodźmy na kolację. Taką, której nie będziemy musieli przygotowywać i po której ktoś inny posprząta. A my pójdziemy sobie jeszcze do kina. Albo na spacer. Pamiętasz, lubiliśmy kiedyś spacerować.

– Lubiliśmy… Trzymaliśmy się za ręce i kradliśmy sobie pocałunki, tak żeby nikt nie widział. Ale to było trzydzieści lat temu, przed ślubem, ciążą, dziećmi…

Wypadało nam teraz robić coś takiego? W tym wieku? Czyli jakim? Dwudziestym pierwszym?

A właściwie dlaczego nie? – odpowiedziałam na swoje własne wątpliwości. – Chodźmy na spacer. Nawet dziś.

Po kolacji posprzątaliśmy razem i wyszliśmy do pobliskiego parku. Znowu było dziwnie, bo od lat zjawialiśmy się tu osobno. Najpierw ja z wózkiem, a potem albo ja, albo on z dziewczynkami – na plac zabaw, na rower. Drugie z nas zajmowało się w tym czasie praniem, prasowaniem, gotowaniem… Tak dzieliliśmy obowiązki, żeby udało się zrobić jak najwięcej. Wspólnych rodzinnych spacerów było niewiele, a już zupełnie nie pamiętam, żebyśmy poszli na taki romantyczny, wieczorny spacer sami, we dwoje. Jak dziś.

Trzymaliśmy się sztywno za ręce i próbowaliśmy rozmawiać. Pogawędka też nam nie wychodziła. Dukaliśmy coś pod nosem, nie umiejąc rozmawiać ze sobą tak, jak rozmawialiśmy z dziewczynkami albo z przyjaciółmi. Ba, nawet z całkiem obcymi ludźmi potrafiliśmy zamienić kilka zdań, swobodnie i życzliwie. A tu jakaś blokada, jakbyśmy się siebie nawzajem wstydzili. Aż w końcu, kiedy zapadł zmrok i zostaliśmy jedynymi spacerowiczami w parku, zaległa między nami ciężka, krępująca cisza. Nie wiedziałam, co powiedzieć, totalna pustka w głowie. Miałam wrażenie, że Jurek czuje to samo, bo też się nie odzywał.

Szliśmy alejką w ciszy

Zmieszani, niepewni, ale o dziwo, nie miałam ochoty już wracać do domu… W pewnym momencie Jurek zatrzymał się, chwycił mnie za rękę, przyciągnął do siebie i… pocałował. Dawno się nie całowaliśmy. Nie tak. Owszem, przy okazji składania sobie życzeń albo kiedy się żegnaliśmy, wychodząc do pracy, ale najczęściej w policzek lub szybki cmok w usta. Zapomnieliśmy, jak przyjemny i mrowiący od stóp do czubka głowy może być taki prawdziwy pocałunek. Staliśmy, obejmowaliśmy się i całowaliśmy, tak po prostu, jak nastolatki. I wtedy, w tym półmroku, rozpraszanym przez pomarańczowe światło latarni, poczuliśmy się jak dawni my – zakochani, bliscy sobie i tęskniący za sobą już w chwili, gdy rozłączały się nasze dłonie.

– Jureczku, gdybyś teraz chciał odejść, to chyba wypłakałabym sobie oczy… – szepnęłam i przytuliłam się do męża mocniej.

– Na pewno nie będziemy tego sprawdzać – Jurek uśmiechnął się i pogłaskał mnie po policzku. – Agata miała rację. Tyle lat dbaliśmy tylko o nasze dzieci. Teraz zadbamy o siebie nawzajem.

Zaczęliśmy chodzić na randki, nawet wieczorami w ciągu tygodnia, przecież nic nas już nie ograniczało. Umawialiśmy się czasem od razu po pracy, a czasem dopiero po zmroku. Odkrywaliśmy na nowo, że uwielbiamy tańczyć i że kochamy te same filmy, o których potem godzinami możemy dyskutować. Wróciliśmy do czytania książek i relacjonowaliśmy sobie co lepsze fragmenty. To było wręcz wzruszające, ile znowu nas połączyło. O wielu kwestiach zapomnieliśmy na długie lata. Odkładaliśmy coś na później, a później to się rozmywało, i tak przepadała jedna rzecz za następną. Teraz mieliśmy czas na to, by przypominać sobie o tym, co kiedyś sprawiało nam frajdę, i sprawdzać, czy nadal tak jest, a jeśli nie, to szukać nowych przyjemności i ekscytacji.

– Chodzicie na randki? Naprawdę? Nie za starzy jesteście na to? – dziwiła się koleżanka z pracy, gdy jej o tym opowiedziałam.

– Za starzy na co? Na to, żeby cieszyć się życiem, gdy dzieci wyfrunęły z gniazda? Mam stać w oknie i płakać za nimi?

– No nie, ale żeby po tylu latach na randki z mężem chodzić… – skrzywiła się. – Ja z tym moim nie chciałabym randkować nawet za dopłatą. Nudziarz taki.

Niedawno myślałam podobnie, nie tylko o Jurku, ale też o sobie. Dwójka nudziarzy, zajętych tylko pracą, domem i dziećmi, niczym więcej. Bez pasji, bez małego choćby hobby, niezainteresowanych zwykłą rozmową między sobą, będącą faktycznie rozmową, a nie wymianą informacji. I co? Wystarczył jeden impuls, żeby coś nas pchnęło w tym samym kierunku, i to życie, toczące się wolno i bez fajerwerków, ruszyło z kopyta i zaczęło iskrzyć na zakrętach.

To było równie cudowne, co niesamowite

Chciałam, żeby trwało! Nie byliśmy tymi samymi ludźmi co lata temu, gdy się poznaliśmy. Życie, doświadczenia, kłopoty i radości, wszystko to mocno nas zmieniło, ale z fascynacją odkrywałam zupełnie inną osobę w człowieku, którego znałam niby od zawsze. Czułam się niczym odkrywca nowych lądów. Mieszkaliśmy pod jednym dachem od prawie trzydziestu lat, a jednak w tylu obszarach byliśmy dla siebie białą plamą, tajemnicą, kimś obcym.

– Coś się zmieniło… – zauważyła Dorotka.

Córki wpadły do nas na niedzielny obiad i najstarsza z naszych dziewczynek nie spuszczała z nas oka.

Jesteście jacyś tacy… inni.

– Bo wreszcie są wyspani! – orzekła Agata, pałaszując deser. – Ani niemowlaki im nie ryczą, ani po nocach lekcji z nami nie odrabiają, ani nie czekają, kiedy wrócimy z imprezy.

– No i tu strzeliłaś, córcia, jak kulą w płot, bo akurat dzisiaj mało spaliśmy… – Jurek puścił do mnie oko, ale machnęłam ręką, żeby przestał.

Nie będę o nocnych szaleństwach, jakbyśmy byli świeżo poślubionym małżeństwem, rozmawiać z własnymi córkami.

Ale może niedługo wyśpimy się za wszystkie czasy – kontynuował rozbawiony małżonek. – Kochanie, zarezerwowałem nam wczasy. Lecimy na Majorkę! Za miesiąc!

– Słucham? – zamrugałam powiekami.

Dotąd nie było nas stać na to, żeby zapewnić wakacje i dla dziewczynek, i dla nas. Zawsze obiecywaliśmy sobie, że jak dzieci dorosną i się wyprowadzą… ale to były takie pobożne życzenia, nie sądziłam, że jako prawie emeryci będziemy fruwać po świecie.

– Jak to na Majorkę?

– A tak to. Kiedy, jak nie teraz? Po osiemdziesiątce? – Jurek nie krył radości z niespodzianki.

– Brawo, tato! – Tosia zaczęła klaskać. – Ale zrobiłeś mamie prezent!

I rzeczywiście, polecieliśmy na Majorkę. Kąpaliśmy się w ciepłej wodzie, leżeliśmy pod palmami. Piliśmy kolorowe drinki i kochaliśmy się przy szumie fal. To już nie było niesamowite, to było magiczne. Jedliśmy lokalne przysmaki i spacerowaliśmy brzegiem morza. Byliśmy zrelaksowani, uwolnieni od wszelkich obowiązków, jakby nam z barków spadł wielki ciężar. Kochaliśmy nasze córki i lubiliśmy o nie dbać. Co nie zmienia faktu, że poczuliśmy się o sto kilogramów lżejsi, kiedy dużo mogliśmy, a niewiele musieliśmy. I kiedy na nowo się w sobie zakochaliśmy. Miłość naprawdę uskrzydla, bez względu na wiek. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA